Choć staram się być silna, to tęsknię, Maluszku.
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 marca 2023, 22:24
Dzwoniłam wczoraj w sprawie wyników badania Dzidziusia, ale niestety jeszcze ich nie ma. Minęły już 3 tygodnie, także na dniach powinny być dostępne. Jutro wybieramy się do naszej kliniki leczenia niepłodności, zobaczymy co oni zaproponują, choć nie nastawiamy się na nic spektakularnego. Ale póki mamy możliwość konsultacji w kilku miejscach, to chcemy to wykorzystać. A każde dodatkowe badanie może się przydać. Badania męża zrobimy w Polsce w Diagnostyce, bo tu to chyba sama musiałabym tłumaczyć lekarzom o co chodzi. Mam nadzieję, że szybko udostępnią wyniki w tej Diagnostyce. Ostatnio wszystkie rachunki za konsultacje u naszej pani doktor czy prywatne badania oddajemy do rozliczenia w kasie chorych i zwracają nam koszty.
Kompletnie nie wiem, w którym dniu cyklu jestem. Wydawało mi się, że czułam owulację, bo przez kilka dni bolały mnie jajniki jak np. siadałam. Duphaston biorę trochę "na oko", dziś wydedukowałam, że może być 29 dzień cyklu, więc okres powinien się niedługo pojawić. Wczoraj wzięłam więc ostatnią tabletkę. Ale póki co okresowo się nie czuję, piersi nie bolą, żadnego pmsu. Zobaczymy. W sumie nie wiem po co ten duphaston, skoro się nie staramy? Ale biorę grzecznie. Jak dla mnie okres mógłby się trochę spóźnić, bo jak uda nam się szybko otrzymać wyniki badań i wszystko byłoby ok, moglibyśmy zacząć starania od najbliższej owulacji. Przynajmniej ja tak myślę, zobaczymy co pani doktor na to. Mega ekscytujący będzie ten "powrót do gry", bo teraz dni dłużą się niemiłosiernie.
Trądzik mnie ostatnio męczy, fakt, w ostatnich tygodniach pozwoliłam sobie na niezdrowe jedzenie, piwko, ale potrzebowałam takiego resetu. Choć teraz wiem, że ten trądzik jest typowo hormonalny. Od dwóch lat z nim walczyłam, zdrowa dieta, kosmetyki, buzię wycierałam ręcznikiem jednorazowym, żeby nie roznosić bakterii, a na myśl o dotknięciu brudną ręką twarzy aż mnie ciarki przechodziły. I co? Codziennie wysyp, bolące krostki na szyi, brodzie, policzkach. Żadnych leków czy maści z retinolem oczywiście brać nie mogłam, jedynie skinoren. Dermatolog powiedziała "zajdzie pani w ciążę to wszystko przejdzie - 200 zł poproszę". I faktycznie, w ciąży przez ten miesiąc miałam cerę jak pupcia niemowlaczka, nieważne co zjadłam i że czasem nie umyłam rano twarzy podczas mojego miesięcznego pobytu w domu. Dheas, które zawsze miałam podwyższone, spadło mi w ciąży sporo poniżej normy. A teraz pewnie znowu szaleje. Macie jakieś sposoby na obniżenie androgenów? Dieta z niskim ig niewiele pomaga.. Glucophage też nie za bardzo.
Konsultacja u Pani doktor 20 marca. Mam nadzieję, że do tego czasu będziemy wiedzieć, na czym stoimy i podejmiemy jakieś konkretne kroki. Póki co działam i jestem dobrej myśli 🍀
Wczoraj miałam rozmowę telefoniczną z panią z kliniki leczenia niepłodności. Zapytałam, co może nam zaproponować po 3 stracie. Włączyłam głośnomówiący, mąż słuchał.. I dawno się tak nie śmialiśmy – po cichu oczywiście 😀
Pani powiedziała, że nic się nie da zrobić. Że to może być frustrujące, ale tak się czasem zdarza.
Nie ma to jak podnieść kogoś na duchu 😉
Zapytałam, czy może jakieś hormony zbadamy? Na to ona, że przecież miałam w czerwcu 2022 badane, więc po co znowu? Żadnych leków mi nie potrzeba, progesteron był taki ładny zawsze (mam niedomogę lutealną i plamienia przed okresami) 😀
Powiedziała, że w ciąży miałam też piękny progesteron, powyżej 40, co jest rzadko spotykane (byłam na duphastonie i prog besins) 🤦🏽♀️
Immunologii się nie bada, bo to nic nie daje 😀
I tu wpadła na genialny pomysł, że możemy zrobić histeroskopię, bo mogę mieć jakieś polipy, zrosty.. Dzięki Bogu trafiłam do nowej doktor i histero zrobiłam już w listopadzie, miałam mnóstwo zrostów, a u nich w klinice jestem od czerwca ’22 i nikt mi jej wcześniej nie zlecił, mimo, że opowiadałam na samym początku o historii z zapomnianym tamponem, stanie zapalnym i cystach. Dziewczyny, cieszmy się, że mamy możliwość leczyć się w Polsce. Toż to dramat jakiś co tu się dzieje..
Jedyny nowy pomysł, jaki miała, to to, aby pobrać nam krew i zbadać chromosomy. Czyli chyba chodzi o badanie kariotypow. Tego jeszcze nie mieliśmy, pójdziemy na dniach, nic nas to nie kosztuje.
Na koniec zapytała, czy chcemy kolejną inseminację 😀
Ehh.. Dopiero teraz doceniam ile robię, ile czytam, doceniam to forum, Was dziewczyny, Wasze złote rady, wsparcie. Jak człowiek się sam nie zajmie swoimi problemami, to może tkwić w takiej klinice jak tamta.. A jest naprawdę przepełniona po brzegi. Współczuję tym ludziom na korytarzu, że dają sobie wmawiać takie bajki. Jestem wdzięczna, że drążyłam temat dalej, że trafiłam na OV, bo gdyby nie to skończyłabym z diagnozą niepłodność idiopatyczna i podchodziła do in vitro z macicą pełną zrostów.
Jestem niecierpliwa. I to bardzo. Chciałabym wszystko na już, badania i wyniki na już. Tutaj, gdzie mieszkam, obdzwoniłam kilku lekarzy, terminy są na lipiec... Zadzwoniłam do diagnostyki i mają w ofercie wszystkie badania, które nas interesują, a przyjechać możemy codziennie w godzinach otwarcia, bez terminu. Wyniki aTPO, aTG są niemalże od razu, na przeciwciała pp i ANA trzeba poczekać do 7 dni, kalprotektynę 5 dni, więc ogólnie nie jest długo. Tylko na wyniki cytologii czeka się do 16 dni roboczych ☹ Podzwonię w innych miejscach, może gdzieś będzie krótszy czas oczekiwania. Chyba że możecie polecić coś w Poznaniu?
Wczoraj byłam u dentysty (robię kontrolę jak obiecałam) i się okazało, że pod korzeniem zęba, który był leczony kanalowo, mam stan zapalny. Stomatolog zaproponował zabieg chirurgiczny z wycięciem i oczyszczeniem tego miejsca. Wiem, że prawdopodobnie będzie się to wiązało z przyjmowaniem antybiotyku jakiś czas po. Na pewno nie będę też mogła jeść normalnie przez jakiś czas. Chyba moje plany o staraniach w najbliższym cyklu muszę przesunąć w czasie, bo nie przeskoczę niektórych rzeczy 😔
Czekam też na okres, bo miałam zrobić to badanie na bakterie tlenowe i beztlenowe. Ale ani widu ani słychu. Dziś około 30 dc, brak objawów okresowych, chociaż mąż mówi, że mam ciężki humor. Oberwało mu się parę razy 🫣 No nic, muszę dać czas swojemu organizmowi na powrót do dawnego funkcjonowania, a w międzyczasie będę działać z badaniami.
