Nie wiem czemu zaczęłam pisać ten pamiętnik, Na OVU jestem już od ponad roku, chyba dla siebie, by wyrzucić to, ulżyć sobie. Potrzebuje sił by wytrać w tych wszystkich wyrzeczeniach. Dwa dni temu zaczęłam dietę, to dla mnie zupełnie nowy rozdział, ale najgorsze jest to że nie wiem czy jestem do niego przekonana. Muszę nauczyć się gotować na nowo, bo mój jadłospis do tej pory był raczej tradycyjny, a tu teraz prawie nic nie mogę
Dziś upiekłam swój pierwszy chleb - żytni. jeszcze nie próbowała, ale wygląda ok.
Chciałabym już zbić to TSH poniżej 2 i zrobić sonoHSG - jakoś upatruje w nim nadzieje.
Lecę poczytać sobie forum, jestem na etapie zainteresowania doświadczeniami dziewczyn z Metforminą i dietami. Czytam sobie od początku temat Metformina - liczy ponad 200 stron, jestem na 16 - ciekawe wpisy.
Nie chcę jemu ograniczać diety, więc gotuje praktycznie podwójnie.
Sama zastanawiam się czy wejdzie mi to w nawyk, czy obrzydnie i rzucę te całą dietę w ......
Cały czas powtarzam sobie "mam cel" "to wszystko dla mojego dziecka"
Walczę, choć w głębi serca nie wierze w powodzenie Mam wrażenie, że jest jeszcze coś, co utrudnia nam poczęcie, nie wiem jeszcze co, a czas leci...
Jedyny plus 1,5 kg mniej (choć na tym mi zależy najmniej)
W międzyczasie na początku listopada byliśmy w mojej ukochanej Lizbonie. Jak ja uwielbiam to miasto !!!, ale tu nie o tym. Obawiałam się, że moja tarczyca znów nasyci się za nadto jodem i moje TSH wzrośnie do jakiś niewyobrażalnych wyników, jak ostatnio po wyjeździe do Grecji TSH 11,40.
Przed samym wyjazdem zrobiłam badania TSH 2,68 - jest ok, ale wciąż za dużo. Po powrocie 16.11 robię kolejne badania TSH 2,48 - zeszłam poniżej magicznego dwa i pół. UFFF po wyjeździe jest dobrze, a tak się bałam. Wszystko ładnie sie składa, TSH dobre, właśnie kończę miesiączkę - umawiam się na sonoHSG.
Badanie drożności 20 listopada - przeżyłam, bolało troszeczkę, ale do przeżycia. Jajowody drożne i to najważniejsze I co dalej? Tak bardzo próbuje nie myśleć, nie nakręcać się że to badanie zdziała cuda i zobaczę upragnione dwie kreseczki. Ale jak tu nie myśleć. Dobrze wiem, i lekarz wielokrotnie mówił, ze to badanie daje mi przez pierwsze 3m-ce mega płodność, że jajowody wyczyszczone z ponad 30letnich złogów, ze teraz to jest ten czas. Owulacje mam, miesiączkuje regularnie, nasienie ok, jajowody ok, tarczyca w miarę, leki grzecznie biorę....
Jedyne czego nie potrafię to nie myśleć i nie stresować się.
Jestem człowiekiem czynu, wierze w medycynę, w to co namacalne, tak ciężko mi zrozumieć że moja głowa może blokować wszystko.
Kupiłam dziś testy ovu - choć wydaje mi się ze dobrze wiem kiedy mam owulacje, tak bardzo chcę wykorzystać wszystkie możliwości.
Dziś dowiedziałam się, że kolejna koleżanka z pracy w ciąży.... super cieszę się, ale też cholernie jej zazdroszczę.
Wierze, że HSG zdziała cuda, wierze w to całą sobą. Tylko kto mnie pozbiera jak znów nic z tego nie będzie ...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 listopada 2017, 22:09
Inaczej jest z jodem tylko przy niedoczynności, inaczej gdy ma się też Hashimoto.
