Zrobiłam badania krwi, moczu, glukozę, przeciwciała i TSH i to TSH mnie martwi mam 2.54 a w pierwszym trymestrze zaleca się żeby poziom był poniżej 2,5. Podejrzewam ze trzeba będzie troszkę szczegółowiej przebadać, bo tsh lubi skakać... za tydzień gin, więc się dowiem co i jak.
Pozdrawiam wszystkie staraczki i cieżarówki:)
Wczoraj spanikowałam, po wizycie w toalecie na papierze zobaczyłam ciemną wydzielinę. Automatycznie ciśnienie skoczyło do 200...Lawina ruszyła... Ja to znam. Ostatnio też tak się zaczeło, niewinne ciemne plamki po toalecie,a skończyło się na zabiegu łyżeczkowaniu.Latałam co chwilka do toalety sprawdzać czy wciąż jest plamienie- było. Na moje nieszczęście wizyta teściów trwa. Teściowie pojechali ok 19...sprawdziłam raz jeszcze jak wygląda sytuacja i niestety wciaż plamię. Zapakowałam się do auta, mężulek szoferował i w przeciągu pół godziny stawiliśmy się na IP. Tam 1,5 h czekania, trafiliśmy na zmianę dyżuru. W końcu nas przyjmują, do tej pory plamienie ustało:) Troszkę poczułam się jak wielka panikara... Ale już raz straciłam dzidzię i nie zamierzam stracić tej...NA usg ujrzałam mojego maluszką z radośnie pulsującym punkcikiem...Radość przepędziła strach.
Kolejny dzień życia płodowego mojego maleństwa. Zastanawiam się co u niego, czego mu potrzeba żeby zdrowo rósł. Mój bąbel kochany.Wczoraj wieczorem poczułam znajomy ból pleców z początku ciąży, trzyma mnie wciąż...Wyczytałam, że takie bóle są normalne. Pamiętam, że przy poronieniu był to inny ból zlokalizowany niżej. Wiec o tyle jestem nauczona doświadczeniem z poprzedniej straty, chodź o ten ból nie muszę się martwić. Mdłości i wymioty pełna parą, niuniuś nie odpuszcza mamie:P
Dziś mężuś, rozmawiał ze znajomymi i oczekują bobasa.Nie chcieli nam mówić, żeby nie było nam przykro, po naszej stracie. Tak podejrzewałam, że zmajstrują bąbla... widziałam w oczach przyszłego taty iskierki jak ich poinformowaliśmy, że będziemy mieli maleństwo.Co prawda nasze maleństwo jest teraz w niebie a o tym w brzuszku, nikt nie wie poza nami. Mąż żalił mi się, że już by chciał powiedzieć, bo tak to musi się po cichu cieszyć. Uspokoiłam go i powiedziałam, że na radość przyjdzie czas, troszkę cierpliwości... nie był zachwycony. Ach ta moja papla, jakoś przetrwa:)
Mam męża palanta. Tak to określenie jest słuszne... zachowuję się okropnie w stosunku do mnie, nie wiem skąd ta złość i chęć robienia mi przykrości. Dziś już nie wytrzymałam mam dość jego zagrywek. Doskonale zdaję sobie sprawę że ciężko mi teraz funkcjonować, zapachy atakują mnie masowo w sklepie, w domu... A on jeszcze mi dokłada np. beka mi w twarz po zjedzeniu kebaba, pije piwo a później liczy na to że ja będę się do niego tulić i dawać buziole, podsuwa mi pod twarz kiełbasę, kurczaka wszystko co je,chodź doskonale wie że powoduję to u mnie odruch wymiotny. Dziś przeszedł samego siebie. Oświadczył że zrobi grilla na obiad. Oczywiści zapach grilla dla mnie to przytulanie się do klozetu . Rozpalił grilla na tarasie, jak najbliżej drzwi.Cały dym leciał do domu.... wyszłam na piętro zamykając wszystkie drzwi. Jak wróciłam, standardowo jego ruch z podsuwaniem kiełbaskę pod twarz... Musiałam biec do toalety.
