X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe cuda z nieba
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
cuda z nieba
O mnie: żona najwspanialszego męża na świecie :)
Moja ciąża: bardzo długo wyczekiwana, pojawiła się w oczekiwaniu na IVF
Chciałabym być mamą: najlepszą na świecie :)
Moje emocje: póki co wielki strach i niedowierzanie
Przejdź do pamiętnika starania i przeczytaj moją historię starania się o dziecko

17 sierpnia 2017, 18:59

Tytuł pierwszego pamiętnika - na różowej stronie pochodził z filmu. Ostatnio oglądaliśmy wzruszający film "cuda z nieba". Tak też mówi o naszej ciąży mój mąż, dlatego tak nazwę ten pamiętnik.

Beta w 17 dpo - 928; 48 godz później - 1912 więc jest ok. Progesteron zleciłam razem z pierwszą betą ale wyniku nadal nie ma:/

Mój mąż skacze pod sufit. Już mówi mi do brzucha. Dba i rozpieszcza. Wczoraj jak jechałam do pracy rowerem zrobił jego przegląd dokładniej niż mechanik - oczywiście najpierw cały wieczór studiował internet czy ja w ogóle mogę jeździć na rowerze. A ja nie potrafię do końca cieszyć się tym co się stało. Boję się, bo jeszcze tak długa droga przed nami. Najgorsze jest to, że dzwonił dziś mój miejscowy gin i okazało się, że niestety ciągle mam ureaplasme :( Cały dzień myślałam tylko o tym. Nie wiem jak wytrzymam do czwartkowej wizyty w klinice żeby czegokolwiek się dowiedzieć. Już kłębią mi się w głowie czarne myśli.

Wiadomość wyedytowana przez autora 17 sierpnia 2017, 18:56

25 sierpnia 2017, 20:24

7 tydz. (6 tydz. + 0 dni)

Wczoraj byliśmy na pierwszej wizycie. Pojechaliśmy do naszej Pani doktor z kliniki - w sumie to wizytę mieliśmy umówioną dużo wcześniej w sprawie konsultacji przed IVF. Na szczęście okazało się, że cel wizyty był zupełnie inny. Bardzo się jej bałam. Jednak Pani doktor podniosła mnie na duchu :) Otóż oczywiście wynikiem była zaskoczona chyba jeszcze bardziej niż my ale było widać, że się ucieszyła. Sama trochę nie dowierzała i jak się przebierałam to jeszcze grzebała w karcie i rozmawiała z mężem żeby się upewnić, że był u nas "czynnik męski". Na usg zobaczyliśmy z mężem nasze 2,4 mm szczęścia!!! Nie mogłam uwierzyć w to co widzę, w dodatku już mu biło serduszko :) Lekarka nie włączyła dopplera, bo mówiła że to jest jeszcze za wcześnie dla takiego malucha i można by mu krzywdę zrobić. Mogłabym tam leżeć cały dzień i oglądać tą naszą fasolkę :) Natomiast co do ureaplasmy to Pani dr mówiła, że czasem są takie przypadki kobiet które mają tą bakterię oporną na wszelkie standardowe leczenie (mówiła, że to może być inny szczep), zachodzą w ciążę i rodzą zdrowe dzieci. Podobno gorszą opcją jest kiedy tą bakterię wykryje się w czasie ciąży a wcześniej była negatywna lub kiedy pojawia się po poronieniu a wcześniej jej nie było - wtedy prawie wiadomo co było przyczyną nieszczęścia. Dlatego mówiła, że skoro udało nam się zajść w ciążę z tą ureaplasmą to prawdopodobnie wszystko będzie ok. Karty ciąży jeszcze nam nie założyła, u nich się to robi po skończonym 8 tyg. (podobno jeśli coś ma się wydarzyć to najczęściej dzieje się do tego czasu). Kolejna wizyta 15.09, wcześniejsze terminy były tylko na godziny dopołudniowe a my jesteśmy wtedy w pracy.

