X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Przeczekać
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Przeczekać
O mnie:
Czas starania się o dziecko:
Moja historia:
Moje emocje:

28 listopada 2017, 16:34

Jestem wściekła. Nie wiem czy bardziej na siebie, czy na to cholernie niesprawiedliwe i popieprzone życie. Znowu tu jestem. Znowu czekam. Już tu byłam. Dwa i pół roku temu przeszłam operację wyłuszczania mięśniaka. Kilka miesięcy przymusowego postoju przed staraniami. Tak bardzo pragnęłam dziecka... Mój ówczesny stan psychiczny nadawał się wtedy pewnie do pomocy psychologicznej. Ja wylewałam swoje gorzkie żale tutaj. Wtedy pomagało, może pomoże i teraz...
Urodziłam córkę, postanowiliśmy postarać się o kolejne Maleństwo.
Poroniłam. Do szpitala trafiłam 11.11, dzień później Maluszek mnie opuścił, 13. miałam łyżeczkowanie. Dni zlały mi się w jedno. Dziś zapytana z zaskoczenia pewnie odpowiedziałabym, że Święto Niepodległości obchodzimy 12. listopada. Dwie godziny temu usłyszałam to, czego nie chciałam usłyszeć. Że znowu musimy czekać. 3 miesiące. Znowu to samo. Znowu to wielkie pragnienie, znowu w najbliższym otoczeniu kilka babek w ciąży. Nawet zaszły w tej samej konfiguracji co ostatnio. Niby 3 miesiące to niedługo. Ale ja sobie ich nie wyobrażam. Nie teraz. Dla mnie to cała wieczność. To przecież 1/3 ciąży.
Jestem wściekła na siebie, na swój organizm. Dlaczego się nie udało? Dlaczego znowu muszę czekać? Mam ochotę coś rozpieprzyć. Wrzeszczeć, że co ja niby takiego zrobiłam? Podobno gniew to jeden z etapów żałoby. Chyba właśnie przez niego przechodzę.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 grudnia 2017, 22:35

9 grudnia 2017, 23:53

Tak bardzo mi smutno.
Tak bardzo mi Ciebie brakuje.

10 grudnia 2017, 23:07

Zaczynam się bać powrotu do pracy. To już w środę. I od razu z kopyta. 12 godz, 10, 10 i 8. Prawię nie zobaczę Małej. Tego chyba boję się najbardziej. Rozłąki i tęsknoty.
Dzisiaj zastanawiałam się, czy jestem tak beznadziejnym człowiekiem, że nie mam nawet z kim pogadać, czy może jest jednak coś innego na rzeczy. Jedni udają, że nic się nie stało, inni nie wiedzą, jeszcze kolejni mówią tylko 'będzie dobrze'. Brakuje mi kontaktu z ludźmi, a jednocześnie się tego kontaktu boję. Boję się tych współczujących spojrzeń, albo, jeszcze lepiej, nerwowo uciekającego wzroku. Sama nie wiem czego chcę. Albo wiem. Chcę, żeby był już luty. Żebyśmy mogli się starać. Żeby życie znowu nabrało sensu. Na razie po prostu żyję. Mam córkę, więc z pozoru żyję nawet całkiem normalnie. Przynajmniej próbuję. W kilka dni po poronieniu byłam zdziwiona, że można po tym prawie przyzwoicie funkcjonować. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Stałam się smutna, nieobecna myślami, prawie codziennie płaczę. Gadam w myślach z moim Maleństwem wgapiając się jednocześnie w test ciążowy. Ten pierwszy i jedyny. Kolejnych nie było, bo założyłam, że przecież jest i będzie dobrze. Leżąc w szpitalnym łóżku trafiłam na wymienione etapy żałoby. Pomyślałam - pierdoły jakieś, abstrakcja wręcz. Ale dziś do nich wróciłam i okazało się, że zaliczam je koncertowo. Chyba właśnie nadszedł smutek i depresja.
Mąż zarzucił wczoraj tematem sylwestra. Na razie powiedziałam mu, że absolutnie nie chcę iść na żadną zabawę na sali. Wyjaśnienie mu dlaczego ugrzęzło mi jednak w gardle. A prawda jest taka, że nie mam siły udawać, że mam się z czego cieszyć, a w międzyczasie popłakiwać w toalecie. Na razie sylwester idealny dla mnie to hydroxyzyna i łóżko. Opcją drugą jest dziecko u dziadków, oglądanie Dextera do 3 nad ranem i żebym rano mogła się wyspać. O tym też mu jednak nie mówiłam. Kiedyś było mi łatwiej o tym mówić, teraz od razu płaczę. Święta też bym najchętniej przespała.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 grudnia 2017, 23:09

12 grudnia 2017, 22:11

Miesiąc temu ok. 14:10 po raz drugi zostałam Mamą...
Na razie nie umiem określić ilu członków liczy nasza rodzina. Tzn. oficjalnie, bo w sercu jesteśmy we czwórkę.