Walczymy dalej ❤️
W weekend jedziemy do teściów pić winko domowej roboty. A co. Chciałabym też z nimi porozmawiać, żeby wiedzieli, z czym się mierzymy. Po poronieniu powiedzieli mi, że czuli, że się staramy i codziennie się za nas modlili. A nigdy w życiu nie usłyszeliśmy z ich ust choć jednego komentarza na ten temat. Nigdy nie sprawili mi przykrości. Trafiłam na fajną rodzinkę 😊
Teleporadę przełożyliśmy na 29 marca, aby większość wyników już była i byśmy mogli rozmawiać o konkretach.
W poniedziałek, po 32 dniach, zawitał do mnie okres 😉 Oczywiście starań zero, ale teścik dla sportu zrobiłam, chyba oczekiwałam czegoś w stylu "Jezu, jak to jest możliwe??" - także jakbyście się kiedyś czuły zażenowane z powodu swojej naiwności to nie jesteście same 😀
Zrobiłam nowe zapasy – kupiłam 20 testów ciążowych i 50 owulacyjnych, wszystkie takie paskowe. Tych owulacyjnych to już moje trzecie opakowanie chyba, czyli do tej pory zrobiłam ich około 100 ☹️ Chciałam zapytać, czy macie do polecenia jakieś dobre, niedrogie testy ciążowe? Lub wiecie w jakich sklepach (internetowych, stacjonarnych) można trafić fajne promocje? Chciałabym dokupić kilka takich plastikowych typu facelle.
A tak zmieniając temat to tak okropnie się ostatnio czuję.. Podejrzewam, że mogłam dostać kwasicy mleczanowej od łączenia metforminy z alkoholem. Po poronieniu odstawiłam na 2 tygodnie wszystkie leki, zaraz po tym wyjechaliśmy na urlop, i wiecie jak to na wakacjach, trochę podrinkowaliśmy wieczorami. W międzyczasie wróciłam do niektórych leków, w tym glucophage, i kompletnie nie połączyłam faktów. Wszystko było ok aż do poniedziałku. Wzięłam tabletkę, po kilku godzinach napiłam się dwóch kieliszków wina (głupia ja) i ... tu już było naprawdę źle. Strasznie zaczął mnie boleć brzuch, wymiotowałam, miałam problem z zaśnięciem i do dzisiaj nie mam na nic siły. Dziś przespałam 12 godzin, nie mogę nic za bardzo zjeść, jest mi non stop niedobrze. Dopiero wywnioskowałam, skąd to się mogło wziąć.
Nastrój okresowy mi nie pomaga. Mam takie humorki, że czasem nie mogę wytrzymać sama ze sobą. Punktem kulminacyjnym było pewne zdjęcie. Nie wiem czy pamiętacie, w grudniu dostałam ataku płaczu, bo wydawało mi się, że moja koleżanka jest w ciąży. I przedwczoraj się okazało, że faktycznie jest, i to już w bardzo zaawansowanej. Moje serce pękło. Do tej pory miałam tylko dwie takie załamki, i za każdym razem chodziło o dalekie znajome, z którymi nie mam kontaktu, ale brały ślub w tym samym czasie, co my. Nie wiem, dlaczego to mnie tak uderza. Za bardzo się porównuję? Uważam, że też powinnam być w tym miejscu? Czuję, że jesteśmy gorsi, bo nie możemy? Co ciekawe, inne ciąże w otoczeniu mnie aż tak nie ruszają, tylko właśnie takie randomowe, które widzę gdzieś na facebooku. Koniec z mediami społecznościowymi na jakiś czas.
Cieszę się, okresie, że już jesteś, ale weź idź sobie szybko, bo nie pomagasz mojej głowie ☹️
Wszystkie badania męża wyszły bez zarzutu. Kariotypy prawidłowe u obojga. Posiew krwi miesiączkowej na bakterie tlenowe wykazał obecność escherichii coli i enterococcus spp., ale w bardzo niewielkiej ilości, więc nawet nie wiem, czy będziemy to leczyć. Na bakterie beztlenowe i wyniki cytologii jeszcze czekam.
Ale najważniejsze - przyszły wyniki badań histopatologicznych i immunohistochemicznych z Krosna!!
Aż serce mocniej mi zabiło jak zobaczyłam maila, ale bałam się otworzyć. Zadzwoniłam do męża, później dokończyłam to, co aktualnie robiłam, i dopiero usiadłam na spokojnie, żeby przeczytać.
"Ekspresja dodatnia wykazała obecność komórek macicznych NK w ilości średnio 40 w jednym polu dużego powiększenia mikroskopowego" - norma to 3-30...
Przed ciążą, we krwi, miałam niskie NK.
Mój organizm walczył z Dzieckiem mimo leków immunosupresyjnych. Czy krwawienia były tego konsekwencją?
Poza tym:
"Na terenie doczesnej obserwuje się rozległe pola martwicy, ale bez ropnego nacieku zapalnego, bardzo liczne wylewy krwawe oraz naciek z limfocytów w podścielisku. (...)"
"Obecność złogów okołokosmkowego włóknika* świadczy o przedwczesnym starzeniu się kosmówki w stosunku do czasu trwania ciąży i o niewydolności formującego się popłodu, co w konsekwencji prowadzi do obumarcia dziecka w fazie zarodka."
Badanie było bardzo obszerne, ale wszystkie inne wartości wyszły dobrze.
Mam tak wiele pytań! Teraz pozostaje czekać na wizytę w przyszłą środę.
Genetyki nie zlecono, więc nie znamy płci, ani tego, czy Dzidziuś był zdrowy. Muszę dopytać, dlaczego nie zrobili. Czy dałoby nam ono jeszcze jakąś odpowiedź?
Z takich innych rzeczy, to mam się wyjątkowo dobrze. Naprawdę szybko się otrząsnęłam i idę dalej.
Gdzieś przypadkowo znalazłam forum, gdzie dziewczyny piszą o poronieniach, i nagle poczułam, że nie jestem sama. Któraś z nich napisała, że pragnie rozmawiać o swoim dziecku, zaznaczyć jego obecność i to, że było ważne i kochane. Mąż jest średnim kompanem do rozmów, bo, gdy tylko zauważa, że ona się smuci, urywa temat. A ona chce o tym gadać, i to jak najwięcej! Bo to było najpiękniejsze, co ją w życiu spotkało.
Jakbym czytała o sobie. Czuję się mamą i potrzebuję rozmawiać o naszym Dziecku.
Tak. Jestem spokojna i wiem, że wszystko będzie dobrze ❤️
Mocno Was przytulam i życzę pięknego weekendu! 😘
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2023, 18:16
Kolejna sprawa: to takie ciężkie, gdy instynkt macierzyński krzyczy "próbuj, działaj!!", a zdrowy rozsądek i wszyscy naokoło każą czekać. Oszaleję Jak zagłuszyć naturalną potrzebę zdrowym rozsądkiem? Wczoraj na bieliźnie zobaczyłam galaretkę (!? kiedyś to było do mnie niepodobne), zrobiłam test owulacyjny - niemalże pozytyw. Mam takie piękne owulacje po tej histeroskopii. Ale nie mogę. Muszę poczekać Nawet te wyniki badań mnie tak nie powstrzymują, jak to, że mam stan zapalny przy korzeniu zęba i muszę go wyleczyć przed zajściem w ciążę.
Starania byłyby nieodpowiedzialne. I głupio mi by było przed panią doktor, bo nie mamy jeszcze zielonego światła. Nie wiem, czy nie dostanę w środę żadnych antybiotyków czy innych leków. Z drugiej strony patrząc w kalendarz i widząc, że kolejna szansa będzie dopiero pod koniec kwietnia, mam ochotę schować się do szafy na ten miesiąc i wyjść "na gotowe". Jakbym była uwiązana do łańcucha Nie wiem czym mam zająć myśli, od otrzymania wczorajszych wyników nic sensownego nie zrobiłam. Zabieram się do prasowania już od 4 godzin..