Dziś odbyłam też rozmowę z moją przełożoną w pracy. W sumie chciałam zwlekać z tym do końca 12 tyg. jak już wszystko będzie ok. ale Pani dr się zbuntowała i powiedziała że albo biorę L4 albo zaświadczenie o ciąży i proszę o zmianę stanowiska pracy jeśli jest taka możliwość. Pracuję z substancjami rakotwórczymi i mutagennymi więc nie miałam wyboru. Musiałam dziś stawić czoła mojej kierowniczce. Czułam się z tym źle bo pracuję dopiero od czerwca, praca i ludzie bardzo mi się podobają więc nie chciałam niczego zmieniać ale co mi zostało, nasz bobas jest teraz najważniejszy. Jak tylko zwabiłam Panią kierownik w spokojny zakątek labu i wydukałam jej że jestem w ciąży to od razu się rozpłakałam. Emocje mi puściły i nie mogłam się uspokoić. Na co ona (muszę dodać, że kobieta już starsza jest i że nie ma męża ani dzieci) uśmiechnęła się mega szeroko i mi pogratulowała. Po czym powiedziała, że w takiej sytuacji nie mogę już robić tego co robię. A potem sobie pogadałyśmy (jak przestałam wyć). Powiedziała, że jak przyniosę zaświadczenie to pójdzie pogadać z kadrami i wybiorą dla mnie jakoś opcję - w sensie jeśli będą mieli jakąś pracę poza labem to mnie tam przeniosą a jeśli nie to pójdę na zwolnienie. Ja też jej powiedziałam, że długo się staraliśmy, że to nie było działanie specjalne tylko po prostu się wydarzyło i że chciałabym tu dalej pracować bo bardzo mi się podoba. Na co ona stwierdziła, że widocznie był to najlepszy moment na zajście :) i że ona jest bardzo zadowolona z mojej pracy i widzi we mnie potencjał i że też chciałabym żebym u nich została. Dodała jeszcze że jeśli nie uda mi się dokonać wszystkich formalności związanych z tym żeby przedłużyli mi umowę na czas nieokreślony to ona mi załatwi kolejną na czas określony i jak wrócę po macierzyńskim to spokojnie dokończę wszystko i wtedy dostanę na czas nieokreślony. Złota kobieta z niej! Tylko teraz nie wiem co ja będę robiła w poniedziałek w tej pracy? Zaświadczenie o ciąży doślą mi z kliniki dopiero w ciągu 7 dni. No i już widzę jak wszystkie kobity w pracy wiedzą o co chodzi. W tej kwestii jestem przesądna i wolałabym rozgłaszać nowinę po pierwszym trymestrze jak będzie wiadomo, że najgorsze zagrożenie minęło.

Ufff teraz pozostaje tylko czekać na kolejną wizytę.

17 września 2017, 17:46

9 tydz. + 2 dni

W piątek byliśmy na drugiej wizycie. Stresowałam się ale okazało się, że nie było czym. Mój mąż był już przy ekranie usg zanim ja zdążyłam majtki ściągnąć (cieszy mnie bardzo, że jest ze mną na każdej wizycie - no i widok jego uśmiechniętej, zadowolonej i dumnej twarzy podczas badania BEZCENNE). Dzidzia jest :) rośnie - ma już 24,1 mm, śmiesznie się nawet poruszała :) Pani doktor wypatrzyła już nawet kość nosową i fałd karkowy - czy jak to się tam nazywa (oczywiście prenatalne zrobimy ale to taka dodatkowa informacja dla nas (chyba głównie po to żeby mnie uspokoić). Serduszko też pięknie biło, lekarka dalej nie włączała dopplera ale skoro mówi, że wszystko wygląda dobrze i nie ma potrzeby męczyć tym maleństwa to znaczy, że tak jest. Ufam kobiecie, poszłabym w ogień gdyby powiedziała mi że tak trzeba :) Tym bardziej mi smutno, że to chyba ostatnia nasza wizyta u niej. Na kolejną mam się udać już do miejscowego gina. Też go bardzo lubię, jestem jego pacjentką od ładnych paru lat (częste wizyty po tabsy pozwoliły na zbudowanie niezłej więzi pacjentka-lekarz). Ale mimo wszystko trochę rozdarta jestem i widzę, że mąż też ale wiem że z czasem będzie nam co raz ciężej dojeżdżać do kliniki ponad 100 km. Poza tym chyba warto mieć lekarza na miejscu gdyby coś (tfu, tfu) się działo.

