Dziś 7dpt - zaledwie siódmy dzień - pomimo, że kolejna moja weryfikacja wyznaczona przez lekarza jest dopiero na 10dpt, postanowiłam sama sobie dorzucić jedno badanie, bo przecież nie wytrzymam wiedząc, że coś ruszyło, a nie wiedząc co dalej...
5dpt - beta - 7,9
7dpt - beta - 66,7 (dziś)
Co za emocje..... wiem, że jeszcze może zdarzyć się wszystko, ale mam 37 lat i pierwszy raz JESTEM W CIĄŻY - masakra - jakie to emocje.
Sen dziś miałam, że jednak nic z tego nie wyszło....
Test ciążowy nadal bladziutki, a przecież dziś beta powinna być min 130 to dlaczego krecha nie jest już tłusta.... zwariuje
7dpt- 66,1
10dot- 226,1 (dziś)
O rany !!!!!!!! Rośnie !!!!!
No więc poleciałam, choć poranny test ciążowy był już bardzo ładny (ostatni raz robię i zostawiam na pamiątkę)
Uspokoiłam sumienie, beta dziś 14dpt wynosi 1032,0- piękny książkowy przyrost o 110-120% co 48H.
Poza Tym miałam dziś wizytę u stomatologa i okazało się, że w ciąży przysługuje mi białe wypelnienie na NFZ i zaleczylam zęba nie płacąc złotówki.
I wizyta u endokrynolog też ok, super wyniki tarczycowe.
Edit: usg pecherzykowe 18.04
usg serduszkowe 25.04
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 kwietnia 2019, 20:40
beta bardzo ksiązkowo rośnie:
5dpt - 7,9
7dpt - 66,1
10dpt - 226,1
14dpt - 1023,0
16dpt - 2037,0
progesteron i estradiol też podskoczyły.
Dziś 18dpt pierwsze usg pokazało piękny 6mm pęcherzyk ciążowy, umiejscowiony w macicy (jeden z pechowych scenariuszy, czyli ciąża pozamaciczna wykluczony) ufff.
Jeszcze w gabinecie nie wytrzymałam i zaczęłam ryczeć, jak mi dał zdjecie bąbelka.
Masakra - takie emocje 😍😍😍
Najchętniej wykrzyczłabym całemu światu, jak bardzo jestem szczęśliwa !!!!!!!!! ale to jeszcze za wczesnie... musimy poczekać tydzień, i jak zobaczymy bijące serduszko to będzie już dla mnie kropka nad i...
Zaczynam martwić się tym, że wizyta serduszkowa będzie ostatnią u mojego lekarza. Klinika, a tym bardziej lekarze których poznałam zajmują sie niepłodnością- nie prowadzą ciąży. Nie mam swojego lekarza 😔 bede musiała kogoś poszukać. Myslałam, że posiadając pakiet w enel-medzie bedzie mi łatwiej, ale jak zrobiłam rozeznanie to lekarze tam słabi, terminy jak z kosmosu, po kilka miesięcy, prawie żaden lekarz nie robi podczas wizyty usg, ew dają skierowanie i sie umawiasz do innego.
Nie podoba mi się to...
Moja przyjaciółka jest położną w szpitalu na Żelaznej, i na pewno wiem, że tam chcę rodzić i ona musi być ze mną. Pewnie jak już usłyszę serduszko, i na 100% uwierzę, że jestem w ciąży poproszę ją o polecenie mi kogoś z ich szpitala..... Jednak taka niepewność co będzie dalej mnie niepokoi, a zdradzać się jej wcześniej nie chcę.
To takie dylematy na dziś. Ważne, że za chwilę święta, czas troszkę szybciej zleci do kolejnego badania, a potem majówka i jedziemy na Mazury, zrobić totalny reset głowy po tych nerwach.
Las, jezioro, cisza i my..... i bąbelek w brzuchu 👶
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 kwietnia 2019, 15:32
Wczoraj był długi i wymagający dzień.
Rano pobiegłam do kliniki na badania- lekarz mi zlecił jeszcze przed wizytą pakiet beta, estradiol,progesteron. Na wyniki czekałam o dziwo strasznie długie 4 godziny... i jak zobaczyłam betę, to się przeraziłam... Z mich wyliczeń wychodziło mi jakieś 30 000, a tu martne 12 361 !!!
