X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Na drodze do szczęścia, czyli aniołki i cała reszta
Dodaj do ulubionych
1 2
WSTĘP
Na drodze do szczęścia, czyli aniołki i cała reszta
O mnie: Jestem mężatką, mam 26 lat, od zawsze marzyłam o maluszku i mam zamiar zrobić wszystko, żeby spełnić swoje marzenie...
Czas starania się o dziecko: 11 miesięcy
Moja historia: W zeszłym roku, pod koniec stycznia zdecydowaliśmy z moim narzeczonym, że zaczynamy starać się o dziecko... Niestety po wizycie u ginekologa okazało się, że jest dziwna torbiel, trzeba ją najpierw usunąć. Po tabletkach nie zniknęła, pojawiła się druga wielkości 11 cm, więc kolejne tabletki i zapis na laparoskopię. Po kolejnym cyklu duża torbiel odeszła w niepamięć, pojawiły się inne... Laparo potwierdziło moje przypuszczenia - mam endometriozę. Bałam się tego jak cholera, był to dla mnie największy koszmar. O dziecku mogłam na razie zapomnieć. Dostałam visanne na pół roku, żeby wyciszyć to dziadostwo. Troszkę pomogło, choć po 5 miesiącach idąc za własną decyzją odstawiłam leki i rozpoczęłam starania. A był to wrzesień. Pierwszy cykl nie wiadomo co, nawet nie biorę go pod uwagę, bo organizm musiał wrócić do siebie... Drugi - nic. Płacz, smutek, rozczarowanie, standardowe rzeczy. W kolejnym cyklu byłam pewna, że nic z tego, w międzyczasie zmieniłam lekarza i nowy znów zaplanował mi zabieg. Na trzy dni przed planowanym zabiegiem odebrałam wynik bety ( miałam iść na imprezę, więc chciałam się upewnić ) i okazało się, że jestem w 4 tygodniu ciąży! Boże, jaka to była radość, cały strach nagle ze mnie spłynął. To był prawdziwy cud. Był. I tylko przez chwilę. Na pierwszym USG zobaczyłam maleńki pęcherzyk ciążowy (straszna ulga, bo panicznie się bałam ciąży pozamacicznej). Na następnym USG był pęcherzyk i ciałko żółte. A gdzie maleństwo? Gdzie serduszko? Miało już być? Lekarz twierdzi, że ciąża młodsza, ale ja przecież wiem... Za tydzień poszłam do innego lekarza, mojego poprzedniego. Jest maleństwo! Bez tętna... Skierowanie na wyłyżeczkowanie. Przeryczałam cały dzień, ludzie na ulicy się dziwnie patrzyli. Jeszcze tego samego dnia przyjęli mnie do szpitala i na drugi dzień miał być zabieg. Nie było. Lekarz zdecydował poczekać jeszcze tydzień. A nic nie bolało, nic nie krwawiło. Nic. Żadnych oznak, że coś jest nie tak! Ale beta zaczęła spadać. Maluszek nie rósł. I po tygodniu dołączyłam do mam aniołków. Na szczęście lekarz powiedział, że jestem młoda, ciąża była malutka, więc po USG kontrolnym mogę zacząć się starać po pierwszym @. I tak znalazłam się w tym miejscu swojej historii. To ten cykl. Jeszcze 3 dni do @ i modlę się, żeby nie przyszedł. Ale już po poprzednich modlitwach o to, żeby Bóg nie zabierał mi mojego największego cudu, nie pokładam w nich takiej nadziei jak dotychczas. Swoją drogą, strasznie to wszystko przeżyłam, ale po niecałym miesiącu już było ok. Już nie płakałam, czułam się jakby to się nigdy nie wydarzyło. Ale zadry pozostały. Boję się, że to się znowu powtórzy i o wiele innych różnych rzeczy... Ale jest dobrze. Jestem gotowa walczyć dalej. Urodziłam się gotowa :) A kiedy już mi się uda... well, it's going to be LEGEND wait for it DARY :D Jak na razie nic legendarnego. 6 miesięcy bezowocnych starań, kolejna laparoskopia - straszą mnie in vitro...
Moje emocje:

11 lutego 2014, 12:58

Moje maleństwo, śniło mi się w nocy, że jadę z tobą autobusem. Trzymam cię na rękach i jestem najszczęśliwszą mamą na całym świecie. Że należysz do mnie, a ja do ciebie i nikt nie jest w stanie nam tego odebrać. Trzymać cię, przytulać, patrzeć na roześmianą buzię, nawet we śnie. Chociaż we śnie...
Zaczyna mnie boleć, pomalutku tracę nadzieję, nie umiem, boję się. Wszyscy dookoła nagle zaszli w ciążę! A niektórym nawet nie zależało... Co ja takiego zrobiłam, że moje szczęście powiększyło grono aniołków?
Są różne dni, wczoraj, kiedy pisałam swoją historię był dobry. Dzisiaj już nie. Dzisiaj jest dzień zazdrości i patrzenia krzywo na wszystkie szczęśliwe kobiety z maluszkami. Przez ponad miesiąc miałam wszystko...
2 dni do @... wydaje mi się, że się zbliża...

12 lutego 2014, 14:03

Moje ciało zarządziło suspens. Według moich wyliczeń dzisiaj jest ten dzień... Czuję coś, niestety nie w kościach tylko w brzuchu. @ na razie nie ma... Test wyszedł negatywny... Mam wrażenie że to już, ze za chwilkę, że zaraz przyjdzie i zmiażdży moje nadzieje.
Pojutrze wpadają do nas znajomi. Ona jest teraz w 10 tygodniu, widziała maluszka, widziała serduszko i będzie przeżywać to wszystko, co ja już miałam przeżywać. Moje maleństwo powinno być o 3 miesiące starsze od jej... Czy to okropne widzieć to w ten sposób? Pewnie tak. Ale na razie to jedyny sposób. Pewnie powinnam patrzeć na to tak, że jestem teraz bogatsza o jedno doświadczenie. To miało by sens. Chyba... Ale czy nie mogłam być bogatsza o to doświadczenie mając już dziecko? I tak chciałam mieć 3... A od dłuższego czasu boję się czy będzie chociaż jedno. Czuję się jakbym grała w ruletkę. Nic dziwnego, że z moim szczęściem głównie przegrywam :/
Ale jeśli przyjdzie, wyzwę ją na kolejny pojedynek. A potem na kolejny. Tyle ile będzie trzeba. W końcu nasza droga, kobiet starających się o cud, to droga wojowników. Więc dopóki żyję nie tracę nadziei, wszystko może się zdarzyć, dopóki się nie poddam. I w końcu złoję jej dupsko na całe 9 miesięcy :D

13 lutego 2014, 10:26

Ta bitwa została przegrana. Z samego rana wkroczyła armia czerwona. A na dworze padał śnieg. Teraz już nie pada, świeci pięknie słońce. Znak, że trzeba się podnieść, otrząsnąć i wrócić do walki. Co by nie było, nadzieja zawsze umiera ostatnia... Czasem na trochę ucieka i znów trzeba jej szukać, więc idę. Znajdę i wrócę.
Zawsze wydawało mi się takie oczywiste, że wszyscy mają dzieci. Że to tylko niektórzy ludzie, bardzo bardzo rzadko mają jakąś chorobę i nie mogą mieć maleństwa. A jest nas tu aż tyle... Czekających na cud, nie wiedzących na czym stoją, mam aniołków...
Jak będę miała dziecko, i któregoś dnia okaże się, że zaliczyło "wpadkę", powiem mu, że ma się cieszyć, że dostało dar i miało swój udział w cudzie, że przy kochającej się rodzinie, nie ma złego momentu na urodzenie dziecka...

