Myślałam, że w gruncie rzeczy przepracowałam pierwsze poronienie na tyle, na ile to było możliwe i nastawiłam się na myślenie o przyszłości, na starania. Ale ta druga porażka całkowicie wybiła mnie z rytmu Nawet nie mogę się teraz skupić na staraniach, bo najpierw te wszystkie badania, latanie po lekarzach, które zdaje się nie mieć końca...
Zawsze czuję się trochę winna jak rozklejam się przed mężem, bo on tak strasznie się wtedy o mnie martwi. Wiem, że on też przezywa nasze straty, ale przede wszystkim troszczy się o mnie, o moją psychikę i gdy widzi, jak bardzo sobie ostatnio nie radzę, czuje się kompletnie bezradny, a ja winna, że przysparzam mu zmartwień.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 maja 2015, 14:09
Mam wczoraj i dzisiaj tak piękny rozciągliwy śluz jakiego w życiu u siebie nie obserwowałam - prawdziwe białko jajka, rozciąga się na całe centymetry, piękny - i szlag mnie trafia, że nie mogę go wykorzystać, bo robimy badania i największą głupotą byłoby zajście w ciążę teraz, zanim wiemy, czy nie potrzeba nam dodatkowych leków.
Ale ten śluz taki piękny...
19.05. - ginekolog w przychodni szpitalnej (żeby dostać jak najwięcej skierowań an NFZ, policzyłam sobie ile by mnie kosztowały prywatnie i stwierdziłam, że taka bogata jeszcze nie jestem... Poza tym potrzebuję skierowanie do poradni genetycznej od lekarza z NFZ, bo mam tylko z Luxmedu, a to nie wystarczy)
19.05. - umówiona 3 miesiące temu wizyta u bardzo polecanej ginkekolożki w Luxmedzie (nie chcę odwoływać, bo znowu musiałabym czekać 3 miesiące, a cały czas szukam nowego ginekologa prowadzącego, któremu będę w stanie zaufać)
27.05. - umówiona wizyta w podani genetycznej przy szpitalu
05.06. - umówiona wizyta w prywatnej poradni genetycznej, ale na NFZ (odwołam, jeżeli będę zadowolona z wcześniejszej wizyty w poradni szpitalnej
10.06. - wizyta prywatna u ginekolożki, u której już raz byłam na początku drugiej ciąży i którą rozważam jako moją prowadzącą - zrobiła na mnie fajne wrażenie, jedyny minus to 130 zł za wizytę Powinnam już mieć wtedy sporo wyników, więc przynajmniej będę je miała z kim omówić
Uff, wszystko
Z badań na razie mam zrobione nastepujące:
P/c p kardiolipinie:
IgG 2,74 GPL (ujemne 0-10)
IgM 1,20 MPL (ujemne 0-20)
Homocysteina/
8,84 (Norma 5,1-15,4)
Kwas foliowy:
12,65 (Norma 4,6-18,7)
Po pierwszym poronieniu miałam zrobione:
chlamydia - ujemny
ureaplasma - ujemny
mykoplasma - ujemny
różyczka - odporność po szczepionce
cytomegalia - ujemny
toxoplasmoza - ujemny
Morfologia wtedy i teraz - każdemu życzyć, piękne wyniki.
05-05-2015
Nazwa badania
PTT-LA
Wartość
35,1
Jednostka
sek
Norma
31,4 - 43,4
W normie
LA1
38,1
sek
30 - 43
W normie
Wynik
ujemny
Wczoraj miałam mieć dwie wizyty lekarskie, ale przez kolejne rozkopane ulice w moim cudownym mieście droga zamiast 15 minut zajęła mi 45 i spóźniłam się na wizytę u tej obleganej pani doktor, którą poleciła mi koleżanka Przesunęli mi ją dopiero na lipiec, wcześniej nie było terminów
Wizyta w poradni ginekologiczno-położnieczej przy szpitalu okazała się absolutną farsą. Gdyby nie to, że dostałam skierowanie do poradni genetycznej na NFZ (wcześniej miałam z Luxmedu, więc musiałabym płacić), byłaby to kompletna strata czasu. Chciałam się dopytać o to, jakie badania mogłabym zrobić na NFZ, bo jak podliczyłam, ile musiałabym wydać na wszystkie badania, to wyszło mi, że w tym miesiącu mnie nie stać No i dowiedziałam się, że żadnych badań mi w tej przychodni nie zrobią, bo podobno wszystko mi zlecą w poradni genetycznej. Taa, jasne. W końcu spytałam, czy na bakterie i wirusy też mają mnie badać w poradni genetycznej (mam już te badania zrobione, ale zaciekawiło mnie, co w ogóle by mi przysługiwało) i dowiedziałam się, że nawet TORCH nie zrobią póki nie jestem w ciąży... No ręce opadają, to na co idą te wszystkie grube pieniądze na składkę zdrowotną z mojej pensji???
