Zaczyna mnie boleć, pomalutku tracę nadzieję, nie umiem, boję się. Wszyscy dookoła nagle zaszli w ciążę! A niektórym nawet nie zależało... Co ja takiego zrobiłam, że moje szczęście powiększyło grono aniołków?
Są różne dni, wczoraj, kiedy pisałam swoją historię był dobry. Dzisiaj już nie. Dzisiaj jest dzień zazdrości i patrzenia krzywo na wszystkie szczęśliwe kobiety z maluszkami. Przez ponad miesiąc miałam wszystko...
2 dni do @... wydaje mi się, że się zbliża...
Pojutrze wpadają do nas znajomi. Ona jest teraz w 10 tygodniu, widziała maluszka, widziała serduszko i będzie przeżywać to wszystko, co ja już miałam przeżywać. Moje maleństwo powinno być o 3 miesiące starsze od jej... Czy to okropne widzieć to w ten sposób? Pewnie tak. Ale na razie to jedyny sposób. Pewnie powinnam patrzeć na to tak, że jestem teraz bogatsza o jedno doświadczenie. To miało by sens. Chyba... Ale czy nie mogłam być bogatsza o to doświadczenie mając już dziecko? I tak chciałam mieć 3... A od dłuższego czasu boję się czy będzie chociaż jedno. Czuję się jakbym grała w ruletkę. Nic dziwnego, że z moim szczęściem głównie przegrywam
Ale jeśli przyjdzie, wyzwę ją na kolejny pojedynek. A potem na kolejny. Tyle ile będzie trzeba. W końcu nasza droga, kobiet starających się o cud, to droga wojowników. Więc dopóki żyję nie tracę nadziei, wszystko może się zdarzyć, dopóki się nie poddam. I w końcu złoję jej dupsko na całe 9 miesięcy
Zawsze wydawało mi się takie oczywiste, że wszyscy mają dzieci. Że to tylko niektórzy ludzie, bardzo bardzo rzadko mają jakąś chorobę i nie mogą mieć maleństwa. A jest nas tu aż tyle... Czekających na cud, nie wiedzących na czym stoją, mam aniołków...
Jak będę miała dziecko, i któregoś dnia okaże się, że zaliczyło "wpadkę", powiem mu, że ma się cieszyć, że dostało dar i miało swój udział w cudzie, że przy kochającej się rodzinie, nie ma złego momentu na urodzenie dziecka...
I tak nadal odwracam się jak widzę wózeczek na swojej drodze. Co zrobić? W końcu przejdzie...
Swoją drogą, coś mi się w brzuchu na owu nie zapowiada, jajniki jak się odzywały tak się odzywają nadal, bardziej jak na torbiel niż na cokolwiek innego Testy wychodzą negatywne, tempka nie skacze... Jakoś to wszystko strasznie długo trwa. Jakbym wiedziała, że tak będzie to bym się bardziej cieszyła z tych 21 dniowych cykli co mi się zdarzały w gimnazjum Cały tydzień mniej czekania i nerwów
Poza tym dowiedziałam się dzisiaj, że jestem bardzo wymagającą instruktorką Ostatnia rzecz jakiej bym się po sobie spodziewała
Jakoś jestem spokojniejsza odkąd wiem, że mogę zajść. Albo to chwilowe Kto wie
Więc, ladies and gentlemen, nowy cykl starań uważam za (prawie) otwarty Kto ma kciuki niech zaciska i w marcu wszystkie zachodzimy w ciążę. Postanowione i już
Siedzimy tu już kilka dni z dziewczynami. W sumie jest całkiem fajnie. Oprócz tego, że musiałam się tłumaczyć czemu nie piję. I oprócz tego, że chyba i tak nic z tego. Nie wiem już co ja mam zrobić. Nie chcę tak co miesiąc No i zostało mi mało czasu. A wczoraj jeszcze pokłóciłam się z mężem, więc już w ogóle pełnia szczęścia. Mamy dzisiaj ładną pogodę, a ja nie mam na nic ochoty zupełnie. Zamknęłabym się w skorupce i przespała wszystko. Nie mam siły... A powinnam się cieszyć z tego, że tu jestem, jestem pierwszy raz we Francji i pewnie ostatni. Powinnam sikać z radości, bo zawsze chciałam tu przyjechać. Ale brak maleństwa kładzie się cieniem na całym moim życiu. Za trzy miesiące przytulałabym swój cud... A teraz? Teraz nie ma się z czego cieszyć. Kolejny raz.
nikt nie mówił że będziesz miał to
musisz stale dalej iść
bo bez walki nie ma nic...