15 lutego 2014, 11:07

Udało mi się wyciągnąć męża na balety z okazji walentynek, a dzisiaj oboje mamy zupełnie wolny dzień :) Bardzo dobrze się bawiłam i nawet jak poszłam do toalety jakiś gość mnie zaczepił po drodze i powiedział, że fajnie tańczę :) Szkoda tylko, że dziś pogoda nie działa :P

22 lutego 2014, 17:59

Przez te kilka dni było dużo wzlotów i upadków. Kilka razy się popłakałam, kilka razy się pokłóciłam z mężem, a dzisiaj idziemy na imprezy. Tak, na dwie różne osobno :P Jakoś tak wyszło, nie dogadaliśmy się i nie pobawimy się razem. Gorzej, że poprzednim razem jak byłam na imprezie u tej przyjaciółki to byłam w ciąży. I ci ludzie, których tam poznałam o tym wiedzieli (jakoś musiałam wyjaśnić czemu nie piję) więc obawiam się teraz pytań w stylu "jak tam dzidzia?"... Ehh, życie. Staram się jeszcze raz, w sumie dopiero drugi cykl, więc mam w sobie dużo wiary. Ale w przyszłym tygodniu idę do ginekologa (mojego starego, na nfz), bo od tej miesiączki cały czas mnie coś kłuje w brzuchu. Mam tylko nadzieję, że to nie kolejna torbiel (proszę nie proszę nie proszę nie).
I tak nadal odwracam się jak widzę wózeczek na swojej drodze. Co zrobić? W końcu przejdzie...

26 lutego 2014, 00:07

Nie mogę się wyleczyć. Jest coraz gorzej, jestem niemal nieprzerwanie chora od 3 tygodni, a o trzech dniach leżenia pod rząd nie mam nawet co marzyć i co tu zrobić? Dupsko jedno wielkie z tym wszystkim. Już taka jestem wyżuta i wypluta, że wszystko mi się miesza, nic nie pamiętam, a czeka mnie jeszcze egzamin, bo w sumie czemu nie :P I jutro miałam iść po wpisy, ale się niefortunnie umówiłam do gina no i po szybkim oszacowaniu priorytetów idę do gina. Może będę miała szczęście i zdążę jeszcze po wpisy...
Swoją drogą, coś mi się w brzuchu na owu nie zapowiada, jajniki jak się odzywały tak się odzywają nadal, bardziej jak na torbiel niż na cokolwiek innego :( Testy wychodzą negatywne, tempka nie skacze... Jakoś to wszystko strasznie długo trwa. Jakbym wiedziała, że tak będzie to bym się bardziej cieszyła z tych 21 dniowych cykli co mi się zdarzały w gimnazjum :P Cały tydzień mniej czekania i nerwów :D
Poza tym dowiedziałam się dzisiaj, że jestem bardzo wymagającą instruktorką :P Ostatnia rzecz jakiej bym się po sobie spodziewała :D

26 lutego 2014, 12:41

Boję się. Byłam dzisiaj na wizycie u gina, okazało się, że moje torbiele się powiększyły. Nie dużo, ale jednak. Jedna z nich ma już 3,5 cm. Jak nie uda mi się zajść, jak będą się powiększać... Laparotomia. Gdzieś w okolicach egzaminów końcowych. Boję się, że tak będzie... Ale z drugiej strony bałam się, że będzie gorzej. Jajniki mnie kłują jak na taką conajmniej 5cm torbiel, a ostatnio jak miałam obie takie po 3 ponad cm to udało mi się zajść. Więc chyba nie jest źle. Może się uda. To straszne uczucie starać się o dziecko, ze świadomością, że każdy kolejny okres sprawia, że jesteś coraz mniej płodna. Czas działa na niekorzyść i za każdym razem dają ci wybór - ciąża, albo operacja. I potem płacz jest podwójny. No bo nie wyszło, to raz. A jak teraz już nie ma szans żeby wyszło? Strach strach strach. Ale też nadzieja. Bo do jasnej cholery w końcu musi być dobrze!

