Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Nasze największe marzenie 👶🏼
Dodaj do ulubionych
‹‹ 4 5 6 7 8

1 grudnia 2023, 09:17

10 dzień stymulacji

Wczoraj był taki słodko-gorzki dzień.

Mamy ok. 20 pęcherzyków, po 10 na każdym jajniku. Wszystkie rosną równo, największy z nich ma 16 mm.
Punkcja w poniedziałek o 8:15. Będzie ją przeprowadzał nasz pan Doktor. Przedtem, w sobotę o 20:00, mamy wywołać owulację podając dwa zastrzyki ,,Triptofem’’, jeden w każdą stronę brzucha. Zapłodnione zostaną wszystkie nadające się do tego komórki, około cztery zarodki będą rozwijane do stadium blastocysty, a reszta zostanie zamrożona w drugim dniu po zapłodnieniu. Nie wiem, czy taką metodę praktykuje się również w Polsce, czy tylko tutejsze prawo nie pozwala na stwarzanie nadprogramowej liczby zarodków.

Po tej krótkiej radości nastała chwila otrzeźwienia – transfer najprawdopodobniej będzie musiał zostać odroczony ze względu na zbyt wysokie ryzyko hiperki. Trochę o tym czytałam i przypomniałam sobie wypowiedź jednej doktor, że najgorsze co może zrobić pacjentka w takiej sytuacji, to nalegać na szybszy transfer. Więc przyjęłam informację od lekarza z godnością. Wiem, że robi to w trosce o nasze bezpieczeństwo i bezpieczeństwo potencjalnej ciąży. Wiem, że szybciej nie znaczy lepiej. Wiem, że lepiej jest odczekać miesiąc niż ryzykować tak dużo. Jestem wszystkiego świadoma, wiem, że powinnam się cieszyć. Ale po wyjściu z kliniki się popłakałam. Za bardzo nastawiłam się, że wszystko pójdzie gładko, po mojej myśli. Za bardzo popłynęłam i zapomniałam o skupianiu się na wszystkich krokach po kolei. Przyjaciółki trochę przywróciły mnie do pionu, powiedziały, że grudzień przez te całe święta szybko zleci i że muszę być szczęśliwa, bo trafiłam na odpowiedzialnego lekarza. Potrzebowałam trochę czasu, żeby sobie to poukładać i dziś jest już znacznie lepiej.

Tak więc.. Mamy 20 pęcherzyków! I to mimo małych dawek leków. Przed nami ważne kroki – ostatnie zastrzyki, wywołanie owulacji, punkcja, czekanie na informację o rozwoju zarodków. Gdy z łatwością przychodziło mi snucie planów o sierpniowym porodzie, tak totalnie nie mogę wyobrazić sobie jak będzie wyglądał przyszły tydzień. Ile będzie trwał cały zabieg? Jak będę się czuła później? Czy ktoś będzie do mnie dzwonił informując, jak rozwijają się zarodki? Czy będzie to dla mnie stresujące? Nic nie wiem.

Hormony trochę uderzają mi do głowy, dlatego tak emocjonalnie wczoraj zareagowałam. Ale oprócz tego czuję się dobrze. Doktor powiedział, że w weekend mogę odczuwać silniejsze rozpieranie w podbrzuszu. Póki co towarzyszy mi wrażenie, jakbym miała po prostu mocniejszą owulację. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam. Brzuch troszkę mi urósł, ale nie bardziej niż to czasami bywa po większej kolacji.

Pocieszam się wizją, że mogę wrócić do moich grudniowych planów – weekendowych odwiedzin przyjaciółki, wypadów na jarmark bożonarodzeniowy, wigilii w gronie znajomych, lampki wina w święta i jeszcze więcej wina w sylwestra. Przecież nic się nie stało, to tylko miesiąc. Wytrzymałam ich już przecież 29, wytrzymam też kolejny. Mam nadzieję, że nie dopadnie nas żadne choróbsko czy życie nie pokrzyżuje nam planów w jeszcze inny sposób. Dlatego chyba tak ważna jest metoda małych kroczków. Nie przewidzimy, co stanie się dziś wieczorem, więc tym bardziej ciężko planować coś na miesiąc do przodu.

A więc - kolejna aktualizacja w poniedziałek.

5 grudnia 2023, 11:34

Dziękuję za Wasze komentarze i wiadomości prywatne. Jesteście nieocenionym wsparciem 🥹

Wczoraj odbyła się punkcja. Udało się pobrać 22 komórki 🤍

Rano po przebudzeniu czułam ogromne rozpieranie w podbrzuszu, jakby zaraz miały pęknąć mi jajniki. Nie wspominając o piersiach, które urosły mi jak w poprzedniej ciąży. Nie mogłam się do nich dotknąć. Na wpół wyprostowana wyszłam z domu, a mąż zawiózł mnie do kliniki. Na miejscu było super. Poczułam się bardzo dobrze zaopiekowana, personel był miły i odpowiadał na wszystkie moje pytania.

Chwilę po tym, jak znalazłam się na sali zabiegowej, doktor Schneider przywitał mnie wielkim uśmiechem na ustach i łamanym "dzień dobry". Też się szeroko uśmiechnęłam. Lubię pana doktora. Anestezjolog podał mi dożylnie znieczulenie i życzył miłych snów. Zdążyłam jeszcze powiedzieć, że to moja ulubiona część zabiegu, poczułam smak leku w ustach i błogo sobie zasnęłam. Narkoza to coś cudownego 🙈

Nie pamiętam gdzie i kiedy pierwszy raz się obudziłam, bo chyba znowu urwał mi się film. Ale gdy już doszłam do siebie, szybko stwierdziłam, że chcę już wychodzić.

Mąż czekał na mnie w poczekalni, od razu złapał pod ramię i zapytał, czy nie chcę się czegoś napić. Właśnie, anestezjolog kazał mi dużo pić. Posiedzieliśmy chwilę i doktor zawołał nas do swojego gabinetu.

- Wszystko poszło gładko. Mamy 22 komórki. To bardzo dobry wynik.

Tu odetchnęłam. Zapytałam o statystyki.

- Część będzie niedojrzała, a część się nie zapłodni. Statystycznie zostanie nam połowa, może 10. 4 zostawimy do dalszego rozwoju, a resztę zamrozimy na drugi dzień. Teraz poczekamy na miesiączkę, żeby wszystko się ustabilizowało. Przyjdzie szybciej niż zwykle, za jakiś tydzień. Później poczekamy na kolejną i możemy transferować.

Tu posmutniałam. Wiedziałam, że tak będzie. Zaszkliły mi się oczy. Zapytałam, czy to znaczy, że transfer odbędzie się dopiero pod koniec stycznia lub na początku lutego. Doktor przytaknął. Nie zamierzałam się o nic kłócić, ale mimo wszystko popłynęła mi łza. Znowu to cholerne czekanie. Lekarz zaczął coś dalej mówić, ale w pewnym momencie spojrzał na mnie i zapytał:

- Czyli chce mieć pani transfer w najbliższym cyklu?

Zaświeciły mi się oczy. Mąż zaczął się śmiać.

- Oczywiście panie doktorze. Tu nie chodzi o miesiąc. Czekam już 2 i pół roku.

Zgodził się!! Zapytał tylko, czy będziemy w domu w przerwie świątecznej. Prawdopodobnie miał nie umawiać pacjentów na ten czas (jest znacznie mniej personelu), ale chyba zrobiło mu się mnie szkoda i postanowił zrobić wyjątek.
Mamy to. Moja płaczliwość wreszcie się na coś przydała 😎 27 lat na to czekałam. No, może działa jeszcze na męża.

Transfer odbędzie się na cyklu sztucznym. Nie wiem, czy to gorzej. W każdym razie sami możemy wyznaczyć jego datę. Dostałam receptę na estrofem, który mam zacząć brać od 2 dc. Mąż oczywiście się śmiał, że 02.01. będę już koczować przed drzwiami o ósmej rano. No i właśnie, że będę!

Ale luz. Nie ma co wybiegać myślami w przyszłość. Do tego czasu tak wiele się może wydarzyć. Cieszę się, że mąż już oddał nasienie, więc nawet jak dopadnie go jakieś choróbsko przez święta to nie pokrzyżuje nam to planów. On choruje znacznie częściej niż ja. Ale nadal nic nie możemy przewidzieć.

