X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Oluś musi przeżyć, wbrew diagnozom....
Dodaj do ulubionych
1 2
WSTĘP
Oluś musi przeżyć, wbrew diagnozom....
O mnie: Jestem niespełna 28-latką. Do 24-tego roku życia byłam szczuplutkim przecinkiem. Później rok po roku dochodziły kilogramy, a lekarze lekceważyli moją wagę i złe samopoczucie. Wreszcie w styczniu zaparłam się i krocząc po internecie dotarłam do tego co mi jest. Kilka tygodniu później wszystkie przypuszczenia się potwierdziły: PCOS, insulinooporność, niedoczynność tarczycy, hipoglikemia, hiperprolaktynemia - wszystko to złożyło się na moją wagę. Na ciążę wielkich szans nie było. Dlatego we wrześniu, od razu po ślubie wzięliśmy się "do roboty". Przez 3 cykle nic nie wychodziło. Niby krótko - dla mnie to była wieczność. Aż nadszedł cykl czwarty...
Moja ciąża: Szczęśliwa, choć pełna obaw do 12tc... I wszystko runęło.... Diagnoza - problem z nerkami....
Chciałabym być mamą: Chciałabym być najlepszą mamą... Mamą przyjaciółką, mamą nieprzewrażliwioną, mamą z którą można konie kraść.....
Moje emocje: Od początku się boję. Za dużo się naczytałam o tych ciążach biochemicznych, poronieniach... Wciąż nie umiem się w 100% cieszyć ciążą... Wciąż siedzę jak na tykającej bombie. Non stop myślę jaki będzie przyrost bety, czy zobaczę zarodek, kiedy będzie biło serduszko. Czasem czuję że wariuję. Pamiętnik będzie chyba małą terapią... Aktualizacja 18.02.: moje przeczucia nie były bezpodstawne...

16 grudnia 2015, 21:02

Zaczęło się w czwartek tydzień temu... 10 grudnia. Byłam rano na spotkaniu z agentką ubezpieczeniową. I nagle w trakcie spotkania poczułam, że jest mi okropnie duszno. Na tyle, że poprosiłam panią agentkę, by otworzyła okno. Po trzech minutach poczułam się lepiej... I nagle trach, ogromny ból brzucha. Ledwo dobiegłam do łazienki. W przeciągu pół godziny spotkania biegałam po 3-4 razy do łazienki. Po spotkaniu musiałam zamówić taksówkę do domu, mimo że miałam tylko 4 przystanki... Wieczorem poczułam się lepiej.
Następnego dnia znów miałam sensacje, temperaturę 37.3 i byłam pewna, że mam grypę żołądkową. A to mi było gorąco, a to zimno.... Nawet wypiłam 2 kieliszki wódki z pieprzem by się lepiej poczuć. O dziwo - pomogło.

Przed spaniem coś mnie tknęło i zrobiłam test. Nie spodziewałam się pozytywów, bo był to 8 dzień po owulacji... I faktycznie - test negatywny. Poszłam spać. Ale coś mnie tknęło i wróciłam do łazienki. Patrzę... jest cień szarej kreski. Ale pod światło. Nie wierzyłam. Stwierdziłam, że po 1) za wcześnie na pozytywny wynik po 2) to mocz wieczorny więc stężenie bHCG jest niższe po 3) test leżał już z 30minut i zapewne się "przedawnił". Poszłam spać ale miałam aż wypieki na twarzy a serce biło szybciej...

Rano testu nie powtórzyłam, bo nie miałam. Dopiero koło 13 wybrałam się do Rossmanna i kupiłam aż 3. Wróciłam do domu i stwierdziłam, że zrobię test następnego dnia rano. Zaczęłam robić spaghetti (mąż miał wrócić w nocy z pracy, chciałam by zjadł coś ciepłego po 18h w robocie). Zrobiłam, zaczęłam jeść (uwielbiam) i w połowie poczułam jak mi wszystko w buzi rośnie. Czułam się źle. Nie były to mdłości takie normalne. Jakby robiło mi się słabo...

Poszłam do łazienki. Zrobiłam test i....cień różowej kreski. Nie wierzyłam. Biegałam po domu jak nawiedzona. Zadzwonilam do Męża czy może wrócić z pracy wcześniej. Nie mógł. Pytał co jest, wymyśliłam że źle się czuję... Za chwilę przemyślałam i oddzwoniłam że już jest ok. I że odwołuję alarm. Zamówiłam taksówkę i pojechałam do jedynego laboratorium czynnego w okolicy w sobotę.

Kiedy wracałam zadzwonił spanikowany mąż, że wrócił i mnie nie ma...i co się dzieje. Byłam już pod blokiem, weszłam i powiedziałam "Chyba ktoś chciał nam zrobić prezent na 3cią miesięcznicę ślubu". Widziałam że mąż się wzruszył. Ale nie chcieliśmy zapeszać. Poczekaliśmy na betę...

No i po 5 godzinach przyszedł wynik - 11,4bHCG. Aż zakręciło mi się w głowie....przysiadłam. Byłam taka szczęśliwa, a jednocześnie pełna obaw... Do miesiączki było jeszcze 6 dni, beta niziutka...

I w sumie ta niepewność towarzyszy mi do dziś...

minęło 5 dni... beta ładnie przyrasta.
A ja wciąż się boję.

Że się zmniejszy, że to ciąża biochemiczna...