Jak zwróciłam mu uwagę to oczywiście była to moja wina bo on nie robi nic złego.To ja mam jakieś chore jazdy, jestem w ciąży i mi odbiło. Poskarży się tatusiowi, bo tylko on go zrozumie jaki on jest biedny a ja się go czepiam.
Tak, mam męża IDIOTĘ.... Szkoda mi jedynie bąbla że wybrałam mu takiego ojca.Eh.. gdzie ja miałam oczy....
Jestem zaniepokojona, wczoraj pod prysznicem zaobserwowałam tuż przy sutku taka krosteczkę, zgrubienie. Wyczytałam cały internet. Możliwe że to zapalnie mieszka włosowego. Dziś pojawił się taki strupek. Małż uspokaja i każe czekać parę dni. Ja najchętniej już dziś bym była u lekarza sprawdzić co to takiego.
Wczoraj od rana miałam brązowe plamienie, było go malutko i o 12 już nie było po nim śladu, ostawiłam że to po tulkach z M.
Zaczęłam rozmawiać z moją kochaną fasoliną. Proszę żeby ładnie rosła i nie opuszczała mamy:) Zaczyna się nerwowy okres, w poprzedniej ciąży w tym okresie straciłam moje maleństwo. Teraz musi być inaczej. Moje love&bąbelkowe musi przetrwać całe 9 miesięcy.
Dwa dni temu obudziłam się z czerwoną krwią na wkładce. Stach. Poczekałam, umówiłam się na wizytę do
mojej gin.Po 2 h było już brązowe plamienie. Maluszek ma się dobrze a krew z malutkiego krwiaczka. Gin była zdziwiona, że się nie wchłoną tylko krwawi. Troszkę mi ulżyło, że jak na razie dzidzia bezpieczna. Mam odpoczywać do piątku, bo taki mniej więcej będzie czas plamień z tego krwiaką, sądząc po wielkości i wyglądzie.Jak plamienia ustaną mogę już zacząć powoli normalnie funkcjonować. Dziś jak dotychczas dosłownie śladowe ilości żółto- brązowej wydzieliny.Eh tak się martwię...
Dziś wkroczyliśmy z bąblem w 3 miesiąc ciąży:) rano po aplikacji luteiny miałam zabarwiony na brązowo śluz, szybko ustało... Odetchnęłam. Dziś milion razy startowałam do łazienki, nudności wymioty, dramat... Mężulek mnie pocieszył,że on to mnie podziwia, bo jak by tak miał to by nie dał rady.... Jedyna rzecz jaka jest dla mnie pocieszeniem, to wizja nagrody, jaka mnie czeka po tych 9 miesiącach. Jeśli mam tak wymiotować to ok, tylko niech lovebombelkowe sobie ładnie rośnie w brzuszku
Jestem w rozsypce, siostra była w ciąży bliźniaczej. Pomimo dużego ryzyka, ciąża jednokosmówkowa, przebiegała bez problemowo. Do czasu.... poczuła ból brzucha- pojechała do szpitala. Od razu cesarka jedno z maleństw zmarło, drugie już jest stabilne i nawet przybiera na wadzę. Nie wiem jak ja mam ją pocieszyć. Tak bardzo się cieszyła na te twixy, a tutaj takie nieszczęście. Strasznie to przeżywam, płacze nie mogę spać...
Dzisiejsza wizyta u gin była cudowna. Widziałam jak maluch sobie podskakuje, pięknie się wiercił i kręcił. Pokazał mamie nóżki, rączki, stópki, pupkę, oczka usta i śliczny nosek.Jakby wiedział, że go podglądam i chciał się wszystkim pochwalić. Mój wiercipiętek najsłodszy. Pani gin pomierzyła wszystko co chciała, a że bąbel się kręcił to troszkę jej to zajęło. A ja mogłabym tak na te wygibasy patrzeć godzinami.Byłam taka dumna, że ślicznie urósł i jest o całe 4 dni większy.Nie wiem czemu ale mówię o bąblu jako o chłopcu, chodź marze o córeczce. Mam takie przeczucie że to on. Może dlatego że taki duży silny to pasuję na chłopca...eh głupie te moje domysły. Kocham najmocniej mojego wiercioszka.