Właśnie, mąż. Poprosiłam o wyniki badania.
Są lekko słabsze niż ostatnio, ale nadal okej. Koncentracja 78 mln/ml, łączna ilość 218,4 mln, morfologia 3%. No i niestety WHO A znowu 0%. Ciekawe od czego to zależy. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na ICSI.

Po zabiegu trochę bolał mnie brzuch, ale na przeciwbólowych było naprawdę ok. Powiedziałabym, że lepiej, niż rano. Obejrzałam film, ogarnęłam dom. Starałam się zgodnie z radami dużo pić i jeść produkty białkowe. Wieczorem zadzwonił anestezjolog z pytaniem, jak się czuję. Miło - wcześniej tego nie doświadczyłam.

W nocy miałam sen. Śniło mi się, że dojrzałe były tylko 2 komórki. Chyba mój mózg musiał przerobić ten temat. Ale czy to nie tak, że sny powinno się interpretować na opak? Te pesymistyczne na pewno 😉

Krótko po przebudzeniu dostałam telefon.
Z 22 komórek 16 było dojrzałych. 14 się zapłodniło. 8 zostało zamrożonych po zapłodnieniu, a 6 pozostawiono do dalszego rozwoju. Doktor był bardzo zadowolony z wyniku. Powiedział, że statystycznie 1 na 3 zarodki dobrze się rozwijają. Mamy więc szanse na 2 rokujące blastki. Fajnie, że chcą rozwijać 6, a nie 4, jak to było mówione na początku.

Jeśli zarodki przetrwają do 5 doby, zostaną zamrożone w sobotę. O rozwoju spraw laboratorium będzie nas informować dopiero w następny poniedziałek.

Czy ktoś mnie może uszczypnąć? Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok i wcale nas nie dotyczy. Medycyna jest niesamowita.

Wiadomość wyedytowana przez autora 5 grudnia 2023, 11:38

12 grudnia 2023, 18:34

Wczoraj zawalił mi się świat.
Telefon z laboratorium - nie mamy żadnej blastki.
Płakałam długo. 8-9 godzin.
Niepłodność, wygrałaś. Ale tylko na chwilę.

29 grudnia 2023, 15:49

Cóż by tu napisać.. Życie mnie nie oszczędza. Wręcz przeciwnie, zawala mnie raz po raz kamieniami, z których ciężko się odkopać.

Czeka na nas 8 zarodków w bardzo wczesnym stadium. Nie wiadomo, jak będą się rozwijać. Transfer na cyklu sztucznym zaplanowany był na 8 stycznia. Strasznie dziwnie się czułam planując te całe dalsze kroki, nie wiedząc, czy w ogóle będzie co transferować.

Od prawie 3 tygodni przyjmuję estrofem. Wczoraj byłam na rutynowej kontroli, żeby potwierdzić, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Niestety nie idzie. Co prawda jajniki są wyciszone (nie widać oznak owulacji, a to pożądany efekt), ale endometrium zmniejszyło się z 8 do 6 mm. Ponadto progesteron urósł powyżej dopuszczalnej granicy. Lekarz powiedział, że ten cykl nie wygląda dobrze i nie nadaje się do przeprowadzenia transferu. Zaczęłam płakać. Po prostu. Już nawet nie miałam siły ani ochoty tego powstrzymywać. Nie zadałam żadnego z przygotowanych pytań, tylko połykałam łzy i marzyłam o tym, by już wrócić do auta. Przez najbliższe 10 dni 3 razy dziennie mam przyjmować dopochwowo progesteron i czekać na okres. Za kilka tygodni będziemy próbować na cyklu naturalnym. Ale jak to się skończy dowiemy się tak naprawdę na maksymalnie kilka dni przed transferem. Może nawet w jego dniu, dowiadując się, że nie musimy już przyjeżdżać do kliniki, bo nie ma po co.

Jest mi źle, przykro. Ale dziękuję sobie i wszystkim, którzy trzymali mnie w pionie, że od początku zdystansowałam się do tego transferu. Po wiadomości o braku blastek, która zwaliła mnie z nóg, zaakceptowałam fakt, że będziemy potrzebowali kolejnego podejścia. Staram się patrzeć w przyszłość i myśleć o przygotowaniu do kolejnej stymulacji. Pilnuję diety i suplementów, a w nowym roku planuję wdrożyć kilka postanowień. Żeby mieć się czego trzymać, gdy znowu jakaś informacja będzie próbowała powalić mnie na ziemię.

Ostatnio doktor mocno mnie skarcił za robienie sobie nadziei. Przypomniał o naszej pierwszej rozmowie - to nie będzie łatwa droga. Mamy dać sobie rok. On zatroszczy się o nas najlepiej jak potrafi, ale powinniśmy uzbroić się w cierpliwość. Musimy trafić na tę jedną dobrą komórkę, która da nam dziecko. In vitro to nie droga na skróty, a dopiero początek ciężkiej walki.

Ale choć już dawno przejechałam się na dobieraniu dat pod termin porodu, mocno boli mnie myśl, że prawdopodobnie nie zostanę mamą w roku, na który tyle czekałam, czyli 2024.

Mam nadzieję, że spokojnie spędziłyście te święta. Że nie musiałyście denerwować się niepotrzebnymi pytaniami. Że mimo tych wszystkich trudnych momentów choć przez jeden dzień poczułyście prawdziwe rodzinne ciepło i szczęście.

Życzę Wam, żeby nowy rok był dla Was najszczęśliwszy ze wszystkich do tej pory. By odmienił Wasze życie w najpiękniejszy sposób. Byście wreszcie, po wielu miesiącach czy latach walki, mogły uśmiechnąć się do siebie i powiedzieć "Jestem spełniona, jestem szczęśliwa. Wygrałam tę wojnę". 🤍

26 stycznia, 12:23

Dawno mnie nie było. Ale zostawię tu coś ku pamięci.

Nowy rok, dużo pracy. Nowe postanowienia.

Wiadomość o braku blastek dała mi porządnego kopniaka w tyłek. Zaczęłam pracować nad jakością komórek, uzupełniłam zapasy suplementów i przyjrzałam się swojej diecie. Nie była najgorsza, ale zdecydowanie za mało różnorodna. Zadbałam o codzienną porcję orzechów, nasion i strączków. Przestałam jeść słodycze. Od 26 dni zjadłam tylko kawałek tiramisu zrobiony przez moją teściową. Gorzka czekolada, suszone owoce czy masło orzechowe w zupełności mi wystarczają. Na początku sięgałam właśnie po to, gdy po obiedzie musiałam zjeść coś słodkiego. Pomagało mi też kilka łyków kawy, dzięki czemu mój organizm miał poczucie, że dostał jakąś nagrodę. Dziś czuję, że cukier w moim organizmie się wyregulował i nie muszę nic podjadać między posiłkami.

Jako wegetarianka zadbałam także o odpowiednią proporcję białka na moim talerzu. Do makaronu z warzywami dodaję soczewicę czy tofu, a do tortilli wrzucam czerwoną fasolę. Suplementuję też żelazo, dzięki czemu przestały wypadać mi włosy. To jest naprawdę game changer - przez ostatni czas straciłam połowę ich objętości, a dziś po myciu na szczotce nie zostaje prawie nic.

Do ruchu zachęca mnie nowy, malutki jeszcze członek rodziny. Pod koniec dnia na liczniku mam 6-7 tysięcy kroków, co kiedyś było dla mnie nie lada wyczynem. Śpi z nami w łóżku, a ostatnio stracił pierwszy ząbek.

Bardziej dbam też o nasz quality time z mężem. Gdy wraca do domu staram się odłożyć telefon i po prostu z nim być, porozmawiać, przytulić się. Staram się więcej słuchać i angażować w jego sprawy.

Próbuję też bardziej doceniać ludzi wokół mnie, mówić im dobre słowa. Częściej się odzywać, bardziej uczestniczyć w ich życiu. Częściej mówić „kocham Cię”.