Do tego wizyta u internistki mnie nie pocieszyła. Poszłam bo skoczyło mi TSH a wiadomo że to w ciąży złe... Pojawiły się ciała ketonowe.
Powiedziałam że jestem w ciąży, internistka pogratulowała, przepisała leki, zleciła kolejne badania, poradziła jak postępować. Pyta ile czasu po terminie miesiączki jestem. Powiedziałam, ze tak na prawdę chwilę przed. Spojrzała na mnie troszkę pobłażliwie i powiedziała "to proszę zrobić badania jak pani miesiączka się spóźni..bo teraz to w sumie nic nie wiadomo... 50% szans na powodzenie"
I tym "optymistycznym" akcentem skończyła się moja wczorajsza wizyta....

Trzymajcie proszę kciuki, żeby krwawienie nie przyszło...
Tak bardzo się boję....
Tak marzę by się udało... :-(

17 grudnia 2015, 10:58

Obudziłam sie już o 7:00 (a jestem strasznym śpiochem) i od razu pognałam do łazienki. Okresu jeszcze nie ma - i oby nie przyszedł.

I teraz stwierdzicie, że upadłam na głowę. Wczoraj robiłam betę, a dziś... poszłam na progesteron. Pani pyta czy tylko to... Chciałam odpowiedzieć "tak", a powiedziałem "jeszcze beta"...

Wiem to nienormalne badać co 24h... Nie wiem co mnie podkusiło. Może chęć zobaczenia, że w dniu spodziewanej @ dalej rośnie.

A co jeśli spada?

Z drugiej strony lepiej się przygotować...

Najbardziej się boję, że złe wieści przyjdą np. w środę czy czwartek... w Święta. Byłyby to najgorsze święta w życiu...

Piersi bolą mniej ;-(

Innych objawów brak...

Masakra.

17 grudnia 2015, 13:36

No i ryk...

Beta 134,7... Przyrost w 24h zaledwie 28...

Chyba mogę się pożegnać z myślą o byciem mamą i z Fasolką....


18 grudnia 2015, 10:20

Wróciłam z bety...

Dr prosiła by powtórzyć i porównać do tej sprzed 48h a zapomnieć o wczorajszej. Jednak niestety nie jestem optymistycznie nastawiona.

Mężowi dziś się śniło że był na basenie... w basenie pływał koszyczek z dzidziusiem a on trzymał koszyk na lince. I nagle linka się zerwała a dziecko się utopiło... Okropne ;-( Wiem, że nie powiedział mi tego by dobić. Widzę jak sam bardzo przeżywa, chociaż robi dobrą minę do złej gry...

I tak ma ze mną przechlapane...

Wczoraj cały dzień na zmianę byłam wyłączona albo płakałam. Miałam takie momenty że zanosiłam się szlochem i miałam też takie, że w ogóle byłam poza wszystkim...patrzyłam się w punkt i czułam się jak w bańce oderwanej od świata...

Powoli układam sobie wszystko w głowie... że się nie udało, że nie ja pierwsza i nie ostatnia, że może kiedyś się uda...
Chociaż jak czytam ile jest Aniołków... to zaczynam wątpić. Szczególnie, ze nie jestem wiatropylna i zajście w ciążę zajęło nam kilka miesięcy solidnych starań....

Najgorzej było przed pójściem spać. W dzień na siłę zagłuszałam własne myśli TV. Bałam się położyć, zgasić światło i zostać z ciszą...
Położyliśmy się chyba o drugiej bo dwie godziny nie mogłam się przełamać...
Od razu poprosiłam męża by ze mną po ciemku rozmawiał, mówił, opowiadał... Widziałam jak na siłę wymyśla tematy. O prezentach pod choinkę, o kurtce zimowej którą chce kupić, o naprawie samochodu. Suma sumarum i tak zeszło na ciążę.... Ale jakoś zasnęłam...

Rano wstałam, pognałam i czekam... Raczej na wyrok :(

18 grudnia 2015, 15:17

Beta 188...

Raczej nici...

Umówiłam się na 17:00 do pierwszego z brzegu lekarza...

18 grudnia 2015, 18:04

Faktycznie to był "pierwszy z brzegu lekarz"...

Po pierwsze: na dzień dobry dostałam burę że w ogóle robię Betę HCG bo dr nigdy przez całą ciążę tego nie bada

Po drugie: powiedziała że po co badać betę albo robić testy - skoro nie ma okresu a bolą piersi to ciąża

Po trzecie: czekać

Po czwarte: Nie ma czegoś takiego jak PCOS, które mam zapisane w systemie. PCOS teraz ma wg lekarzy każdy czyli znaczy że nic mi nie jest

Po piąte: Nie wiadomo co z ciążą...może jest ok, może biochemiczna, może pozamaciczna ale kto na przełomie 4/5 tygodnia może wiedzieć

Po szóste: mam iść do endokrynologa bo mam niedoczynność i zwykły ginekolog od ciąży tu nic nie da

No i z taką garścią informacji wróciłam.

20 grudnia 2015, 20:13

Dzisiaj ciężka noc...
Wieczorem nawet nie byłam śpiąca, więc się położyłam przed 2:00... I do 5:00 nie mogłam usnąć.
Najpierw bolał mnie brzuch jak na @, więc wzięłam NO-SPĘ a potem zaczęłam mieć ból brzucha jak przy wzdęciach. Okropny! Ani wizyta w toalecie nic nie dawała, ani picie mięty. Dopiero koło 5:00 usnęłam...
A już o 7 obudził mnie sms od mojej doktor, która przełożyła wizytę z wtorku na jutro na 9:00!!!

Rany, ale mam stres...

Ciekawe jak beta przyrosła w weekend.

Miałam nadzieję, zrobić betę jutro i z tym przyrostem iść na wizytę we wtorek a tu...lipa...

Myślę, że jutro jeszcze nic nie zobaczę.

Boję się wizyty. Boję się, że jutro pożegnam się z marzeniami...

To takie ciężkie :-( Mam zwyczajnie jakieś złe przeczucia... Macie tak że czujecie że będzie źle i to się sprawdza?