Po postawieniu diagnozy wdrożono mi suplemente jodem, bo ten pomaga w pracy tarczycy, moje TSH niestety nie regulowało się mimo leków, potem zdiagnozowano Hashimoto i drastycznie ostawiono mi jod, zanim jeszcze spadł jego poziom byłam na wakacjach nad morzem śródziemnym gdzie nawdychałam się go więcej, plus rybki - efektem było zaostrzenie stanu zapalnego w organiźmie, który wywołany został właśnie jodem. Dodam, że robiłam badania poziomu jodu, i wiem kiedy miałam go sporo powyżej normy.
Lekarz wytłumaczył, że tak jak przy samej niedoczynności jod pomaga w pracy tarczycy, tak w Hashimoto szkodzi, zaostrza stan zapalny organizm walczy, atakuje sam tarczyce a ta zaczyna bardziej się bronić i efekt gwarantowany.
Oczywiście wiem, że każdy jest inny. Mam dobrego endokrynologa, nie podchodzi sztampowo do każdego, wie że na jednych coś zadziała na innych nie. Przy zaburzeniach immunologicznych, hormonalnych, metabolicznych trzeba niestety testować na sobie.
Mnie zabroniono ostatecznie jodu - ewentualnie w ciąży kontrolować czy nie brakuje (jak już uda mi się kiedyś) wystarcza mi tyle ile z pożywienia. Ot i cała historia
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 stycznia 2018, 22:14
Z dnia na dzień obserwuje wykresy innych i piękne zielone kropki - dają taką nadzieje, cieszę się na każdą przeogromnie, a jednocześnie jestem trochę zazdrosna ;/ Mam wrażenie już, że ja nigdy nie zobaczę dwóch kresek (poza testem owulacyjnym)... czas mija... lata mijają... my coraz starsi.
Dziś zaczynamy Nowy Rok - mam naprawdę dużo nadziei i wiary w to, że to będzie rok zmian. Zmian na lepsze, rok kiedy stanę się mamą... Tak musi być..
Kompletnie nic się nie działo przez ten czas
Nadzieja na powodzenie po HSG z każdym miesiącem malała... coraz bardziej nakręcona potrzebowałam odpoczynku, bo miałam wrażenie że moja głowa zaraz wybuchnie...
Postanowiłam, że co ma być to będzie - ja muszę odsapnąć.
Zajęłam głowę czym innym - ślubem - na który w końcu się zdecydowaliśmy. Zajęłam głowę, ale wciąż miałam nadzieje - głupią nadzieje, że jak zajmę się czymś, jak przestanę się nakręcać to się uda.
Nie udało....
Ślub w sierpniu - cudowny czas - po ślubie podróż - pełen relaks.
Pod koniec września powrót do codzienności i znów wir pracy.
Październik 2018 - uznaliśmy, że już czas ponownie zacząć walczyć. Wiemy że sami sobie nie poradzimy. Zaczynamy walkę od początku.
Wybraliśmy nową klinikę - padło na Invicte. Czekałam na początek cyklu by zrobić panel badań wstępnych - hormonalnych.
To dziś ten dzień. Dzień kiedy znów z całych sił zaczynamy walczyć i nie będziemy przebierać w środkach.
Dzisiejsze badania:
LH - 9,3 (norma 2,4-12,6)
FSH - 5,8 (norma 3,5-12,5)
TSH - 1,84 (norma 0,27-4,2) wciąż na lekach
SHBG - 109 (norma 26,1-110,0) tu w bardzo górnej granicy
Estradiol E2 - 42 (norma 12,4-233)
Testosteron 1,1 (norma 0,29-1,67)
DHEAS - 389 (norma 60,9-337) - Ponad normę !!!
AMH - 3,53 (1,20 < OK) - nawet ciut lepiej niż 2l temu wówczas był 3,33
Jeszcze tylko świeże badania męża i za 2,5tyg wizyta u lekarza. Naprawdę jestem pełna nadziei, oby znów nie okazała się "matką głupich...."
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 października 2018, 18:16
Mąż dziś rano jeszcze robił badanie nasienia by mieć świeże - wyszły ok.
No i co usłyszeliśmy - że jesteśmy cudownie zdrowi - że każdy takie wyniki chciałby mieć - że z takimi wynikami to przez te 2 lata powinniśmy mieć już 2 dzieci - że naszym problemem powinno być to jak nie zajść, a nie jak zajść... !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Do tego USG pokazało piękne endometrium i cudowną wręcz książkową plamkę żółtą - owulka była jak się patrzy. Żadne obecne wyniki nie wskazują na NIC bo by utrudniało zajście w ciąże.