Czas upływa jak zawsze
ja mógłbym stanąć obok i patrzeć
jak moje życie się babrze
patrzeć jak przestaje mieścić się w kadrze
nigdy bym sobie tego nie wybaczył
wiem że świat inne cele mi wyznaczył
dlatego biorę się do pracy
już teraz
i choć miałem tego dosyć już nieraz
cera przyozdobiona niejedną blizną
ale ja mam pewność - to wszystko nieważne
przyszłość jest tajemnicą
i nim wszyscy obrócimy się w nicość
i niech Ci co maja na zycie zamysł beda spokojni - wygramy
wytrwamy bo to jest nasze przeznaczenie
porażka wywołuje zniesmaczenie a potrzebuję jej tylko by się wzmocnić
by od nowa poskładać klocki
i choć smak przegranej bywa gorzki
zmieniam go w smak wygranej który bywa boski
Taki tam Mezo, a w sumie jaka prawda. Nikt nie mówił, że będzie łatwo...
Teraz tyle osób zaszło w ciążę... Strasznie się cieszę razem z nimi, bo ciąża każdej z nas, zwłaszcza tych dłużej starających się i po stracie dzidziusia jest ogromnym szczęściem, sukcesem i cudem. Ale jak zwykle przyplątuje się to zasrane pytanie: Czemu ja nie? Czemu zamiast zielonej kropeczki, dwóch upragnionych kreseczek, artykułów o ciąży i dziecku, kupowania ciuszków i planowania jak będzie wyglądał dziecięcy pokoik, czeka mnie kolejna droga przez mękę. Kolejna operacja i miliony badań. Chcę, bardzo chcę, żeby sprawdzili, czy wszystko jest w porządku, oczywiście, że tak. I męża też wyganiam na badania. Boję się, że to coś poważnego, coś immunologicznego i nic nie da operacja ani pozytywne nastawienie. Albo zatkane jajowody (tfu tfu na to wszystko) i wtedy jedyną szansą będzie in vitro... A ostatnio koleżanka z innego forum zaszła dzięki temu w strasznie długo wyczekiwaną ciążę. Jak się wszyscy ucieszyli... i co? I już jest po zabiegu, a jej kropeczka dołączyła do naszych aniołków. Nie wiem jak bym to przeżyła na jej miejscu. Nie potrafię odnaleźć spokoju ducha... Od wczoraj płaczę. A najśmieszniejsze jest to, że poszłam wczoraj z rana na betę. Tak, właśnie. Żeby zdążyć przed @ ohydną. Bo zawsze przychodzi 28 dnia. Wyniki do odebrania dzisiaj, więc spokojnie zdążyłabym chociaż przez chwilę się łudzić, że może wyszło. I co?? I dupa blada! Ta wstrętna picza wzięła i przylazła 1,5 dnia wcześniej! Ja to już nic nie mogę sobie zaplanować, bo moje ciało ma własne pomysły na moje życie. Czasem mam tego serdecznie dość. I dzisiaj właśnie jest to "czasem"...
Aha i zapomniałam dodać, że przychodzą dzisiaj znajomi, ona jest w 7 miesiącu ciąży, zaszła ok 3 miesiące po mnie i miały byśmy maluszki w jednym wieku. Kiedy ja jeszcze opłakiwałam stratę ona widziała mocne serduszko i 7mm zarodeczek. No i ja powinnam była pierwsza rodzić. Za mniej niż miesiąc powinnam trzymać swoje dziecko. No i dzisiaj siedziałybyśmy obie w zaawansowanej ciąży i rozmawiały radośnie i kopnięciach i pierdnięciach. A tak, będę siedzieć i odgryzać sobie wargę, żeby nie ryczeć. Pozytywnie w ch**
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 czerwca 2014, 11:49
Ale po kolei.
03.07 - Przybyłam do szpitala na 8:30, dostałam się na oddział godzinę później. Kolejki, jakby coś za darmo dawali normalnie... Badanie standardowe. Na USG lekarz już sam nie wiedział co jest moim jajnikiem a co nie, z jednej strony trochę mnie to bawiło, z drugiej byłam, powiedzmy, lekko zaniepokojona. No i jakoś nie chcieli mi wierzyć, że mam te torbiele w obu jajnikach... Ale podczas operacji wyszło na moje Poza tym - najgorsza lewatywa w moim życiu
04.07 - operacja. Najbardziej się bałam, że będą mnie ciąć... Ale obyło się bez, tylko laparoskopia. Głupi jaś oczywiście w ogóle na mnie nie podziałał, więc z ulgą zdążyłam odnotować, że będzie mnie ciachał mój lekarz. I na tym ulga się kończy, bo zaraz potem się zmył więc rozmawiałam z lekarką, która też mnie operowała. Powiedziała, że pozytywnie ich zaskoczyłam, że miałam jajniki zrośnięte za macicą, a jak je uwalniali ze zrostów to się przy okazji torbiele wylały, więc nic więcej z nimi nie robili. No i najważniejsze - jajowody drożne.Ufff
05.06 - nie chcieli mnie jeszcze wypuścić, chociaż latałam po oddziale jakgdyby nigdy nic...
06.06 - Ufff nie trwało długo. Lekarz przy wypisie mnie poinformował, że mam endometriozę już IV stopnia, czyli najgorszą... I marne szanse... Że dostanę pół roku, a potem in vitro... No i nie pozbyli się zrostów wszystkich, bo te najbardziej bolesne są w takim miejscu, że mogliby uszkodzić jelita...