Chciałam też zacząć czytać książki i nawet w pierwszym tygodniu stycznia zakupiłam ,,Das Haus der Schwestern” mojej ulubionej pisarki Charlotte Link, ale niestety nie znalazłam jeszcze czasu, by do niej usiąść. To taki mój odwieczny problem, że ciężko mi znaleźć wolną chwilę, by czytać. Telefon niestety wygrywa tę bitwę. W każdym razie zaczęłam zauważać, że coraz częściej brakuje mi słów w obu językach. Kiedyś, gdy jeszcze się uczyłam, wiele czytałam w języku niemieckim. Teraz posługuję się bardziej potoczną, uproszczoną mową. Z kolei w języku polskim rozmawiam jedynie z mężem, co znacznie ogranicza mój zasób słów. Mimo, że nie wdrożyłam jeszcze moich planów w życie cieszę się, że zauważyłam problem i chcę go zmienić.

A jeśli chodzi o starania.. Właśnie stuknęło nam 2,5 roku. Wszyscy naokoło zachodzą w ciążę, a ja patrzę się na to wszystko nadal stojąc na linii startu. Mam wtedy takie poczucie zmarnowanego czasu i beznadziejności mojego życia. Ale w tym momencie mój mąż i psiapsi wchodzą do akcji mówiąc „Ich sytuacja nie ma nic do naszej. My idziemy po swoje we własnym tempie”. Z taką myślą jest mi lepiej. I gdyby zapytać mnie jeszcze raz o ten najgorszy czas w staraniach, to odpowiedziałabym to samo, co jeszcze kilka miesięcy temu – najgorszy był pierwszy rok. Teraz stało się to codziennością, z którą trzeba nauczyć się żyć. Czasem mam gorszy dzień, czasem sobie popłaczę, ale za chwilę podnoszę głowę i zastanawiam się, co zrobić dzisiaj na obiad.

W poniedziałek byłam na kontrolnej wizycie w klinice. Był to 12 dc. Mimo, że przez ostatnie wieeele miesięcy był to dla mnie czas okołoowulacyjny, tym razem dowiedziałam się, że moje endometrium ma jedynie 6,4 mm, a pęcherzyk 14mm. Ten ostatni sztuczny cykl z estrofemem musiał mi tak namieszać w organizmie. Od koleżanki dowiedziałam się, że właśnie niektóre kobiety tak reagują na estrofem i jest jedna wielka klapa. Tą klapą jestem m. in. ja.

Doktorek dał mi zastrzyk Rekovelle na pogrubienie endometrium i Ganiran (ten, którym się stymulowałam) na wstrzymanie owulacji. A, i przyznał się, że słaba jakość komórek może leżeć w przestymulowaniu (było ich 22). A jeszcze niedawno mi mówił, że stymulacja tak super poszła.

W środę (24.01.24) byłam na kolejnym usg. Hormony w porządku, endo 8 mm – ok, poza tym jeszcze urośnie. Jest zgoda na transfer. O 20:00 tego samego dnia miałam podać sobie ovitrelle, którego skutki właśnie czuję w podbrzuszu – prawdopodobnie dziś (piątek) wystąpi owulacja. Wieczorem wchodzi już progesteron, Cyclogest. Od jutra dołącza do niego zastrzyk z progesteronem, Prolutex. W sobotę rozmrażają nasze 8 zarodków. Tego samego dnia przychodzi do nas kolega-sanitariusz, by podać mi pierwszą kroplówkę z intralipidu. Mam ją powtarzać co 3 tygodnie. W sobotę wstrzykuję też pierwszą dawkę accofilu i zaczynam brać encorton. Dr Sydor pisał też o heparynie, ale jedynie przy tym punkcie nie podał, kiedy mam zacząć z zastrzykami. Przypuszczam, że od dnia transferu – tak piszą inne dziewczyny na forum. W poniedziałek rano mogę dzwonić do laboratorium i pytać o rozwój zarodków. Gdyby cokolwiek się działo i zostałby np. jeden, zaproszą mnie na transfer już wcześniej. Jak wszystko pójdzie po naszej myśli, to transfer blastocysty zaplanowany jest na środę, 31 stycznia.

Żyję metodą małych kroczków i nie wybiegam myślami nawet o jeden dzień w przód. Będzie co ma być. Codziennie się modlę, a już Bóg zdecyduje, co stanie się dalej. Jestem realistką i wiem, że moje pragnienie nic nie zmieni w tej sytuacji.

29 stycznia, 11:12

3 zarodki już się zatrzymały.
3 jeszcze się rozwijają, ale nie rokują dobrze.
2 rozwijają się na ten moment poprawnie.

Wszystko się może wydarzyć. Znowu to czekanie. Góra, dół. W jednym momencie myślę, że mi to obojętne, że jestem nastawiona na porażkę.
A za chwilę łzy strachu same lecą mi po policzku i nie wiem, jak dotrwam do środy.
Co za chory rollercoaster.

30 stycznia, 08:47

Dzwonili z labo.
Wszystkie zarodusie żyją.
Te 3 w dalszym ciągu kiepsko rokują, ale na 100% nie da się powiedzieć jak się będą rozwijały. Dwa najlepsze nadal się dzielą.
Transfer jutro bez zmian. 🤍
Jeszcze tylko jeden długi dzień. Wiem, że czuwasz nad nami, Córeczko.

1 lutego, 10:38

1 dpt

Jesteśmy już w domku, razem, we trójkę.

Wczorajszy dzień był dla mnie trudny emocjonalnie..
Od razu po przybyciu do kliniki dowiedzieliśmy się, że pozostał nam jeden Zaroduś.. Jeden jedyny. Cztery pozostałe przestały się rozwijać tego samego ranka. Doktor powiedział, że potrzebowaliśmy 22 komórek, by uzyskać jeden zarodek średniej klasy 4bc. Zabolało. Łzy napłynęły mi do oczu.

Następnie miałam rozebrać się od pasa w dół i położyć na fotelu. Nazwałabym go ginekologiczno-operacyjnym. Biodra rozłożyły się całkowicie na bok. Górna część mojego ciała zsunęła się do dołu, a nogi były niemal na wysokości twarzy doktora. Następnie poczułam zimno wziernika i ogromny ból. Doktor powiedział, że mam zwężone wejście do szyjki macicy i zrosty, które musi rozerwać. Kazał trzymać rękę męża i ściskać, gdy to konieczne. W pewnym momencie podskoczyłam z bólu. Patrzyłam na męża i płakałam. Czułam wstyd. To wszystko nie tak miało wyglądać...

Doktor i pani embriolog zaczęli mnie uspokajać, że najgorsze za mną. Przedostali się przez szyjkę i podali zarodek. Ból minął. Doktor pokazał mi na usg małą, białą Kropeczkę. Kropuś był już ze mną.

To On 🤍: dbd0bbd9-2293-4109-88f1-b031c2ff884c.jpg

Następnie pozwolił się ubrać i mogliśmy jechać do domu. Tego dnia miałam odpoczywać, ale następnego mogłam już wrócić do normalnego życia.

Mąż zostawił mnie w domu i pojechał do pracy. Położyłam się pod kołdrą, zwinęłam w kłębek i mówiłam do Kropusia. Powiedziałam mu, że jest dzielny, że tak długo walczył i w tym domku będzie mu o wiele lepiej niż w laboratorium.

Różne myśli przechodziły przez moją głowę. Wyczytałam, że zarodki klasy C nie rokują dobrze. Z drugiej strony pomyślałam, że powinnam być wdzięczna, że choć jeden z nich dał radę i transfer się odbył. Przecież mogłam dostać z rana telefon, że nie mam po co przyjeżdżać.. Ale nie potrafię się cieszyć. Ta długa walka i 3 odebrane szanse odarły mnie ze spontanicznej radości. Jestem ostrożna, wycofana i przygotowuję się raczej na negatywny scenariusz. Mąż tak samo. Żadnych zachwytów, nadziei. Otwieramy tak zwany dupochron, bo boimy się być zranieni.. A to już sam Bóg zadecyduje, jak ta historia się potoczy.