Ogólna wiadomość z wizyty taka że maluszek pięknie rośnie, pomiary wskazują na to, że jest zdrowiutki (NT) i niestety mamy zapalenie pęcherza... już żurawinka i antybiotyk zakupiony będziemy walczyć...
12 tyg 1 dzień
jetem w rozsypce, jutro wizyty na nfz. Mam złe przeczucia.Nie potrzebnie zapisywałam się na tą wizytę. To będzie okropne ten sam lekarz, który we wcześniejszej ciąży stwierdził, że moja dzidzia jest aniołkiem. Mam tak okropnego stresa, że aż nie mogę jeść...
Mój prywatny czarny piątek. To właśnie dziś miałam zostać mamą. Łzy już mi uciekają od kilku dni. Wszystko wraca a tym samym, wzrasta niepokój o obecne maleństwo w brzuszku.Dziś myślami wspominam nie tylko swojego aniołka, ale również aniołka sióstr i wszystkie aniołki oraz mamy, które tęsknią za swoimi utraconymi maluszkami. W niebie jest już porządna brygada naszych pociech, niech się już więcej nie powiększa.
Mój Skarbie mama nigdy nie zapomni :*
Dziś wizyta u gin. Mam stresa.... w nocy śniły mi się koszmary i co chwile się budziłam. Eh... jako ciężarówka ciągle żyję w strachu o maluszka. Zrobiłam badania, wyglądają dość dobrze, ale ginka oceni.
Dziś nie było wymiotów ale dzień się jeszcze nie skończy....dalej jestem wrażliwa na zapachy, a od wczoraj mam ból głowy. Bardzo rzadko miewam bóle głowy, a ten jest taki podobny jak ma zawitać do mnie przeziębienie...Zobaczymy, oby nie.Profilaktycznie uruchomiłam cytrynkę, herbatkę i syropek malinowy. Ubieram się ciepło tzn odpowiednio do pogody.
Połóweczka za nami. Na ostatniej wizycie okazało się że, naszym bąbelkiem jest dziewczynka:))))) Ładnie się rusza w brzuszku, już czuję jej kopniaczki codziennie. Badania wyszły kiepsko mam niedokrwistość, więc zagościło żelazo, zapewne już do porodu. Twardnieje brzuszek wiec i z magnezem się nie rozstaniemy i oczywiście zapobiegawczo mamy urosept. Znów bakterie atakują, jak na razie nielicznie.Chuchamy na zimne.
Dziś wymioty i ból w lewej pachwinie. EH te wymioty czy one mnie opuszczą.... znikajcie jak najszybciej.
Niedawno przeszłam przeziębienie...dostałam je w darze od męża.... mężczyzna chory tzn mężczyzna umierający.... jakoś przeżyliśmy oboje:)
Mam też problem z libido, a raczej jego totalny brak.... sex dla mnie na chwilę obecną mógłby nie istnieć. Ja to znoszę świetnie gorzej z mężem. Od ponad 2 miesięcy nie mam ochoty na serduszkowanie,to chyba nie jest normalne....
