Dziś po wizycie u lekarza nic konstruktywnego się nie dowiedziałam... Kolejna wizyta 23.02 w prezencie dostałam receptę na leki więc od dziś luteina i acard ale odstawiony został Siofor. Dalej zarzywam euthyrox, kwas foliowy po dwie tabletki dziennie plus witamina D.
USG nie zrobiła bo stwierdziła lekarka, że może to więcej szkody narobić niż jest to warte, z resztą i tak za wcześnie chyba na to.
Bo ja to mam zezowate szczęście, w ciążę zachodzę ale nie umiem jej utrzymać. Może tym razem będzie inaczej.
Najgorsze jest to, że nadal nie wiem czy jakaś kulka tam we mnie jest czy nie. Biorę luteinę ale nie wiem nadal nic... Do przyszłego poniedziałku jeszcze daleko a ja póki co nie czuję się zbytnio ciążowo. Coś tam pika, coś gniecie, trochę piersi wrażliwe i to tyle...
Ponad to gin kazała odstawić metformine, którą brałam miedzy innymi na cukrzycę, która jakby nie patrzeć była przyczyną dwóch poprzednich poronień. Bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze...
Wyć mi się chce znów na sama myśl, że usłyszę na wizycie, że nie ma tam nic...
Czasem jest tak, że człowiek ma jakiś taki siódmy zmysł... Mój siódmy zmysł podpowiada mi, że nie ma mojej Kuleczki/Kuleczka. Nie potrafię się odgonić od tych myśli, ciągle słyszę w sobie ten głos, że nic z tego nie będzie... Że jeszcze parę dni i znów zacznie się albo krwawienie albo dowiem się na USG, że nie nic nie widać. Aż boję się robić jutro betę.
Wszystko mnie już przeraża, nawet brak objawów jest paraliżującym strachem. A ja jestem w dodatku taką panikarą i nerwusem, że drugiej takiej to ze świecą szukać.
Do poniedziałku daleko, gdybym mogła to chciałabym zasnąć i obudzić się dopiero na godzinę przed wizytą...
Ciąża zakończona 20 lutego 2015
rośnijcie zdrowo :)