Ze swojej strony jednak przygotowuję Dzidziusiowi jak najlepsze warunki. Co rano biorę 7,5 mg encortonu oraz dwa zastrzyki - jeden to progesteron, drugim jest heparyna. Wieczorem dopochwowo cyclogest. Co trzeci dzień wieczorem podaję accofil. Jestem też po pierwszej kroplówce z intralipidu. Jem zdrowo, chodzę na spacery. Dbam o to, by utrzymywać brzuch i stopy w cieple. Piję polecany koktajl z arbuza, buraka i imbiru (tutaj ciekawy artykuł na ten temat: https://www.jacintha.com.au/journal/food-as-medicine-beetroot-watermelon-juice-to-assist-embryo-implantation?format=am).
Modlę się. Na nic więcej nie mam wpływu.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 lutego, 10:59

6 lutego, 15:31

Ku pamięci:

1 dpt
Przerabianie wiadomości o marnych szansach na powodzenie. Totalny dół, brak sił na wstanie z łóżka. Płacz przeplatany ze snem. Okropny ból głowy i wszystkich mięśni (skutek accofilu). Wzdęty brzuch od progesteronu. Brak bólu piersi. Wzięłam wolne na dwa dni, bo nie byłam w stanie pracować. Ślad ovitrelle na teście ciążowym.

2 dpt
Kolejny przespany dzień, brak motywacji do czegokolwiek. Jedynie kilka spacerów. Wertowanie forum w poszukiwaniu informacji o szczęśliwych ciążach ze słabo rokujących zarodków. Okropny ból głowy i wszystkich mięśni, głównie łydek. Senność, huśtawka nastrojów. Wzdęty brzuch od progesteronu. Brak bólu piersi. Lekkie ciągnięcie w obu jajnikach. Ślad ovitrelle na teście ciążowym.

3 dpt
Pobudka o 1:30. Strach co będzie dalej. Napady płaczu co parę minut. Możliwe, że to też skutek accofilu, bo on mi bardzo siada na psychę. Senność. Wzdęty brzuch od progesteronu. Brak bólu piersi. Ból żołądka. Pierwszy trochę produktywny dzień. Test biały.

4 dpt
Przeszywający ból w dole brzucha. Mocne ciągnięcie prawego jajnika. Senność. Ból mięśni zniknął, nastrój znacznie lepszy. Pogodziłam się z porażką. Test biały.

5 dpt
Bardzo intensywne sny. Okresowy ból brzucha. Szybko się wzruszam – popłakałam się słuchając podcastu o gryzakach dla psów. Nastrój ok. Kłucie jajników. Robię test - negatywny. Po chwili dość wyraźny szary cień, jak kreska fabryczna albo znowu ślad po ovi. Do dupy te testy. Zamówiłam 20 innych.

6 dpt
Delikatne, rytmiczne skurcze macicy. Doktor pozwolił wziąć magnez w dużej dawce. Cały czas chce mi się siku, jak nie pójdę to skurcze się nasilają. Piersi totalnie puste, nie bolą. Robię test – biel aż razi w oczy. 6 dpt powinno już coś wyjść, chociaż cienka kreseczka.

7 dpt
Informacja o ciąży koleżanki z biura. To była ostatnia osoba, po której bym się spodziewała. Zaraz zostanę sama w tej firmie. Ukrywam łzy. Ciężko mi, chcę już wiedzieć. Skurcze się nasilają, jadę do domu. Brak jakichkolwiek objawów. Test negatywny.

Czuję, że się nie udało.. Cuda nie są dla mnie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lutego, 15:23

9 lutego, 17:05

Kończymy akapit naszego życia, do którego tak długo się przygotowywaliśmy.

Beta jest ujemna.

Podsumowując matematycznie: 22 pęcherzyki, 16 dojrzałych komórek, 13 zapłodnień, 3 zarodki zatrzymane w drugiej dobie, 2 w trzeciej, 6 w piątej, 1 w siódmej.

Podana blastka średnio-słabej klasy 4BC. Jedna jedyna szansa. Brak ciąży. Brak zamrożonych zarodków.

Statystyka była dla nas bezlitosna. Musimy zaczynać wszystko od początku.

Znałam wynik od dawna, ale dopiero teraz mogę ostatecznie zamknąć ten rozdział. Zamierzam upić się dziś rumem z colą. A mój mąż robi taki najlepszy, z limonką i lodem.

Jestem wdzięczna, że poznałam tu tyle cudownych osób, bez których bym sobie nie poradziła. Godzinami wałkowałyśmy ten temat, aż się z nim oswoiłam i zobaczyłam, że za tą przepaścią jest coś jeszcze. Jest piękne życie, są dalsze szanse.

Nauczyłam się, że niepłodności nie da się zrozumieć. Zadawanie sobie pytania o co chodzi jest bez sensu. Po prostu tak jest. Jedni nie mają problemu, a my mamy. Nie da się tego ogarnąć naszym umysłem i możemy zrobić sobie jedynie krzywdę, próbując szukać winnych.

Każdy ma swoją drogę, swój krzyż. To tak jakby próbować zrozumieć, dlaczego ktoś jest chory na białaczkę. No jest i już. Może walczyć albo się poddać i umrzeć.

Ludzie chcą mieć dzieci i je mają. Myślą o tym, starają się i zaskakuje. To naturalna potrzeba prawie każdego człowieka. Nie stoi za tym chęć posiadania, a czysta biologia. Instynkt. Dlatego tyle o tym myślimy i wszystko inne zdaje się nie mieć większego znaczenia. Dlatego rady „odpuść” są z dupy. Radzącemu można odwzajemnić tę złotą wskazówkę i powiedzieć, żeby nie jadł.

Plan mamy następujący:

1) Wyrównanie poziomu homocysteiny - jeśli trzeba, to damy sobie miesiąc przerwy.
2) Podejście nr 2 w tej samej klinice, mam nadzieję, że z innymi lekami.
3) Gdy procedura nr 2 nie wypali lub lekarz nie wyciągnie żadnych wniosków, zmieniamy klinikę na Czechy. Próbujemy do wyczerpania sił / pieniędzy.
4) Adoptujemy dziecko i cieszymy się z życia.

Wniosek: Zostaniemy rodzicami.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 lutego, 17:07

16 lutego, 20:32

Dzień 1 stymulacji – podejście numer 2 🍀
 
Nie sądziłam, że sprawy potoczą się tak szybko. Byliśmy dziś na zwyczajnej rozmowie u doktora w celu ustalenia dalszego planu po nieudanym transferze. Ku mojemu zdziwieniu postanowił mnie zbadać. Jeszcze trochę krwawiłam, co według niego było dobrym znakiem. Na obrazie usg nie pokazały się żadne rosnące pecherzyki, dlatego zaproponował, że możemy zacząć kolejną stymulację już dziś, w 6 dniu cyklu. Przepisał mi inny lek, Rekovelle. Powiedział, że przynosi lepsze efekty. Do mojej wagi dobrał dawkę 6 mg - nawet nie wiem jak porównać ją do wcześniejszej Bemfoli, której wstrzykiwałam na zmianę 70 i 150 I.E. Za 5 dni mam się pokazać na kontroli i jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, punkcja odbędzie się we wtorek, 27 lutego. Zależy mu na tym dniu, bo będzie akurat w klinice i chciałby osobiście przeprowadzić punkcję.

Jeszcze do mnie nie dociera, że jestem już po pierwszym zastrzyku. Ta wizyta była mi dziś tak obojętna, że prawie o niej zapomniałam. Nie wiedziałam, że tak się zakończy.

Rekovelle jest w formie pena - zmienia się tylko cienkie igiełki i wkłucie nic nie boli.

A teraz z tych mniej przyjemnych i trochę drażliwych kwestii - doktor stwierdził, że przyczyną niepowodzeń oraz poronień są moje słabej jakości komórki jajowe. Mieliśmy jego zdaniem szczęście w nieszczęściu, że zarodkowi trzy razy udało się zagnieździć, ale przestał się dalej rozwijać. I żadne leki, które dodatkowo brałam, nie miały według niego wpływu na podtrzymanie ciąży (accofil, encorton, prograf, intralipid, heparyna).

Trudna to dla mnie informacja i bardzo niezrozumiała. Zaczęliśmy się starać, gdy miałam 24 lata, zawsze prowadziłam w miarę zdrowy tryb życia - ba, nigdy nie lubiłam słonych przekąsek, smażonego jedzenia czy słodkich, gazowanych napojów. Mimo mojej wegetariańskiej diety nigdy nie miałam niedoborów. Nie wykryto u mnie żadnych chorób współistniejących, nie mam PCOS, a moje AMH jest w normie.