A tak marzę by ta dzidzia przetrwała :-(

21 grudnia 2015, 11:36

Wróciłam od doktor...

Juppi widziałam pęcherzyk!

Dr powiedziała, że jak na ten etap (4 tydzień i 4 dzień ciąży) to wszystko wygląda super...

O 16 jeszcze mam wyniki Bety...3majcie kciuki bo one też są ważne!!!

7mego stycznia kluczowa, serduszkowa wizyta...

Już bym chciała mieć to za sobą...

Ale już czuję pewną ulgę. Byle beta teraz ładniusio przyrosła. Proooszę :)

21 grudnia 2015, 14:40

Jeju, jestem w siódmym niebie i nikt i nic mi nie popsuje dziś humoru.

Beta z piątku 188
Beta z dziś 487 (w 72h, wypada 88.8% na 48h)

Jeju, jestem taka happy!

Jeszcze beta w środę i.... ŚWIĘTA <3<3<3

22 grudnia 2015, 21:15

Dzisiaj mam dzień strasznego rozmyślania co robić i co będzie lepsze dla dzidzi.

Ogólnie jak już pisałam choruję na insulinooporność, hiperinsulinemię, hipoglikemię, niedoczynność tarczycy i hipoprolaktynemię....

Cały czas jestem na lekach.

Na IO bierze się metforminę - ja w postaci leku Glucophage xr. Na prolaktynę natomiast biorę Norprolac.

Wiadomo, prolaktyna się podwyższa w ciąży, więc branie leku na zbicie nie ma sensu...

Natomiast problem jest z Glucophage.
Generalnie w Polsce leku tego nie zażywa się w ciąży. Za granicą natomiast to standardowy lek dla osób z moją chorobą - jak u nas duphaston. Nie stwierdzono żadnego negatywnego wpływu leku na płód. Natomiast jego odstawienie MOŻE spowodować poronienie. W Polsce nie zrobiono badań, więc na ulotce jest że w czasie ciąży i karmienia piersią nie można leku stosować... Wielu lekarzy każe odstawić go (chyba dla własnego spokoju) od razu po zajściu w ciążę, z dnia na dzień - co dobrze się nie kończy. Bywają lekarze (którzy niechętnie się przyznają i na prawdę są w zaniku), którzy godzą się na branie leku przez pierwszy trymestr a poszczególne jednostki nawet do końca trwania ciąży!

Ja idąc pierwszy raz do mojej ginekolog (w czerwcu) wiedząc, że zaczynamy starania, zapytałam jaki ma stosunek do leku. Powiedziała, że na pewno nie całą ciążę. Ale że też nie można od razu odstawić. Powiedziała, że jej zdaniem najlepiej brać wszystko do bicia serca dziecka, a jak już serduszko zabije o powolutku odstawiać (nie z dnia na dzień). Pomyślałam więc, że skoro bicie słychać koło 7 tygodnia to pewnie do 10tego zejdzie się z odstawienia leku, szczególnie że biorę najwyższą możliwą dawkę...

No i wczoraj na wizycie się zdziwiłam. Doktor kazała JUŻ odstawiać (a jest 4 tydzień i 4 dzień)....
Do 1 dnia świąt mam brać dawkę połowę mniejszą... A od 1 dnia świąt do 1 stycznia mam brać już ćwiartkę...
Czyli od 2giego stycznia mam być zupełnie bez leku. A bicie serduszka MOŻE usłyszymy 7-mego stycznia.

Doktor określając dawki w jakim tempie mam je zmniejszać powiedziała, że dawkowanie i niepomylenie jest bardzo ważne bo za szybkie odstawienie spowoduje poronienie.

Wczoraj byłam zaaferowana wizytą i nie dyskutowałam. Ale dziś oczywiście internet w ruch i poczytałam...

Znalazłam gro dziewczyn, które są w drugiej ciąży i biorą lek do końca, bo... po odstawieniu w pierwszej straciły dzidzię.... Przeraziłam się.
Znalazłam oczywiście takie, które odstawiły już w pierwszych dniach i nic się nie stało...

Ale zastanawiam się co robić. Zasadniczo wolałabym brać ten lek... Dla bezpieczeństwa. No ale lekarzem nie jestem...

I takie mam dziś rozkminki...

A jutro ostatnia beta przed Świętami. Błagam, niech będzie dobra... Chcę mieć piękne Święta. To nasze pierwsze po Ślubie. Pierwsze wspólne przy jednym stole mojej Rodziny i Męża...

Oby moja betka nie popsuła tego dnia...

23 grudnia 2015, 17:30

Jest dobrze...

Dzisiejsza beta mnie zaskoczyła... 1339!

A w poniedziałek było 487....

Wychodzę chyba na prostą....:) Oby!

Niemniej Święta będą PIĘKNE! A tak się martwiłam. Szczerze mówiąc to po piątkowej becie (przyrost w 48h z 106 na 188) wymyślałam co zrobić, żeby być na Wigilii a nie składać sobie życzeń bo wiedziałam że utonę we łzach. Teraz mam ochotę wykrzyczeć jak pięknie beta urosła całemu światu!!!!!!!

Wynik miał być tradycyjnie koło 15-16. Ale mąż miał wizytę o 13:30 u ortopedy i poszłam z nim. Wychodząc stwierdziłam, że zapytam czy już nie ma wyniku. Był. Jak pani podała mi kartke to do wyjścia z Medicover nie chciałam na nią zerknąć... w odwróciłam kartkę, patrzę i nie wierzę. Tak się ucieszyłam, że aż piszczałam na ulicy a mojemu Mężowi aż się widziałam łezka zakręciła. Wracając do domu aż podśpiewywałam radośnie :-)

A z innych rzeczy...
Mam straszny problem ze spaniem. Okropny. Co noc kładę się i około 2 h nie mogę zasnąć. Nie wiem czemu - czy emocje czy co....
Rano budzę się też wcześniej niż zwykle. A podobno kobiety w ciąży dużo śpią.