Żeby zaburzyć tą radość lekarz powiedział i to kilkukrotnie, że jeśli przy takich wynikach nam się już tak długo nie udaje to może to być BARDZO POWAŻNY UKRYTY PROBLEM.... no i nawet dopytywany nie wyjaśnił mi co może mieć na myśli.
Nasz wiek niestety już nie pozwala na wieczne próby i niekończące się diagnozy. Zlecono nam jeszcze do uzupełnienia dodatkowe badania. Rozszerzone badania nasienia: HBA czyli test wiązania z hialuronianem, oraz defragmentacje plemnika + badanie wrogości śluzu. Złe wyniki mogą nas wykluczyć z kolejnego etapu czyli In Vitro. Kolejna wizyta umówiona na 11 grudnia - mam się wstrzelić w dni płodne i zabrać ze sobą wyniki męża...
Działamy, działamy - plan lekarza to nie tracić czasu...
HBA czyli wiązanie z hialuronianem obniżone 74% gdzie norma to powyżej 80%
Fragmentacja DNA 19% gdzie norma jest do 15%, 15-30% obniżona płodność..
Choć wyniki nie są jakieś mega drastyczne to widzę, że nawet niewiele obniżone wartości już mężowi troszkę humor popsuły.
Do tego wszystkiego od kilku dni oboje chorujemy, ja od wczoraj na zwolnieniu i antybiotyku siedzę w domu, mąż jeszcze walczy ale też widzę, że już ledwo zipie.
Kolejna wizyta umówiona na 11 grudnia miała wstrzelić się w dni płodne, ale troszkę się boję, że będzie już po - patrząc na mój kalendarzyk- nawet dziś dzwoniłam do Invicty chcąc przyśpieszyć wizytę, ale albo lekarza brak, albo wolnych miejsc.... ;(
A jak śluz płodny wystąpi przed wizytą to iść na te wrogość? (założenia były takie, że pierw mam przyjść na wizytę - nawet skierowania na badanie nie dostałam jeszcze)
a czy wrogość mogę zrobić jak jestem chora i biorę antybiotyk? ech....
Jak się pojawi śluz będę myśleć...
Zgłosiłam się by omówić wyniki męża, i sprawdzić stan owulacji by przygotować się do badania wrogości śluzu. Lekarz patrząc na badania męża nie był zadowolony, długo myślał co mi powiedzieć i jaki ustalić plan działania. Niestety zaniżone wartości DNA, oraz HBA dają obniżoną płodność i niestety mamy odnaleziony problem czarno na białym gdyby jeden z wyników był tylko zaniżony to jeszcze pół biedy, ale oba.... niestety nie wróżą nic dobrego...
Z wizytą wstrzeliłam się w dzień owulacji, lekarz po wnikliwej analizie dawał kilka godzin do owulacji. Był zachwycony samym jejeczkiem, książkowy rozmiar, cudne endometrium, owulacja jak się patrzy. Nawet stwierdził, że fantastyczny dzień na inseminacje....
Ogólnie wychodzi na to, że u mnie problemu nie ma - tylko u męża.... (po powrocie do domu, i opowiedzeniu mu reakcji lekarza na jego wyniki widziałam mocny wkurw.... nic nie mówił, ale zły był pieruńsko)
Cóż na początek próbujemy IUI zaczynamy w styczniu. Ten cykl jako ostatni poświęcamy na naturalne starania. Jeśli inseminacja się nie uda to in vitro.
Szczerze to słabo wierzę w jej powodzenie - patrząc na statystyki i nasz problem to nie upatruje w IUI nadziei, nawet zastanawiam się czy to nie strata pieniędzy. Co prawda plemniki będą po selekcji, ale nie takiej by wybrać te z dobrym DNA - to raz, a dwa nie omijamy również problemu wiązania z kwasem hialuronowym którym otoczona jest komórka jajowa. Przy IUI plemniki przecież wstrzykiwane sa do macicy, a dalej muszą sobie radzić same. Do tego w wynikach męża wyszło jeszcze, że po godzinie ruchliwość drastycznie spada - więc co tu da inseminacja..... ech nie wiem. Bije się z myślami co myśleć na ten temat, czy podejść do prób inseminacji z nadzieją i euforią?? boje się tylko , że upadek po tym będzie bolesny, czy z obojętnością i nastawieniem, że to i tak nic nie da.... ale wówczas to po co podchodzić......
aaa, z badań na wrogość śluzu zrezygnował lekarz, bo i tak nasienie musi być przefiltrowane i podane omijając etap śluzu....