Ja od dwóch tygodni jestem w domu. Musiałam wziąć zwolnienie, bo albo obejmuję się z toaletą albo leżę plackiem. Jeszcze niestety nie jest lepiej więc mam zwolnienie na kolejne 4 tygodnie. Jest ciężko i było kilka kryzysów - łącznie z płaczem w poduszkę. Generalnie dokuczają mi chyba wszystkie dolegliwości ciążowe jakie tylko mogą być: wymioty, mdłości, ból żołądka, zgaga, migreny, zawroty głowy, brak apetytu, zaparcia i niemożność przyjmowania żadnych napoi (naprawdę nic nie mogę pić). Ale co zrobić - trzeba przetrwać :) Mąż mnie mega wspiera, w domu robi co tylko może. Wierzę, że jeszcze trochę i zaczniemy się cieszyć naszą ciążą, rosnącym brzuchem i zdrowo rozwijającą się dzidzią bez żadnych "cieni" typu poronienie czy mdłości.

10 października 2017, 11:37

12 tydz. + 4 dni

Chyba czas coś napisać bo mi się tu pajęczyny zalęgną (już wystarczy, że w mieszkaniu je mam).

Zacznę od tego, że w zeszły poniedziałek rano poszłam sobie do toalety a tam śluz różowo-brunatny. Wystraszyłam się bardzo ale starałam się zachować spokój. Nie była to krew (taka typowa) tylko plamienie jak na moje oko. Zadzwoniłam do męża, przyjechał po mnie i postanowiliśmy, że jedziemy do szpitala (wszędzie czytałam że tak najbezpieczniej zrobić). Na izbie zadzwoniłam po położną i mówię jaka sytuacja, a ona do mnie z fochem po co przyjeżdżam do szpitala? oni nie udzielają porad i mam zadzwonić do swojego lekarza! Więc tłumaczę jej już zdenerwowana, że nie mam jeszcze swojego lekarza w mieście w którym mieszkam i dlatego przyjechałam tutaj bo się zestresowałam. Z łaską i krzywą miną stwierdziła, że zapyta pani dr czy mnie przyjmie. Po chwili okazało się, że tak i mam czekać. Siedząc na korytarzu miałam ochotę się rozpłakać, tym bardziej że chyba w tym szpitalu przyjdzie mi rodzić (nadal mocno się waham). Za jakiś czas zawołała mnie pani dr., kobieta chyba w moim wieku albo minimalnie starsza. Na szczęście okazała się cudowna. Najpierw zebrała wywiad, i też zapytała dlaczego nie mam lekarza tutaj ale nie z fochem tylko z ciekawości. Więc wytłumaczyłam jej że leczyliśmy się długo z mężem w klinice niepłodności i do końca pierwszego trymestru mieliśmy tam opiekę. Babka po wysłuchaniu stwierdziła, że z taką historią też by pojechała do szpitala i że ona wszystko rozumie bo to pierwsze dziecko itd. Była tak fajna, że zeszło ze mnie całe ciśnienie. Potem zaprosiła na fotel i zbadała. Okazało się, że ta paskudna wydzielina to infekcja :/ i bez laków się nie obejdzie. Oczywiście zrobiła też usg. Z dzidzią było wszystko w porządku a lekarka się cieszyła jak dziecko jak je oglądała, bo kość nosowa była, bo serduszko biło, bo machało nóżkami. Takie badanie to czysta przyjemność. Chciałabym żeby było więcej takich lekarzy w naszych szpitalach i przychodniach. Na strachu się skończyło, infekcja przeleczona.