Ale przyznam że to przewalanie z boku na bok już mnie męczy...



Dzisiaj jeszcze muszę upiec 2 ciasta: makowe i czekoladowe z wiśniami....
Rano dorobię 2 rodzaje śledzi...i jedziemy do Rodziców.

Przymierzyłam sukienki na jutro i na pierwszy dzień świąt i masakra... juz mi się brzuszek odznacza a ze nie jestem najszczuplejsza to ta sukienka sie opina na brzuchu i marszczy na plecach. A do jutra już nic nie kupię :-(

Awwww....

Ale co tam. Mogę wyglądać nawet jak potwór, byle Fasolinka była zdrowa i rosła ładnie :)

27 grudnia 2015, 21:34

Święta, święta i po świętach....

A ja się strasznie znów boję....

Od wczoraj nie boli mnie biust.... A bolał i to mocno. Teraz nic. Zero. Nawet przy ściśnięciu :-(


Jutro na 18:00 idę do lekarza (nie mojego) po skierowanie na badania. Może też mi zrobi USG....

Znów mam te złe myśli :-(

29 grudnia 2015, 01:36

Ech...

Dzisiaj nie jest super, choć tak się zaczęło.

Rano Beta HCG - 7870.... wyszło że w święta średni przyrost na 48h to było 101% więc nie jest źle....

A potem się zaczęło...
Jak byłam na wizycie u mojej dr prowadzącej (prywatnie) to poprosiła bym zrobiła kilka PILNYCH z racji mojej niedoczynności tarczycy. Mam niezależnie od mojej ginekolog kartę w Medicover (mimo, że tam ciąży nie prowadzę), więc poszłam do ginekologa (specjalnie wybrałam specjalizację ginekolog-prowadzenie ciąży) po niezbędne skierowania na badania. Moja dr wiedząc że będę brała skierowanie z Medicover od innego ginekologa powiedziała, że "na pewno przy okazji powtórzy mi USG i może od siebie dorzuci jeszcze jakieś badania żebym miała w ramach wykupionego pakietu"...

Jedyna wolna wizyta była w Medicoverze po drugiej stronie Warszawy. Jechałam w korkach ponad godzinę.
Weszłam do gabinetu. Nie zdążyłam zdjąć kurtki. Dr zapytał co mnie sprowadza. Powiedziałam, że wczesna ciąża 5tydzień i 4 dzień. Dr się tak lekko kpiąco uśmiechnął i mówi "no i co?". Więc powiedziałam, że prowadzę ciążę u dr która pomagała mi się z niepłodnością zmagać...ale że chciałabym wykorzystać to że mam od 20 lat kartę w Medicover i poprosić o skierowanie na badania oraz (tu chciałam pokadzić) o zerknięcie swoim fachowym okiem na moją ciążę. I zaczęłam wyciągać książeczkę ciążową i zdjęcia z poprzedniego USG. W połowie dr mi przerwał i powiedział, że nie mam po co wyciągać bo jego to nie obchodzi. I że da mi skierowanie na USG (bo nie ma w gabinecie...LEKARZ GINEKOLOG OD CIĄŻY NIE MA USG???) ale mam je zrobić dopiero koło 10 stycznia. Więc powiedziałam, że dobrze ale czy mogę prosić o skierowanie na badania tarczycy ponieważ mam niedoczynność a to groźne w ciąży i chciałabym zbadać poziom. Powiedział, że nie da mi skierowania bo nie wiadomo czy jestem w ciąży, bo nie widział usg. Więc mowię, że przecież mam zdjęcie więc mu pokażę. A on na to że to zdjęcie prywatne a nie z Medicover. Więc mówię ponownie, że w systemie w komputerze ma moje wyniki bety ROBIONE w Medicover... i że tam ma potwierdzenie ciąży oraz że ma opisane w systemie internetowym że mam niedoczynność (i kilka innych chorób przewlekłych). Powiedział mi na to, że beta o niczym nie świadczy. Nieee???? 7870 to nie ciąża????

Potem z łaski swojej dał mi skierowanie i powiedział, że po USG mam wrócią ale on w styczniu wyjeżdża, więc żebym wpadła pod koniec stycznia. Fajnie nie?

Wyszłam z gabientu i poszłam zapisać się na USG. Miałam w nosie jego termin 10 stycznia, bo u mojej dr mam wizytę 7 stycznia....
Umówiono mi wizytę na "za 45 minut" w innej placówce Medicover - bagatela po kolejnej stronie Warszawy. Więc gnałam z mężem jak głupia na drugą stronę....

A na USG co? Hmm... Pęcherzyk 10mm i ciałko żółte 4 mm... Znamion echa zarodka brak :(
Boję się, że będzie puste jajo płodowe... :(
To już 5tc i 4dzien i nic?
Tydzień wcześniej był już pęcherzyk. Niewiele się w tydzień zadziało. Powiększył się i pojawilo się ciałko żółte.

Bardzo bardzo się martwię....:-(

29 grudnia 2015, 13:51

Jestem głupolem.... Piszę ciągle o ciałku żółtym. Ciałko żółte już było dawniej. Mi się pojawił pęcherzyk żółtkowy. Ale czy to coś zmienia?