Kolejna wizyta 7 stycznia będę wówczas chwilę przed owulacją - naturalną bo nic nie stymulujemy i zobaczymy na kiedy wypadnie termin IUI
Wczoraj byliśmy na wizycie, naturalny pęcherzyk w lewym jajniku miał rozmiar 19,5 - endometrium też ładne no to nie ma co czekać.
Zlecono nam wczoraj jeszcze wirusologię z krwi i bakteriologie - posiew. Na chlamydie jeszcze czekam pozostałe badania wyszły ok.
Wczoraj o 22 zastrzyk - gonapeptyl i jutro na 10:00 umówiona inseminacja. Sama nie wiem co myśleć, chyba troszkę się nakręciłam, więc poziom nadziei wzrósł.... pewnie sie nie uda i do drugiej podejdę już z większą rezerwą.
Niepokoi mnie tylko że od godziny bardzo wyraźnie czuję mój lewy jajnik - czuję go jak nigdy - już oczywiście się nakręcam, że pewnie pęka i do jutra będzie po zawodach...
Ratuje mnie spokój i cierpliwość, przyda się na nast 2 tygodnie jeszcze.
Jak wróciłam z kliniki ryczeć mi sie chciało, ale pobiegłam od razu do pracy i jakoś musiałam się trzymać. Powody?
Po pierwsze nasienie słabe, 34% ruchliwości z 1,7 mln (co daje podobno połowę normy minimalnej) do tego owulacja tak jak myślałam była dzień wcześniej - nie bez powodu czułam mocno jajnik.
Lekarz po analizie sytuacji odradził kolejne próby podejścia do IUI, próby poprawy nasienia to miesiące bez gwarancji a czasu szkoda... W lutym na początku cyklu stawiamy się na przygotowanie do in vitro
Cóż logicznie myśląc lepiej tak, niż ślepo wydawać kasę na nikłe powodzenie IUI, i tak zdecydowaliśmy że ivf będzie kolejnym krokiem....
Cóż była, nadzieja, nadziei brak. Kolejny kopniak
Był to dla nas szok - takie wyniki, bo nic nie wskazywało na to, że w ogóle taka wersja może się zdarzyć.
Rok temu mąż miał morfologię 2%, ruchliwość ok, a ilość 3-4 krotnie większa niż norma. Lekarz powiedział, ze wyniki super, bo przy takiej ilość to nawet te 2% to bardzo dużo, 3 miesiące temu morfologia 4%, ruchliwość w niskiej normie, ilość 2-3 razy większa niż norma - lekarz mówi - jest OK, ruchliwość można by poprawić ale nie jest źle, zlecił HBA i DNA
2 miesiące temu HBA i DNA poobniżane, ale niewiele- ruchliwość okazuje się po godzinie dramatycznie spadać. Lekarz mówi - nie jest super.... Gdyby było samo HBA to luz, nie jest bardzo obniżone, gdyby było samo DNA to luz tez nie strasznie odbiega od normy, ale razem......hmmmm....... i ta ruchliwość..... no nie jest dobrze. Decyzja IUI - lekarz mówi, ze będzie z czego wybierać próbujemy.
No i taki klops... Nasienie z całości pobranego materiału również 2-3 krotnie ponad normę, ale po godzinie, po wirówce i preparatyce okazuje się że zostało tyle co kot napłakał.... 1,7ml 34%
To nas najbardziej dobiło, że wcześniej żaden lekarz nie uznał wyników męża za tragiczne.... ze zawsze mówili "no troszkę obniżone, ale nie jest źle".
Analizujemy i fakt, jakieś przeziębienie było, sporo paracetamolu łykał - może to powód...
Ogólnie jestem zdania, że parametry można poprawić - że dieta, ruch i suple działają wiele i nie zamierzamy z tego rezygnować, ale za miesiąc kończę 37 lat - jeśli kiedykolwiek chce być mamą to nie mogę liczyć na suplementy - nie mogę czekać - nie będę przebierać w środkach.