Doktor nie pozostawiał miejsca na jakąkolwiek dyskusję. Stwierdził, że stymulacja ma się nijak do jakości komórek i że kolejnym razem też będę miała dużo pęcherzyków, bo taki jest mój organizm. Jego rolą natomiast jest wybrać z nich jedną/dwie dobre komórki, które będą rozwijać się z potencjałem i dadzą nam dziecko.

Z tego co się informowałam, odpowiedni dobór leków do stymulacji ma przeogromny wpływ na przebieg całej procedury ivf, więc nie do końca mogłam się zgodzić z jego słowami. Prawie każdy przypadek pokazuje, że druga stymulacja przebiega dużo lepiej od pierwszej, bo lekarz zna już odpowiedź organizmu na konkretne leki i ich dawki. To wszystko sprawia, że choć bardzo nie chcę, powoli tracę zaufanie do doktora.

Plan jest jednak następujący - patrzymy, jak zareaguję na nowy lek, a po punkcji zapładniamy pobrane komórki i wszystkie zarodki rozwijamy do stadium blastocysty. Następnie mrozimy je i wykonujemy badanie genetyczne Embrace.

Ja natomiast mam mieszane odczucia co do tego testu. Po pierwsze, musimy mieć najpierw jakiekolwiek zarodki, by móc je zbadać i wybrać te prawidłowe, a ostatnio został przecież tylko jeden. Po drugie, odstrasza mnie cena - 600€ za jeden zarodek. Poza tym nie czuję, by w tym leżał problem - przecież i ja, i mąż mamy prawidłowe kariotypy, robiliśmy nawet rozszerzone badanie, które pokazało, że jesteśmy w 100% zdrowi genetycznie. Badaliśmy też nasze Dzieciątko, które prawdopodobnie również było zdrowe (nie dało się przebadać tylko jednego chromosomu ze względu na rozkład DNA).

Czytałam ostatnio artykuł o tym, dlaczego w niektórych klinikach zaczęto odchodzić od badania zarodków, gdy nie ma do tego jasnych wskazań, jak np. choroby genetyczne u pary czy w rodzinie. W skrócie - badania wykazały, że zarodki mają zdolność do samodzielnej regeneracji i te, które w 3 dobie wyglądały na nieprawidłowe, w 5 dobie były już prawidłowe genetycznie. Ponadto podłoże hodowlane, które bada się podczas testu Embrace, może zawierać uszkodzone elementy DNA, przez co zdrowe embriony mogą zostać uznane za wadliwe. Więcej w tym wywiadzie: https://www.youtube.com/live/6pwakBDDoMA?si=bF4YjlOxySUYbWBU

Mam mętlik w głowie. Cieszę się, że idziemy dalej. Boję się tylko, że znowu możemy wrócić do punktu wyjścia i zostać z niczym. Ale najgorsze jest w tym wszystkim bezczynne czekanie, tak więc chcę próbować dalej, do skutku.

21 lutego, 09:56

6 dzień stymulacji 🍀

Od trzech dni odczuwam ucisk w podbrzuszu, mam bardzo płodny śluz, a dziś w nocy kłucie w jajnikach nie pozwalało mi zasnąć. Choć może to też podekscytowanie przed kontrolnym usg.

Byłam przed chwilą na podglądzie pęcherzyków.
Mamy 10 dużych i 10 małych. Nie wiadomo, czy te małe jeszcze podrosną. Endometrium jest ładne jak na chwilę obecną – ma już chyba 8,2 mm i jeszcze pogrubi się przez następne dni.

Mam kontynuować wstrzykiwanie Rekovelle do piątku. Od dziś do soboty dochodzi też Ganiran, który zapobiega przedwczesnemu dojrzewaniu pęcherzyków. W piątek mam się zjawić na pobraniu krwi, a w sobotę o 20:00 podać Ovitrelle na wywołanie owulacji. Punkcja z wtorku została przesunięta na poniedziałek, 26 lutego.

Wszystkie komórki zostaną pobrane i zapłodnione metodą ICSI, a zarodki rozwijane do 5 doby. Cykl wygląda poprawnie, nie ma tym razem ryzyka hiperki, więc jeśli uzyskamy jakąś blastocystę, dostaniemy zgodę na świeży transfer. Z testu genetycznego Embrace zrezygnowaliśmy.

Ta stymulacja przebiega znacznie szybciej niż poprzednia. Listopadowa trwała 13 dni, ta tylko 10. Mam nadzieję, że nie jest to zły znak. Do dziś nie dowierzam, że podchodzimy do drugiej procedury. Nie przeżywam jej tak jak poprzedniej. Trzy tygodnie temu miałam nieudany transfer, a od paru dni jesteśmy już w trakcie kolejnej próby. Ale to dobrze, brak nam czasu na nadmierne myślenie. Idziemy za ciosem.

Na przestrzeni następnego tygodnia wszystko będzie jasne 🥺🙏🏻

24 lutego, 08:31

9 dzień stymulacji 🍀

Wczoraj zrobiliśmy ostatni zastrzyk Rekovelle. Nadal do mnie nie dociera, że znowu jesteśmy tak daleko. Że po raz kolejny otwierają się przed nami nowe drzwi, zza których nieśmiało wychyla się nadzieja. Ten cały sen przerywa co jakiś czas kłucie w jajnikach i sprawia, że to wszystko staje się bardziej realne. Jestem bardzo podekscytowana tym, co przyniesie nam los i jaką szansę da tym razem.
Od kilku dni czuję się świetnie. Podobam się sobie w lustrze, chętniej zagaduję do ludzi. Myślę, że okres okołoowulacyjny x20 robi swoje, ale jednak i na duszy jakoś tak lżej. Cieszę się, że możemy działać i realnie zbliżać się do spełnienia naszego marzenia. Nie próbować jak dotąd w ciemno, a czynić konkretne, celne kroki naprzód. Co jakiś czas pojawia się we mnie strach, niepewność - jestem zdecydowanie ostrożna w zbyt ochoczym wybieganiu w przyszłość. Ale postanowiłam celebrować dobre momenty i cieszyć się chwilą. Dziś działamy. Robimy wszystko, co możemy, a reszta nie zależy już od nas. Jeśli się nie uda, płacz zostawimy na później. Nie uciekniemy od niego.

Brzuch trochę powiększył swój obwód. Jest pełen siniaków i nawet z rana mocno odstaje. Za każdym razem, gdy szukam wolnego miejsca na nowy zastrzyk, myślę o tym, jak dużo już za nami. Czasem obracam się bokiem do lustra i rozpływam się w myślach, jak by to było nosić pod sercem tego małego Człowieka, którego już tak bardzo kochamy.

Od środy, od kiedy biorę Ganiran, zauważyłam u siebie lekkie duszności. Zasapuję się przy wejściu na piętro i mam wrażenie, że chwilami robię dość małe, krótkie wdechy. Ale to są w sumie żadne negatywne skutki, stymulację znoszę naprawdę tip top.

Przed chwilą podaliśmy ostatni raz Ganiran, a już o 20:00 mamy wywołać owulację Ovitrelle. Koniec. Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Niedzielę zaplanowaliśmy po brzegi, więc mam nadzieję, że do poniedziałkowej punkcji szybko zleci nam czas. Stymulację można traktować jako przedbiegi całej procedury - prawdziwe oczekiwanie i stres zaczynają się dopiero później. Od poniedziałku do soboty embriolodzy będą rozwijali nasze zarodeczki i pod koniec tygodnia dowiemy się, jakie rezultaty przyniosła cała procedura. Ostatnio dwa miesiące trwałam w zawieszeniu, a tym razem wszystko będzie jasne w ciągu 5 dni.

Jeszcze chwilka 🤍

27 lutego, 19:12

Wczoraj odbyła się nasza druga punkcja.

Ostatnim razem w jej dniu ledwo wstałam z łóżka i doszłam do samochodu. Teraz było zupełnie inaczej. Obudziłam się w świetnym nastroju, wyszykowałam się i ruszyliśmy z mężem do kliniki. Miałam nawet taką myśl, że może pęcherzyki popękały, bo prawie nie czułam jajników.