Czy istnieje jakiś sposób, aby sprowadzić się na ziemię?
Moja dusza staraczki się aktywowała do tego stopnia, że przysłania mi zdroworozsądkowe myślenie.
Muszę zrozumieć, że przecież nie chcę powtórki. Chcę zajść w zdrową ciążę.
A z drugiej strony te starania związane są z wiecznym oczekiwaniem.. Irytuje mnie to. Ja chcę już. Ileż można czekać??
Żeby sobie wszystko poukładać, wydrukowałam kalendarz i skrupulatnie rozpisałam plan do kolejnej owulacji. Kiedy przyjdą jakie wyniki, kiedy mam zabieg dentystyczny, kiedy brać leki.
Za 3 dni rocznica mojego pierwszego pozytywnego testu ciążowego.
Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że będzie to tyle trwać...
Od 6 tygodni czekałam na ten dzień. Teleporadę.
Najkrótszą w moim życiu.
Dowiedziałam się, że musimy poczekać na wyniki badań genetycznych - jak przyjdą to mam wysyłać i dokończymy rozmowę.
Tak, jest mi przykro, że te badania nie zostały zlecone wcześniej. Czekałam przecież 6 tygodni. A dziś znowu wiem, że nic nie wiem.
Stwierdziłam, że nic mnie ostatnio nie cieszy. W styczniu miałam wszystko, dziś wracam do punktu wyjścia i stoję z pustymi rękoma. Ta cholerna, ****** niepłodność zabrała mi 2 lata mojej młodości. Co ja pamiętam z ostatnich dwóch lat? Teraz nie chce mi się nic planować. Na co mam czekać, na wakacje? Ile można mydlić sobie oczy? Może jakieś "umilenie czasu" pomoże na chwilę zapomnieć o kłopotach, ale nic nie zmieni w mojej sytuacji. Mam jeden cel, a wszystko wokół wydaje się nie mieć znaczenia. Nie umiem być szczęśliwa bez tego. Na co ktoś mi dał tak silny instynkt macierzyński, aby później nie pozwolić mi urodzić dziecka? Jestem wykończona tym czekaniem, nie mam już siły. Moje życie kręci się tylko wokół tego. Przestałam się rozwijać, choć zawsze byłam bardzo ambitna. Teraz nie jestem sobą, nie ma już dawnej mnie. Szczęśliwej, beztroskiej, potrafiącej wziąć życie w swoje ręce. A teraz g**** mogę wziąć w swoje ręce. Nie mam kontroli nad swoim życiem. To nie tak miało wyglądać, nie tak to miało być..
Dziś miałam wizytę u fizjoterapeuty, bo przeskakuje mi żuchwa, a szyna od dentysty na nic się nie zdała. Po wykluczeniu wszystkich innych przyczyn został tylko stres. Byłam bardzo spięta. Zauważyłam, że w ostatnim czasie przybyło mi dużo zmarszczek, cera się pogorszyła.. Nie podobam się sobie. Im dalej od poronienia, tym gorzej się trzymam. Gdzieś uciekła ta moja motywacja do działania i dobry nastrój. Czuję niemoc, bezradność, złość do wszechświata. Boję się kolejnych ciąż wśród znajomych, nie mam siły na takie konfrontacje. Za tydzień wracam do pracy i boję się tych pytań. Boję się, że będę musiała wychodzić do łazienki, żeby się wypłakać.
Może jutro, po jutrze, za tydzień będzie lepiej. Dziś czuję się, jakbym leżała na dnie. Czy to wszystko w styczniu nie mogło się po prostu udać? Czy naprawdę mało wycierpiałam?
Idę po wino i będę płakać w poduszkę. Tylko na to mam dziś siłę.
Edit: Od razu mi lepiej, jak to z siebie wyrzuciłam. Bo nie zawsze umiem być silna..
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 marca 2023, 18:06
Boże, miałam córeczkę! To było zawsze moje ogromne marzenie.
Naprawdę miałam córeczkę 🥺
Nie płaczę. Czuję szczęście. Czasu przecież nie cofnę.
Po ostatnich ciężkich dniach znowu nabrałam nadziei i radości do życia. Chodzę uśmiechnięta i ludzie się do mnie uśmiechają.
Dziś był mój pierwszy dzień w pracy po prawie 3 miesiącach. Nie było pytań. Wszyscy mnie przytulali i mówili, że tęsknili. Jedna koleżanka zaczęła piszczeć i skakać z radości, kiedy weszłam do jej pokoju 😅 Może mi dobrze zrobi ten powrót.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 kwietnia 2023, 18:06
Zgrzeszyliśmy trochę.. Nie słuchaliśmy się zaleceń.
Kiedy zobaczyłam tę piękną owulację przepadłam, poprawił mi się humor, pojawił cień nadziei.
Nigdy w życiu nie miałam takiego śluzu, przy każdej wizycie w toalecie rozciągał się na 10-15 cm. Cały tydzień. Ach te opisy.. Ale wiem, że tutaj mogę. Kto mnie lepiej zrozumie jak nie wy, że można zachwycać się takimi rzeczami.
Od 4 dpo miałam bóle okresowe, których nie mogłam pomylić z czymś innym. Pojawiały się również wtedy, gdy zupełnie o nich nie myślałam, np. podczas rozmowy z kimś. Dwa razy śniła mi się ciąża i to były długie, wielowątkowe sny, które pamiętam do teraz.
7 i 8 dpo miałam napady gorąca - nagle wydawało mi się, że zaraz zemdleję, robiło mi się niedobrze, a serce zaczynało kołatać. Musiałam usiąść i przeczekać. Co ciekawe, w ciąży miałam identyczny objaw - to było naprawdę coś dziwnego.
W styczniu - było to jakieś 9 dpo - próbowałam zasnąć. I nagle poczułam, jakby miliony myśli próbowały wcisnąć się do mojej głowy, zrobiło mi się duszno, słabo, gorąco. To było takie przerażające, nigdy w życiu nie doświadczyłam czegoś podobnego. Taka nerwica myśli? Nie wiem, czy jest takie określenie. Kolejnego dnia w pracy pojawiło się podobne odczucie, rozmawiałam z kolegą - mówił do mnie, a ja tylko wewnętrznie błagałam, aby przestał, bo zaraz osunę się na ziemię. W tym cyklu było bardzo podobnie. Albo to gwałtowne wahania hormonów, albo zmiana ciśnienia krwi, tak myślę.
Wracając do tego cyklu - 8-9 dpo zrobiłam test i od początku widziałam, że coś tam prześwituje. Cień cienia cienia cienia. Pokażę Wam ten podejrzany test:
https://zapodaj.net/b19257e781a7b.jpg.html
Dziś, ok. 11 dpo, test jest bez wątpienia negatywny, więc odstawiam duphaston i czekam na okres.
Czy coś się zadziało, tego nie wiem. Może nic, a może mój układ immunologiczny (lub coś innego) z powodzeniem odrzuca każdą ciążę.
Dobrze mi zrobiło ponowne wejście do gry, obserwowanie organizmu, robienie testów owulacyjnych. No i przede wszystkim zajęcie trochę mojej staraczkowej głowy.
W nowy cykl wchodzimy z antybiotykiem na ecoli i - mam nadzieję, że całkiem niedługo - nowym planem. Wyniki badania genetycznego mają przyjść do czwartku. Przez te święta wydłużyli nam termin realizacji. Jak tylko będą, to wysyłam wiadomość do pani doktor i czekam na telefon.
A co do świąt.. To jak to święta, minęły tak szybko, że ledwo co zdążyłam się obejrzeć. Obiecałam sobie, że kompletnie odcinam się od facebooka i insta. Jeśli ominęło mnie choć jedno zdjęcie uśmiechniętej koleżanki z klasy z wielkim ciążowym brzuchem, to warto było.
