Dzisiaj mam w sobie tyle nadziei i entuzjazmu, naprawdę wierzę, że będzie dobrze tym razem. Musi być! Trochę się oczywiście martwię, ale na razie udaje mi się powstrzymać większość czarnych myśli. Staram się skupić na innych sprawach, to akurat wychodzi średnio No nic, od weekendu powinnam być zajęta innymi rzeczami i mieć mniej czasu na myślenie. W sobotę jedziemy na wesele kolegów męża z pracy, w niedzielę poprawiny, a w kolejny weekend mamy wyjazd do Niemiec na kolejne wesele - tym razem przyjaciółki męża stamtąd. W dodatku na początku sierpnia zaczynam wreszcie intensywny kurs niemieckiego, pięć razy w tygodniu - przerobię semestr w miesiąc i może w końcu uda mi się przekroczyć magiczną barierę i zacząć mówić, a nie tylko rozumieć trochę słowo mówione i pisane Dobrze by było, bo co zrobię, jak za jakiś czas dziecko do mnie po niemiecku zagada a ja ani be, ani me?
Zabawa była super, samo wesele w gospodarstwie ekologicznym, na zewnątrz, a upał taki, że tańce w zasadzie zaczęliśmy na dobre dopiero w nocy No i słuchajcie, siedzimy sobie po południu z mężem na ławce, popijamy zimne piwo i nagle dokładnie na wprost nas na dachu przysiadł sobie bocian! I siedział tam dobre 3h. Mam nadzieję, że to o nas mu chodziło
Wśród gości była para z taką malutką dziewczynką w body w czarno-żółte paski, taka mała pszczółka. Rozczuliłam się kompletnie. Chcę taką!!!
Z frontu ciążowego dzisiaj pojawiło się coś na kształt śluzu płodnego. Nie jest to najlepszy śluz, jaki udało mi się u siebie widzieć, ale na wszelki wypadek uwiodłam męża. Profilaktycznie nie mówię mu, kiedy mam płodne dni (sam się mniej więcej orientuje, jest niezły z biologii ), żeby nie zabijać romansu i wydaje się, że takie podejście najlepiej się u nas sprawdza
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 sierpnia 2015, 22:01
Dzisiaj mam spadek formy, odwołałam zajęcia z niemieckiego i nic mi się nie chce. Boję się, że pomimo starań nic nam nie wyjdzie w tym cyklu, a tak bym chciała W dodatku we wrześniu mój mąż ma podróż służbową za granicę i może go nie być w dni płodne. Jak to powiedziałam mojej mamie, to nakrzyczała na mnie, że śledzę takie rzeczy zamiast po prostu cieszyć się seksem i czekać aż się samo uda. Taaa, jasne. Jakbym nie śledziła cyklu to nie wiedziałabym, że mam późną owulację i ciekawe ile bym czekała aż się w nią przypadkowo wstrzelimy. Nie wydaje mi się, żebym aż tak świrowała. Nie robię nawet testów owulacyjnych, mierzę tylko temperaturę i obserwuję trochę śluz, nie kochamy się na siłę, choć staram się dopilnować, żebyśmy w dni płodne byli w nastroju do łóżkowych igraszek. Myślałam, że mama lepiej zrozumie moje zmartwienia a propos września, ale tu się trochę przeliczyłam Dobrze, że zaglądam tutaj, bo przynajmniej tu dziewczyny rozumieją obsesje tego typu
Mam chwilami wrażenie, że mojej mamie temat mojej ciąży trochę się przejadł. Wspiera mnie oczywiście, ale sama powtarza, że ciągle trochę godzi się z perspektywą zostania babcią raczej niż wygląda tego. Ma dużo swoich kłopotów, odchowane dzieci i chwilowo zero sympatii do małych dzieci. Z moich rodziców to tata nie może doczekać się wnucząt.