11 marca 2014, 20:41

Czuję ją. Nadchodzi. Spadek temperatury definitywny i niepozostawiający złudzeń. A przez króciutką chwilkę w tym cyklu byłam prawie pewna, że wyszło. Ale nie wyszło. "jakoś tak... nie jest mi... nawet żal..." Tak jak myślałam na początku. Nie ten jajnik (to znaczy mi się tak wydaje, że z prawym coś jest nie 5, ale nawet nie jestem pewna, że z niego była owulka...), ciągła choroba i voila. Ciąży brak. Jeszcze jeden cykl i będzie brak szans na dzidziusia w tym roku :P Chyyyyyyba że.... Marzec to taki ładny miesiąc na zajście w ciążę, prawda?
Jakoś jestem spokojniejsza odkąd wiem, że mogę zajść. Albo to chwilowe :P Kto wie :)
Więc, ladies and gentlemen, nowy cykl starań uważam za (prawie) otwarty :) Kto ma kciuki niech zaciska i w marcu wszystkie zachodzimy w ciążę. Postanowione i już :D

23 marca 2014, 22:59

Wczoraj dowiedziałam się, że mój były narzeczony, z którym planowałam całą wspaniałą przyszłość i za którego oddałabym wszystko, a który mnie zdradził i zostawił, wrócił do miasta. I pojawił się na treningach, na które ja chodzę, a na które zaczęłam chodzić przez niego. Ale mało tego wszystkiego, że być może będę go musiała oglądać po 3 latach udawania, że nie istnieje, to oczywiście co, tyle było gadania, że kariera, a nie żona i dziecko i co???? I dupek przylazł się pochwalić synkiem malutkim. Dobrze, że mnie tam wtedy nie było, mam czas na przetworzenie tych informacji... Ale zastanawiam się jak bardzo trzeba być bez serca, żeby poinformować kobietę, która stara się o dziecko i jedno już straciła nie tak dawno, że jej były, który zrobił jej tyle krzywdy ma dzidziusia? I zrobić to z uśmiechem na twarzy, jak gdyby nigdy nic? Nawet sobie nie wyobrażacie jak się poryczałam jak stamtąd wyszłam. Wiem, że trzy lata to długo i powinnam mieć wszystko w dupie. Ale nie mam. To nie jest rzecz, o której potrafię zapomnieć i która w pewnym momencie przestała boleć. Wierzyłam całym sercem i całą sobą, że zawsze będziemy razem, a nawet jak się rozstaniemy, zostaniemy przyjaciółmi. Ostatni idealistyczny związek na śmierć i życie i ostatnie tak traumatyczne doświadczenia. Aż do momentu utraty największego cudu... I teraz dowiaduję się, że on, który wcale nie chciał i miał wszystko gdzieś oczywiście MA. A ja? Zasrany szczyt niesprawiedliwości. Poczułam się taka... pusta w środku. Jakbym nic w życiu nie osiągnęła. Czym bym się nie cieszyła, zawsze ktoś to popsuje albo mi zabierze. A byłabym już w 6 miesiącu i miała absolutnie WSZYSTKO inne w DUPIE. Just my luck.

7 kwietnia 2014, 08:24

Francja, Bordeaux.
Siedzimy tu już kilka dni z dziewczynami. W sumie jest całkiem fajnie. Oprócz tego, że musiałam się tłumaczyć czemu nie piję. I oprócz tego, że chyba i tak nic z tego. Nie wiem już co ja mam zrobić. Nie chcę tak co miesiąc :( No i zostało mi mało czasu. A wczoraj jeszcze pokłóciłam się z mężem, więc już w ogóle pełnia szczęścia. Mamy dzisiaj ładną pogodę, a ja nie mam na nic ochoty zupełnie. Zamknęłabym się w skorupce i przespała wszystko. Nie mam siły... A powinnam się cieszyć z tego, że tu jestem, jestem pierwszy raz we Francji i pewnie ostatni. Powinnam sikać z radości, bo zawsze chciałam tu przyjechać. Ale brak maleństwa kładzie się cieniem na całym moim życiu. Za trzy miesiące przytulałabym swój cud... A teraz? Teraz nie ma się z czego cieszyć. Kolejny raz.

22 kwietnia 2014, 23:19

Nikt nie mówił że będzie łatwo
nikt nie mówił że będziesz miał to
musisz stale dalej iść
bo bez walki nie ma nic...