Ja nie chcę, jeszcze nie tak szybko! Czemu nikt mi nie zbada hormonów? Bo co, bo mam regularne okresy? Przecież to nawet nie oznacza, że mam owulację! Czemu nikt nie każe zbadać męża? Bo raz zaszłam, więc problem teraz już musi być u mnie? Nie jestem gotowa na in vitro. Nie tak szybko... To miała być ostateczność Muszę się zapisać do swojego lekarza i zobaczyć, co on mi powie, albo zrobić wszystko sama, żeby znowu nie marnować czasu...
Dostałam trzy cykle, potem mam się przygotowywać do in vitro. Ok, oswoiłam się, może to nawet lepsza opcja, bo omija i endometriozę i hashimoto i ewentualne niedobory w hormonach. Ale znów mam wrażenie, że staram się sama... Z mężem ciągłe kłótnie pod tytułem "piwo". Lekarz powiedział, że nie dużo i nie często, więc... dużo w weekend, a potem codziennie jedno, czemu nie? Kurde... To nie ja potrzebuję 3 miesięcy na wyprodukowanie dobrych plemników. Ale za to mnie będą paść hormonami i kłóć i wszystko w jego gestii jest tylko zadbanie o siebie i spuszczenie się do słoiczka! To takie trudne się ogarnąć na parę miesięcy? Nie rozumiem tego.
Jeszcze oczywiście z kasą krucho, wyszły jakieś zawirowania ch** wie co i mają mi na razie wypłacić tylko zaliczkę, a ja mam sobie załatwiać sprawę z urzędem podatkowym w Norwegii! No szlag mnie trafi, bo wydawało mi się, że załatwiłam, kobieta zapewniała, że w zeszły poniedziałek wszystko będzie i nie ma nic!! Najgorzej, że już od czerwca czekam na zwrot podatku, jest sierpień, pieniędzy ani widu ani słychu, a długi sobie rosną, bo byłam pewna, że już w czerwcu wszystko opłacę. Normalnie wszędzie pod górę, mam ochotę gryźć!!!!!!
No i oczywiście objawy typowo przedokresowe, więc... #@?! ehhh.
Brzuch dalej kłuje we wszystkie strony, śluz kremowy, tempka wysoko, wszystko mnie tragicznie przewkurza, objawy jak na @, 26 dnia test negatywny... a mimo to... nadzieja wbrew wszystkiemu. Poszłam zrobić betę, stałam tam zastanawiając się jaki to ma sens, skoro wynik już znam, czy tym razem chociaż przeczytam wynik zanim pojawi się nieproszony gość, co ja w ogóle robię i po co, zawsze wypełnię całą siebie tą durnowatą nadzieją, a potem spadam boleśnie, myśląc "i tak się tego spodziewałam". No ale ta temperatura... to, że wcześniej cykle kończyły się 27,28 dzień, a jak w 29 to od samego rana turbo niespodzianką. A tu nic. Tylko ten zwiastujący nieszczęście ból w podbrzuszu. Mogę sobie wmawiać, że to co innego, ale od wczoraj wiem dobrze, że nie... A i tak poszłam zrobić betę! Głupek, głupek, głupek.
Ale może od października będę miała pracę? Tylko muszę spiąć poślady i zdać licencjat we wrześniu. Mam nadzieję, że się uda, choć tak strasznie nie mam na to weny... Poza tym co za praca, jaka praca jak ja zaraz mam w ciążę zajść? Cudowna naiwność wkrada się w każdą myśl Choć faktycznie nie wiem, jak pogodzę pracę z procedurą in vitro. Przecież jak już do tego dojdzie będę musiała zrobić wszystko, żeby się udało... A to oznacza leżenie i opierniczanie się, a nie zapieprzanie i wieczny stres... Nie wiem. Może nagle los się do mnie uśmiechnie i uda się wszystko? Dlaczego nie? Skoro do tej pory rzucał mi tylko kłody pod nogi? Chyba nie można mieć wiecznego pecha?
Trzymam kciuki, żeby @ nie przyszła.. <3
a co do kobiet w ciąży bądź z maluszkami..mam tak samo..każdego dnia..jest mi cholernie smutno, przykro, ciężko..i nawet łza zakręci się w oku :( i wiem, że to przejdzie..ale dopiero gdy sama znowu zajdę w ciążę.. <3
witaj, Niby nie powinno sie zazdroscic ale to jest silniejsze wszedzie widze kobiety w ciazy bobaski takie słodkie jakas paranoja po prostu :( mam nadzieję ,że Ci sie uda i bedziesz miec przeslodkiego bobaska:) ja już 3 cykl po poronieniu w Marcu planuję starania zobaczymy jak jak to będzie:) pozdrawiam cieplutko
w takim razie zaciskam kciuki kochana <3 ja niestety czuje że przegrałam ten cykl :( moze chociaz Tobie sie uda <3 powodzenia :)