Ja staram się odpuścić, nie stresować, wrzucić na luz, ale dobija mnie sytuacja z pracą. Nie moge przestać myśleć, że zajście w ciążę teraz rozwiązałoby mi na długi czas problemy zawodowo-finansowe, a im dłużej czekam, tym pod tym względem gorzej
Jak już wiele dziewcząt tutaj zauważyło przede mną, najgorsze w staraniach jest wieczne czekanie. Najpierw na dni płodne, potem na potwierdzenie czy była owulacja, a potem na pozytywny test ciążowy. Problem w tym, że ja nie mam w sobie ani krzty cierpliwości, nigdy nie miałam. Jak sobie pomyślę, że teraz muszę jeszcze czekać dwa tygodnie zanim cokolwiek będzie wiadomo, szlag mnie trafia.
Waham się teraz kiedy testować. Czy poczekać, jak planowałam, do paru dni po terminie @ (jeżeli małpa nie przyjdzie)? Czy zrobić jak najszybciej, w 10-11dpo? Normalnie, pomimo mojej niecierpliwości, zamierzałam poczekać, ale od pozytywnego testu ciążowego mam zacząć brać luteinę i acard i czy w takim wypadku nie powinnam zacząć ich brać jak najszybciej?
Nastrój mi się poprawił po poprzednim marudnym poście Zrobiliśmy z mężem w końcu wszystko co dało się zrobić, wygląda na to, że owulka była, więc teraz nic tylko czekać i mieć nadzieję Zgodnie z Waszymi sugestiami staram się zająć czym innym - chodzę grzecznie na niemiecki, spotykam z przyjaciółmi, mam listę książek do przeczytania i ambitne plany na sprzątanie mieszkania. Zobaczymy, jak mi pójdzie z realizacją tego ostatniego punktu Na razie leżę z moim ukochanym kotem na sofie i przeglądamy internet (kot też łypie na ruszające się obrazki na ekranie).
Popatrzyłam na wykres - temperatura nie powala. Również zaliczyłam na minus i zaczęłam planować starania na wrzesień.
Sprawdziłam temperaturę teraz, w środku dnia - ta rośnie! Przez ostatnie dni była 36,9, a dzisiaj już 37,3! Wiem, że temperatura w środku dnia się nie liczy, ale i tak poprawiło mi to nastrój.
A może jednak jestem?
Wiedziałam, że mało prawdopodobne jest, żeby znowu udało nam się w 1cs... ale cholera, byłoby tak dobrze, gdyby się udało! Miałabym więcej cierpliwości do czekania, gdyby nie te moje problemy z pracą. A tak już się stresuję, jak myślę, czy uda mi się przedłużyć L4, a jeżeli nie, to czy w pracy czeka na mnie wypowiedzenie (prawdopodobne) i co wtedy, jak to rozwiążę, jak to się przełoży na dalsze starania... Szału przez takie myśli dostaję, a wyłączyć się ich nie da.
Zajście w ciążę w ciągu najbliższych kilku miesięcy rozwiązałoby mi wszystkie problemy związane z tym tematem i ogólnie ze sprawami finansowymi. Mam umowę na czas nieokreślony, więc na dwa lata byłby spokój. A w tym czasie na tyle podkszoliłabym mój niemiecki i moje kwalifikacje zawodowe, że po rodzicielskim nie powinnam mieć problemów ze znalezieniem czegoś w zawodzie.
No ale to najpierw trzeba zajść zanim stracę obecną pracę
Mój mąż nie do końca rozumie moje rozżalenie. Strasznie przeżył oba poronienia, zwłaszcza pierwsze, kiedy widzieliśmy już serduszko na USG i wszystko szło tak dobrze, ale kiedy pożaliłam mu się dzisiaj, że tyle to trwa, odparł tylko zniecierpliwiony, że przecież się staramy. No staramy i właśnie to doprowadza mnie do szału - że się ciągle staramy, kiedy powinniśmy już odkrywać nasze dziecko lub przynajmniej kompletować wyprawkę. Dotychczas w większości udawało mi się zachować optymizm, ale teraz chyba dopada mnie syndrom staraczki - wszędzie widzę wózki, brzuszki, niemowlęta. Wejście na facebook to jak skok do lodowatej wody - wszędzie dzieci i ciąże. Dopada mnie dojmujące poczucie osamotnienia - jakby udawało się wszystkim poza mną. Wiem, że to fałszywe wrażenie, wiem, że mnóstwo dziewczyn na tych stronach ma gorsze problemy - ale dziś jestem w takim nastroju, że rozsądne i rzeczowe argumenty do mnie nie docierają. Wiem, że pytanie "dlaczego ja" nie ma najmniejszego sensu - ale tak trudno mi dziś od niego uciec.