Troszkę może wrócę do mojej krosteczki kochanej, wybrałam do jej pokoju kolor farbki na ściany:) Wszystko by było ok, gdyby małż się troszkę zainteresował logistycznie jak to zrobić by farba znalazła się na ścianie.... tego brak....hehhe może to ten brak seksu. No nic pomarudze to podwinie rękawy i pomaluję tym bardziej, że pogoda coraz gorsza, a on za 2 tyg zostawia mnie na miesiąc:P Upatrzyłam tez literki na ścianę z imieniem dla mojej małej kruszyny. Co do wyprawki, wózka, łóżeczka i innych rzeczy dla małej, chcę poczekać do stycznia. To już będzie 8 miesiąc, wiec i czas dobry na takie zakupy. Pewnie ktoś powie, że za późno, że jak to tak czekać, a to to, a to tam to... a ja nie chcę zbyt wcześnie...jeszcze za bardzo się boje o moją Lucynke, żeby później mierzyć się z tymi rzeczami w razie....wszystko w swoim czasie:)
Do mojego spotkania z bąbelkiem zostało 35 dni. To dużo i nie dużo-patrząc na całą ciaże. 35 dni to pikuś. Ten najtrudniejszy czas przed nami. Malutka jest coraz silniejsza o czym nie zapomina mi przypomnieć, każdego dnia a głównie to nocy. Nocne tańce to jej ulubione zajęcie. Ja już czuję się coraz bardziej ociążale. Do toalety chodzę co chwilkę( mała już leży główkowo).W dalszym ciągu nie sypiam. tzn spię niewiele. Noce to taka moja walka o zaśnięcie.
Jeśli chodzi o przygotowanie na pojawienie się mojego słoneczka, to nie wygląda to źle, ale też jeszcze nie jest to koniec. Pokoik pomalowany, posprzątany,łóżeczko stoi gotowę i czaka na właścicielke, podobnie jak wózek.Ubranka poprane zadomowiły się w komodzie. Mam też troszkę ubranek które czakają na upranie- prezent od teściowej. Poczekam, aż dokupimy brakujące rzeczy, wtedy powstanie partia na 1 pranie. Mam zamiar dokupić troszke flanelowych pieluszek i tetry, kurę(poduszkę) do karmienia,wanienka, przewijak na łóżeczko parę rzeczy z apteki. Oczywiście dla mnie do porodu niewiele mam, skupiłam się na małej zapominajac o tym, że ja tęż mam swoje potrzeby:P
Tak więc, coś tam już mamy. Byłam też na fajnych warsztatach z laktacji. Z położną spotykam się co tydzień i opowiada mi o porodzie, opiece, pielęgnacji i doradza. Ktg też już robimy co tydzień. Narazie skurczę się nie piszą ...A co do strachu, który towarzyszy mi od poczatku, nie ustąpił. Wciąż obecny. To chyba nigdy nie minie. Odchaczanie ważnych dat wraz z upływającymi tygodniami ciaży, wbrew pozorom nie przynosi ukojenia. Granica przeżywalności mineła- fajnie ale to nie znaczy że mała jest bezpieczna, za chwilke ciąża donoszona ale to nie gwarantuję mi że wszystko bedzie dobrze i tak ciągle. Po porodzie nie bedzie lepiej podejrzewam, że bedzie ze mnie panikujaca mamuśka:P
Mam też problem z którym nie potrafię sobie do końca poradzić. Wiem, że pewnie nie jestem jedyna,ale gdzieś musze wylać żalę.
Tak wiec lecę z tematem. Dobre rady spływaja do mnie masowo..... Od świąt Bożego Narodzenai mam już ich dość. Uciełam kontakt z siostrami, jedna jest wielce obrażona bo nie wytrzyamłam i odpowiedziałm na jej wymądzanie sie. Unikam sąsiadek i to co jest o wiele gorsze do osiągnięcia mamy i babci mojego małżonka. Gdy słysze jak już zaczynają te swoje mądrości to aż się we mnie gotuję. Jakim prawem..... NIe wiem jak one moga wiedziec jak się czuję w danej chwili i co powinnnam a czego nie powinnam robic. Zawsze wychodziłam z założenia, że wstrącanie się w cudze sprawy i mówienie