6 stycznia 2016, 15:16

Wczoraj rano robiłam badania w Medicover. Wieczorem w systemie miałam wyniki z adnotacją opisującego lekarza, że "proszę o PILNY kontakt". Zanim znalazłam nr to już miałam telefon od tego lekarza z informacją, że wyniki bardzo złe i stan zagrażający.
Powiedział, że mam jechać do Szpitala Medicover na dyżur ginekologiczny. Z racji że ten szpital jest po przeciwnej stronie miasta zadzwoniłam, by się upewnić jaki czas oczekiwania, czy coś muszę wziąć itp (przyznam że na IP byłam raz w życiu jak miałam 9 lat i wyrwałam sobie kość :P)... I pani mnie poinformowała, że lekarka bredzi, bo nie mają dyżuru ginekologa tylko interniste i chirurga. Swoją drogą to dziwne, bo mają szpital, mają oddział ginekologiczny, mają porodówkę... Płaci się meeeega kasę za kartę a tu do czwartku nie ma opcji konsultacji. Ale ok. Z racji, że mieszkam blok w blok ze szpitalem położniczym na Inflanckiej w Warszawie, to tam poszłam...

W poczekalni było kilka osób, ale w pokoju rejestracji nikogo. Weszłam a tam całkiem miła pani zerknęła na wyniki i powiedziała, że to do konsultacji endokrynologa-ginekologa a nie samego ginekologa, a u nich tylko ginekolog jest na dyżurze, w dodatku robi właśnie nagłą cesarkę więc najszybciej za 2h zejdzie, a jeszcze 4 panie przede mną. Zasugerowała żebym jechała do szpitala na Karową, bo tam jest oddział endokrynologii i że tam mi bardziej pomogą niż tu. Więc pojechałam na Karową. A tam CZARNO od ludzi. I wyobraźcie sobie ani jednej osoby na rejestracji, Dopiero po godzinie (!) jakaś pani zeszła.... Poczekałam z 20min na rejestrację, posłuchałam wykładu że szpital tamten nie miał prawa mnie odesłać , a w dodatku oni też nie mają endokrynologa... (oddział endokrynologii i nie ma endokrynologa???). No ale przyjęli zgłoszenie. Po kolejnych 40 min zeszła do poczekalni bardzo miła młoda dr i mnie wyczytała. Myślałam, że już pójdę na badanie, a ona wzięła mnie na bok, że nie jest endokrynologiem więc może mi zrobić tylko USG i że chętnie zrobi, ale jest 21:30 a ona jeszcze nie przyjęła pacjentów z 13:00.... ROZUMIECIE? No i że oczywiście mnie przyjmie ale raczej tak bliżej rana....

Więc podjęłam decyzję że wracam do szpitala nr 1 - przynajmniej było mniej ludzi - a skoro i tak nigdzie nie ma endokrynologa to już wolę być bliżej domu i w mniejszym skupisku. I faktycznie byla tylko 1 pani przede mną.
Po 20 minutach zostałam zawołana przez dr, rozebrałam się, usiadłam na fotelu i...telefon. Jakaś pani zaczęła rodzić. Więc dr kazała mi czekać w poczekalni. Czekałam jakieś 1,5h. Było OKROPNIE zimno, aż mąż poleciał do domu zrobić mi herbatę i kanapki jakieś. W międzyczasie zrobili mi morfologię.

No i w końcu dr przyszła. Niestety była z tych "niemówiących". Najgorsze było jak mnie położyła, wzięła usg, gapiła się w monitorek (ale ja go nie widziałam) i nic nie mówiła dobre 3 minuty. Myślałam, że serce mi wyskoczy. W końcu powiedziałam, że już serce mi tak wali że zaraz zejdę na zawał, a ona na to: "Dlaczego? (i znudzonym głosem) To dziecko żyyyyyje.....". Jezu, powiedziała o tak jakby chciała powiedzieć że pomidorówka nie jest najgorsza, ale mogłaby być bardziej doprawiona :/ Pokazała mi monitorek i widziałam serduszko ale po mojemu to...ono jakoś bardzo wolno migało :( ale mam nadzieje, że się nie znam.

Potem przeszłyśmy do drugiego pokoju, dr nawet zdjęć mi nie pokazała (ani nie dała), narobiła opis na 1,5 strony... Powiedziała, że mam za wysoką prolaktynę, ale ona nic z tym nie zrobi bo nie jest endokrynologiem. I że z insuliną też nic nie zrobi, więc mam do końca tygodnia iść do endokrynologa. Zaleciła kontrolę w ciągu 5 dni i ponowne USG. Kazała utrzymać leczenie + przepisała 2x2 luteiny. Mam leżeć.

W opisie USG mam: W jamie macicy uwidoczniono pojedynczy pęcherzyk ciążowy o wymiarach GS 19,7mm, co odpowiada ciąży 6tyg i 1 dni z echem zarodka o wymiarach CRL 6,5mm, co odpowiada ciąży 6 tyg i 4 dni. FHR (+). Kosmówka bez cech oddzielenia. W rzucie jajnika prawego bez nieprawidłowych odbić. W jajniku lewym obecność torbieli wielkości 27x36mm. Zatoka Douglasa bez śladu płynu.

Swoją drogą pęcherzyk mam za młody a zarodek ok? Dziwne to.. Wiecie jak to jest?

No i wróciłam do domu i czuję że dopiero dziś ze mnie spływa.

Jutro mam wizytę u mojej ginekolog, mam nadzieję, że już bardziej mi pokaże dzidziusia i serduńko... A w piątek mam endokrynolog taką znaną w Warszawie co woli zapobiegać niż leczyć....

18 lutego 2016, 01:52

Do 12 tygodnia wszystko szło nieźle... Pojawiły się leciutkie plamienia, ale okazywało się, że wszystko ok.

8.02.2016 miałam w Szpitalu Medicover badanie USG w 12tc.
Przezierność 1,5mm
CRL: 59mm
Kość nosowa: obecna
FHR: 156

Opis, że wszystko dobrze...i gratulacje pana doktora.