Czas upływa jak zawsze
ja mógłbym stanąć obok i patrzeć
jak moje życie się babrze
patrzeć jak przestaje mieścić się w kadrze
nigdy bym sobie tego nie wybaczył
wiem że świat inne cele mi wyznaczył
dlatego biorę się do pracy
już teraz
i choć miałem tego dosyć już nieraz
cera przyozdobiona niejedną blizną
ale ja mam pewność - to wszystko nieważne
przyszłość jest tajemnicą
i nim wszyscy obrócimy się w nicość
i niech Ci co maja na zycie zamysł beda spokojni - wygramy
wytrwamy bo to jest nasze przeznaczenie
porażka wywołuje zniesmaczenie a potrzebuję jej tylko by się wzmocnić
by od nowa poskładać klocki
i choć smak przegranej bywa gorzki
zmieniam go w smak wygranej który bywa boski


Taki tam Mezo, a w sumie jaka prawda. Nikt nie mówił, że będzie łatwo...

1 maja 2014, 08:59

Dzisiaj w nocy umarła babcia. Zapowiadała, że tak się stanie odkąd ją pamiętam, więc nawet nie jestem zaskoczona. Bardziej martwi mnie dziadek który został teraz sam... Szkoda, że nie dożyła prawnuka, miałam nadzieję, że go chociaż zobaczy z raz, a tu nawet nie wiadomo kiedy będzie, a mojego aniołeczka też by nie dożyła, bo miał się w lipcu urodzić... Myślicie, że faktycznie tak jest, że nowe życie zabiera stare? Ktoś tak gdzieś napisał i teraz się nad tym zastanawiam...

4 maja 2014, 17:41

Czasem nie mam już na to wszystko siły... Jestem załamana, zniechęcona, zdołowana i już nic nie wiem. Chyba muszę znowu się przejść do lekarza, bo strasznie mnie kłuły jajniki i w ogóle jakiś bólowy dziwnie był ten cykl, a cały czas miałam nadzieję, że to z powodu ciąży, a jednak najwidoczniej nie. Plamienie, ból, tempka spadła. Pozamiatane. Kolejny raz. Martwię się. Płaczę. Nie wiem co mam zrobić. Nie stać mnie na wszystkie badania, zostały mi dwa cykle do operacji. Kupiłabym żel, wiesiołka, zioła jakieś, bo wszystko mi się pokończyło. I jeszcze mąż mnie wkurza ciągle ze słynnym tekstem "wyluzuj i odpuść". Aż mam ochotę go kopnąć w sam środek dupska. Te cykle w sumie były na luzie. Nie ograniczałam niesamowicie alkoholu, chyba, że w drugiej części cyklu. Nie patrzyłam na to co jem, jadłam co chciałam, temperatury poprzednio w ogóle nie mierzyłam, teraz tylko w drugiej części. Testów owu nie robiłam. Ale zawsze miałam nadzieję, że wyszło. Chyba zrobię tak: ten cykl zepnę na maxa, ze wszystkim co mi się uda, a następny już całkiem oleje. I tyle. Nic więcej nie mogę zrobić już...