W przyszłym tygodniu mam wizytę w poradni genetycznej, zobaczymy czy tam w ogóle coś zrobią, bo wiem, że na kariotypy nie ma zapisów do sierpnia. Masakra.
W przyszłym tygodniu kończy mi się OC samochodu, a do tego muszę oddać autko do mechanika przed przeglądem, bo coś podejrzewam, że w obecnym stanie go nie przejdzie... A muszę jeszcze wyrobić nowe prawo jazdy i dowód rejestracyjny Badania do prawka kosztują 200 zł... I skąd mam do tego wziąć kasę na badania przed kolejną ciążą?
Generalnie od ponad tygodnia jest źle z moją psychiką. Wiem już na pewno, że z pracy mnie zwolnią, powinnam tylko pokończyć swoje projekty, ale od tygodnia nie mogę się za nie zabrać, odrzuca mnie od komputera jak tylko widzę coś związanego z pracą. Codziennie płaczę, z byle powodu. Mój mąż mówi, że powinnam przyspieszyć załatwianie zwolnienia lekarskiego, bo martwi się, że moja depresja się pogłębia i wymyka spod kontroli. Moja mama też zaczęła mówić, że mam nie wysyłać teraz żadnych CV, tylko dać sobie parę miesięcy luzu i odpoczynku, bo nie wyrobię psychicznie. 2 poronienia i utrata pracy to jednak jak się okazało za dużo naraz... Mam umówioną wizytę u psychiatry na 10 czerwca...
Powiedziałam szefowi, że moje problemy wynikają z depresji, którą leczę i że mam nadzieję, że po 2 miesiącach bez projektów powinnam dojść do siebie. Zobaczymy, czy to cokolwiek zmieni w decyzjach personalnych, nadziei sobie nie robię, ale przynajmniej liczę, że kiedy będę później szukać nowej pracy, będę w stanie otrzymać od niego dobre referencje skoro wie, co stało za tym wszystkim.
Gdybym tak jeszcze mogła wiedzieć, ile będę musiała się starać o kolejną ciążą i czy tym razem wszystko zakończy się szczęśliwie po 9 miesiącach... Dlaczego tych spraw kurczę nie można zaplanować?! Biologia rozrodcza człowieka jest zdecydowanie wadliwie zaprojektowana
Początek cyklu, więc od razu nachodzi mnie ochota, żeby spróbować się już starać... ale postanowiliśmy oboje z mężem, że ten cykl przeczekujemy i robimy oboje badania. Ale ciężko się wstrzymać, zwłaszcza gdy mam te problemy z pracą i wiem, że ciąża wszystko by załatwiła. Z drugiej strony za bardzo się boję próbować bez badań - bo co z tego, że znowu zaszłabym szybko w ciążę, jeżeli znowu skończyłoby się tak samo?
Boję się jednak, czy znowu szybko uda nam się zajść w ciążę, kiedy już będziemy próbować. Tak bym chciała, żeby ktoś mógł mi powiedzieć, że zajdę w ciążę w tym konkretnym terminie i że tym razem wszystko będzie dobrze. Szkoda, że nie wierzę we wróżki
Ogólnie dzisiaj nastrój lepszy, a lekarz nastawił mnie bardziej optymistycznie Powtórzył mi kilka razy, że mam bardzo dużą szansę na powodzenie kolejnej ciąży, choć zarekomendował, że najlepiej by było jakby była prowadzona na luteinie, acardzie i clexane, niezależnie od wyników badań bo powiedział, że stwierdzono pozytywny wpływ tych kombinacji leków na pacjentki z poronieniami również o nieustalonej przyczynie. No nic, jak trzeba się będzie w ciąży kłuć, to się będę kłuła, byle tylko zdrowego maleństwa w końcu doczekać
- Powiedz coś proszę.
- Nie wiem, co powiedzieć.
- To, co myślisz!
Ten tylko kręci głową i oświeciło mnie, w czym jest problem.
