Ciężko jest mi opisać co czuję, bo chyba nadal to do mnie nie dociera..
W weekend byliśmy u teściów - powiedzieliśmy im - bo jak inaczej wytłumaczyć że nie nie napiję się wina, którego do tej pory nigdy nie odmawiałam heheh?
Wyściskali nas strasznie
Jak emocje trochę opadły podsunęłam teściowi moje badania (jest ginekologiem) i powiedział, że jestem zdrowa jak ryba (Jupiiiiii!!! )
W niedzielę wracając od teściów wpadliśmy również do moich rodziców na wieczorną herbatkę...Hehe, nie mogli uwierzyć - tacie odebrało głos, a mama cały czas pytała czy to nie prima aprilis.
Oczywiście nikomu innemu ani słowa (rodzice też mają zakaz), no i oczywiście prosiliśmy o umiarkowany entuzjazm, bo jest na tyle wcześnie że jeszcze nic nie wiadomo... choć wierzymy, że będzie dobrze!
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2014, 10:16
Naszczęście 2 kęsy kanapki i jak ręką odjął... choć do pracy jechałam w stresie i z torbą w pogotowiu
To chyba koniec wyjeżdżania do pracy na czczo...
A zdążyłam w weekend pochwalić się rodzicom, że póki co ciąża przebiega bezobjawowo
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2014, 15:50
Ważyło 2900g i mierzyło 53cm - 10 punktów w skali Apgar!
Nie spałam 46h, żeby sprowadzić Hanię bezpiecznie na ten świat... A tak wyglądałyśmy chwilę po narodzinach:
PORÓD :
Był na pewno najbardziej traumatycznym i bolesnym przeżyciem jakie dane mi było do tej pory przeżyć.
11.11 oglądaliśmy z mężem kolejny odcinek House of Cards, zaczęłam odczuwać nawracające lekkie bóle miesięczkowe.. od około 20:30 zaczyliśmy je z męzem liczyć... Ponieważ występowały w miarę regularnie co 6-7 minut, trwały około 40-60 sekund - postanowiliśmy zrobić "TEST PRAWDY".
Ciepła kąpiel i 2 no-spy nie przyniosły ulgi.. zadzwoniliśmy do naszej położnej i ta skierowała nas do szpitala na IP (niestety okazało się, że ma ospę, ale zorganizowała zastępstwo - p. Iwonę)
Około północy podłączono mnie pod KTG, po badaniu okazało sie, ze szyjka jest niemal całkiem zgładzona i przepuszcza 2 palce. Przyjęto mnie do sali przedporodowej, abym tam mogła oczekiwać na "moją kolej". Męża odesłałam do domu.
Całą noc miałam skurcze bardzo silne (coraz mocniejsze), ale co 4-5-6-7-4-6-5 minut i tak w kółko. Nie dawały one żadnego postępu porodu (rozwarcie szyjki nie postępowało), ale skutecznie uniemożliwały mi jakikolwiek sen... Byłam już zatem 24h bez snu kiedy rano po obchodzie odesłano mnie z sali przedporodowej na patologię ciąży.
Na patologii spędziłam cały dzień z mężem - skurcze cały czas regularne, coraz bardziej intensywne. Chodziliśmy po korytarzu non-stop i tylko w skurczu opierałam się o ścianę i coraz głośniej jęczałam - to pomagało mi przetrwać...
o 17:00 przyjechała moja położna. Szyjka ani drgnęła, ja byłam już 33h bez snu i ze skurczami od 21h...
Położna jak mnie zobaczyła natychmiast wkroczyła do akcji (chyba nie spodziewała się, że jest ze mną aż tak źle), załatwiła salę i zadzwoniła po anestezjologa.. Podała w dokumentacji, że mam 3cm rozwarcia, żebym mogła się zakwalifikować do znieczulenia, mimo iż nie była to prawda (powiedziała, że bez ZZO moja szyjka nie ruszy)
Anestezjolog miał dwa zabiegi, minuty mijały a ja w potwornych już bólach próbowałam na stojąco dotrwać do momentu kiedy dostanę ZZO. Rejestrowały się skurcze po 140, czasem nawet bez przerwy, albo z przerwą na poziomie 70-80 (kiedyś wydawało mi się, ze TO jest skurcz, teraz w tych chwilach odpoczywałam)..Pamiętam swój przeraźliwy krzyk przy każdym skurczu, płacz... jeszcze 2 dni po porodzie dźwięczał mi w uszach - nie sądziłam że takie dźwięki mogą się ze mnie wydobyć.
Po 2,5h zjawił się anestezjolog..
Niewiele pamiętam, próbowałam się nie ruszać przy nakłuciu mimo iż skurcze były nie do zniesienia. Zonk - pierwsza próba wkłucia nieudana (trafiliśmy na naczynko), druga - Sukces!
Nareszcie, odpływam...
Nie czuję bólu! Położna każe mi się zdrzemnąć godzinkę, żeby mieć siłę na parte. W godzinę rusza rozwarcie 2-4-6-10!
Po sporej dawce oxy zaczynam odczuwać parte (okropny rozrywający od środka ból), prę ale główka wychodzi i się chowa, a ja z niewyspania i wyczerpania nie mam już siły. Proszę położną o nacięcie krocza.
Po nacięciu - jedno mocniejsze parcie i jest! MÓJ CUD! MÓJ NAJWIĘKSZY SKARB! Hania ląduje mi na brzuchu. Jest taka malutka i krucha...Kocham...
Jeszcze kilka dni temu każde wspomnienie porodu wywoływało u mnie łzy, powoli dochodzę do siebie i łapię dystans.
Było warto, choć tego cierpienia nie umiem zapomnieć...
Po powrocie do domu dostałam piękny bukiet kwiatów od męża. Powiedział, że idąc ze mną do porodu wiedział, że TO będzie bolało, ale to co zobaczył przerosło i jego; że nie sądził, że można aż tak cierpieć. POdziękował i powiedział, że jestem najdzielniejsza na świecie
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 listopada 2014, 21:35
Kochana trzymam kciuki za Twoją Fasolkę! Niech rośnie zdrowo, duża i silna! :)
Ale masz fajnie - teść ginekologiem jakby co wszystko dokładnie wytłumaczy :) Trzymam kciuki, niech rośnie Fasolka!
Też z 16 maja jestem :)