No i znów wyszła moja dociekliwość. Wróciłam do domu, zaczęłam grzebać w internecie na temat badań USG w 12tc i... nie podobało mi się to, że wszyscy piszą o różnych parametrach, główce, organach, przepływach a u mnie nic takiego nie było... Myślałam, że przeoczyłam ale miałam USG nagrana na DVD więc wszystko przeanalizowałam... Zdenerwowana dość napisałam do Medicover z prośbą o wyjaśnienie dlaczego u mnie badanie przebiegło tak pobieżnie... Zaproponowano powtórzenie u innego lekarza - zgodziłam się.

15.02. ponowne badanie...

CRL już 65mm, NT 1,9 (większe ale wciąż w normie)...i nagle w trakcie badania Maluszek się odwrócił. I koniec kropka. Nie pokaże się. Więc doktor kazał szybko ściągać galoty i zaatakował go od strony pochwy. Aż się zdziwiłam jak wszystko było widać na ekranie. Każdą kosteczkę...
No i główka ok, kość nosowa obecna, przepływy dobre, serduszko piękne...i nagle zawieszenie się...na nerkach. Doktor ewidentnie się zdenerwował. Okazało się że miedniczki nerkowe obu nerek są poszerzone i to znacznie (prawej nawet 4,4mm) a do tego jeszcze jakiś UKM (niewiele mi to mówi). No i powiedział szczerze, że trzeba konsultować i obserwować. Że jeśli będzie się pogłębiać ze wzrostem malucha to... nerki nie wytrzymają i dzidzia umrze... Przyznał, że pierwszy raz widzi coś takiego w 12 tygodniu. Że widział w 20tym, ale nie 12tym.... Dał skierowanie na badania referencyjne w szpitalu specjalistycznym....


No i dzisiaj miałam aż dwie konsultacje.

Pierwszą u ordynatora szpitala na Bielanach. O godzinie 15:00.
Badanie bardzo długie i dokładne. Od razu dopochwowo. Aleksander ma już 7cm, ale przezierność wzrosła do 2.1mm - dużo :( Lekarz nawet się zdenerwował trochę... ale powiedziałam, że robiłam NIFTY i wyszło ok. Więc się ucieszył. Przyznał, że jest problem z nerkami, wezwał nawet kolegę specjalistę... Oboje operowali ciężkimi nazwami, niewiele mi mówiły (no ale to byla ich rozmowa miedzy sobą a nie ze mną). Po wszystkim dr powiedzial że za 2 tygodnie mam ponowne USG u nich w szpitalu i konsultację. O rokowaniach mówić nie chciał. Na dwoje babka wróżyła. Jeśli dzidzia jest silna i nerki dotrzymają okolic 30tc to będę miała operację wszczepienia jakiejś zastawki... :-( No ale to odciąży nerki i uratuje dzidziusia, a po porodzie zostanie juz normalnie zoperowany. Jeśli zaś nereczki nie wytrzymają do 30tc... to... no niestety - wiadomo. Bez nerek nie da się żyć. Straszne :-(

I druga konsultacja była u innego dr, z innego szpitala. Po 2h. Powiedział w sumie to samo. Czekać. I znów nie mówił o rokowaniach.... Przyznał że strasznie wcześnie to jest widoczne.... Więc dla mnie to masakra.

Natomiast... zdziwiło mnie że u tego drugiego NT wyszło 2,7mm! Przecież to PRZEDUŻO!!!!!!!! Czy to możliwe???? Przecież nt nie powiększyło się tak w 3godziny. No i który dr dobrze zbadał....?????
Czy NIFTY mogło się mylić?
Czy branie progresteronu (luteina i duphaston) mogło mieć wplyw na dobry wynik? Czy ktoś coś wie???

Powiem Wam, że mi okropnie ciężko. Tak jakoś na sercu. Po dobrym czwartkowym USG i NIFTY miałam dziś jechać na shopping. Teraz wszystko zatrzymałam.
Ba...w poniedziałek miałam jechać na tydzień do mojego Kochanego Berlina.... z okazji urodzin Męża. Wszystko odwołane :( nie żałuję tego Berlina. Byle dziecko było zdrowe. Moja noga może nigdy nie postąpić w tym najpiękniejszym dla mnie mieście jeśli tylko dałoby to nadzieję dla mojego Szkrabka :( Jest mi najgorzej na świecie. Co zrobiłam nie tak? :(

18 lutego 2016, 20:46

Dzisiaj dzień nieco bardziej optymistyczny.

Moja Mama uruchomiła kontakty i dowiedziała się, że najlepszym specjalistą od takich schorzeń jakie ma Aleksik jest prof. dr. hab. Krzysztof Szaflik. Jutro będziemy dzwonić i starać się umówić na wizytę...

Poczytałam w internecie o Nim i Jego osiągnięcia są niesamowite. Mnie zaproponowano operację w okolicy 30tc na te nereczki "o ile dotrzymają", a profesor przeprowadza takie z sukcesem już w 14tygodniu!!! Do tego poczytałam z jakich wad wyprowadził dzieci, to aż nie wierzyłam...

Tknęło się we mnie nowe życie... Na prawdę... :-)

Oczywiście nic nie wiadomo, ale pojawiła się iskierka. A to dla mnie już bardzo, bardzo dużo....

21 lutego 2016, 00:45

W piątek dzwoniliśmy do Łodzi do Doktora, ale niestety jest na urlopie.
Będę próbować w poniedziałek....

Wczoraj kupiłam kilka śpioszków, dwie czapeczki, kamizelkę i sweterek :-) Jakie te ubranka dla dzieci są słodziuuuutkie....