Chyba naleję sobie kieliszek wina i pójdę popłakać w wannie. Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie. W końcu będziemy świętować naszą pierwszą rocznicę ślubu i jakkolwiek ten rok dał mi mocno w kość, pokazał mi też, że mam najcudowniejszego męża na ziemi (nawet jeżeli nie zawsze rozumie moje zmiany nastroju - nie jego wina, ja też je nie zawsze rozumiem) - i że decyzja o wyjściu za niego była najlepszą decyzją w moim życiu.
Jeżeli chodzi o nastrój to jest lepiej niż w sobotę, ale dalej dość mocna huśtawka. Mama powtarza mi ciągle, że mam wyluzować, bo się zablokuję i w żadną ciążę nie zajdę. Wiele osób mi to powtarza. Tylko czy ktoś może mi powiedzieć jak to zrobić? Bo niestety żadnej recepty na to nie otrzymałam, a sama też na żadne rozwiązanie nie wpadłam.
Pewnie pomógłby mi powrót do pracy, po dwóch miesiącach wolnego czuję się jednak psychicznie znacznie lepiej i myślę, że dałabym sobie radę z moimi standardowymi obowiązkami, zwłaszcza że jesień to w moim zawodzie dość łagodny okres. No ale wiem, że już zatrudnili kogoś na moje stanowisko i pewnie nic poza wypowiedzeniem mnie tam nie czeka Więc na razie mam przedłużenie zwolnienia do końca września. I w związku z tym stanowczo za dużo czasu na myślenie.
Chodzę grzecznie na lekcje niemieckiego, spotykam się z przyjaciółkami i zabieram jak po grudzie do jesiennych porządków i skończenia niekończącego się remontu sypialni. Problem w tym, że jednak ja się na perfekcyjną panią domu nie nadaję i te wszystkie porządki i remonty nie zajmują mnie zbytnio intelektualnie. Niemiecki przynajmniej zmusza mnie do ubrania się przyzwoicie i wyjścia z domu, no i mam poczucie, że robię coś potrzebnego i rozwijającego, więc przynajmniej tyle. Już stwierdziłam, że jeżeli uda mi się jednak zajść w tą upragnioną ciążę i wszystko będzie dobrze, co oznacza kolejne dwa lata w domu, muszę sobie znaleźć jeszcze jakieś zajęcie. Może studia podyplomowe albo kolejny kurs zwiększający moje kwalifikacje zawodowe? Bo inaczej do reszty zdziczeję skoro po dwóch miesiącach mnie nosi.
Ha, oto dylemat Jak z jednej strony wstrzymać się przed samą owulacją, bo marzy mi się dziewczynka, a z drugiej strony jak najbardziej wstrzelić się w owulację, bo najważniejsze, by w ogóle się udało?
No cóż, przynajmniej nie przejmuję się aż tak procesem zachodzenia w ciążę (choć nie omieszkam się odnotować jakąś częścią mózgu, że gdybym zaszła w tym cyklu kłopoty z pracą odeszłyby w siną dal. Więc działać, plemniczki!!!).
Po wczorajszej rozmowie po raz kolejny do mnie dotarło, jakim super facetem jest mój brat. Jest kierownikiem oddziału w swojej firmie. Jakiś czas temu jego asystentka urodziła martwe dziecko. Teraz napisała do niego, że jest gotowa na powrót do pracy. W międzyczasie zatrudnił inną dziewczynę, bo tamta planowała roczny macierzyński. Ponieważ nie chciał zwalniać tej nowej, nie wyobrażał sobie nie przyjąć tej dziewczyny z powrotem w takiej sytuacji, a nie mógł trzymać obu w oddziale (obowiązków starczyłoby na dwie, ale góra by się zaraz przyczepiła, że ma nadmierne zatrudnienie), więc zaczął obdzwaniać kolegów z innych oddziałów i załatwił jej powrót na takie same stanowisko w innym oddziale, gdzie asystentka właśnie awansuje Strasznie lubię słyszeć historie takiego ludzkiego podejścia i troski o pracowników, a z braciszka jestem dumna jak nie wiem
Wcale nie czuję się zgorzkniała, że 15 sierpnia miało przyjść na świat moje dziecko. Wcale.