- Nie mów mi tego, co myślisz, że chcę usłyszeć, tylko to, co ci faktycznie siedzi w głowie! Skąd mam wiedzieć, w czym jest problem, skoro Ty wszystko cenzurujesz?!
Pomyślał, przetrawił i po paru minutach przyznał, że on strasznie chce dziecka i martwi się, jak to będzie, więc woli nic nie czytać o tematach z tym związanych, bo jak tylko zaczyna za dużo o tym myśleć, to zaczyna się nakręcać i martwić - o mnie, o dziecko, o nasz związek.
No kochany jest Rozczulił mnie tak kompletnie i taka byłam z niego dumna, że wykrztusił to z siebie, że skończyło się na entuzjastycznym serduszkowaniu
Uff, komunikacja z facetem to jednak chwilami droga przez mękę
Odetchnęłam. Jak wiecie, i tak zamierzałam wziąć od psychiatry zwolnienie, ale czuję się o tyle lepiej, że nie będzie to dla uniknięcia zwolnienia, a faktycznie dla zadbania o moją psychikę I że nie muszę się trząść przez następne dwa tygodnie czy zdążę dostać L4 przed wypowiedzeniem Kończę teraz tylko moje projekty, podchodzę do jeszcze jednego egzaminu zawodowego i potem mam wreszcie święty spokój i mogę się zająć tylko przygotowaniami do ciąży i remontem sypialni
No nic, gdzieś tą cierpliwość trzeba znaleźć...
Siedzę właśnie na szkoleniu przygotowującym do ważnego egzaminu zawodowego i niestety nie mogę się za nic na nim skoncentrować. Skoro i tak średnio z niego korzystam, powinnam pracować nad kończeniem projektu, ale do tego też nie mam głowy ani chęci. Widzę coraz wyraźniej, że przerwa od obowiązków jest mi faktycznie potrzebna. Wykrzesanie z siebie energii na cokolwiek jest ostatnio zadaniem ponad moje siły.
Z lepszych momentów do zapamiętania - byliśmy wczoraj z mężem na cudownej randce. Spacer przez centrum miasta do naszej ulubionej, kameralnej restauracji sushi, pyszna kolacja i spacer z powrotem do domu. I cały czas wspólne rozmowy, żarty i śmiech. To cudowne, jak bardzo jesteśmy w sobie zakochani i jak dobrze nam ze sobą po 7 latach razem
Nadludzkim wysiłkiem woli zamknęłam w zeszłym tygodniu jeden projekt. Został mi już jedyny, ostatni. Miałam nad nim pracować w długi weekend... no ale spędziłam go głównie na czytaniu Tyle dobrego, że spotkaliśmy się z mężem z przyjaciółmi na obiad i wypad do kina, co w sobotę bardzo polepszyło mi nastrój, choć niestety tylko na chwilę.
W czwartek mam kolejny egzamin zawodowy, ale nie widzę możliwości, że go zdam. To jeden z najtrudniejszych w tej sesji, a ja jeżeli nawet znajdę siły, by zmusić się do nauki, to muszę najpierw jakoś skończyć ten cholerny projekt Tylko nie wiem jak...
W środę wizyta u ginekologa i u psychiatry. Zobaczymy... Z ginką chcę przede wszystkim omówić, jakie badania powinnam jeszcze zrobić, kiedy wznowić starania i czy ciąża będzie na lekach. Od psychiatry chcę przede wszystkim zwolnienie... Nie mówiąc już o tym, że bez tego zwolnienia najprawdopodobniej stracę pracę, czuję, że nie dam rady... Muszę coś odpuścić, wyluzować, bo czuję się tak źle, jak sześć lat temu, gdy skreślili mnie z listy studentów, bo przez depresję nie byłam w stanie chodzić na zajęcia. Wtedy udało mi się z tego wygrzebać, wrócić na uczelnię i się z sukcesem obronić, ale nie chcę, nie mogę sobie pozwolić by ta depresja zrujnowała mi życie bardziej niż już to zrobiła. Leków żadnych nie zamierzam brać, bo chcę jak najszybciej wrócić do starań, ale myślę, że samo zdjęcie z barków ciągłej presji i odpoczynek, takie prawdziwe wakacje, powinny pomóc. Jeżeli w dodatku uda mi się zajść szybko w ciążę i tym razem ją utrzymać, podejrzewam, że po depresji za parę miesięcy nie będzie śladu.