27 czerwca 2014, 11:45

Poddaje się.
Teraz tyle osób zaszło w ciążę... Strasznie się cieszę razem z nimi, bo ciąża każdej z nas, zwłaszcza tych dłużej starających się i po stracie dzidziusia jest ogromnym szczęściem, sukcesem i cudem. Ale jak zwykle przyplątuje się to zasrane pytanie: Czemu ja nie? Czemu zamiast zielonej kropeczki, dwóch upragnionych kreseczek, artykułów o ciąży i dziecku, kupowania ciuszków i planowania jak będzie wyglądał dziecięcy pokoik, czeka mnie kolejna droga przez mękę. Kolejna operacja i miliony badań. Chcę, bardzo chcę, żeby sprawdzili, czy wszystko jest w porządku, oczywiście, że tak. I męża też wyganiam na badania. Boję się, że to coś poważnego, coś immunologicznego i nic nie da operacja ani pozytywne nastawienie. Albo zatkane jajowody (tfu tfu na to wszystko) i wtedy jedyną szansą będzie in vitro... A ostatnio koleżanka z innego forum zaszła :) dzięki temu w strasznie długo wyczekiwaną ciążę. Jak się wszyscy ucieszyli... i co? I już jest po zabiegu, a jej kropeczka dołączyła do naszych aniołków. Nie wiem jak bym to przeżyła na jej miejscu. Nie potrafię odnaleźć spokoju ducha... Od wczoraj płaczę. A najśmieszniejsze jest to, że poszłam wczoraj z rana na betę. Tak, właśnie. Żeby zdążyć przed @ ohydną. Bo zawsze przychodzi 28 dnia. Wyniki do odebrania dzisiaj, więc spokojnie zdążyłabym chociaż przez chwilę się łudzić, że może wyszło. I co?? I dupa blada! Ta wstrętna picza wzięła i przylazła 1,5 dnia wcześniej! Ja to już nic nie mogę sobie zaplanować, bo moje ciało ma własne pomysły na moje życie. Czasem mam tego serdecznie dość. I dzisiaj właśnie jest to "czasem"... :(
Aha i zapomniałam dodać, że przychodzą dzisiaj znajomi, ona jest w 7 miesiącu ciąży, zaszła ok 3 miesiące po mnie i miały byśmy maluszki w jednym wieku. Kiedy ja jeszcze opłakiwałam stratę ona widziała mocne serduszko i 7mm zarodeczek. No i ja powinnam była pierwsza rodzić. Za mniej niż miesiąc powinnam trzymać swoje dziecko. No i dzisiaj siedziałybyśmy obie w zaawansowanej ciąży i rozmawiały radośnie i kopnięciach i pierdnięciach. A tak, będę siedzieć i odgryzać sobie wargę, żeby nie ryczeć. Pozytywnie w ch**

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 czerwca 2014, 11:49

28 czerwca 2014, 18:14

Muszę przyznać, że sama siebie nie znam :) Wczorajsza wizyta była super, Młody się wierci jak szalony, super uczucie z zewnątrz, wewnątrz musi być jeszcze lepsze :) Siedziałam ucieszona jak na haju :P Nie było mi wcale smutno i nawet przełknęłam tekst "wszystko w swoim czasie" mówiąc tylko, że nie brzmi to przekonująco od kogoś, kto zaskoczył w drugim cyklu :) Już się nie mogę doczekać aż się urodzi, chyba będę tam u nich na okrągło siedzieć :P

6 lipca 2014, 17:36

Jestem po operacji, pierwszy dzień w domku. Normalnie na 8 dziewczyn na oddziale było 5 Agnieszek :P Jakieś felerne imię chyba :D Dwie, które leżały ze mną - super dziewczyny, aż się wymieniłyśmy numerami :)
Ale po kolei.
03.07 - Przybyłam do szpitala na 8:30, dostałam się na oddział godzinę później. Kolejki, jakby coś za darmo dawali normalnie... Badanie standardowe. Na USG lekarz już sam nie wiedział co jest moim jajnikiem a co nie, z jednej strony trochę mnie to bawiło, z drugiej byłam, powiedzmy, lekko zaniepokojona. No i jakoś nie chcieli mi wierzyć, że mam te torbiele w obu jajnikach... Ale podczas operacji wyszło na moje :P Poza tym - najgorsza lewatywa w moim życiu :(
04.07 - operacja. Najbardziej się bałam, że będą mnie ciąć... Ale obyło się bez, tylko laparoskopia. Głupi jaś oczywiście w ogóle na mnie nie podziałał, więc z ulgą zdążyłam odnotować, że będzie mnie ciachał mój lekarz. I na tym ulga się kończy, bo zaraz potem się zmył :( więc rozmawiałam z lekarką, która też mnie operowała. Powiedziała, że pozytywnie ich zaskoczyłam, że miałam jajniki zrośnięte za macicą, a jak je uwalniali ze zrostów to się przy okazji torbiele wylały, więc nic więcej z nimi nie robili. No i najważniejsze - jajowody drożne.Ufff
05.06 - nie chcieli mnie jeszcze wypuścić, chociaż latałam po oddziale jakgdyby nigdy nic...
06.06 - Ufff nie trwało długo. Lekarz przy wypisie mnie poinformował, że mam endometriozę już IV stopnia, czyli najgorszą... I marne szanse... Że dostanę pół roku, a potem in vitro... No i nie pozbyli się zrostów wszystkich, bo te najbardziej bolesne są w takim miejscu, że mogliby uszkodzić jelita...
Ja nie chcę, jeszcze nie tak szybko! Czemu nikt mi nie zbada hormonów? Bo co, bo mam regularne okresy? Przecież to nawet nie oznacza, że mam owulację! Czemu nikt nie każe zbadać męża? Bo raz zaszłam, więc problem teraz już musi być u mnie? Nie jestem gotowa na in vitro. Nie tak szybko... To miała być ostateczność :( Muszę się zapisać do swojego lekarza i zobaczyć, co on mi powie, albo zrobić wszystko sama, żeby znowu nie marnować czasu...