Ale może na pewien czas powinnam zrezygnować z facebooka.
Rozmowa z managerem przebiegła bardzo miło, no ale muszę jednak szukać nowej pracy. Rozstajemy się w przyjaznej atmosferze, ale definitywnie. Ustaliłam z nim, że prawdopodobnie przedłużę L4 jeszcze na październik, a w międzyczasie rozsyłam CV i jak coś znajdę, to rozwiązujemy umowę za porozumieniem stron.
O dziwo, radzę sobie z tym całkiem dobrze. Spodziewałam się tego od wiosny i cieszę się, że miałam czas na dojście do siebie i pogodzenie się z sytuacją. Już uaktualniłam swoje CV, znalazłam na razie 5 ofert na które je zamierzam w weekend wysłać i zobaczymy. Ale wierzę, że jeszcze wszystko się ułoży
Martwię się trochę, co będzie jeżeli zajdę w ciążę zaraz po zmianie pracodawcy. Nie dość, że nie jest to do końca w porządku, to jeszcze licho wie, jaką umowę dostanę na początek. Ale trzymam się już od kilku dni w moim postanowieniu, że przestaję żyć wyłącznie zachodzeniem w ciążę. Jak się uda zajść, to się będę martwić. Nie mogę zawiesić całego swojego życia na kołku dla czegoś, co może przyjść w tym cyklu, ale też równie dobrze za pół roku, za rok, za dwa lata. Im bardziej się będę nakręcać, tym bardziej się pewnie tylko zbuntuje mój organizm. Oczywiście nie wstrzymujemy starań. Dalej mierzę temperaturę, łykam kwas foliowy i inne specyfiki, mąż faszeruje się androvitem i pilnujemy, żeby w dniach około prawdopodobnej owulacji nie zabrakło serduszek. Ale powoli zaczyna do mnie docierać, że nie mogę z tego robić sensu mojego życia. Jak już w tą ciążę zajdę, będzie ona moim absolutnym priorytetem. Ale nie mogę przecież wszystkiego poświęcać dla ciąży potencjalnej, a tak to ostatnio u mnie wyglądało.
Z frontu ciążowego - mój najmniej ulubiony okres czekania na testowania. Raczej się w tym cyklu nie nastawiam, jakoś mnie nie przekonuje. I brak śluzu płodnego, i ten wykres taki nijaki.. Na szczęście tak się zajęłam poszukiwaniem pracy, że w zasadzie jakoś się tym za bardzo nie przejmuję. Chyba faktycznie pogodziłam się z tym, że jak na złość uda mi się zajść w ciążę dopiero po zmianie pracy i bez tych wszystkich przywilejów, które tu by mi dała umowa na czas nieokreślony
No nic, zobaczymy, co się jeszcze urodzi, bo wysłałam już łącznie 10 CV, więc może odezwą się też w sprawie jakiejś posady bez wyjazdów służbowych Ale humor od razu poprawił mi się o 120%, bo przynajmniej moje CV kogoś zainteresowało i zaprosili mnie na rozmowę!
Do tego wszystkiego złapałam jakąś wyjątkowo wredną infekcję. Miałam szczęście, trafiłam na super lekarke, a zapisałam się na zasadzie u kogo zostało w luxmedzie wolne miejsce na poniedziałek i do kogo sie jeszcze nie zraziłam podczas mojego maratonu po lekarzach po poronieniu chyba przyjmuje w luxmedzoe od niedawna albo zawsze jest dobrze obłożona pacjentami, bo nie widziałam jej wcześniej wsród dostępnych lekarzy, teraz ktoś w ostatniej chwili odwołał wizytę i udało mi się wskoczyć na to miejsce.