W niedzielę poszliśmy z teściami na mszę, wszyscy w świetnym nastroju. I nagle każde zdanie brzmiało „Radujmy się i weselmy, Pan Bóg wygrał ze śmiercią”, „Dziękujemy Ci Boże za dar życia”, „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana”… a mi mimowolnie zaczęły spływać łzy po policzkach. Jedna po drugiej.. Nie chciałam, by ktokolwiek to zobaczył, więc opuściłam głowę i wycierałam łzy w rękaw. Rozmazany tusz zaczął szczypać mnie w oczy, a ja coraz bardziej nie miałam czym oddychać. Słychać już było jak ciągam nosem, choć starałam się opanować i przeczekać. Nie chciałam robić histerii, ale po kolejnym zdaniu o zwycięstwie życia nad śmiercią nie mogłam już wytrzymać, przeprosiłam teściową i wyszłam z kościoła. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, to wybuchłam takim płaczem, że ledwo doszłam do samochodu. Było mi tak przykro. Nie potrafię dziękować Bogu. Nie umiem zrozumieć, dlaczego mi to zrobił. W moim przypadku to śmierć wygrała nad życiem.
To była moja pierwsza msza po poronieniu - zdecydowanie za wcześnie, zbyt dużo bliskich wokół, przy których było mi wstyd płakać..
Teściowie przez całe 3 dni obchodzili się ze mną ciepło i delikatnie. Zważali na słowa i nigdy bezpośrednio nie zaczęli tematu (co skutkowałoby w 100% moim płaczem, a tego z pewnością nie chcieli). Kilkukrotnie tylko wspomnieli, że trzeba mocno wierzyć, że nasze wszystkie marzenia się spełnią. W niedzielę wieczorem mama mojego męża przyniosła nam pudełeczko z najcenniejszą rodzinną pamiątką i powiedziała, że jeśli chcemy, to możemy pojechać sami, albo wszyscy razem na Jasną Górę i złożyć tę pamiątkę w ofierze Matce Boskiej. Że jak wszyscy będziemy się za to modlić, to nasze prośby zostaną wysłuchane.. Teściowie chcą z nami na kolanach przejść wokół obrazu, aby modlić się za nasze Dziecko.. Ja po prostu wymiękłam. Wiecie, tu nawet nie chodzi o religię. Poczułam, że nie jesteśmy sami. Że komuś równie mocno zależy na naszym szczęściu, na naszej rodzinie. Że dziecko to nie jest tylko mój wymysł, a członek rodziny, którego oni pragną tak samo, jak i my. Myślę, że również się martwią i przeżywają nasze niepowodzenia, a gdy zobaczyli, jak bardzo psychicznie ciężko było mi podczas tej mszy, zdecydowali się jakoś pomóc. To było piękne i symboliczne.
Teraz do głowy przyszło mi takie porównanie - starania są jak pływanie na środku morza. Czasem twoja głowa wpada pod wodę, nie możesz oddychać. Walczysz, ale czujesz, że już nie dasz rady. I wtedy ktoś wyciąga Cię na powierzchnię, a ty możesz zaczerpnąć powietrza, złapać trochę nadziei. Gdy już czujesz, że dasz radę, ten ktoś znowu Cię puszcza i zaczynasz się topić.. I tak w kółko, dopóki nie wypłyniesz na brzeg. Tym brzegiem może być wiele rzeczy, zależy, jak do tego podejdziesz i jak dużo przeżyłaś. Każda chciałaby wypłynąć na piękną plażę i pójść osuszyć się do ciepłego domu. I prawdopodobnie ta nagroda przyjdzie do większości z nas. A czasami trzeba się będzie zadowolić czymś dużo mniejszym i może nie tym, co zakładałyśmy na początku.
Takie jest życie. Ciągle góra, dół, góra, dół.
Dziś mam dobry humor.
Jestem taka.. wdzięczna?
Cieszę się, że Was poznałam, Dziewczyny. Jesteście takimi fajnymi kobietkami. Dajecie tu tyle siły, wsparcia - nie tylko mi, ale i innym. To tak ważne i nieocenione.
Mam nadzieję, że mi też udało się kiedyś powiedzieć Wam jakieś dobre słowo.
Czytając wasze pamiętniki i komentarze wiele już się nauczyłam. Tyle spraw przemyślałam. Niektóre Wasze słowa mam w głowie do dziś. Myślę o nich w tych trudniejszych momentach i dają mi one siłę do działania. Może nie tak to sobie wszystko wyobrażałyśmy, może chciałyśmy inaczej.. ale gdyby nie to, nie poznałybyśmy tylu dobrych duszyczek. Gdyby nie ta nasza droga, nie wiedziałybyśmy, jak dużo człowiek będący w podobnej sytuacji może od siebie dać. Choć samemu nie jest mu łatwo, zawsze znajdzie słowo pocieszenia i wsparcia.
Dziękuję.. po prostu!
Nasza córcia najprawdopodobniej była zdrowa genetycznie. Zdecydowaliśmy się na mniej kompleksowe badanie, które nie sprawdza wszystkich chromosomów, a jedynie te, których aberracje liczbowe najczęściej doprowadzają do poronienia. Chromosomy 13, 15, 16, 18, 21 oraz X/Y wyszły prawidłowe, ale 22-ego nie udało się przebadać ze względu na degradację materiału genetycznego.
Czy to badanie mi coś powiedziało? Nie. Ale chciałam je wykonać. Przede wszystkim chciałam poznać płeć naszego Aniołka. A przyczyn mogły być setki, jak i nie tysiące. Ale co ja będę analizować.. poczekam na telefon od pani doktor. Zamierzam ją trochę zagadać 😌
Spokojnego wieczoru dla Was wszystkich. Fajnie, że jesteście 🤍
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 kwietnia 2023, 19:17
Po przeanalizowaniu moich wyników przyczyny poronienia są trzy:
1. Działające toksycznie na endometrium osocze nasienia męża
2. Tląca się w organiźmie choroba wirusowa lub bakteryjna
3. Przewlekłe zapalenie endometrium bakteriami ecoli
Każdy punkt poparła argumentem.
U nas występowały charakterystyczne objawy:
a) przebieg poronienia (chyba chodziło o mocne krwotoki)
b) problemy z implantacją / poronienie do 8 tygodnia
c) duża ilość komórek NK w macicy pomimo zastosowania leków np. intralipidu
d) problemy z jelitami u parnetra
Mimo, że wyniki męża pod kątem celiakii / stanu zapalnego układu pokarmowego wyszły dobrze, możemy z dużym prawdopodobieństwem zakładać dużą liczbę białek prozapalnych w osoczu nasienia. Wg pani doktor endometrium po kontakcie z nasieniem męża staje się agresywne dla zarodka.
Punkt nr 2 może być spowodowany chorobą taką jak mononukleoza lub bolerioza. Świadczy o tym wysoka liczba komórek NK pomimo włączenia leków immunosupresyjnych.
Stan zapalny może wychodzić też z jakiegoś innego miejsca w organizmie.
I tu na myśl przeszedł mi stan zapalny przy wierzchołku zęba. Dziwna historia, ząb jest bardzo dobrze zaleczony kanałowo (nie ma podstaw do ponownego leczenia), było to zrobione 3 lata temu, i nagle teraz, chwilę po poronieniu, zaczął mnie boleć. Wg pani doktor powinnam go wyrwać, ale to nie jest jednak taka prosta decyzja. Właśnie jestem po antybiotyku - ból zniknął, ale jeśli stan zapalny się nie wchłonął, zrobimy resekcję wierzchołka. Wiem jedno - nie mogę długo czekać i zaleczyć to przed ewentualną ciążą.