komuś jak ma żyć czy udzielanie rad, nie powinno mieć miejsca. Tak wiec całe życie stroniłam od tego.owszem wysłuchałam pocieszyłam jak trzeba. ale nie wpychałam swoich pomysłów na życie komuś innemu. Dlatego też uważalm, że nikt nie ma do tego prawa by wypowiadał się na temat tego jak żyję ja. Wydaję się być oczywistę. A takie nie jest. Czy te wszystkiekobiety uważaja że jeśli ktoś jest w ciąży to ma oboiązek wysłuchiwania ich rad??? I co gorsze stosowanie się do nich. Powoduję to u mnie takie nerwy że już nie umiem się opanować. Stąd ta izolacja. Może dla przykładu podam jakie to zalecenia jeśli tak to można zazwać, dostaj, chodz o nie nie proszę. "sprzątasz?!!! jak to, powinnaś się teraz oszczędzić, dziecko jest ważniejszę." Teraz to napewno Cię plecy bolą, usiąć sobie" a po chwili za "dużo wypoczywasz, ty to powinnaś być teraz w ruchu" cóż nawet nie mogę zdecydowć czy bolą mnie plecy czy nie w danej chwili, bo babcia wie lepiej jak ja się czuję. Wie też lepiej czy ,męczy mnie zgaga. Siostra natomiast już teraz wie że moje maleństwo nie będzie chciało spać w łożeczku i ciągle mnie krytykuję w każdej sprawie używając argumentu - to Twoje pierwsze dziecko ?!!wieć sobie nie myśł, że tak będzie. Idąc tym tokiem najlepiej nie planwać niczego, nie kupować łóżeczka ani wóżka bo kto wie czy dziecko będzie chciało z tego korzstać.A może też nie kupujmy pieluszek, bo to moje pierwsze dziecko i skąd mam wiedziec czy będzie chciało z nich korzystać, może odrazu wskoczy na toalete. Takich przytyków jest mnóstwo. Po co pytać co sobie zakładam, skoro to jest tylko preteks żeby się powymądzać. Nawet jak jest się bardziej zielonym odemnie w temacie ciąży, bo nie ma się dzieci.... a ja już mam 8 miesięcy ciąży za sobą.Postanowiłam że nie pozwole nikomu się wtrącać w to co robie ze swoim życiem. Nie zaczynam sama tematu ciąży, ani tego jak będzie jak mała przyjdzie na świat z nikim poza 3 osobami: maż , położna i lekarz. Jestem już wydaję mi się dobrze nstawiona i wszelkie uwagi obcych osób każe im sobie schować do kieszeni. ja również mogę się czuć urażona tymi radami skoro o nie nie proszę.
Tak, teoretycznie 12 dni.
Spojrzałam na stworzony tu pamiętnik i jestem zawiedziona. Dałam ciała... miałabyć pamiątka z okresu ciąży. A wyszło mi parę wpisów i to raczej w te gorsze dni:P Nie dam rady tego nadrobić. Więc na konic wypda dodać pozytywny wpis.
Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do porodu i staram sie nie nakręcać w tematach które mogą być stresujące. Cieszę sie, że udało nam sie z mlautką dotrzeć do tego etapu ciąży. Cieszę się jej ruchami...wlaśnie teraz jedzi mi w brzuszku:) Kocham ją tak mocno, a jeszcze jej nie widziłam. Co to będzie jak ją zobaczę. Chyba oszaleję z miłości.
Torbę do szpitala mam gotową. Spakowałm ją na szybko po ktg w 36 tyg. Położna mnie nastraszyła bo pojawiy się skurcze. Jak usłyszała, że nie kupiłm jeszcze wszytkiego.....normalnie gdyby wzrok zabijał to by była moja ostatnia chwila w życiu....hehee. Skurcze przepowiadające są codziennie raz bardziej intensywnie raz mniej, na ktg też się pojawiają. Ogranizm zaczą oczyszczanie. A na ostatniej wizycie miałam rozwarcie na 1 cm. Zobaczymy jak będzie w poniedziałam czyli w 39+1 czy te bóle i skurcze coś powodują. Także jeśli mała wytrwa w brzuszku do poniedzialku to jeszcze ostatni raz zobacze swoją gin przed porodem.