Pomimo wszystko mam chwilami mieszane uczucia. Zawsze byłam pracoholiczką - w liceum dodatkowe zajęcia, potem dwa kierunki studiów i jednocześnie praca, potem praca na 1,5 etatu, na końcu praca w korporacji gdzie nadgodziny i weekendy to oczekiwana norma. I teraz czuję się chwilami, jakby pójście na zwolnienie to było jakieś lenistwo i ucieczka od odpowiedzialności... Chore, wiem. Nawet mój manager powiedział, że jakbym miała grypę tobym wzięła zwolnienie a depresja to też choroba. I wiem obiektywnie, że nie jestem w stanie pracować i muszę zwolnić tempo, albo na poważnie się urządzę. Ale gdzieś w środku czuję te wyrzuty sumienia.
Co do starań, mam nadzieję, że ginka pozwoli na nie już od następnego cyklu. Nie wyobrażam sobie czekać dłużej.
Denerwuję się trochę jutrzejszymi wizytami. U ginekologa - najważniejsze, kiedy zielone światło na starania? I czy poczuję się spokojnie i bezpiecznie z tą lekarką czy misja pod kryptonimem "Poszukiwanie lekarza idealnego" będzie trwać nadal?
U psychiatry - przede wszystkim czy ja to zwolnienie w ogóle dostanę??? Bo w pracy dogadana sprawa, ale trochę na wyrost... Myślę, że dostanę, bo naprawdę nie muszę zmyślać objawów depresji, dość mam prawdziwych... A leków i tak nie przyjmę, bo na ile wiem nie wolno żadnych brać w trakcie starań. Więc chyba uda mi się je dostać.
Byle do końca tego tygodnia, a na weekend jadę z moimi najstarszymi i najlepszymi przyjaciółkami, jeszcze z podstawówki, w Beskid Żywiecki Nastawiam się na relaks, nocne Polaków rozmowy i ostatnią na długi czas okazję do wypicia wysokoprocentowych napojów
Dzięki Wam za komentarze, wsparcie i rady. Niezmiennie bardzo dużo dla mnie znaczą.
Na jej USG, naprawdę o niebo lepszym niż jakiekolwiek inne które miałam do tej pory (a trochę ich już było), stwierdziła, że mogę mieć macicę dwurożną. Prawdopodobnie tylko lekko dwurożną i powiedziała, że ma pacjentki z taką macicą, które bez problemu donosiły i urodziły dzieci, ale może też być, że mam przegrodę której na USG nie widać i która może być przyczyną moich strat. Więc dostałam skierowanie na histeroskopię i póki jej nie będę miała, nie powinnam się starać, bo jeżeli to jest przyczyna moich problemów, to rezultat będzie taki sam jak poprzednio...
Powiedziała, że w kolejnej ciąży od pozytywnego testu wprowadzamy profilaktycznie acard, zastanawia się jeszcze nad clexane, bo na razie z badań nie wynika, że jest niezbędny, a jak stwierdziła, "umęczę się z nim". Ale na razie clexane pozostaje otwartą kwestią, zobaczymy jak reszta wyników. No i czekamy na kariotypy, ale tu ani ona ani ja nie spodziewamy się szczególnych rezultatów.
Na początku załamałam sie, że starania będę mogła wznowić nie wiadomo kiedy, a przez sytuację z pracą nie mam czasu na ich odkładanie - pomijając już to, ze nie wiem, jak bym psychicznie zniosła to ciągłe czekania, po zwolnieniu lekarskim raczej nie mam dokąd wracać... Więc muszę zajść w ciążę w ciągu najbliższych 6 miesięcy. Ale zadzwoniłam do szpitala i okazało się, że mam zadzwonić jak dostanę @ i powinni umówić mnie od razu na zabieg Więc jeżeli dobrze pójdzie, straciłabym tylko ten bieżący cykl i następny, a w końcu lipca wróciłabym do starań. Oby! Bo oszaleję.
Zwariuję czekając ze staraniami do końca lipca Ja chcę już być w ciąży! Wiem, że to szybko zleci, wiem, że po drodze będę miała naukę do egzaminów, egzaminy i później urlop, w ramach przygotowań do ciąży histeroskopię i parę innych badań. Do tego mam plany remontu i urządzania sypialni, muszę pomóc mamie trochę w jej firmie i planuję wycieczki rowerowe jak tylko oddam do remontu mój rower. Nie wspomnę nawet o długiej liście seriali i książek na które nie miałam czasu z powodu pracy. Więc w zasadzie będę miała dni wypełnione i liczę, że te dwa miesiące szybko przejdą, ale i tak ciężko mi znaleźć cierpliwość do tego czekania. Nigdy nie byłam cierpliwą osobą, kiedy coś chcę, chcę to natychmiast!