Wczoraj natomiast byliśmy na prenatalnych. Nie mogłam się doczekać. Naczytałam się, że to fajne badanie, że trochę trwa ale można obejrzeć dzidzie z każdej strony. Miałam wielkie oczekiwania. Nawet pomimo moich mdłości, wymiotów i bólów żołądka najadłam się czekolady żeby maleństwo się poruszało na badaniu. No cóż na moich wyobrażeniach się skończyło. Oczywiście z dzieckiem wszystko w porządku i to jest najważniejsze (jak to mówił mój mąż to był cel tych badań). Jednak moim zdaniem to lekarka podchodziła do badania tak hmmm służbowo. Serce jest, przepływy są, mózg jest, nogi są, ręce są ok koniec badania. Na koniec jak maleństwo zaczęło się ruszać to stwierdziła że się budzi i dobrze, że kończymy bo to by przeszkadzało. Przed wejściem zastanawialiśmy się nawet czy kupić filmik z tego badania a teraz bardzo się cieszę że się na to nie zdecydowaliśmy. Byłby to pieniądze wyrzucone w błoto :/ Poza tym wiem, że teraz jeszcze nie bardzo widać płeć ale lekarka nawet nie zajrzała mu między nogi, a jak ją zapytała to powiedziała, że to za wcześnie i tyle. Może rzeczywiście miałam zbyt wielkie oczekiwania... jednak na kolejne badanie umówiłam się do innego lekarza, będzie ono 27.11 (to będzie 19 tydz i 3 dni) i mam nadzieję, że tym razem mile się zaskoczę.

Kolejna wizyta "ciążowa" w czwartek. Tym razem wracam już do lekarza na miejscu, do którego chodziłam przed ciążą. Mam nadzieje, że nadal jest taki fajny jak go zapamiętałam i będzie dobrym lekarzem prowadzącym.

15 listopada 2017, 20:02

17 tydz. + 5 dni

O kurczę... od kiedy skończył się pierwszy trymestr to nie wiem kiedy czas mi ucieka... dosłownie! Boję się, że za chwilę wyląduję na porodówce i w ogóle nie nacieszę się swoim odmiennym stanem. Zapewne to wszystko przez to, że wróciłam do pracy. Więc dni są znowu na maksa zaplanowane: praca, po powrocie obiad i pisanie pracy (doktorat). O 20 muszę już kończyć, bo szykuję się na rano do pracy, kąpiel i spać. W weekendy oczywiście objazd po rodzinie albo mojej albo męża, choć na szczęście ostatnie dwa spędziliśmy w domu co mi było bardzo na rękę bo mogłam troszkę odpocząć. Uff... a za chwilę już święta. Nadrabiam też kontakty ze znajomymi i okazuje się, że w około same ciąże :) będzie miało nasze maleństwo z kim się bawić :) jedna z koleżanek właśnie urodziła w poniedziałek.

A co do naszego Bobasa to właśnie się zorientowałam, że nie zrobiłam ostatnio żadnego wpisu. Otóż na ostatniej wizycie (09.11.2017) Maluch ważył już 200 gramów! "Wzrostu" już nam lekarz nie podał tylko wagę. Generalnie wszystko jest ok., płci nadal nie znamy bo dane nam było podziwiać tylko jego plecki i główkę - więcej nie chciało pokazać. Na ostatniej wizycie lekarz powiedział, że ma swój typ ale nam nie powie bo nie chce się pomylić. Mój mąż wywnioskował, że pewnie to chłopak i jakoś od tej pory się utarło, że to On :) Zobaczymy, może na połówkowych się dowiemy czegoś więcej :) No i chyba już czuję ruchy, a właściwie takie łaskotanie od środka - fajne uczucie, no chyba że to moje jelita tak mnie w konia robią :D