Przegadaliśmy temat do "porzygu" wyciągnęliśmy z sytuacji pozytywy i idziemy na przód. Możemy skorzystać z programu warszawskiego, kasa która miała iść na 3IUI pójdzie już na ivf - ten rok to dla mnie ostatni dzwonek.
Pomimo tego, że dokumenty jeszcze nie podpisane, lekarz już zdecydował się protokół długi, przepisał od początku cyklu antykoncepcyjne i kazał się stawić między 7-14 dc.
Wizyta umówiona na 5 lutego, do końca stycznia musimy podpisać zgody i przystąpienie do programu, tak nam doradzili bym nie musiała robić świeżego AMH które ma być nie starsze niż 3m-ce - taki wymóg by mieć dofinansowanie z miasta.
Dostałam obszerny informator, który rozjaśnił mi wiele pojęć. Teraz to dopiero nadzieja wskoczy na wyżyny... jedyne co mnie przeraża to to - że to ostatnia deska ratunku.
Dziś 11 dzień na antykoncepcji, lekarz zerknął sobie na pęcherzyki uśpione, wyliczył 10 na prawym i 14 na lewym - zobaczymy jak będą rosnąć na stymulacji. Antykoncepcje kończę 15go lutego, wcześniej 9 lutego w sobotę zaczynam Gonapeptyl i mam nadzieję, że zareaguje na niego ok, bo w niedziele zaczynam tygodniowy nartowy urlop.... (muszę jeszcze przed tym wszystkim odparować mózg).
W tym czasie po odstawieniu antyków pojawi się @ i wizyta umówiona na 21 lutego - będzie to pierwszy dzień stymulacji. Niestety mój lekarz ma wtedy zabiegi i będę musiała iść do innego - ale cóż - oni tam przecież do jednej bramki grają.
1 marca kolejna wizyta w 8ds, a jak dobrze pójdzie to 4 marca punkcja.
Ostatecznie lekarz wybrał metodę FAMSI, oraz nacięcie otoczki - reszta wyjdzie w praniu.
Jutro jadę na badania dla anestezjologa, a potem już po urlopie zleci.... No ciekawe, ciekawe....
Trochę zastanawiam się nad pracą w tym czasie, bo ostatnio moja koleżanka z pracy zaciążyła i już nas o jedną mniej, i każdy dzień beze mnie to spore utrudnienia.
Siedzę sobie na forum w temacie in vitro i mam wrażenie, że wszyscy są w procesie a ja stoję w miejscu. Dziewczyny piszą o stymulacjach, o punkcjach potem transferach.... upadkach i wzlotach, a ja nie mogę się doczekać swojej.
Mam wrażenie, że to 3 tygodnie antykoncepcji to mi miesiącami mijało, do tego jakoś kiepsko na mnie działały - plamienia, mdłości, wzdęcia i wciąż było mi jakoś niedobrze. Kłucie gonapeptylem lepiej znoszę.
Jutro do pracy, może przyśpieszy trochę czas - po urlopie to zawsze jest co robić. Czekam na @ i w czwartek wizyta, jeśi wszystko pójdzie zgodnie z planem to za miesiąc 17 marca - będzie najważniejsza weryfikacja.....
To będzie najdłuższy miesiąc w moim życiu....
- 21 lutego miałam pierwszą wizytę stymulacyjną, no w końcu czas przyspieszył. Rano badania hormonów: Progesteron 0,09, Estradiol 8, AMH 3,27. Doszły zastrzyki z Menopuru - lekarz przez pierwsze 4 dni podwyższył dawkę bo mam dużo pęcherzyków ( 225 przez 4 dni, a potem 150 przez kolejne 4 dni).
Już 6 dnia stymulacji zaczęłam czuć jajniki, z każdym dniem bardziej. Bolą przy każdej czynności, pilnować się trzeba co byle zryw i już jajniki sprowadzają mnie na ziemię. Zaczynają boleć piersi, pojawia się delikatnie śluz płodny.
- 1 marca (piątek), kolejna wizyta stymulacyjna - podglądowa. Rano badania hormonów: progesteron 1,08, LH 9,1, estradiol 4460. Na USG widać 10 pęcherzyków w lewym jajniku (rozmiar 13-19mm) na prawym 12 (rozmiar 13-21), endometrium 10.