Naszły mnie głupie myśli. Staram się je odganiać. Boję się, że wyjdą jeszcze jakieś inne wady...:-( Nawet nie chcę sobie wyobrażać. Wiem, że panikuję. Czasem tylko mnie tak nachodzi. Jakaś siła wyższa....:-(


Módlcie się proszę o mojego Oleczka :-(

3 marca 2016, 17:40

Trochę nie pisałam....

Miałam iść do szpitala w Łodzi w niedzielę 28.02, ale... w czwartek zachorowałam na grypę.
Trzymała mnie okropna gorączka, nie schodziła po paracetamolu. Do dziś pokasłuję i kicham non stop...

Więc jadę teraz w tę najbliższą niedzielę.

W międzyczasie byłam na wizycie u ginekologa (muszę kontrolować wody płodowe bo przy wadach nerek często jest małowodzie)

Dostałam skierowanie i dzisiaj miałam robione USG... "w celu sprawdzenia wód płodowych".
Marzyłam by dr robiąca USG sobie wzięła do serca że ma mierzyć wody, zmierzyła je i już. Przyznam, że nie chciałam żadnych mierzeń, ważeń i innych rzeczy. Już chcę żeby dr Szaflik to zobaczył i sam ocenił a nie enty lekarz.
No ale oczywiście "powiedz Panu Bogu o swoich planach"....

Pani Doktor trzymała mnie na kozetce chyba pół godziny...
Badała głowę, ręce, nogi, wszelkie kości, wątrobę, pęcherz, kręgosłup... itp...
Najpierw przez brzuch - no to wyglądało wszystko ok. Już nie mierzyła CRL bo dzidzia za duża, ale waży 160g, jakoś wymiary o tydzień większe niż OM, było ok...

A potem postanowiła nerki zobaczyć dopochwowo. No i bada i tylko "ojej...faktycznie...kiepsko wyglądają". Myślałam że zejdę... No i mówi że lewa nerka gorsza od prawej (ostatnio było odwrotnie), ale że KTÓRAŚ musi JESZCZE pracować bo jest mocz w pęcherzu... :/ No i najdziwniejsze teraz... Te miedniczki (nie wiem jak u Was) ale u mnie to są takie jakby kwiatuszki/plamy/kółeczka... I każdy lekarz mierzył mniej więcej po środku od końca A do końca B. I wtedy wychodziło 4,4mm albo 5,8mm....
A ona chwycila przy najmniejszym możliwym koniuszku i wyszło 2,4mm.... yyyy??? A i tak w opisie napisała że ZNACZNE poszerzenie. Więc ja nie wiem dlaczego tak? Spotkałyście się z czymś takim?

Ostatnio jak mierzyli ŚRODKI to było prawie 6mm.... i prawa nerka miała się gorzej, a prawa lepiej... Nic nie rozumiem...

Więc z nerkami mnie nie pocieszyła.
Potem dłuuuugo patrzyła się na serce ale nic nie powiedziała.

A jak skończyła to przypomniało Jej się o żołądku i jeszcze raz mnie badała tylko że... nie znalazła żołądka. Znalazł się po 10 min. Najdłuższe 10 min w moim życiu.

A w opisie 2 bomby:
1- jakieś pogrubienie zastawki w sercu (????) - nic mi nie mówiła... może to nieważne...?

2- nerka lewa w stanie NIBY GORSZYM miedniczka 1,2mm, nerka prawa w stanie LEPSZYM miedniczka 2,4mm... To ja już nic nie wiem. Dodam że te miedniczki to mierzone w najwęższych punktach.


Jestem strasznie smutna...
Mam mieszaninę myśli...