12 marca 2018 o godzinie 10.38 na świecie pojawiło się moje najwieksze szczęście- Lucynka:)
Relacja z porodu nie będzie miła. Moja ciąża sama w sobie była - okropna. Źle się czułam, mdłości, zgaga, zbyt wczesne twardnięcia macicy, plamienia, krawienia, bezsenne noce. Liczyłam, że chodź poród bedzie lepszy. Nic bardziej mylnego. Wszystko zaczeło się 10 marca ok godziny 22. pierwsze skurcze. Nie brałam ich na poważnie do czasu gdy nie mijały po 3 h. zaliczyłam nie przespaną noc udwało mi się zasnąć jedynie między skurczami, które były nie regularne raz na 30 min a kolejnym na 10 min i tak do rana.... Dzień wyglądał tak samo, skurcze zaczeły robić sie regulane po 2 h na piłce ok godziny 16. a o godzinie 23 zjawiłam się na porodówce z 4 cm rozwarciem. badanie ktg, nie uprzejmość lekarza w izbie przyjęć i bach na sale porodową... jak tam weszłam to miłam złe przeczucia...chciałam odwrócić się na pięcie i wyjść....ale odwrotu nie było....Podłączyli mnie do ktg, zaliczyłam lewatywkę, odszedł czop i trafiłam na piłkę o 3 miłąm 7 cm rozwarcia dostałm dolargan na odpoczynek pomiedzy skurczami. Zaczeły sączyć się wody, przyjmowałm różne pozycje wertykalne troszkę na próżno pomimo 9 cm rozwarcia mała wciąż była daleko...nie schodziła do kanału rodnego. Zdecydowano przedić pęcherz żeby przyśpieszyć akcję. pojawiły się parte. Jedyną efektywną pozycją w której mogłam przeć by mała schodziła była pozycja kolanowo łokciowa. Gdy usłyszałam że widać główkę dziękowałmam Bogu że moja męczarnia się skończy już za chwilę...Nic bardziej mylnego...złośliwy chichot losu...po przybraniu pozycji na plecy do ostniego wypchnięcia mala cofala się spowrotem do brzucha. Także cały mój wysiłek związany z parciem poszedła na marne i to dwukrotnie. Dopiero za 3 razem udało mi isę wypchnąć małą na świat. Ból był okropny. medzy skurczmi krzyczałam że nie dam rady, że naprawdę już nie mam sił. A położna mnie mobilizowąła chodz już po jakimś czasie nie była to mobilizacja tylko straszenie wakum. Jak widać zadziłałało. Dzięki mojej dederminacji i dobrej kondycji małej udało mi się o własnych siłach urodzić mało po 2h i 33 minutch partych. Nie obyło isę bez nacięcia krocza. A cały sekret tego że malutka tak bardzo nie chciął przyjaś na świt leżał w pępowinie. Była krótka a dodatkowa mała miał szelki tzn. była nią owinięta i to powodowało cofanie się mojego cuda. Pamiętam nacięcie czułam ję. Gdy myślałm że najgorsze mam za sobą okazało się że łożysko też nie chcę opuścić mojego brzuszka... Ciśnięcie na brzuch, za 3 razem udało mi się je urodzić... szycie bolesne. Gdy zaprptesowałm zostałam skwitowana- jest pani wrażliwa na wacik. Serio????? po ponad 2 godzinach partych kobieta mówi mi, że jestem wrażliwa na wacik. Na moje pytanie ile mam szwów podło -nie liczyłam ile zakładam.....Mój mąż był cały czas przy mnie tzn. do mometu urodzenia małej...póżniej był przy niej a ja zostałm z babami charpiami:P Malutka wynagradza mi moje cierpienia każdego dnia jest cudowna :0 oczywiście dla każdej mamy jej dziecko jest najpiekniejsze, nie inaczej jest w naszym przypadk- chodz to cały tatuś. Szpital opuściłyśmy po tygodziu z uwagi na wyższe crp i konieczną kurację antybiotykiem. Zwycięzylam w temacie laktacji i nawału pozostają sam na placu boju, bo pomoc połoznych w szpitalu to jakaś kpina
Moja relacja porodu i całej otoczki nie jest najlepsza. ALe nagroda za te wszystkie cierpienia jaką jest moja Lucynka jest tego warta:)
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 marca 2018, 22:00