Lekarz martwi się wysokim estradiolem, twierdzi że jest zagrożenie hiperstymulacją, do tego ja bardzo liczę na świeży transfer. Decyduje się wstrzymać mi już menopur, przepisuje dostinex, kolejnego dnia mam wziąć sam gonapeptyl i następnego dnia zrobić rano badania na sam estradiol i pokazać mu. Pobranie komórek umówione na poniedziałek 5 marca.
Zgodnie z zaleceniami w sobotę rano lecę na krew, potem czekam na wyniki i dupa.... 5886 - zamiast spaść to wzrosło !!!!
Lekarz kręci głową, ogląda jeszcze jajniki - no nie wyglądają tak źle.... decyduje się odroczyć punkcję o jeden dzień i dać mi jeszcze jeden dzień z gonapeptylem, ale bez menopuru.... kurcze - znowu czekanie, znowu dzień dłużej - mam serdecznie dość.
Od 2 dni moje wahania nastroju są masakryczne, potrafię iść ulicą i ryczeć - nie wiedzieć czemu.
Kolejna moja przyjaciółka oznajmiła m,i że jest w ciąży.... to już druga - obie w 3 miesiącu są. Cieszę się ogromnie, bo wiem że też miały przejścia przed pierwszymi ciążami, ale wygrały - mają już dzieci - a ja wciąż stoję w miejscu....
Dziś poniedziałek - miała być punkcja - wzięłam wcześniej wolne w pracy bo nie chciałam brać L4, więc siedzę w domu. Na jutro już wolnego nie dam rady - zostaje L4 czyli wszystko nie tak jak miało być. Mężowi udało się przemienić urlop.
Głowa pracuje, brzuch boli. Dopiero jutro mają ocenić po punkcji czy będzie świeży transfer czy nie, jak wygląda zagrożenie hiperką, jeśli będzie to w sobotę (bo w niedzielę nie pracują) i wtedy podają molulę - 4 dniowca- czyli też nie tak jak zawsze, bo klinika wyznaje zasadę transferu w stadium blastki ( 5 doba)..
Nie wiem sama co myśleć o tym wszystkim, w głowie mi się gotuje i czarnowidztwo mi się załącza
wiem jedno - że nie mam na to wpływu - i chyba to jest najgorsze.....
Doczekałam się... pół nocy nie spałam bo głowa już pracowała i stres dawał się we znaki. Zgodnie z zaleceniami rano przyjęłam tylko lek na tarczycę i antybiotyk, popijając dosłownie łykiem wody. Na czczo, bez makijażu, w wygodnych dresach wyglądałam jakbym z łóżka dopiero co wstała, ale co mi tam. Jedziemy. Warszawskie korki dołożyły stresu, ale udało się dotrzeć na czas. W rejestracji dopelniamy formalności, mąż do pokoiku z "kubeczkiem" ja na oddział.
Położna wskazała mi łóżko i po przebraniu się zaczęła zakładać welflon, no o na początek pękła mi żyła na dłoni.... acha myślę, dobrze sie zaczyna. Krwotok opanowany, welflon z sukcesem zlądował w innym miejscu. W tym czasie do mojej sali przywoza dziewczynę po zabiegu, obserwuje jak z pół przypomną próbują nawiązać kontakt u położyć ją do łóżka. Zadają kilka pytań, ona odpowiada całkiem logicznie, myślę- nie jest źle.
Po jakiś 10min zapraszają mnie na blok.... co ma być niech będzie, ale niech się już zacznie.
Montuje się na fotelu ginekologicznym, nogi i ręce przypinają pasami, na twarzy maska z tlenem... patrzę z aluminiowy sufit na swoje odbicie i myślę.... ileż to człowiek musi przejść żeby tylko mieć dziecko!!! Wydawało by się TYLKO, a dla nas okazało się że AŻ.
Po chwili anestezjolog mówi że podaje pierwszą dawkę, zaczyna mi się kręcić w głowie i dalej nie pamiętam już nic....