Punkt 3. to bakterie ecoli w wymazie z pochwy, które nasilają wymienione wyżej toksyczne procesy - czytałam, że te bakterie żyją naturalnie w jelitach ludzi i zwierząt. Bardzo łatwo jest jednak przenieść je do pochwy ze względu na bliskie sąsiedztwo tych narządów. Moje wnioski: trzeba uważać przy podcieraniu, używać osobnego ręcznika do wiadomych okolic i uważać przy kontaktach z mężem.
Proszę, nie sugerujcie się w 100% tym co napisałam wyżej, bo jak widzicie jest to ogrom całkowicie nowych dla mnie informacji i mogłam coś przekręcić.
Histopatologia wykluczyła przewlekłe zapalenie łożyska, co jest ponoć bardzo dobrą informacją.
Możemy zwrócić uwagę na moje wysypki skórne (których żaden dermatolog nie potrafi wyjaśnić) - mogą być spowodowane autoagresją organizmu. Ale pani doktor się tym bardzo nie przejęła i kazała wysłać zdjęcie do oceny.
Nie muszę badać Kirów, bo i tak jej leczenie zakłada leki, które przy nieodpowiednich kirach się stosuje.
Zalecenia są takie: ja robię badanie na boleriozę i mononukleozę, a mąż cytokiny we krwi. W międzyczasie zaleczamy ecoli. Dajemy sobie cykl/dwa cykle czasu na kurację - długość przerwy będzie zależała od wyników badań.
Po przygotowaniu naszych organizmów włączamy dietę bezmleczną i bezglutenową (tu chyba z naciskiem na męża, mam nadzieję, że mnie ominie, bo i tak zbyt mało ważę), wdrażamy dopasowane już lepiej leki i czekamy na nasz mały cud.
Cytuję uzasadnienie diety: "Spożywanie glutenu i białka mleka krowiego wyzwala cytokiny prozapalne, które mogą uszkadzać plemniki oraz osocze nasienia, a ono może wpływać negatywnie na endometrium.". Chyba zdecyduję się na dietę pudełkową, bo sama tego nie ogarnę. Nie powiem, to bardzo duże wyzwanie. Gluten i mleko krowie są wszędzie.
Pani doktor widzi duże szanse na sukces. Powiedziała, że zrobiliśmy krok milowy, ale celem nie jest kolejna ciąża, a urodzenie zdrowego dziecka bez komplikacji. Do ustalenia kolejnych kroków musimy się zabezpieczać, żeby nie doprowadzać do kontaktu nasienia z macicą i nie podrażniać więcej endometrium. Dobrze, że pani doktor nie wiedziała, co robiliśmy w poprzednim cyklu 🫣😂
Jak dostanę konkretne zalecenia na maila, to jeszcze edytuję ten post. Chciałabym jak najszybciej wykonać zalecone badania i iść dalej.
Szczerze to nigdy nie sądziłam, że jako kompletny laik będę sypać takimi określeniami jak cytokiny i kiry. Ale to jest ten czas i mam nadzieję, że wybieramy dobrą drogę. Jeśli kiedyś w to zwątpię, chciałabym podsumować tu historię naszych starań:
☁️ 3 lata stosunku przerywanego bez zabezpieczenia - 0 wpadek
☁️ starania: start czerwiec 2021
☁️ po 9 miesiącach ciąża biochemiczna
☁️ 3 nieudane IUI
☁️ kolejne 8 miesięcy niczego (no, może rozpaczy)
☁️ zmiana lekarza, w tym samym cyklu ciąża biochemiczna
☁️ po 2 tygodniach wykrycie i usunięcie mojego największego wroga, zrostów wewnątrzmacicznych
+ cykl przerwy
☁️ po miesiącu dwie kreski i rosnąca beta (dla mnie jakaś abstrakcja) + serduszko + 12 mm naszej córeczki
☁️ 9 lutego - koniec najpiękniejszej przygody
Chyba idę w to dalej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 kwietnia 2023, 09:30
Owulacja za 5 dni, a ja od wczoraj mam jakąś tonę śluzu płodnego. Nie da się go przeoczyć nawet przy zwykłej wizycie w toalecie. Po poronieniu mój organizm totalnie się zmienił i bardzo mnie to fascynuje. Nie staramy się oczywiście, ale takie płodne znaki bardzo mnie cieszą ❤️
Odhaczam powolutku wszystkie punkty na mojej liście „to do”. Ale bez stresu. Choć próbuję coraz mniej przywiązywać się do dat, zawsze chciałam urodzić dziecko w grudniu i dlatego w zeszłym cyklu czułam wielką potrzebę wykorzystania szansy. Ale skoro się nie udało, czas przygotować się jak najlepiej do tego, co przed nami.
Plan na ten cykl:
🗓 Oddać krew na badania – ✅
🗓 Wdrożyć antybiotykoterapię na bakterię ecoli - ✅
🗓 Po antybiotyku dużo probiotyków, kefirku i globulek z kwasem mlekowym
🗓 8 maja – operacja usunięcia wierzchołka korzenia zęba + możliwy antybiotyk
🗓 14 maja – termin miesiączki, pobranie kotrolnego wymazu
🗓 Około 22 maja – odebranie wyników i umówienie konsultacji u p. doktor
Wczoraj przyszły moje wyniki krwi. Udało mi się zrobić je na fundusz, w dodatku dołączono mi morfologię, więc mam świeże badania 😊 Pani z przychodni zadzwoniła wieczorem i powiedziała, że gratuluje mi takiego zdrowia! Żelazo się wyrównało, cukier, kwas foliowy, witamina B12, TSH – wszystko w normach. Co do wyników interesujących panią doktor – mam podwyższone przeciwciała IgG EBV (mononukleoza) oraz podwyższone IgM przy rubryczce „bolerioza”. Niestety nie wiem jak to interpretować, wczoraj próbowałam coś wyczytać w internecie, ale się poddałam.
Z racji przerwy postanowiłam troszkę o siebie zadbać. Zamówiłam koenzym q10 i prenacaps ovi z mio-inozytolem i NAC. Koenzym już łykam, ale do tego drugiego nie za bardzo umiem się zabrać i nie wiem, czy warto już teraz go suplementować, czy dopiero w cyklu staraniowym. Podczytałam, że NAC jest też dobry dla mężczyzn i rozmyślam nad kupnem. Ale troszkę się boję dawać coś mężowi bez konsultacji z lekarzem, bo wiecie, ja to ja, ale mojemu najukochańszemu człowiekowi nie chcę zrobić krzywdy jakimiś wymysłami.
Z moją cerą już jest lepiej - nie wiem, czy to zasługa owulacji, czy po prostu znowu przywróciłam jej balans i dobre nawilżenie. Z polecenia pani kosmetolog przed każdym nakremowaniem buzi używam serum hyalu b5 z La Roche Posay. Od dwóch tygodni mam spokój z nowymi krostkami co jest dla mnie czymś WOW! No i ta buziunia taka miękka jak policzek u noworodka - dosłownie ❤️
Z rzeczy „dla mnie” chodzę jeszcze na fizjoterapię, na którą skierowanie dał mi mój dentysta. Chodziło o przeskakiwanie żuchwy, więc zaczęło się od masaży głowy, szyi, karku, po czym fizjoterapeuta zapytał mnie, czy coś mnie jeszcze boli. To powiedziałam, że czasem plecy. W rezultacie co tydzień chodzę na wspaniałe masaże całego ciała i póki co jestem jeszcze zapisana na miesiąc do przodu z możliwością przedłużenia 😅 Fajnie nam się rozmawia przez te pół godzinki i wychodzę stamtąd baardzo zrelaksowana.
Ostatnio doświadczyłam też bardzo miłej sytuacji. Może głupio się tak chwalić, ale.. to było takie urocze i podbudowujące! Weszłam do biura, na co mój kolega powiedział do drugiego kolegi "Ona jest jak promyczek. Jak wchodzi to taką pozytywną aurę roztacza wokół siebie. Widziałeś ją kiedyś smutną?"