Najgorsze jest oczywiście to, że rozpoczęcie starań nie gwarantuje zajścia w ciążę w 1 cyklu, a ja mam cały czas w tyle głowy tykający kalendarz. Musi, musi, musi się udać zajść w tą ciążę najpóźniej jesienią i tym razem musi, musi, musi się ona zakończyć szczęśliwym porodem zdrowego dziecka. Innego scenariusza po prostu nie mogę przyjąć do świadomości, bo inaczej naprawdę zwariuję.
Wyniki jak do tej pory trzymają moją normę - czyli są perfekcyjnie w normie. Nie jestem tylko pewna progesteronu, ale badałam go w 5dpo i będę jeszcze powtarzać w 7dpo.
Dzisiaj mój mąż sam z siebie przy kolacji zapytał, jak będziemy karmić dziecko i zaczął rozważać różne dania pod kątem ich dopasowania do potrzeb niemowlaka Autentycznie się wzruszyłam Coraz bardziej widzę, że on też na nasze maleństwo czeka, że nie jestem w tym sama.
Czekanie jednak trochę nam zajmie Dzisiaj ginka powiedziała, że za wcześnie zaczęliśmy starania po pierwszym poronieniu i że teraz powinniśmy poczekać minimum do września/października. Ja ciągle myślę, żeby zacząć w sierpniu, ale raczej nie odważę się wcześniej i pod tym względem dobrze, że na cykl lipcowy przypadnie histeroskopia, nie będzie mnie kusić. W zasadzie paradoksalnie ulżyło mi, jak powiedziała, że powinniśmy poczekać, bo przestałam się gryźć, że tracimy te dwa cykle (obecny i lipcowy).
W sprawie sypialni przeszliśmy dziś Ikeę, Agata Meble i Jysk, przejrzałam też dziesiątki stron na Allegro i OXL. W zasadzie mamy już wstępne decyzje co do łóżka i szafy oraz koloru ścian. Poszukiwania materaca, który zadowoli nas oboje, trwają nadal.
Nie wiem, jak to wytrzymam nerwowo, zwłaszcza, że to ten sam szpital, w którym miałam zabieg po pierwszym poronieniu. Poza tym jak większość ludzi nie znoszę szpitali z definicji. I nie znoszę łazienek w szpitalach. I łóżek. I dzielenia pokoju z obcymi. I będę tęsknić za mężem i kotem. I w ogóle
A żeby było jeszcze śmieszniej, w czwartek mam egzamin w Warszawie, więc w szpitalu jakimś cudem będę się musiała skoncentrować na nauce. Nie wiem jak. No nic, przynajmniej nie będę się aż tak nudzić...
Czyli czekamy na wyniki z poradni genetycznej i chyba niedługo wracamy do gry
Czasami się zastanawiam, co jest gorsze, niemożność zajścia w ciążę czy taki przypadek jak mój, kiedy w ciążę zachodzę bez problemu, ale ją tracę? Nie chodzi mi tu o obiektywne stwierdzenie, bo tego się porównać nie da, bardziej o to, co ja sama lepiej bym zniosła? Nie wiem... Wiem tylko, że moje dwa poronienia rozwaliły mi całkiem nieźle poukładane życie i na zawsze odebrały możliwość beztroskiego cieszenia się ciążą - już zawsze będę miała z tyłu głowy, że to szczęście może być bardzo ulotne. Z drugiej strony te doświadczenia zmieniły mnie i nie jestem pewna, czy nie na lepsze. Poprzestawiały mi się priorytety. Zawsze byłam ambitna, nakierowana na karierę, na samorealizację, ciążę planowałam wg grafiku w pracy, pójścia na zwolnienie nie rozpatrywałam w kategoriach dobra mojego i dziecka, ale tego, jak to wpłynie na projekty. Teraz? Tak długo jak będzie nas z mężem stać na opłacenie kredytu hipotecznego, mam pracę gdzieś. Dziecko, rodzina, macierzyństwo wskoczyły na czubek mojej listy priorytetów. Myślę o tym, jak wrócić potem na ścieżkę kariery, jak zadbać o moje kwalifikacje podczas tej wymuszonej przerwy w zawodzie, ale to wszystko jest jakieś mniej ważne, mniej absorbujące - i przewija się w tym wyraźnie wątek "jak zmienić pracę by mieć czas dla dziecka?". Zbyt dużo mnie te ostatnie doświadczenia kosztowały, bym traktowała dziecko inaczej niż w kategorii cudu, który trzeba docenić i o który trzeba się troszczyć. Wcześniej też pragnęłam dziecka, obie moje ciąże były bardzo chciane, zaplanowane i wyczekane, ale pomimo to w jakiejś mierze traktowałam ciążę i urlop macierzyński jako swego rodzaju komplikację w życiu. Teraz to sprawa pracy jest komplikacją przy staraniach i wychowaniu dziecka. Kompletna zmiana paradygmatu.