Od razu internet w ruch, kalkulatory, że poniżej normy, więc panika... czytanie i w sumie ciut się uspokoiłam, bo wyczytałam, że po 6000 to beta zwalnia, że w sumie potem to się jej nie bada, że teraz to znaczące jest tylko USG - ale weź tu człowieku i sie uspokój....
Do 16:00 czas leciał jak ociężały, w klinice jeszcze opóźnienie, męża zatrzymali w pracy i finalnie miałam byc sama - czułam się strasznie....
Wchodzę do gabinetu niezadowolona, mówię że beta chyba za niska, ale doktorek patrzy, myśli i mówi "czego panikujesz - przecież dobrze jest - osiwieje przez Ciebie Monika - na fotel mi tu szybko za kare". A na USG piekny okruszek z bijącym serduszkiem..... Co za emocje !!!!!!!!
Wszystko w normie, serduszko bije 120 uderzeń na minutę, umiejscowione prawidłowo, pęcherzyk prawidłowy - lekarz mówi normalnie NUDA
Ech....
Wieczorem spotkałam się z najbliższymi przyjaciókami, a wśród nich "moja" położna. Pochwaliłam sie nowiną i pytam, poleć Ty mi ze swojego szpitala jakiegoś lekarza, bo ja dziś skończyłam wizyty w Klinice i potrzebuję kogoś kto mnie dalej poprowadzi. No i bez sekundy wahania, poleciła mi panią doktor - z-ce ordynatora ze swojego oddziału. Mówi mi - idealna dla Ciebie - cierpliwa, opiekuńcza, bardzo dba o swoje pacjentki, wnikliwa, odpowiada na wszystkie ptyania - u niej poczujesz się w dobrych rękach.... Oczywiście wizyty prywatne, ale jest taka opcja w prywatnej przychodni przyszpitalnej - więc ta opcja odpowiada mi najbardziej. Teraz tylko mam nadzieje, że dostane jakiś dobry termin.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 kwietnia 2019, 13:56
Dotrwałam do kolejnej wizyty, ale to był niewyobrażalnie długi czas..... w międzyczasie pojawiły się i znikały mdłości, wrażliwość na niektóre zapachy, senność i zmęczenie..... i plamienia.
Starałam się tu nie pisać, bo każdy post byłby okraszony ogromną dawką paniki i strachu. Ale dotrwałam.
Wczorajsza wizyta była prze cudowna. Nasz okruszek ma się dobrze, mierzy 2,5 cm, serduszko bije z prędkością 166 uderzeń na minutę, a do tego pani doktor okazała się strzałem w dziesiątkę. Fantastyczna babka u której spędziliśmy wczoraj z 50 minut.
Poza dokładnym wywiadem, przejrzeniem świeżych wyników badań, badaniem usg, pobraniem cytologii to była jeszcze mega długa i szczegółowa rozmowa, o rzeczach wydawałoby się standardowych, a dla przerażonych kobiet w pierwszej ciąży mega ważnych. Jak żyć, co jeść, na co zwracać uwagę, gdzie jechać na wakacje itp....
Jestem spokojna, że moja ciąża będzie w dobrych rękach.
Dziś zdecydowałam się poinformować resztę bliskiej mi rodziny (bo wiedziała tylko mama) o ciąży. Cudownie słyszeć ich radość - szczerą i prawdziwą....
Kolejna wizyta troszkę szybciej bo za 2 tygodnie - do tej pory pozamykam sprawy w pracy i idę na L4, potem tylko czekanie na prenatalne....
Muszę wyzbyć się jakoś tylko tego ciągłego strachu bo mi ciąża minie i nie zdążę z radością....
W poniedziałek 9.12 przyjęli mnie na oddział patologii z wcześniejszym rozpoznaniem hipotrofii i cukrzycy ciążowej i decyzją o indukcji porodu. We wtorek z rana miałam założony cewnik foleya, którego zadaniem jest doprowadzić do skrócenia i rozwarcia szyjki. Jeśli zadanie swoje by spełnił powinien sam wypaść przed upływem 24 godzin. U mnie niestety nie wypadł, ale jak w środę rano miałam kontrolę lekarską - cewnik był już prawie na końcówce i za sprawą parcia i lekarza po prosu go "urodziłam".
Na patologii czułam się bezpiecznie bo każdego dnia na obchodzie była moja dr prowadząca, ona mi cewnik zakładała i z nią go urodziłam.... ona oceniała stan szyjki i decydowała co dalej.