3 grudnia 2017, 18:45

20 tydz. + 2 dni

W poniedziałek byliśmy na "połówkowych", tym razem u innego lekarza. Badanie było cudowne, lekarz wszystko oglądał dokładnie, opowiadał, zagadywał i ciągle chwalił, że mamy super dzidzię - w sensie, że wszystko w porządku. Ale najważniejsza była informacja o płci. Otóż wbrew przewidywaniom wszystkim, przesądom na temat ciąży okazało się, że będzie DZIEWCZYNKA :D i w dodatku zdrowiutka :) jesteśmy mega szczęśliwi :) na początku trochę byliśmy zaskoczeni tą informacją, bo wszyscy znajomi mówili, że chłopak i jakoś tak się oswoiliśmy z tą myślą a tu niespodzianka :) Mąż się śmieje, że musi kupić książkę jak się obchodzić z dziewczynkami bo on nie wie (u niego w rodzinie same chłopaki). Jakoś też od razu przestawiliśmy się, że w brzuchu siedzi Zosia (chyba takie imię zostanie bo przypadło nam obojgu do gustu i poza tym to jedyny wypracowany kompromis). Co więcej w środę jak się położyłam do łóżka (po solidnej porcji pysznej ziemniaczanej sałatki) to tak wyraźnie poczułam łaskotanie jak nigdy. A dziś jest dzień szczególny, bo po powrocie z kościoła jak zaległam na kanapie po raz pierwszy poczułam i zobaczyłam kopnięcie :D cudowne uczucie :) potem musiałam trochę "poszturachć" brzuch żeby mąż też mógł zobaczyć :)

27 lutego 2018, 09:46

32 tydz. + 4 dni

Czas powymiatać pajęczyny. Jednak pisanie, a szczególnie regularne pisanie nie jest moją mocną stroną. Trochę szkoda bo miałabym dobrą ściągę kiedy jakie leki brałam, kiedy zmieniałam dawki letroxu itd. Trudno.

U dzidzi wszystko w porządku. Rośnie, rozpycha się, ma czkawkę. W czwartek idziemy na kolejne podglądanie :) Zdecydowaliśmy, że będzie Zośka. Nawet nie było większych problemów z wyborem. Ja zrobiłam listę imion, które mi się podobały, mąż przejrzał i stwierdził: Zosia. I tak już zostało. Z rzeczy wyprawkowych to mamy wózek, fotelik i ubranka, teraz czas na dokupowanie reszty.

U mnie fizycznie też ok. Dokuczają mi normalne ciążowe objawy (ociężałość, problemy z zakładaniem butów). Czasem też boli nerka (wodonercze) i często przyplątuję się infekcje pochwy (tego już chyba nigdy nie wyleczę). Natomiast psychicznie zaczynam się sypać. Kto by pomyślał? Przecież jestem w swojej wymarzonej ciąży, czekamy na bobasa który jest zdrowy, nic poważnego przez całą ciążę mi nie dolegało. Więc o co chodzi? A no o to że panicznie boję się porodu. Mam stany lękowe, nie mogę spać i jak tylko pomyślę "poród" to od razu zaczynam płakać. Najgorsze jest to, że ja nie wiem czego konkretnie się boję - boję się samego faktu, wszystkiego co będzie się tam działo. Chodzimy na szkołę rodzenia, bo to miała zmniejszyć mój strach ale jest wręcz odwrotnie... położna mówi, że podczas porodu trzeba się zrelaksować bo wtedy wydziela się oksytocyna, a jak jej nie ma to wszystko przebiega wolniej i boleśniej. A ja nie wiem co to jest RELAKS, non stop chodzę spięta, nie umiem się zrelaksować. Sale do porodów rodzinnych są tylko 3 reszta to wieloosobowe więc przy obecnym wzroście liczby urodzeń marne szanse na poród rodzinny. Znowu jak jest tyle kobiet rodzących to i może znieczulenia też się nie doczekam. W głowie kłębią się same czarne scenariusze... W końcu zdecydowałam się na konsultację z psychologiem z porodówki (moja terapeutka też jest w ciąży i już na zwolnieniu). Co się okazało... że moja depresja wróciła. Sugeruje mi konsultacje z psychiatrą i rozważenie wprowadzenia znowu leków. Czuję, że odniosłam porażkę. Wstyd mi, że nie potrafię funkcjonować bez pastylek. W sumie nawet do mnie nie dociera, że to obniżenie nastroju to depresja (no bo jak w najcudowniejszym czasie dla kobiety mnie jest smutno?). Cały czas szukam wymówek, że jestem zmęczona pogodą, że nie mam czasu odpocząć, że mój promotor mnie stresuje i nie umiem się zrelaksować... nie potrafię się przyznać że to choróbsko znowu mnie dopadło (a może mi wmawiają bo tak najłatwiej?) Od wczorajszej wizyty ciągle bije się z myślami co robić... no bo przecież te leki nie są obojętne dla dziecka (wiem, że ostateczną decyzję i tak podejmuje lekarz) i nie wiem czy ja naprawdę ich potrzebuję.