Dostałam leki na ten wredny stan zapalny i przy okazji podpytalam o moje starania. Lekarka przejęła sie moimi poronieniami, powiedziała, ze faktycznie mam dość krótką fazę lutealna i od nowego cyklu mam brać luteinę po owulacji. Zapisała mi też kwas foliowy w zwiększonej dawce.
No nic, pozostaje opłakać nadchodzący @ i wracać z nowymi siłami do gry w nowym cyklu Ale dzisiaj mam jednak lekkiego doła. To już prawie rok jak się staramy o maleństwo, a na razie jedyny rezultat to dwie straty ciąży i strata pracy do tego... Trochę za dużo jak na jedną mnie.
U mnie dzisiaj dzień remontowy. Większa część sufitu pomalowana, powinniśmy dzisiaj skończyć. Żyrandol z Ikei wisi na już pomalowanym środku Złożenie go zajęło mi ponad godzinę!!! Ale za to wygląda teraz spektakularnie Tata przy okazji zamontował mi oświetlenie bufetu w kuchni
Jak dobrze pójdzie, jutro zaczynamy z mężem kłaść tapety. W większości pokoju kładziemy tapety strukturalne, które będę jeszcze malować, ale na ścianę zaraz za łóżkiem damy normalną tapetę ze wzorem.
Jezu, już się nie mogę doczekać, kiedy w końcu będę mogła rozłożyć rzeczy w nowych szafach i w końcu położyć się spać w sypialni, w prawdziwym łóżku! Jakim cudem w ogóle wytrzymaliśmy rok spania na kanapie?!
Na froncie ciążowo-staraniowym na razie cisza. Kończy mi się @, jeszcze trochę tylko plamię. Do owulacji jeszcze długo, spiny nie ma. Mam zamiar zrobić wszystko, żeby spiny w ogóle nie było w tym cyklu. Szukanie pracy i remont zajmują mnie całkiem nieźle, a w chwilach wolnych od tego czytam zawzięcie i spędzam czas z mężem. W środę byliśmy w operze na "Strasznym dworze" i później we włoskiej knajpie. Przynajmniej po prawie 8 latach razem, w tym 5 latach wspólnego mieszkania i roku małżeństwa, wciąż sprawia mi frajdę wyjście z mężem na randkę
Co do sypialni, to mąż właśnie zabił mi ćwieka. Planowaliśmy użyć nasze stare łóżko, które już z nami 3 wynajmowane mieszkania przeżyło zanim kupiliśmy nasze obecne, ale mąż obejrzał je dokładnie i mówi, że jest jednak zbyt zniszczone Nie dość, że przy kupnie łóżka budżet przestaje się dopinać, to jeszcze za nic nie mogę się zdecydować jakie chcę kupić
Przynajmniej naprawdę nie mam głowy ani czasu na przejmowanie się staraniami Zobaczymy, czy będę tak spokojnie podchodzić w przyszłym tygodniu, kiedy powinnam mieć dni płodne
Remont oczywiście się przeciąga... Jakżeby inaczej Dość remontów w życiu przeżyłam, żeby to wiedzieć, a i tak frustruje mnie to niesamowicie. Ja chcę już wreszcie mieć moją sypialnię!!! No ale z moim mężem trzeba mieć sporo cierpliwości. Zabiera się do tego typu rzeczy jak pies do jeża, a ja sama tapet nie położę.
Fakt, że ja sama nie miałam za dużo czasu przez ostatnie dwa dni, bo miałam 3 rozmowy kwalifikacyjne i wizytę u lekarza po L4, a dodatkowo jeszcze smutną misję zabrania babci z kotem na uśpienie Babci kotka miała 16 lat i błyskawicznie postępującego, okropnego raka Była już w fatalnym stanie, nic nie jadła od piątku, więc zabrałam babcię do weterynarza, żeby sama nie musiała prowadzić. Dobrze zrobiłam, bo babcia płakała całą drogę Po powrocie przytuliłam oba moje kociaki z całej siły. Nie do końca były zadowolone z takiego sposobu okazywania im uczuć i zamiast tego zaprowadziły mnie do kuchni, chytrusy jedne.
Trzymam kciuki za ten cykl najmocniej jak potrafię :) Ja się do niemieckiego zmuszam, ale go nie lubię :( I przez to z nauką kuleję...