25 lipca 2014, 15:10

Tydzień nie miałam internetu. Masakra. A siedzę tu saaaama :( Ponadto nie wiem co mam myśleć, ponieważ: śluz kremowy w sporych ilościach, brzuch boli jak na @, wzdęcia tragiczne, sutki bolą, a @ się spóźnia... A ja nawet nie mam ze sobą testu ciążowego, a tutaj nigdzie nie kupię o ile nie ubłagam kogoś żeby mnie wywiózł w piiiiździet daleko... A z drugiej strony nadal mi się wydaje, że w ogóle nie było owulacji i że może to po operacji tak. Nie wiem. A kwasu foliowego brak. Nie mówiąc już o ewentualnym lekarzu. Aaaaaaaaaaa. Zaczynam panikować...

27 lipca 2014, 22:57

Czasem... czasem myślę, że nie dostanę nigdy tego o czym marzę. Że do końca życia będę zgnuśniała bo z dziećmi będzie mi się kojarzył jedynie ból... Czy można się pogodzić nie tylko ze stratą ale i z nieotrzymaniem drugiej szansy? Rozumiem, świat nie jest sprawiedliwy...Ale czy ta jedna,jedyna rzecz nie mogłaby się po prostu udać? Zawsze mam nadzieję, a jak już nasikam na ten głupi test mam ochotę go od razu wyrzucić, bo wiem, że wynik i tak będzie negatywny... Na prawdę się czuję jakbym grała na loterii, gdzie wygrywa 85% osób, a ja jestem w pechowej reszcie, z której potem zostanie nas jeszcze mniej :( 7 cykli... przeraża mnie to. Tyle czasu poświęcone wokół jednej idei, jednej myśli, a nawet jeśli nie tylko wokół niej, to zawsze gdzieś tam była... Czy to, że chcę być w ciąży to naprawdę taka ogromna i wygórowana chęć? Ja rozumiem, że jak byłam nastolatką i myślałam sobie: chcę być piosenkarką to prośba była wygórowana i co więcej po prostu głupia. Ale zaraz się okaże, że mam na to takie same szanse jak na coś, co wydawało mi się naturalne i oczywiste. Chciałabym móc znowu pomyśleć sobie: O rany, będę mamą... Misiek będzie tatą... Będę urządzać pokoik dziecięcy... Kupować ciuszki... Będę mieć codzienną motywację do wstawania skoro świt i pokazywania komuś wszystkich wspaniałych rzeczy dookoła... Będę miała dziecko... Zabiorę je tu i tu i tam i wszędzie... Będę patrzeć jak rośnie, robi pierwsze kroki, mówi pierwsze słowa, robi siku na nocnik, pluje przygotowanym przeze mnie obiadem, wiąże samo sznurówki, zaczyna jeździć na rowerku z bocznymi kółkami... Nie wiem co zrobię jeśli to wszystko okaże się niemożliwe. Nie chcę czuć, że jest niemożliwe. Nie chcę wiedzieć, że straciłam jedyną szansę, że jedyne takie cudowne myśli zakończyły się nie cudem i orgazmem szczęścia, a najgorszą tragedią w moim życiu... Byłam pewna, że będę mieć dziecko zanim skończę 26 lat. Skończyłam. I na razie się na nic nie zapowiada :(