Bardzo miło mi się zrobiło i myślałam o tym cały dzień. I prawdą jest, że nawet jak mam gorszy nastrój, a wyjdę do ludzi, których lubię, nie potrafię być smutna czy zła. Choć lubię czasem być sama, to głównie w staraniach czuję się samotna. A to dużo głębsze określenie.
Chciałam Was zapytać o pewną kwestię, która ostatnio chodzi mi po głowie. Zrodziła się już dawno temu, ale od czasu do czasu do mnie wraca. Czasem uważam ją za absurdalną, a innym razem zastanawiam się nad jej sensem.
To pytanie jest też dla tych, którym się udało.
Czy można za bardzo chcieć?
Gdyby zachodzenie w ciążę było tak trudne, większości z nas nie byłoby na świecie.
Dziś, jak codziennie, jechałam do pracy samochodem. A że jadę 10 km przez lasek i nikt mnie nie słyszy, włączyłam muzykę najgłośniej jak się dało - jak śpiewałam to nawet nie słyszałam samej siebie (to akurat dobrze 😅). Zgrałam sobie ostatnio album, który znalazłam na starym pendrive, i akurat wylosowałam piosenkę Taylor Swift - "22". Tak długo jej nie słyszałam. I ożyły we mnie dawne wspomnienia, gdy szykowałam się na imprezę z przyjaciółkami, a ta piosenka leciała w tle. Teraz mam 26 lat. Przecież w porównaniu do całego życia to tak mało. Za 20 lat pomyślę sobie, że oddałabym tak wiele, by móc cofnąć się do dnia dzisiejszego. Dlaczego więc pozwalam, aby teraz dni przelatywały mi przez palce, a życie toczyło się od wizyty do wizyty u lekarza? Nie mogę dopuścić, aby te lata uciekły w niepamięć, a jedynym wspomnieniem było morze wylanych łez. Dziecko kiedyś się pojawi, a mój smutek nie spowoduje, że będzie tu szybciej. I tego czasu teraz już nigdy nie odzyskam.
Niby jedna piosenka, a tak dużo dała do myślenia.
Chyba wybiorę się na dyskotekę. Tak dawno już nie byłam na żadnej. Tak dawno nie tańczyłam! Dodam ten punkt do mojej listy "to do" 😉
A z takich ciekawszych rzeczy to złożyłam pierwszy raz w życiu skargę na policji. Pozwałam asystentkę lekarza za obrazę i znieważenie. W skrócie - miesiąc temu zrobiłam cytologię, próbowałam kilkukrotnie doprosić się o wyniki, a gdy pojechałam na miejsce, sympatyczna pani powiedziała, że dopiero wróciła z urlopu i nie będzie szukać moich papierów. Gdy powiedziałam, że nie jest to mój problem, zaczęła mnie obrażać przy innych pacjentkach i groziła, że wezwie policję lub ochronę jak nie wyjdę. Gdy lekarz chciał ze mną porozmawiać, kazała mu wrócić do swojego gabinetu i zatrzasnęła za nim drzwi (to jego żona). Byłam silna i nie dałam się zastraszyć, ale gdy wyszłam, łzy same popłynęły mi po policzkach. Z emocji, zdenerwowania i rozczarowania, że tacy ludzie pracują w służbie zdrowia. Z tego, że nikt się za mną nie wstawił i nikt mi nie pomógł. Że lekarz przestraszył się swojej żony i zostawił mnie samą z tą niezrównoważoną kobietą. Stwierdziłam, że nie zostawię tak tej sytuacji, tym bardziej, że wiele osób pisało na google podobne opinie o tej pani. Wielu już groziła policją. Ewidentnie to ona ma problem ze sobą i nie powinna pracować z ludźmi, szczególnie w takim miejscu, jakim jest gabinet ginekologiczny. Więc nie pozostałam obojętna - sama zgłosiłam tę sprawę na policję, a do tego do izby lekarskiej i kasy chorych. Mam nadzieję, że przynajmniej pomoże to innym osobom. Wyników nie dostałam do dziś 😏
Ta sprawa kosztowała mnie dużo stresu, ale już ją przepracowałam i idę dalej. Dziś zaczyna się weekend i zamierzam go dobrze wykorzystać 🤍
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 kwietnia 2023, 10:11
W środę kończę mój maraton antybiotykowy i liczę na czysty wymaz kontrolny. Małymi, ale dużo znaczącymi kroczkami kierujemy się do przodu i odhaczamy kolejne rzeczy na liście do zrobienia. Do zestawu moich suplementów włączyłam koenzym Q10 oraz prenacaps ovi (z NAC i mioinozytolem). Jak okropnie to smakuje wie tylko ten, kto próbował 🥴 Ale piję to z godnością mając z tyłu głowy wizję lepszych komórek i zdrowego, pięknego bobaska 🥰
Z obecnej diety jestem zadowolona - na co dzień jem zdrowo, nie ciągnie mnie do słodyczy, ale gdy kolega z pracy przyniesie ciasto lub mąż zabierze mnie na kolację to nie wybrzydzam i pozwalam sobie na małe odstępstwa. Może inaczej: nic sobie nie zabraniam. W większości wybieram po prostu zdrowsze alternatywy. Czuję się z tym świetnie i wydaje mi się, że widać to po mnie. Udało mi się też przytyć kilka kg 🤍
Ten cykl to czas mojego naprawdę dobrego samopoczucia. Bez liczenia dni do miesiączki, obserwowania objawów, dyktowania planów pod dzień cyklu. Odezwałam się do trzech koleżanek, z którymi nie rozmawiałam od miesięcy i spotkałam się z każdą z nich. One też się stęskniły, dobrze nam się gadało, umówiłyśmy już kolejne spotkania. Niedługo mam nocować u jednej (ile czasu już tego nie robiłam?), a z drugą umówiłam się na wyjście do baru. Fajnie oderwać się trochę od swoich problemów i po prostu żyć ❤️ No i zauważyłam, że podczas, gdy ja próbuję zajść w ciążę, inni mają swoje problemy, które wcale nie są mniejsze od mojego. Zależy po prostu od sytuacji i z jakiej strony na nie spojrzymy..
Kurcze, chcę napisać jeszcze coś, co od wczorajszego wieczoru nie daje mi spokoju.. Postanowiłam zrobić porządek w moich testach owulacyjnych i ciążowych - chciałam zrobić taki zeszyt, gdzie będę wszystko wklejać i opisywać, aby później móc sobie porównywać. Ogólnie to mam masę pozytywnych testów ciążowych, kreski o różnym wybarwieniu, opatrzone różnymi datami z tego i zeszłego roku.. Nie ukrywam, że obudziło to we mnie sentyment i wprawiło w przemyślenia. No i znalazłam również test z poprzedniego cyklu, na którym gołym okiem widoczna jest kreseczka.. Podobna do tych ze szczęśliwych cykli. Te testy presense mnie jeszcze nigdy nie oszukały, i nawet jak pokazywały cień, to ciąża była. Choć może to tylko wadliwy egzemplarz, który dał mi tyle do myślenia...