Na miejscu opieka - marzenie. Dostałam swój pokój, czysty, nowiusieńki. Pielęgniarki zagadywały mnie i żartowały. Przebrałam się w szpitalną piżamkę i pani anestezjolog zaprowadziła mnie na salę zabiegową obejmując w pasie. Zanim się zorientowałam, siedziałam już na fotelu ginekologicznym i zaczęłam odpływać. Powiedziałam tylko, że nie lubię wenflonów, ale za to kocham znieczulenie i już mnie nie było. Na salę weszłam o 8:55, a o 9:23 świadomie już rozmawiałam z pielęgniarką w moim pokoju. Poleżałam 10 minut i wyszłam do męża. Znowu - czułam się znacznie lepiej niż za pierwszym razem.

Rozmyślałam jak przebiegł zabieg i ile komórek uda się pobrać. Obstawiałam 15, bo na usg było widać 10 dużych i 10 małych pęcherzyków, poza tym biorąc pod uwagę samopoczucie miałam wrażenie, że jest ich mniej niż poprzednio.

Po chwili doktor zawołał nas do gabinetu i oznajmił, że udało się pobrać 30 (!) komórek. Popatrzyłam na męża i wiedziałam co myśli - znowu poszło w ilość, nie w jakość. Był przerażony. Ja też byłam w szoku. Doktor zaczął nam tłumaczyć, że uzyskaliśmy taki wynik przez mój wiek i wysokie AMH. I że jestem ewenementem. Nie wiem, czy to dobrze. W każdym razie lekarz i jego asystentka uśmiechali się od ucha do ucha. Doktor stwierdził, że normalnie w przypadku, gdy komórek jest więcej niż 20, zaleca się odroczenie transferu na kolejny cykl. Ale w tym przypadku wyjątkowo możemy spróbować zrobić świeży transfer. Nie wiem, czy postanowił tak widząc wyniki krwi, obraz jajników czy po prostu był odważniejszy mając świadomość, jak beznadziejny wynik uzyskaliśmy ostatnio.

Przepisał mi lek przeciwbólowy z koniecznością (nie zaleceniem) przyjmowania go co 6 godzin i clexane od następnego dnia. Zwiększył mi też dawkę proga. Ucieszyły mnie te zmiany - widać, że zastanawiał się nad moim przypadkiem i wyciągnął jakieś wnioski.

Transfer zaplanowany jest na najbliższą sobotę, 2 marca. Bardzo ważny dla nas dzień również z innego powodu 🤍 Powiedział, że zadzwoni kolejnego ranka i powie, ile komórek było dojrzałych i ile się zapłodniło.

Mąż odwiózł mnie do domu. Odpoczywałam resztę dnia. Czułam się świetnie, ale jak dłużej siedziałam lub stałam to trochę mnie kłuło w macicy. Najgorsze były wzdęcia i ból żołądka, które miałam także ostatnim razem.

Dziś czuję się doskonale. Cały dzień byłam w pracy i robiłam to co zwykle. Lekarz zadzwonił koło 12. Od rana siedziałam jak na szpilkach z notatnikiem w ręce, a on zadzwonił akurat jak wyszłam na krótki spacer przy bardzo ruchliwej i głośnej ulicy. Myślałam, że wyskoczy mi serducho widząc jego numer. Powiedział, że z 30 komórek aż 24 były dojrzałe. Odetchnęłam.
Dodał, że zapłodniło się 13. Zaczął coś dalej opowiadać, a mi jakby zwolnił czas.
Z 30 komórek mamy 13 zarodków. Tyle samo co ostatnio. Biorąc pod uwagę większą liczbę komórek to nawet gorszy wynik. Wiem, że dla niektórych taka ilość to marzenie, ale u nas, jak widać po ostatnim razie, więcej nie znaczy lepiej.

Doktor stwierdził, że to bardzo dobra wiadomość i uważa, że tym razem powinniśmy uzyskać więcej blastek, bo komórki wyglądają dużo lepiej. Przyjęłam to do wiadomości filtrując mocno jego optymistyczne słowa. Mam dzwonić w czwartek do embriologów, a w piątek do niego, żeby ustalić szczegóły ewentualnego transferu.

Schemat sprzed miesiąca się powtarza:
1. Redukcja supli do minimum
2. Accofil od 5 dnia przed transferem
3. Intralipid między 3 a 5 dniem przed transferem
4. Encorton od 5 dnia przed transferem
5. Heparyna (lekka zmiana) od następnego dnia po punkcji
6. Progesteron (lekka zmiana) - zastrzyk z Prolutexu 1x dziennie, Cyclogest dopochwowo 2x dziennie

Tak bardzo bym chciała, by zmiana leku okazała się być strzałem w 10 i byśmy mogli mieć chociaż kilka blastocyst z tych 52 komórek.. Kilka szans, żeby nie musieć przechodzić wszystkiego od początku. Okropnie się boję co przyniosą kolejne dni.

1 marca, 11:04

Dostałam informację z kliniki.

Mamy 8 zarodków!!! 🩷

Jeden z nich rozwija się troszkę wolniej, 2 są póki co trzeciej klasy, ale 5 pozostałych wygląda bardzo dobrze. Transfer jutro o 9:00.

Dzidziusie nasze, wytrwajcie jeszcze trochę, w końcu po kimś musicie mieć tę wolę walki!

2 marca, 11:34

Etap pod tytułem druga procedura ivf zakończony.

Wszystkie zarodki padły. Został jeden słabej klasy 4CB.

Jak zobaczyłam na komputerze protokół z hodowli to miałam ochotę wyjść.

Transfer trwał pół godziny, doktor nie mogła dostać się do macicy, miałam tym razem w 100% zarośniętą szyjkę. Po kilku próbach rozerwała zrosty na żywca. Myślałam że się zsikam z bólu. Podała zarodek i próbowała nas pocieszać, ale po chwili się zorientowała, że nie musi nam mydlić oczu.

Kiedyś myślałam, że jak wszystko inne zawiedzie to zostanie jeszcze in vitro. Taki pewnik. Hahaha!

Lepiej jak widać wychodziły nam starania naturalne niż to całe cholerne ivf. W przeciągu 1,5 roku 3 razy zaszłam w ciążę naturalnie. Przy ivf z 52 komórek (czyli tylu ile bym wyprodukowała przez 4,5 roku) mieliśmy 2 słabe blastocysty. Komedia. Nie wierzę w to jeszcze. Po chuj mi to było.

Jedyną rzeczą która wyszła nie tak, jest homocysteina. Bardzo żałuję, że zaczęłam się zagłębiać w ten temat. Z poziomem 15 żyło mi się naprawdę dobrze. Teraz mam 49,3 qmol/l, mimo pięknych wartości witaminy B12 i kwasu foliowego, zdrowej diety, ruchu, picia zielonej herbaty, ograniczenia kofeiny i spożywania dużych ilości roślinnego białka. Konsultowałam to już u 3 lekarzy i każdy rozkłada ręce, mówią nawet, że to nieistotne. Czuję się głupia.

Podsumowując: to wszystko przetyrało mnie tylko psychiczne i finansowo. Mam zarośnięty brzuch i żyły od igieł. W przeciągu trzech miesięcy 4 razy zakładali mi wenflon. Rzygać mi się chce.

Napisałam do Reprofit w Czechach i poprosiłam o konsultację. Jak trzeci raz efekty będą podobne to rzucam to wszystko w pizdu. Szkoda życia, zdrowia, młodości, naszej relacji i mojego organizmu.

Dzwoniłam do mamy. Chciała przyjechać przez całą Polskę żeby mnie pocieszyć. Powiedziała, że gdyby mogła, to by urodziła za mnie. Dała mi namiary do jakiejś znachorki, która ponoć od razu widzi co komu dolega i wielu jej koleżankom pomogła. Kiedyś bym w życiu nie poszła do kogoś takiego. Dziś chwytamy sie wszystkiego.

Na szczęście jutro wyjeżdżamy daleko od domu, może spacery i czas razem pomogą nam przetrwać jakoś te najtrudniejsze chwile.