13 kwietnia 2018, 09:43

39 tydz. + 0 dni

Dobiegam do finiszu... a właściwie ledwo sunę. Brzuch ogromny, nogi puchną no i ta rwa kulszowa... przez to nie mogę wychodzić z domu nawet do sklepu bo nie daję rady :/ Dziś też odkryłam rozstępy w dolnej części brzucha, a już myślałam że udało mi się ich uniknąć ale nic z tego :/ Trudno, trzeba to wpisać w koszty "nowego potomka" :)

Muszę przyznać, że od kiedy wiem że Zosia się nie odwróciła i będzie cc to taki spokój we mnie wstąpił:) W tej sprawie mam się zgłosić w poniedziałek na izbę przyjęć i będą decydowali. Wstępnie jestem umówiona z moim lekarzem prowadzącym na wtorek (chciałabym żeby on zrobił cięcie a wtedy ma dyżur) ale kto wie co tym w szpitalu wpadnie do głowy... No i żeby Zosia przesiedziała jeszcze weekend w brzuchu :)

A w domu ciągle przygotowania... maż jeszcze wykańcza łóżeczko, ja szyję organizer i literki no i totalnie nie wiem jak zorganizować kącik kąpielowo-przewijakowy... jednak 35 m2 to zdecydowanie za mało :) ale damy radę :) Myślę, że kolejny wpis będzie jak wrócimy z Malutką do domu :)

1 maja 2018, 15:59

Ciąża zakończona 16 kwietnia 2018

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 lutego 2019, 14:25

1 maja 2018, 16:05

Zosia jest z nami:) urodziła się 16.04.2018 o 10:37 przez cesarskie cięcie. Operacja była planowana na dzień później żeby mógł ją wykonać mój lekarz prowadzący ale naszej dziewczynce spieszyło się na świat i postanowiła zacząć wychodzić wcześniej mając w nosie plan mamy i lekarza :) Otrzymała 10 pkt w skali Apgar, ważyła 3940 g i mierzyła 59 cm. Teraz uczymy się siebie na wzajem... zmęczenie daje popalić ale widok tej małej buźki wynagradza wszystko:)

8 lutego 2019, 22:40

Ciąża zakończona 8 lutego 2019

1 lipca 2019, 20:04

Dylematy

Nigdy nie sądziłam, że po tym co przeszliśmy starając się o pierwsze dziecko, decyzja o drugim będzie tak trudna.