Budzę się w łóżku na sali, pod kołderką, jakieś 1,5H później i jedynie świta mi jak ktoś mnie płyta czy coś mi się śniło, odpowiadam że jeździłam na nartach. Bardzo powoli wracam do żywych. Jeszcze mi się w głowie kręci jak słyszę pytania czy w porządku?, odpowiadam że tak, no to mogę sie ubierać... zanim to do mnie dotarło minęły kolejne minuty. Boże to już? Ale ja jeszcze nie ogarniam.
W międzyczasie przyszedł lekarz, powiedział że zabieg bez komplikacji, że pobrali 26komórek, ale dziś nie jest w stanie ocenić czy będę nadawała się na transfer w tym tygodniu. Przekazuje zalecenia, i ustalamy że w piątek przychodzę na wizytę, jeśli będzie ok, to w sobotę transfer.
Idę do męża który czeka na korytarzu, wciąż mi się kręci w głowie i podobno jestem blada jak ściana, trochę boli mnie podbrzusze. W nagrodę idziemy na pyszne śniadanie, choć jakoś niedobrze mi się po nim zrobiło. Po powrocie do domu podam jeszcze spać. Z godziny na godzinę jestem bardziej przytomna, ale moja macica daje znać, że ktoś jej dziś zakłócil spokój. Jutro do pracy, trzeba się szybko zregenerować...
Dzień po punkcji poszłam do pracy, obolała trochę, ciężko się chodziło, siedziało - czułam się ogólnie osłabiona. Bolały mnie kobiece wnętrzności... z godziny na godzinę coraz bardziej. Pierw jeden przeciwbólowy, potem drugi i trzeci... dotrwałam do końca zmiany pisząc już do męża, by przyjechał po mnie, bo nie dam rady sama wrócić. Wieczorem już była masakra. Brzuch bolał mnie jakby mnie 40 chłopa skopało - dokładnie cały. Wzdęty, napięty, nie mogłam chodzić bez uniknięcia bólu, załatwić się, siedzieć !!!! Jedyna pozycja w której nic mnie nie bolało to płasko na placach... Już wiedziałam, że nie ma szans bym kolejnego dnia poszła do pracy. Przetrwałam noc, rano do kliniki - rozmawiałam z położną - wypiszą mi zwolnienie, mam brać przeciwbólowe - następnego dnia wizyta. Po powrocie przeleżałam cały dzień... każdy mini ruch to był ból. Lekarz zadzwonił wieczorem z pytaniem jak się czuję i czy dotrę na wizytę nast dnia.
Dotarłam, na USG podobno tragedii nie ma - jajniki owszem powiększone nieco, jest i płyn znaczy jest hiperka poza tym zespół popunkcyjny. Mam leżeć i tyle - lepiej podobno poczuję się jak przyjdzie @ wtedy hormony wrócą do normy.
Transfer oczywiście odroczony i dowiedziałam się, że w 3 dobie mamy 15 zarodków
I już myślałam, że jest z górki, brzuch jakby zaczął minimalnie odpuszczać, a tu koło 23, wstałam do łazienki zrobiło mi się czarno przed oczami i zaczął się przeraźliwy ból brzucha.... rzuciłam się na łóżko wijąć się i wyjąć z bólu - jakby mnie rozrywało od środka - jakieś skurcze, parcie MASAKRA jakaś !!!! Szybko mąż podał mi nospe i paracetamol i przerażony miał juz na pogotowie dzwonić, ale po 15 min powoli zaczęło odpuszczać.... CO TO BYŁO???? CO TO BYŁ ZA BÓŁ???
Noc też nie była lekka - co 2-3h budził mnie przeraźliwy ból jajników i co chwilę faszerowałam się lekami.
Byłam przerażona - przecież wczoraj byłam przebadana na każdą stronę.... W sobotę przestraszona tym co się zadziało faszerowałam się przeciwbólowymi na zapas.
Niedziela była już ok - ból jakby odpuścił - zaczęłam normalnie chodzić i funkcjonować, ale dopadło mnie przeziębienie.... KUR.... znowu coś. Cieknie mi z nosa, kaszle, łamie w kościach - kiedy to się skończy. Dobrze, że mam L4 na kolejny tydzień.
Poniedziałek - od rana czuję się jak wrak człowieka - brak mi sił by wstać z łóżka, mam gorączkę, żołądek mnie już boli od tych leków. Mam dość. Rzuciłam leki - wzięłam czosnek, cytrynę, mleko i przespałam chyba z 18h walcząc naturalnie z gorączką.