15 marca, 10:16

Bardzo, bardzo chciałabym Wam podziękować za dobre słowa pod ostatnim wpisem. Nie spodziewałam się takiego wsparcia. Jesteście naprawdę kochane.

Środowa beta była tylko formalnością. Dwa dni wcześniej odstawiłam już leki. W tej samej chwili, gdy zadzwonił lekarz, poczułam, że dostałam okresu.

IMG-8086.jpg

Czas po transferze był okropnie ciężki. Przestałam widzieć sens w czymkolwiek. Wyjechaliśmy z mężem w góry, żeby trochę oderwać myśli. Ja jednak ciągle siedziałam na forum, czytałam co jeszcze można zrobić, nie potrafiłam cieszyć się tym urlopem. Odsunęłam się od męża, zaczęło mnie denerwować jego podejście, że „zobaczysz, będzie dobrze, jeszcze trochę”, przybrałam postawę, że my nigdy swoich dzieci mieć nie będziemy. Na widok maluchów spotkanych na ulicy czy w restauracji czułam smutek i niezrozumienie, zadawałam sobie pytanie, jak inni ludzie to robią. Jak? Jak to jest możliwe? Spacery, dobre jedzenie, odpoczynek – nic nie sprawiało mi przyjemności. Miałam ochotę zniknąć. Odczuwałam wewnętrzny bunt, biłam się z własnymi myślami, było mi źle z samą sobą. Od 2 dnia po transferze codziennie czułam bóle miesiączkowe o róznym natężeniu i bardzo bolały mnie piersi. Progesteron w 2 dpt wynosił 80,7 ng/ml, zdarzały się dni, że kręciło mi się godzinami w głowie. Było zupełnie inaczej niż za pierwszym razem, ale jak widać, skończyło się tak samo.

Gdy tylko w miarę stanęłam na nogi, umówiłam się na wizytę do kardiologa. Stwierdził, że nie jest w stanie mi pomóc, ponieważ jeśli nie mam innych objawów, z jego punktu widzenia ta wysoka homocysteina mi nie przeszkadza. Niektórzy ludzie tak po prostu mają, poza tym nie ma żadnego leku na jej zbicie. Na szczęście nie kazał płacić za wizytę.

5 dni po transferze pojechałam do Warszawy do doktor Jerzak. Przejrzała całą teczkę naszych wyników. Na pytanie, dlaczego nasze zarodki nie dożywają do stadium blastocysty, powiedziała tylko ,,przy takiej homocysteinie nie ma się co dziwić”. Przepisała „homocysteine resist” z Life Extension i TMG z tej samej firmy. Za miesiąc mam sprawdzić, czy spada. Zwróciła też uwagę na brak kiru 2DS1, co jej zdaniem powoduje poronienia. Zapisała accofil podczas ciąży. Ponadto powiedziała, że moje AMH 5,7 „nie jest normalne”. Zapytała, czy byłam diagnozowana pod kątem PCOS. Powiedziałam, że tak, ale obraz usg jest w normie, poza tym moje AMH kiedyś było niższe i chyba suplementacja je tak podbiła.

Oprócz tego dieta o niskim IG i śródziemnomorska do włączenia od zaraz oraz badanie:

1) 25(0H)D3
2) Anty-TG
3) Anty-TPO
4) Kortyzol
5) Ferrytyna
6) Krzywa cukrowa i insulinowa 3 punktowa podczas przyjmowania Glucophage
7) AMH 3-5 dc
8 ) Prolaktyna 19-22 dc
9) Cytokiny Th1/Th2 10-14 dc
10) Przeciwciała p/płytkowe, antygen HPA-1
11) Pakiet 6 onkopierwiastków
12) USG w 3-5 dc z oceną PCO/POI oraz przepływów w tt. macicznych

Wyniki męża super, nie ma się do czego przyczepić. Badanie podczas ostatniej procedury wyszło ekstra, łączna ilość 408 milionów, morfologia 4%.

Wizyta trwała krótko, ale dość sporo się dowiedziałam. O wielu z tych badań nigdy nie słyszałam. Ogólnie doktor na plus, spokojna, miła, konkretna, odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Zaskoczyłam się bardzo pozytywnie.

3 godziny później miałam konsultację online w czeskim Reprofit. Udało mi się szybko zapisać dzięki kolejnej cudownej osobie z tego forum. Połączyłam się z doktor Rakosovą oraz koordynatorką Marcelą, która tłumaczyła to, co mówi lekarz (choć tak naprawdę rozumiałam panią doktor po czesku w 95%, a ona mnie w 100% po polsku). Konsultacja... niebo. Dziewczyny uśmiechnięte, zaangażowane w rozmowę, słuchały dokładnie co mówię i wszystko skrzętnie zapisywały. Miały mnóstwo pytań, każdy, najdrobniejszy szczegół wydawał się być dla nich ważny. Konsultacja trwała prawie godzinę, czułam się naprawdę dobrze zaopiekowana. Były trochę zdumione tym, jak wyglądała moja procedura w Niemczech i powiedziały, że chciałyby zobaczyć, jak zarodki będą się rozwijały w ich laboratorium. Zapytałam o to, czy czasami transferują zarodki w 3 dniu – tak, ale to rzadkość. Zazwyczaj praktykują hodowlę do 5 dnia. U nich musiałabym pojawić się minimum 3 razy – na jedno USG przed punkcją, na punkcję i transfer. Resztę wizyt mogę odbyć u lekarza w miejscu zamieszkania. Teraz zalecają 3 miesięczną przerwę, żeby organizm wrocił do siebie po ostatniej stymulacji, ale ogólnie mają nadzieję, że kolejne ivf nie będzie nam potrzebne i mocno trzymają za nas kciuki (tu pokazały zaciśnięte pięści). Zrobiło mi się bardzo miło i ich optymizm stanowczo mi się udzielił.

Tak więc odkładamy wszystko na kilka następnych miesięcy. Nawet gdyby nie było nam to zalecone – potrzebujemy tego. Ostatnie miesiące dały mi taki psychiczny i fizyczny wp***, że ledwo podnoszę się z ziemi. Gdyby nie to, że mąż chce jeszcze walczyć, zdecydowałabym się na adopcję społeczną. Czuję, że to może być nasza droga. Ale spróbujemy jeszcze raz. Chciałabym też podejść do kolejnej histero i poprosić o żel przeciwzrostowy, żeby chociaż naturalna ciąża była kiedyś możliwa, i jeśli następna procedura się nie powiedzie, jestem gotowa powiedzieć dość.

Wiadomość wyedytowana przez autora 15 marca, 10:52

19 marca, 14:40

W takie dni jak ten brakuje mi sił. Mam ochotę wrócić do domu, stanąć pod prysznicem, schować twarz w dłoniach i zanosić się płaczem.

Wiadomość o kolejnej ciąży z mojego bliskiego otoczenia zbiła mnie z tropu. Coraz rzadziej reaguję emocjonalnie na takie wiadomości, ale są ciąże, które bolą - i to jest właśnie jedna z nich. Poczułam, że zostajemy sami - wszyscy, którzy zdecydowali się na dziecko w podobnym czasie co my, już je mają. Większość dziewczyn, które zaczynały pisać pamiętnik równo ze mną lub nawet później, są już w ciąży albo mają dzieci. Z ciekawości weszłam na pierwszy obserwowany przeze mnie wątek na ovu - luty 2022. Tam też wszyscy poszli do przodu. A o nas Bóg jakby zapomniał.

W marcu 2022 roku zobaczyłam mój pierwszy w życiu pozytywny test ciążowy.
IMG-8175.jpg
Liczyłam na to, że organizm zapamięta co i jak i szybko uda się nam zajść w kolejną ciążę. Tymczasem jestem tu - dwa lata później, ze złamanym jeszcze dwa razy sercem i coraz mniejszą wiarą w to, że kiedykolwiek się uda. Bo te 24 cykle temu wierzyłam jeszcze, że jak wszystko inne zawiedzie, to zostanie in vitro. Teraz już nie mam w co wierzyć.

Jest mi żal, tak okropnie żal tych straconych szans. I tego bólu nic nie jest w stanie ukoić.