Po roku bycia w domu z dzieckiem (dość wymagającym) i stresie związanym z obroną pracy dyplomowej pod koniec maja wróciłam do pracy. Cieszyłam się jak dziecko, bardzo chciałam wrócić bo bardzo ją lubię (lubię to co robię i ludzi z którymi pracuję). Aż tu mąż zaczyna mnie zagadywać, że może trzeba sobie drugie zrobić (przy okazji wiadomości że znajomi spodziewają się drugiego dziecka). No i od tamtej pory (prawie miesiąc) biję się z myślami... lekarka w klinice nam powiedziała, żeby starać się od razu z drugim bo potem dojdzie czynnik wieku i będzie jeszcze większy klops. A ja nie wiem... Z jednej strony już bym nawet chciała (poza kryzysami kiedy mam dość dzieci :D) ale dopiero co wróciłam do pracy i trochę głupio po dwóch miesiącach iść na L4, a nie mam możliwości pracowania w ciąży bo to warunki szkodliwe - chemikalia. No i teraz się biję z myślami czy zwlekać aż trochę popracuję... czy zacząć starania już, bo przecież nie wiadomo ile to będzie trwało tym razem... Czekam na jakieś olśnienie w tej kwestii ale nie przychodzi :/

7 listopada 2019, 21:29

Ciąża zakończona 7 listopada 2019

4 stycznia 2020, 11:39

Wczoraj 12 dpo i dwie kreski na teście oczywiście testowa to cień cienia. Beta po południu 75,9. To był czwarty cykl starań, dzialalismy sami bez lelarzy. Trudno w to uwierzyć i jakoś mam wrażenie że ta informacja ciągle stoi gdzieś obok mnie. Cieszę się ale jednocześnie jestem bardzo spokojna i opanowana. Nie ma dzikiej radości. Trochę się spinam jak powiedzieć w pracy. Muszę chyba sama oswoić się z tą wiadomością. We wtorek powtórzę betę.

8 stycznia 2020, 14:03

Dziękuję dziewczyny :)

Beta z wczoraj 659 więc przyrost dobry. Jakoś to do mnie nie dociera... Czekam na pierwszą wizytę (23.01) i mam nadzieję że zobaczymy serduszko i że wszystko będzie dobrze.

20 stycznia 2020, 13:36

6 tydz. + 0 dni
Dziś miałam w planach powiedzieć w pracy mojej kierowniczce o ciąży. Po porannej kawie poszłam do toalety a tam żywo czerwona krew. Telefon do męża, zwolnilam się z pracy i pędem na IP. Tam czekanie w długiej kolejce (bo najpierw przyjmują pacjentki do planowanych zabiegów) i sugestie żeby iść do jakiejś przychodni. Gdyby mój lekarz przyjmował codziennie to od razu bym do niego dzwoniła ale że przyjmuje 2 razy w tygodniu i nie mieszka w moim mieście to i tak wysłał by mnie do szpitala. Po wywiadzie i usg okazało się że jest zarodek i serduszko <3 a obok niego wielki krwiak (na moje ok 2-3 razy większy od pęcherzyka). Wiek ciąży według usg 5+6,według owulacji 6+0 więc się zgadza. Dostałam duphaston 3x1, zwolnienie i mam odpoczywać. Zobaczymy co będzie w czwartek bo wtedy wizyta u mojego gina. Cieszę się że z dzidzusiem ok ale i martwię co będzie dalej. Czas pokaże.

2 marca 2020, 08:19

12 tydz. + 0 dni

3 dni temu miałam wizytę, dzidziuś ma już 5,5 cm i rozwija się dobrze. Podczas usg ruszał się jak szalony :D niestety krwiak jest dalej tak duży jak był. Ani się nie wchłania ani nie ewakuuje bo nie mam plamien i szczerze to zaczynam się martwić że przez tyle tygodni nic nie drgnęło :/ podjęłam też decyzję że wracam do pracy (sprawa jest skomplikowana i nie chce mi się tego wszystkiego tu opisywać) , na razie jestem na urlopie ale za dwa tygodnie już ruszam. Mam nadzieję że jakoś to się wszystko dobrze ułoży.