19 sierpnia 2014, 20:00

Smutno, zła, wszystko niedobrze...
Dostałam trzy cykle, potem mam się przygotowywać do in vitro. Ok, oswoiłam się, może to nawet lepsza opcja, bo omija i endometriozę i hashimoto i ewentualne niedobory w hormonach. Ale znów mam wrażenie, że staram się sama... Z mężem ciągłe kłótnie pod tytułem "piwo". Lekarz powiedział, że nie dużo i nie często, więc... dużo w weekend, a potem codziennie jedno, czemu nie? Kurde... To nie ja potrzebuję 3 miesięcy na wyprodukowanie dobrych plemników. Ale za to mnie będą paść hormonami i kłóć i wszystko :( w jego gestii jest tylko zadbanie o siebie i spuszczenie się do słoiczka! To takie trudne się ogarnąć na parę miesięcy? Nie rozumiem tego.
Jeszcze oczywiście z kasą krucho, wyszły jakieś zawirowania ch** wie co i mają mi na razie wypłacić tylko zaliczkę, a ja mam sobie załatwiać sprawę z urzędem podatkowym w Norwegii! No szlag mnie trafi, bo wydawało mi się, że załatwiłam, kobieta zapewniała, że w zeszły poniedziałek wszystko będzie i nie ma nic!! Najgorzej, że już od czerwca czekam na zwrot podatku, jest sierpień, pieniędzy ani widu ani słychu, a długi sobie rosną, bo byłam pewna, że już w czerwcu wszystko opłacę. Normalnie wszędzie pod górę, mam ochotę gryźć!!!!!!
No i oczywiście objawy typowo przedokresowe, więc... #@?! ehhh.

25 sierpnia 2014, 13:07

Znalazłam wczoraj małego, czarnego, starutkiego przemoczonego pieska. I teraz siedzi u mnie w domu, a właściwie tupta, bo tylko wczoraj wyglądał na ledwo żywego, dzisiaj nawet na chwile nie usiądzie i śmierdzi sobie dookoła jak nieboskie stworzenie. Niestety nie może tu zostać, bo mamy już jednego psiura, dużego, który nie lubi innych psów. Spróbuję ją wepchnąć dziadkowi, jeśli się trochę uspokoi.
Brzuch dalej kłuje we wszystkie strony, śluz kremowy, tempka wysoko, wszystko mnie tragicznie przewkurza, objawy jak na @, 26 dnia test negatywny... a mimo to... nadzieja wbrew wszystkiemu. Poszłam zrobić betę, stałam tam zastanawiając się jaki to ma sens, skoro wynik już znam, czy tym razem chociaż przeczytam wynik zanim pojawi się nieproszony gość, co ja w ogóle robię i po co, zawsze wypełnię całą siebie tą durnowatą nadzieją, a potem spadam boleśnie, myśląc "i tak się tego spodziewałam". No ale ta temperatura... to, że wcześniej cykle kończyły się 27,28 dzień, a jak w 29 to od samego rana turbo niespodzianką. A tu nic. Tylko ten zwiastujący nieszczęście ból w podbrzuszu. Mogę sobie wmawiać, że to co innego, ale od wczoraj wiem dobrze, że nie... A i tak poszłam zrobić betę! Głupek, głupek, głupek.
Ale może od października będę miała pracę? Tylko muszę spiąć poślady i zdać licencjat we wrześniu. Mam nadzieję, że się uda, choć tak strasznie nie mam na to weny... Poza tym co za praca, jaka praca jak ja zaraz mam w ciążę zajść? Cudowna naiwność wkrada się w każdą myśl :P Choć faktycznie nie wiem, jak pogodzę pracę z procedurą in vitro. Przecież jak już do tego dojdzie będę musiała zrobić wszystko, żeby się udało... A to oznacza leżenie i opierniczanie się, a nie zapieprzanie i wieczny stres... Nie wiem. Może nagle los się do mnie uśmiechnie i uda się wszystko? Dlaczego nie? Skoro do tej pory rzucał mi tylko kłody pod nogi? Chyba nie można mieć wiecznego pecha?
1 2