Teraz mam aktualnie napad melancholii. Tak strasznie chciałabym już być w ciąży, że chce mi się wyć do księżyca.
Tak bardzo, bardzo bym chciała, żeby się nam znowu udało za pierwszym podejściem, ale tym razem ze szczęśliwym zakończeniem za 9 miesięcy. Wiem, nie mogę się na to nastawiać, bo jeszcze się zablokuję, ale strasznie ciężko przestać o tym myśleć.
Mam zacząć brać luteinę i acard od razu od pozytywnego testu ciążowego i od razu wysłać smsa do pani doktor. Zastanawia się jeszcze ciągle nad clexane. Wszystkie wyniki wyszły mi prawidłowo, więc nie ma podstaw do refundacji. Ja nie wiem, co w tej sytuacji jest właściwsze. Z jednej strony nie ma żadnych przesłanek, a nie chcę brać leków niepotrzebnie. Z drugiej strony co jeżeli acard i luteina to za mało?
Ech, jeszcze w ciąży nie jestem a już mam paranoję... Zwariuję, zanim dotrę do tego mitycznego dla mnie drugiego trymestru.
Luuuuuzz... Marudź sobie jak masz ochotę :) Ja pomarudziłam wszystkim dookoła, ale czas im odpuścić, bo ile mogą słuchać... Czas zdecydowanie robi swoje. Zaczynam mieć wrażenie, że ta poroniona ciąża mi się tylko śniła. Nie mogę tylko bez żalu patrzeć na ciężarne. Poczytałam trochę sobie tą Twoją historię i myślę sobie, że może za wcześnie ta druga ciąża? Może trzeba organizmowi dać czas na regenerację? Bo może właśnie to było powodem drugiej straty? Bo jeszcze nie byłaś fizycznie gotowa na nową ciążę? Pytałaś o to lekarza? Ja też mam parcie na nową ciążę, ale właśnie tego się boję... Że pośpiech może doprowadzić do nowych problemów.
Ralpina, biorę to pod uwagę. W dodatku w okresie tej drugiej ciąży miałam ogromny stres w pracy, dużo nadgodzin, mało snu i generalnie koszmar - miałam zwolnić tempo, ale nie zdążyłam. Więc to może było też to, albo kombinacja czynników... Robię teraz badania, żeby wykluczyć wpływ innych rzeczy, ale w gruncie rzeczy nawet bym chciała, żeby nic w nich nie wyszło - bo teraz idzie dla mnie okres urlopowo-szkoleniowy, może w ogóle wezmę zwolnienie lekarskie, odetchnę, zrelaksuję się i odczekam trochę - i może to wystarczy, żeby za trzecim razem się udało. Z lekarzami jest problem, że nie trafiłam jeszcze na żadnego, który by mi powiedział wprost, kiedy mogę się starać. Jedna rzuciła standardowe 3 miesiące, inna, że po pierwszym okresie. I bądź tu człowieku mądry. Ja odczekałam pełne dwa cykle, 2,5 miesiąca, ale może faktycznie to był jeszcze zły moment.
Nie mam pojęcia... Głośno myślę tylko. Niektóre dziewczyny piszą, że już w pierwszym cyklu po łyżeczkowaniu zaszły i OK. Idę we wtorek z wynikami histopato do swojego lekarza. Porozmawiam z nim. Wypytam jak to z tym jest... Bo to ponoć na USG można zobaczyć. Czy owulacja jest, czy endometrium odpowiednio grube i czy się rana po zabiegu zagoiła (jak oni to z tych mazaków czytają to nie wiem, ale czytają...)
Z tego co wiem po łyżeczkowaniu lepiej odczekać trzy cykle (a przynajmniej dwa), jesli było naturalne to można już w tym samym cyklu.