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 marca, 14:45

24 marca, 13:46

Już jest lepiej. Jakby tak przeczytać moje wszystkie wpisy po kolei, to można by stwierdzić, że psychiatra tu już nie pomoże 🙈 Ale tak wyglądają niestety starania - czasem wszystko się wali, ale za parę godzin/dni/tygodni człowiek wstaje na nogi, otrzepuje kolana i pragnie po prostu normalności. Równowagi, oddechu. Radości ze zwykłych rzeczy. Nieoceniona jest też Wasza pomoc, wsparcie, dobre słowo.

Ostatnie miesiące bardzo wybiły mnie z długo wypracowanego rytmu. Moje życie od listopada podyktowane było zastrzykami, braniem tabletek, wizytami u lekarza, czekaniem na telefon od embriologów. Do samego końca wszystko szło pięknie, a waliło się w ostatnim dniu, tym, który miał być najszczęśliwszy.

Potrzebowałam wreszcie zrobić coś dla siebie. Umówiłam się do fryzjera i pierwszy raz w życiu zafarbowałam włosy. Odstawiłam na bok ścisłą dietę i suple. Może robię źle, ale teraz potrzebuję zadbać o własną głowę.

W środę byłam u doktora. Realnie się przejął tym, co się wydarzyło, podsumował to jako katastrofę. Te dwa niepowodzenia ugodziły gdzieś jego lekarskie ego, w końcu od początku zakładał lepszy rezultat.
Powiedział, że w ten sposób dalej nie zajdziemy i musimy podejść do tematu od innej strony. Stwierdził, że to bardzo dziwne uzyskać taki efekt u zdrowej 27 latki, która już wcześniej zachodziła w ciążę naturalnie. Chce odłożyć in vitro na razie na bok (kolejne podejście to według niego tylko strata pieniędzy) i przyjrzeć się od teraz moim owulacjom - zobaczyć jak dojrzewa komórka jajowa, jak rośnie endometrium, jak wyglądają hormony w poszczególnych fazach cyklu. Z leków chce całkowicie zrezygnować, ewentualnie włączyć ovitrelle i progesteron po owulacji. Chce zrozumieć, co jest nie tak. Powiedział, że należę do małej grupy kobiet, na którą stymulacja działa odwrotnie niż powinna i lepsze efekty uzyskuje się na naturalnych cyklach. Według niego problem z jakością komórek musi leżeć gdzieś w genetyce. Zapytałam, czy może przyczyną jest wysoka homocysteina, ale stwierdził, że "badania potwierdzają brak zależności". Wydawał się być jednak zaskoczony tym pytaniem, nie podawał konkretów, tylko jak zwykle zanegował temat. Odnoszę wrażenie, że po prostu się na tym nie zna. Ale ok, nie kłócę się - jestem też pod opieką innych lekarzy i robię swoje, bo na pewno zbicie homocysteiny może przynieść nam więcej pożytku niż szkody.

Postanowił mnie zbadać, powiedział, że nie widać jeszcze żadnych oznak owulacji, ale chciałby pobrać mi krew i zobaczyć co się będzie działo za tydzień. Rozmawialiśmy o histeroskopii, na którą od razu się zgodził. Powiedział, że umówi mnie do wizytę u najlepszego specjalisty w całych Niemczech, ale muszę się wybrać do Hamburga. Zadzwonił do niego osobiście i poprosił o jak najszybszy termin. Dzień później oddzwonił i oznajmił, że udało się mnie wcisnąć na 3 kwietnia, mimo, że najbliższe wolne terminy były w lipcu. Może faktycznie się tak postarał, a może trochę pościemniał, żebym go bardziej doceniła - w każdym razie fajnie, że to załatwił po znajomości. Zapytałam, czy dzień cyklu nie ma znaczenia, bo będę już kilka dni po owulacji, a histero robi się po zakończeniu krwawienia - powiedział, że nie. Dziwne, ale ok. Udało mi się jeszcze poprosić o skierowanie na trzypunktową krzywą glukozową i insulinową, zrobią mi ją w najbliższą środę podczas wizyty w klinice. Receptę na glucophage też bez problemu dostałam.

Plus jest taki, że wizyty, badania i monitoring - wszystko co zaleci mi lekarz - przejmuje w 100% kasa chorych. Jak widać nic nie szkodzi poprosić go o skierowanie, a mogę w ten sposób odhaczyć część badań do dr Jerzak, które normalnie musiałabym zrobić prywatnie.

Może to wydawać się dziwne, ale jestem zadowolona z takiego rozwiązania. Pewnie gdybym nie miała planu b i c byłabym trochę rozczarowana faktem, że wracamy z diagnostyką do samego początku. Doktorowi ufam tak fifty fifty - mówienie, że "taka pani uroda" nie jest dla mnie żadnym wsparciem czy wyjaśnieniem. Z drugiej strony jednak cieszę się, że jego pomysły nie kolidują z moimi planami. Nie palę mostów, zawsze lepiej mieć otwartą jedną furtkę więcej.
________________________
Edit: Histeroskopia odbyła się 04.04., a nie 03.04. - lekarz się pomylił.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 kwietnia, 21:06

4 kwietnia, 21:06

Trzecia histeroskopia za nami. Wszystko poszło dobrze 🍀

Warto było ją powtórzyć - tak jak myślałam, wejście do szyjki było kompletnie zamknięte. Udało się je jednak udrożnić i wygładzić, dostałam też żel przeciwzrostowy. Dalsza część szyjki i macica oraz ujścia jajowodów wyglądały prawidłowo, nie znaleziono żadnych zrostów czy polipów. Za około dwa tygodnie przyjdzie miesiączka - zobaczymy, czy krew wypływa swobodnie. W ostatnim czasie moje okresy były bardzo skąpe i potrafiły trwać 2 dni. Czasem trwały dłużej, ale 3 dnia krwawienie ustępowało i wracało np. po 24 godzinach. Ewidentnie coś było nie tak.

W drodze powrotnej zobaczyliśmy ogromną tęczę w całej okazałości - pokazały się jej oba końce. Jadąc autostradą mieliśmy wrażenie, że wyjeżdżamy w jej środek. A za chwilę obok niej pojawiła się druga 🤍🌈

IMG-8464.jpg

Po zabiegu zmieniłam już z 5 podpasek pełnych krwi, ale nic mnie nie boli i czuję się zupełnie normalnie. Wykorzystam jednak ten przywilej i poleniuchuję dziś i jutro.

Ogólnie zarówno poczekalnia jak i sala pooperacyjna pełna była młodych kobiet, pewnie w podobnej sytuacji co my. Ostatnio otwierać zaczął się też mój mąż i takim sposobem dowiedzieliśmy się, że dzieci wielu z jego najbliższych znajomych również urodziły się dzięki in vitro, po wielu stratach i dziesiątkach latach starań. Zdumiewa mnie fakt, ile człowiek jest w stanie znieść, a mimo to nadal się uśmiechać. Ale.. Te słowa opisują chyba każdą z nas.

Coraz częściej rozmyślam do czego dąży ten świat. Przeraża mnie fakt, że za kilkadziesiąt lat naturalna ciąża może być prawdziwym cudem, a kliniki leczenia niepłodności mogą być tak popularne jak przychodnie internistyczne. Pocieszająca jest jednak świadomość, że prawie każdemu prędzej czy później się udaje. Niemniej jednak to, czego doświadczymy podczas tej niełatwej drogi, zmieni wiele z nas już na zawsze. Bo cierpienie nie ma sensu.

Wczoraj otrzymałam również wyniki krzywej cukrowej:

Glukoza naczczo/po godzinie/po dwóch: 96->72->68 mg/dl
Insulina naczczo/po godzinie/po dwóch: 8.1->19.4->20 mU/l
Homa-IR: 1,9
Homa-IR sprzed 1,5 roku bez metforminy: 1,8

Od ponad roku przyjmuję glucophage 500 XR i nie odstawiłam go na czas badania. Niby wyniki mieszczą się w widełkach, ale glukoza po obciążeniu spada, natomiast insulina cały czas rośnie. Nie umiem tego interpretować, ale wydaje mi się, że doktor Jerzak tego nie zignoruje. Może to jest w jakimś stopniu część naszego problemu?

Wiadomość wyedytowana przez autora 5 kwietnia, 10:25

‹‹ 4 5 6 7 8