No i w środę rano uznała, że cewnik w sumie robotę swoją robił i że mogę dzwonić po swoją położną i ok godz 14 niech zabiera mnie na porodówkę. Do tego czasu (czyli gdzieś od godz 10.00) nie mogłam już nic jeść - pić tylko wodę i podłączono mnie do kroplówki z oksytocyną.
Niestety do g.14 ilość przyjętej oksytocyny nie wywołała u mnie zupełnie NIC.... przyjechała moja przyjaciółka, zabrała mnie na blok porodowy ok godz 15 i powiedziała, że dawki oksytocyny jakie mogą podawać na patologii są 10 razy mniejsze, niż te jakimi posługują się na porodówce i żebym się nie przejmowała - skurcze wywołamy raz dwa...
o 16.20 miałam przebity pęcherz płodowy - polały się wody i zaczęła się jazda bez trzymanki....
Skurcze chwila moment rozkręciły się do takich, które były nie do zniesienia... Próbowałam z nimi przetrwać sama, łagodzić ból ćwiczeniami, drabinkami, ciepłymi okładami, kąpielą czym tylko się da, ale w chwili kiedy przychodził skurcz darłam się w wniebogłosy i gryzłam męża po rękach na których wręcz uwieszałam się by nie napinać krocza i pozwolić szyjce się rozwierać...
Po jakiś 3 godzinach walki z mega mocnymi skurczami trwającymi 1-2 min przy odstępach 30 sekund lub wcale błagałam o znieczulenie....
Jakoś koło godz 20 podano mi znieczulenie zewnątrz oponowe, co uśnieżyło ból całkowicie.... Jakiż to był błogi moment, położyłam się na łóżku, byłam tak zmęczona że praktycznie na jakieś 1,5 godziny poszłam spać. Skurcze dalej trwały i pisały się na zapisie KTG więc szyjka się rozwierała.
Taki odpoczynek pozwolił mi zyskać trochę siły bo przyznam, że słaniałam się z nóg.... Fakt, że nie jadłam od godz 10 nie pomagał.
Jakoś przed g.22 rozpoczęły się skurcze parte, znieczulenie minęło i to był dopiero hardcore....
Pod sam koniec już czułam moje dziecko prawie na końcówce, a naprawdę nie miałam na tyle sił by porządnie je wypchnąć... Myślę, że jakieś 3-4 skurcze przed końcem już byłby w stanie przyjść na świat - tylko ja nie miałam siły dać z siebie wszystkiego. W ostatniej fazie podobno tętno dziecka zaczęło spadać (za długo tkwił w kanale rodnym), wiec moja przyjaciółka nawet nie wiem kiedy nacięła mi krocze tym samym poszło.... urodziła się pierw główka.... potem reszta... 22.50 przyszedł na świat mój syn 2660g i 54cm
Niesamowita chwila, choć mając dziecko na piersi ból nadal był przeogromny... Błagałam tylko by to się skończyło. Nadal darłam się jak szalona przy każdym skurczu do urodzenia łożyska, potem przy szyciu krocza, więc na samym porodzie tak szybko się nie skończyło.
Od ok północy dopiero zostaliśmy sami, ciesząc się dzieckiem, przystawiając go do piersi, i całując bez końca. ok godz 2 dopiero zabrali go do ważenia i mierzenie, mąż ubierał a ja pod prysznic.
OT o cały poród...
W szpitalu zostaliśmy do poniedziałku 16 grudnia. Troszkę nas potrzymali, ale dzieciaki z niską wagą urodzeniową mają więcej badań i lekarze też chcą zobaczyć jak przyrasta na wadze, a nasz przyrasta rewelacyjnie (odpukać), ponieważ w tydzień nadrobił spadek masy pourodzeniowy, a zwykle dają dzieciom na to nawet 2 tygodnie. Dodam że jest tylko na cycu, którego uwielbia i mógłby ssać non stop...
Także pomału przyzwyczajamy się do siebie i uczymy nawzajem, układamy rytm dnia, ale przede wszystkim przytulamy się bez końca i ryczę non stop myśląc o całej drodze jaką było nam przejść by dotrzeć do tych chwil....
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 grudnia 2019, 18:47
Kochana gratulacje i trzymam mocno kciuki aby wszystko bylo dobrze :)
Bardzo, bardzo dziękuję - a kciuki na pewno się przydadzą...
Gratulacje!!! :)
Wielkie gratulacje!
<3 <3 <3