9 marca 2016, 15:04

Dobra,
zbieram się i piszę. Będę miała z głowy....
Od początku, żeby wyjaśnić jak to wyglądało.Przyszłam do szpitala w niedzielę po 8:00. Ale wiadomo jak wygląda niedziela w szpitalu. Pobrano mi krew i koniec. Lekarza nie było (jakiś jeden dyżurujący ginekolog "jakby coś się działo") więc nawet nikt nie zajrzał i nie zebrał wywiadu. W poniedziałek rano przed obchodem przyszedł młody dr, który uprzedził że dziś jest za koleżankę w zastępstwie i jest z innego oddziału. No i dowiedział się ode mnie z czym przychodzę (powiększenie miedniczek nerkowych i UKM) i poszedł. Po godzinie wrócił już z obchodem no i przekazał wszystkim ( w tym TEMU profesorowi) z czym przyszłam. Profesor powiedział że "robimy USG i zobaczymy" i wyszli wszyscy na kolejną salę....
Potem czekałam na USG kilka godzin, bo rano po obchodzie zawsze są zabiegi. Dopiero jak się skończyły to zaczęto nas brać kolejno do gabinetu USG. Jak weszłam to był tylko jeden lekarz, ten młody który był w zastępstwie. Zaczął mi robić usg, puścił serduszko i od razu jakoś zawiesił się na pęcherzu. Że mu się nie podoba. Na to wszedł inny lekarz i 2 lekarki i jedna z tych lekarek patrzyła na to USG i zaczęła stroić miny i mówić, że pierwszy raz takie coś widzi i że jakiś dziwny ten pęcherz. Potem mówili że jakaś tętnica jest za nisko i że po prostu ten pęcherz jest "dziwnie zbudowany" ale mieli trochę problem ( w tym się nie dziwie) bo mały się jakoś tak ułożył że mieli problem by stwierdzić co jest po której stronie. I w tym momencie wszedł profesor no i też patrzył na to USG i mówi że nietypowa budowa, ale że to MOŻE BYĆ pęcherz dwukomorowy. I że za wcześnie by powiedzieć jednoznacznie bo dzidziuś jest za mały i za mało widać na USG i do monitorowania. Potem ten od USG nie znalazł żołądka, ta czarna lekarka znów stroiła miny obrzydzenia do monitora i pytała czy nie zrobić aminopunkcji. Ale powiedziałam że miałam NIFTY. Więc stwierdzili, że jak NIFTY ok to zostawimy temat, ale że żołądka nie widać. Więc wyjaśniłam że ostatnio też nie było widać a po 10 minutach się pojawił, ale oni stwierdzili że to mogła być wątroba... No i profesor stanął po mojej lewej stronie (ten od USG był po prawej) i zaczął tłumaczyć że sprawa jest dynamiczna, ze to mały organizm, że to trzeba monitorować. Że nerki na tym obrazie (przez brzuch) wyglądają w granicach normy. Że jedna ma powiększenie 3mm a druga 6mm i że ta co ma 6mm to trochę za dużo, ale na tym etapie górna norma to 6-7mm więc nic nie będą robić tylko monitorować. Oczywiście mi serce waliło i miałam milion myśli i nawet mało słyszałam co do mnie mówi. Jakbym była w bańce jakiejś. A w tym czasie dr który robił usg mówi "a tu ? to mi wygląda na taśmy owodniowe...." i mi pokazał takie coś jak glony które falują..... Profesor tylko spojrzał i NIC nie powiedział. NIC. Zapytałam jak rokowania. A on powiedział, że za wcześnie, ze to 15tc i że od kogo mam skierowanie. No to naiwnie powiedziałam (bo tak mam na skierowaniu) że od mojej dr prowadzącej. Jakoś tak mnie to zaskoczyło i tak byłam zdenerwowana, że wypadło mi z głowy że przecież to ON (!) kazał mi przyjechać widząc moje poprzednie zdjęcia usg i że gdyby nie grypa to byłabym nawet tydzień wcześniej!!! Powiedział, że kontrola wskazana za dwa tygodnie, że może wtedy będzie więcej widać i że jeśli nerki będą się powiększać to się zrobi to odbarczenie operacyjne, a jeśli nie będą to dalej będziemy obserwować. Zapytałam o pęcherz, powiedzieli że za wcześnie by powiedzieć CO z nim nie tak. I że może za 2 tygodnie się wyjaśni. O taśmy już nie dopytałam a oni nie powiedzieli - a bardzo żałuję.
Jak wyszłam z gabinetu to od razu zadzwoniłam do Męża, Mamy itp i się strasznie spłakałam. Mąż od razu przyjechał (mimo że można było wejść dopiero od 14) i poszedł do lekarza. Ale niczego się nie dowiedział. Tylko "kontrola za 2 tygodnie, sprawy zmieniają się dynamicznie" i lekarz poszedł zanim mąż zdążył otworzyć buzie.
Potem chciałam podejść do tego młodego co robił usg i niby był na zastępstwie za koleżankę, ale już go nie było (wiecie, praca w szpitalu do 14). I do wieczora już nie uświadczyłam ŻADNEGO lekarza. Jedyne co to moja ciocia pediatra z Łodzi zadzwoniła do koleżanki, która jest oddziałową na innym oddziale ale w tym szpitalu. I ta poszła do pielęgniarek po moją dokumentacje, zrobiła zdjęcie opisu usg i wysłała cioci. Ale na opisie było tylko że "pęcherz o nietypowej budowie prawdopodobnie z przegrodą" i KONIEC. Ani słowa o żołądku, ani słowa o taśmach Emotikon unsure Dowiedziała się tylko od znajomego urologa że JEŚLI w pęcherzu jedynym problemem jest przegroda to to nie problem bo prostym zabiegiem się to przebija. No ale TYLKO TYLE się dowiedziała.
Wczoraj rano był obchód i już nie było tego młodego dr z zastępstwa co robił usg tylko nowa mega młoda pani dr która dopiero przyszła po urlopie i nic nie wiedziała - tylko tyle co jej zostawili w opisie usg - czyli nic. Na obchodzie zarecytowała, że "wczoraj wykonano USG i pęcherz o nietypowej budowie, nerki poszerzone 3mm i 6mm". Na to profesor powiedział "kontrola za dwa tygodnie, dziś wypisujemy". Zapytałam czy coś więcej się dowiem....Ale powiedział "zobaczymy na kontroli". I potem złapałam tę panią młodą, ale ona nic nie wiedziała. No trudno żeby wiedziała jak dopiero przyszła. Zapytałam o możliwość USG dopochwowego. Ale widać że była scykana profesorem i powiedziała że to proefesor decyduje a poza tym jest wtorek a we wtorki i środy nie robią usg tylko operacje, więc dopiero może by mi w czwartek zrobili, ale też pewności nie ma. A rozumiecie, że ja bym nie wyrobiła kolejnych dni w szpitalu? Bo czwartkowe usg wiązałoby się z tym że wyszłabym NAJWCZEŚNIEJ w piątek....
Teraz moje przemyślenia i obawy:
- na USG przez brzuch nigdy nic nie było widać - tylko dopochwowo
- z tego też powodu nie uspokoiłam się nerkami bo dopiero jak badali w innych gabinetach przez pochwę to było widać milion problemów a przez brzuch te nerki wyglądały w miarę normalnie
- wiem jak straszne są te taśmy owodniowe - a tu olali temat.... a ja drżę
- martwi mnie ten żołądek choć łudzę się że był pusty
- z pęcherzem niby coś wiadomo a w sumie nic. Oprócz tego że jest "dziwny" to nie jest nic pewne....


W piątek idę do lekarza na prywatne USG - już u niego byłam i wydał się najbardziej kompetentny i ludzki. Nie śpieszył się.

A do piątku zamykam temat. Bo trafię do Tworek. Nie czytam, nie gadam o tym. Mam się źle.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 marca 2016, 15:00

1 2