Wtorek - wreszcie widzę światełko w tunelu, wstałam z łóżka, ogarnęłam się troszeczkę - siły wracają !!!
Dostałam telefon od embriologa - mamy zamrożonych 11 blastek !!!!
❄❄❄❄❄❄❄❄❄❄❄
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 marca 2019, 17:14
Dokładnie 2dc wizyta kontrolna (18.03), lekarz na USG stwierdza, że po hiperce ani śladu - mamy zielone światło do crio transferu. W jednym jajniku jeszcze pozostał po stymulacji jakiś samotny pęcherzyk 17mm - ale podobno w trakcje miesiączki ma zniknąć - oby. Zaczynam brać estrofem - kolejna wizyta 25.03
1 kwietnia - prima aprilis - mój pierwszy transfer
Byłam dziś na kontroli - endometrium ładne - możemy zaczynać. Od jutra wdrażamy Luteinę (progesteron).
Muszę przyznać, że świadomość tego, iż dziś poznam datę transferu spowodowała już przypływ emocji, budziłam się na kilka godzin przed budzikiem- co będzie dalej !!!
Wyznaczono mi już dni weryfikacji - klinika praktykuje w 3-6-9 dpt, mnie wypadły:
- 1 weryfikacja - 4 kwietnia - 3dpt
- 2 weryfikacja - 6 kwietnia - 5dpt
- 3 weryfikacja - 11 kwietnia - 10dpt
Cudowne uczucie wiedzieć, że małe kropki w Twoim organizmie walczą o życie...
Miałam dzień wolny w pracy, od rana oczywiście na nogach, choć transfer dopiero o 14:00 emocje sięgały zenitu. W klinice mieliśmy być ok 12:30 by jeszcze spotkać się z embriologiem na omówienie naszych zarodków. Z domu wyszłam już po 11 ( choć do kliniki jadę 20min) poszłam do sklepu po zapas wody do picia i niespiesznie na tramwaj. Z mężem miałam spotkać się na miejscu bo musiał się z pracy urwać. Byłam oczywiście za wcześnie, bezwiednie zaczęłam zwiedzać okoliczne sklepy. 12:30 mąż przyjechał- idziemy....
Spotkanie z embriologiem dość szybkie. W sumie to mialam wcześniej raport z hodowli i domyslalam się które zarodki zostaną wybrane, jedynie co mnie interesowało to czy prawidłowo się rozmroziły.... Uffff, wszystko wg planu. I nawet zdjęcia mamy... (mąż od razu żart, że on już widzi podobieństwo do ojca
Została godzina, relanium powinno zacząć działać, ale specjalnie nic nie czuję, za to z każdą minutą czuję bardziej pęcherz. Zgłaszam gotowość, ale kolejka do transferów dziś spora i poślizg sie wdarł.
Przychodzi nasza kolej. Wchodzimy na oddział szpitalny, przebieram się i na fotel. Mąż dostaje krzesełko za mną. Lekarz zapuszcza Georgea Michaela z telefonu, przygasza światło i otwiera się okienko z laboratorium. Pani pyta nas o dane osobowe dla potwierdzenia i pokazuje na telewizorze nasze zarodki w tym czasie lekarz zakłada cewnik do macicy (zupełnie nic nie czuje) a my obserwujemy w dużym powiększeniu jak zarodki zasysane są do pipetki i wędrują w ręce lekarza. Ten obserwując obraz usg wpuszcza je delikatnie do macicy, oddaje pipetkę pani embriolog, która sprawdza czy nic nie zostało w środku. I koniec !!!!
Można pędzić od razu do toalety i do domu wcześniej umawiając dokładnie godziny weryfikacji....
Kilka lat temu powiedziałabym że to nie tak ma być, ale dziś uważam że było magicznie
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 kwietnia 2019, 09:29
beta HCG - <0,1
Estradiol 2428
Progesteron 14,14 - za nisko ;(
Po konsultacji telefonicznej z lekarzem zwiększono mi luteinę do 3x4tab dopochwowo + 3x4tab pod język.
Nastrój fatalny objawów brak
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 kwietnia 2019, 09:56