Czuję, że będzie dobrze ❤️
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 maja 2023, 13:38
Dziś koło 1 w nocy się obudziłam i nie mogłam zasnąć. Na lewej stronie nie mogłam spać ze względu na ranę, a z prawej miałam zatkany nos (połączenie idealne). No i zaczęło się.. rozmyślanie, rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze.. I choć próbowałam zasnąć, w głowie ciągle miałam naszą córeczkę. Okej, przeczołgałam się przez te starania, ale dlaczego ona nie mogła tu zostać? Dlaczego Bóg mi ją zabrał? Jeśli mogłabym te myśli opisać jednym słowem, byłoby nim "szkoda". Tak bardzo mi szkoda tego wszystkiego.. Tego, na co czekałam tyle czasu, tego, że dziś znowu nie mam nic. Szkoda mi, że to już nigdy nie wróci i nigdy nic nie będzie takie samo. Już nigdy nie zaskoczę męża czy rodziny pozytywnym testem ciążowym. Czasem widzę takie filmiki, jak kobiety nagrywają reakcję swoich partnerów na wiadomość o ciąży. Cieszą się na myśl, że zostaną rodzicami. Płaczą ze wzruszenia, wiedzą, że to kolejny ważny krok w ich życiu. Co znaczy dla mnie pozytywny test? Że jeszcze tak wiele może się stać.. Że dziś jestem szczęśliwa, a jutro mogę płakać z żałoby.. Że się tak bardzo boję.. Pudełeczko z testem ciążowym i śpioszkami, które mój mąż dostał 14 stycznia, leży głęboko w szafie.. A książki dla babci i dziadka już chyba nigdy nie znajdą swojego zastosowania.. Gdy zobaczę pozytywny test, chyba po prostu wyślę im zdjęcie i poproszę, aby się za nas modlili, bo nie mam siły znowu być w tym wszystkim sama, czekać na zrobienie niespodzianki, do której nigdy może nie dojść.. A reszta zewnętrznego świata dowie się chyba dopiero wtedy, gdy urodzę. Tak bardzo się boję.
W tych moich przemyśleniach pojawił się też inny wątek. Obawiam się, że brakuje mi kirów implantacyjnych i powinnam je zbadać. Niby moja doktor powiedziała, że jej leczenie zakłada opcję złych kirów, ale co, jeśli bez accofilu nie utrzymam żadnej ciąży i znowu będę musiała przez to przechodzić? Z drugiej strony, czy gdyby przyczyną były złe kiry, doszlibyśmy do 8 tygodnia? Mocno się zastanawiam, czy warto to sprawdzić, ale to znowu wydatek rzędu prawie 600 zł, a dopiero co zapłaciłam kilka tysięcy za badania po poronieniu i jeszcze kilka innych przede mną. Nie wiem. Moja doktor powinna mieć taką hotline, na którą się dzwoni i można podpytać o wszystko, uspokoić się trochę.. Ale wtedy ta linia byłaby chyba ciągle zajęta przeze mnie.
Kolejna myśl: ja tu chcę badać kiry, podczas gdy większość moich koleżanek bierze śluby, planuje dzieci i za miesiąc - trzy są w ciąży. Gdzie tu jest sprawiedliwość? Czy moja dawna znajoma ze szkoły mająca 5 dzieci, każde z innym ojcem, myślała chociaż raz nad tym, że może poronić przez jakiś stan zapalny w jej jamie ustnej albo przez bakterie w macicy? Czy robiła kiedykolwiek inne badania niż podstawową morfologię? Czy jej partnerzy, palący fajki i jedzący w większości mrożoną pizzę na kolację badali kiedyś nasienie? Gdzie robię błąd, dlaczego mój organizm, o który dbałam całe życie, odwdzięcza mi się w ten sposób i tak mnie zawodzi?
Nic nie rozumiem... I tęsknię za moim Dzieckiem 😔
Może zacznę od tego, przez co skakałam z radości w zeszłym tygodniu:
Papa, ecoli. Możemy iść dalej ❤️
Przed chwilką znowu miałam powód do szczęścia. Jestem po konsultacji. Mamy zielone światło na starania w tym cyklu! ❤️
Czekałam na tę wiadomość od lutego.
Bardzo chciałam zacząć się starać, ale jakoś wyparłam tę myśl z mojej głowy. Przed wizytą również byłam nastawiona na to, że będziemy musieli wstrzymać się przynajmniej następny miesiąc. Jest dużo racji w tym, że lepiej pozytywnie się zaskoczyć, niż niemiło rozczarować ❤️
Pani doktor powiedziała, że wyniki cytokin mojego męża wyszły dość nietypowo, z czym rzadko się spotyka. Musi dla nas opracować indywidualny plan działania i dziś się tym zajmie. Zalecenia mam dostać do końca dnia.
Jestem 100 kilo lżejsza. Po tym całym bólu powoli zaczyna wychodzić dla nas słońce.
Daleko nam jeszcze do wygranej, ale przynajmniej będziemy mogli zrobić realny krok naprzód.
Jestem wdzięczna. Czuję, że mogłabym latać w chmurach ❤️
Muszę wracać do pracy. Dam znać później, co wymyśliła pani doktor.
❤️❤️❤️
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 maja 2023, 13:00
Ok, wracam z zaleceniami.
Od tego cyklu startujemy z mocną artylerią. Prograf, intralipid, heparyna, acard i zarzio - odpowiednik accofilu. To również zastrzyki. Podobno zapobiegają procesowi włóknienia kosmówki. Oprócz tego duża dawka progesteronu po owulacji i czekamy na rezultaty.
Pani doktor powiedziała, że wiele leży w rękach mojego męża. Musi trzymać ścisłą dietę, bo od jakości nasienia zależy, czy dzidziuś się dobrze "wklei" w endometrium. Ja całą ciążę będę na lekach, więc teraz on musi dać z siebie wszystko. Ten cykl będzie taki 50/50 - owulacja jest za kilka dni, a on dietę rozpoczął dopiero wczoraj, więc nie jesteśmy super przygotowani. Ale spróbujemy. Do tego dorzucimy TenFertilOn i clostilbegyt, który ostatnio pięknie wyrównał mu testosteron (i myślę, że wpłynął dobrze na jakość nasienia).
Ja muszę przejść jeszcze na 60 dniową kurację przeciwwirusową, bo mam przebytą mononukleozę - to akurat pani doktor zaleca podobno każdemu, ale zaufam i spróbuję. Mogę brać leki i się starać - ponoć są bezpieczne dla płodu.
Tydzień po włączeniu zarzio mam zrobić kontrolną morfologię, bo to nie cukierki.
Czuwaj nad nami, nasz Aniołku!
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 maja 2023, 10:24
Dzień Matki.
Życzę każdej z nas, abyśmy za rok w ten dzień mogły tulić w ramionach nasze maleństwa, lub przynajmniej czuć ich ruchy pod sercem.
A kiedyś dostać tę pierwszą laurkę. I buziaka. I usłyszeć "kocham Cię mamo".
Spojrzeć w te cudne, wielkie oczy i wiedzieć, że było warto czekać. Warto było wylać każdą łzę i wydać ostatnią złotówkę.
Ja dzisiejszy dzień rozpoczęłam na SORze. Na łóżku szpitalnym dużo myślałam o tym, ile jestem w stanie zrobić dla naszego dziecka. I że jestem tu już 3 raz, ostatni raz byłam, by potwierdzić, że serduszko naszej córeczki już nie bije.
Może zacznę od tego, że w środę, w 12 dc coś mnie podkusiło, by zrobić test owulacyjny. Miałam zamiar testować przez najbliższe dni i wyłapać peak, który miał być w niedzielę. I nagle kreska testowa wybarwiła się przed kontrolną, a później stała się fioletowa, ciemniejsza niż ta druga. Prawie przegapiłam owulację! Chyba to prenacaps ovi z NAC i mioinozytolem tak zadziałało, bo to jedyne, co zmieniłam w ostatnim czasie. W Polsce mieliśmy być w weekend, wtedy też planowałam wykupić zarzio, ale jak widać sprawy potoczyły się szybciej. Nie miałam więc innego wyboru jak wsiąść w samochód i jechać pod granicę. Około północy zrobiłam pierwszy zastrzyk, a półtorej godziny później obudziło mnie dziwne samopoczucie.. Poszłam do łazienki i zemdlałam na toalecie. Na szczęście mąż był ze mną, najpierw próbował ocucić na siedząco, później położył na ziemię i dopiero po którymś plaskaczu się obudziłam. Boże, widziałam, jak on się bał.. Biedny. Też bym nie wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji. Gdy odzyskałam przytomność zaczęłam mieć straszne dreszcze, cała się trzęsłam i nie mogłam oddychać. Miałam wrażenie, jakby samochód swoją oponą stał mi na klatce piersiowej. Całe płuca bolały. Po kilkudziesięciu minutach jako tako doszłam do siebie, położyłam się do łóżka.. I nagle złapał mnie taki skurcz w podbrzuszu, jakiego jeszcze nie doświadczyłam. Kilka razy gorszy niż ból poronny. Po prostu nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, zaczęłam skręcać się z bólu i ciężko mi było złapać powietrze. Mąż stwierdził, że jedziemy na izbę przyjęć. Do samochodu ledwo doszłam, w ostatniej sekundzie zdążyłam się położyć na tylnym siedzeniu, bo już miałam czarno przed oczami i uginały się pode mną nogi. Szybko mnie przyjęli. Zrobili mnóstwo badań. Podobno te wszystkie objawy, które miałam, były ze strony układu krążenia, pasowały do siebie. A zarzio ma na to wpływ. Tych bóli w podbrzuszu nikt nie umiał wytłumaczyć, ale zaczęłam się czuć lepiej, więc koło 4 wypuścili nas do domu.
Wystraszyliśmy się nieźle, dziś będę dzwoniła do pani doktor podpytać, czy mam ten lek nadal brać. Ale naprawdę zrobię wszystko, aby tego dzidziusia mieć..
Mam mieszane uczucia co do tego cyklu, czy się uda. Nie nastawiam się, szczególnie po tych skurczach.
Zobaczymy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 maja 2023, 10:07
Moja porcja leków i suplementów na dziś.
Po ostatniej sytuacji z zarzio miałam dwa ciężkie dni. Brakowało mi sił, byłam jakaś taka smutna i przygaszona. Jak nie ja.. Już jest lepiej, ale czuję, że te leki nie pozostają obojętne dla mojego organizmu.
Wydaje mi się, że to chyba nie będzie nasz cykl.. 😞 Ciężko to wytłumaczyć, po prostu nie mam zbyt dużych nadziei. Owulacja zaskoczyła nas kompletnie nieprzygotowanych. Ja leki na immunosupresję brałam zaledwie dwa dni. Mąż dopiero co odstawił gluten i mleko. A tu pozytywny test owulacyjny - w 12 dc. Trzeba działać przez najbliższe dwa dni. Zero ochoty, presja żeby zdążyć. Mąż miał ciężki tydzień w pracy i ostatnie o czym myślał to to.. Ja w sumie podobnie - ta owulacja jakaś słaba, w porównaniu do zeszłych cykli śluzu owulacyjnego prawie nie było. Podziałaliśmy, ale z przyjemnością nie miało to nic wspólnego..
Jest 6dpo, a ja czuję się nijak. Co prawda czasem zakłuje mnie w podbrzuszu, ale to nic nadzwyczajnego. Piersi jak przestały boleć w lutym, tak nie bolą do dziś. Czuję się trochę słabo, bez energii, ale już sama nie wiem, co powodują hormony, a co przyjmowane leki. Jedyna różnica jest taka, że nie mogę wieczorami zasnąć, a w nocy bardzo dużo mi się śni i pamiętam te sny po przebudzeniu.
Pani doktor powiedziała, że może i lepiej, jakby się jeszcze w tym cyklu nie udało, to przygotujemy się lepiej do kolejnego. Ale tych leków długo nie można brać, zarzio chyba maks 3 cykle i trzeba odstawić. Zaraz jadę na morfologię zobaczyć, czy nie wzrósł mi za bardzo poziom leukocytów. Mój internista jest przerażony tymi lekami. Ale tu o immunologii za bardzo nie słyszeli. Do tego stopnia, że pan w aptece po przedłożeniu recepty nie chciał mi sprzedać zarzio.
Majowy cyklu, czy będziesz udany?
Zaraz to będą 2 lata starań..
Czuję się samotna. Czuję się samotna, mając tylu ludzi wokół. Czuję się niezrozumiana w temacie, dookoła którego kręci się właśnie moje życie.
Mój mąż to człowiek twardo stąpający po ziemi. Nie jest typem myśliciela, nie rozkłada rzeczy na czynniki pierwsze. Jak jest coś do zrobienia to działa. Uważa, że w każdej trudnej sytuacji jest jakieś rozwiązanie. Swojego czasu (w dobrej wierze) zawsze mi powtarzał, że jestem silna i że muszę walczyć. To były słowa, które denerwowały mnie jak nic innego. A co ja robię? Czy ja nie walczę? Przecież nie ma chwili, w której się poddaję. Nie ma dnia, w którym nie czytam, nie informuję się, co jeszcze mogłabym zrobić. Ja potrzebuję po prostu czasem popłakać. Potrzebuję się nad sobą poużalać. Potrzebuję wykrzyczeć, że to wszystko jest tak cholernie niesprawiedliwe. Ale rozmawiamy o tym i on wie jak się czuję. Czasami potrafimy przegadać kilka godzin przed zaśnięciem. Ale to już tylko wtedy, kiedy jest naprawdę źle i potrzebuję mu o wszystkim powiedzieć. Na co dzień go tym nie obarczam. Sama staram się mierzyć z tym problemem.
Poza tym niewiele osób wie. Na bieżąco - raz mniej, raz więcej rozmawiam o tym z moimi dwoma przyjaciółkami. Są zawsze dla mnie. Zawsze próbują wesprzeć, pocieszyć. Tylko jedna rzecz nas dzieli - one nigdy nie były w takiej sytuacji.. Jedna z nich urodziła dwójkę dzieci i mimo to nie orientuje się w temacie, jak prawidłowo powinna rosnąć beta lub kiedy dokładnie następuje owulacja. Powiedziałam jej, że jest szczęściarą..
Co jakiś czas moja inna dobra koleżanka podpytuje, jak się sprawy mają. Ale gdy odpowiem jej prosto z serca co czuję, w odpowiedzi słyszę "będzie dobrze" lub "no to trzymam za Was kciuki". W sumie co ma więcej powiedzieć? Ale wiecie.. 15 linijek tekstu kontra trzy słowa..
Kiedyś wspomniałam o naszej sytuacji jeszcze jednej koleżance, która obecnie przygotowuje się do ślubu. Jesteśmy na całkiem innym etapie. Ona myśli o tym, jakie kwiaty wybrać na stół i że życie stoi przed nią otworem. Ślub zaplanowany 3 lata wcześniej. Nie spieszy się. Ja jestem po tej drugiej stronie i tkwię w jakimś czarnym, smutnym punkcie. Rozmawiałyśmy chwilę parę miesięcy temu i powiedziałam, że biorę teraz takie mocne leki i że jak wrócę do domu to musimy podziałać. I że w tym wszystkim niestety czasem trzeba się kochać na zawołanie. A ona odpowiedziała "Czyli co? Teraz się macie"tentegować" jak króliki? Przecież to przyjemność!"
Także tak. Więcej nie poruszyłam z nią tego tematu. Może nie chciała źle.. Ale dało mi to tylko do zrozumienia, jak ten temat może być postrzegany przez kogoś, kto nigdy tego nie doświadczył.
Dziś jest mi źle. Czuję skutki uboczne zarzio. Mam objawy grypopodobne - takie rozbicie, zapchany nos, osłabienie, zmęczenie.. Mogłabym ciągle spać. Wczoraj dostałam kroplówkę z intralipidu po której bardzo zaczęło mi się kręcić w głowie. Mam pokłute obie ręce i siniaki na brzuchu. Chce mi się płakać. Ale, jeśli trzeba, będę to robić do skutku.. Dla Ciebie, Maluszku.
"Pełno nas, a jakoby nikogo nie było: Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło." Pamiętaj, że to "zdrowe" pozwolić sobie na ból i cierpienie w tym momencie. Niech to Ciebie oczyszcza i da ukojenie choć na chwilę. Ta dziura sama się nie wypełni, ale nie pakuj tam byle czego. 🤍
Aurore 🤍