21 grudnia 2017, 23:28

Wróciłam do pracy 1,5 tyg temu. Zaraz po przekroczeniu drzwi i radosnych okrzykach koleżanki "Ooo, a Ty dzisiaj pierwszy dzień! No jak tam???!" poryczałam się jak dziecko. Do tej pory płakałam w ukryciu dwa razy i było mi smutno niezliczoną ilość razy więcej. Nadal nie mam osoby, z którą mogę pogadać tak od A do Z. Z przyjaciółką widziałam się ostatnio jak się jeszcze jakoś trzymałam, a przez tel to nie to samo. Na dodatek mąż przyjął postawę "żyjmy dalej". Kiedyś popłakałam się, na co usłyszałam od niego, że mam mu tego nie robić, bo jemu też jest ciężko, ale tego nie okazuje. Wczoraj powiedział, że nie poradzimy nic na to, co się stało i że on chciałby zacząć żyć normalnie, ale nie może, bo ja ciągle ryczę. I nie mówił tego w złości, ale jednak zabolało. Chyba on też by chciał, żebym udawała, że jest ok. Ale nie jest. Zbliżają się święta, a ja czuję coraz większą pustkę. Uświadamiam sobie, że moje życie mogłoby wyglądać inaczej. Zobaczyłam wczoraj znajomą z takim pięknym brzuszkiem. U mnie też pewnie był by już widoczny. To boli.
Nadal czekam na @. Wręcz o niej marzę. Dziś 39 dzień cyklu, a u mnie nadal cisza. Wkładki higieniczne mam białe niczym śnieg. Już mam w głowie wizję wywoływania okresu tabletkami i przeciąganie się w nieskończoność oczekiwania na starania. Postanowiłam , że cokolwiek się wydarzy, to wybiorę się i tak w nowym roku do ginekologa na NFZ. Jestem ciekawa co powie. Przyjmuje u nas lekarz, który był niby lekarzem prowadzącym kiedy roniłam, ale nawet nie wiem jak facet wygląda, bo w rzeczywistości go tam nie było. Kiełkuje mi w głowie myśl, żeby nie czekać trzech cykli, żeby próbować po dwóch. Zobaczymy, czy wystarczy mi odwagi.

3 stycznia 2018, 14:36

Pamiętam jak 12.11.2017 piłam herbatę w szpitalnym bufecie, bolał mnie brzuch (teraz wiem, że czułam skurcze), a siostra mówiła, że niech się ten popieprzony rok już skończy i że gorzej być już przecież nie może. Po dwóch godzinach było gorzej, poroniłam.
Dziwny to był rok. Dwa razy zaliczyłam szpital z córką, raz ze sobą i raz przez 8 dni czuwałam przy łóżku bardzo bliskiej mi osoby. Nie mogę jednak powiedzieć, że był to najgorszy rok w moim życiu. Najgorszym był rok 2015. Nie ratuje go nawet to, że wzięliśmy wtedy ślub i że zaszłam w szczęśliwą ciążę. 2015 pamiętam jako 11 miesięcy popłakiwania po kątach i ogromnego pragnienia, żeby w naszym życiu pojawiło się dziecko. Teraz mam córkę, której obecność wynagradza mi wszystko. Za Aniołkiem tęsknię codziennie i tak już pewnie będzie. Mam nadzieję, że jak najszybciej wróci i że już z nami zostanie.
Stało się coś, czego nie chciałam i nad czym muszę zacząć pracować - popsuło się coś między mną a mężem. Coraz częściej mnie denerwuje. Wypomina mi, że już go bez okazji nie przytulam, że zachowuję się jak bym go nie widziała. I wiecie co? On ma rację. Nie wiem kiedy to się stało, ani jak, ale tak jest. Chyba odsunęłam się od niego, bo z pozoru lepiej sobie poradził ze stratą. Poczułam się, jak by przestał mnie rozumieć. On wymagał, żebym cieszyła się Świętami, dogryzał mi nawet, że jestem jak Grinch. A mnie Święta nie cieszyły. Już dwa tyg wcześniej myślałam, ze czekają nas odwiedziny u ciężarnych kuzynek. Bałam się tego. Nadal się boję przypadkowych spotkań z nimi. Ciężko mi i nie umiem nic z tym zrobić. Znalazłam jednak sposób na chwilowy reset. Ćwiczę :) Może nie jakoś szaleńczo, ale zaczęłam wierzyć w istnienie endorfin.
Postanowień na 2018 jako takich nie mam. Pewnie, że chciałabym o siebie bardziej zadbać i więcej się ruszać, ale chyba większość z nas ma takie myśli z początkiem roku. Mam za to jedno wielkie marzenie - chciałabym przeżyć w tym roku ciążę. Jedną, długą i szczęśliwą. Mam ogromną nadzieję, że tak będzie. Ostatnio zamówiłam sobie sukienkę. Okazało się, że jest za duża, ale nie oddałam jej, bo 'ale pięknie bym w niej w ciąży wyglądała'. Nawet bilety na czerwcowego Kravitza mam na trybunach, bo może się nam uda. Nazwijmy to pozytywnym dopingiem, a nie początkami bzika :)
Wam Kobietki życzę tego samego - na początku dwóch kresek. I żeby każda ciąża kończyła się łzami szczęścia, o czasie, przy akompaniamencie płaczu małego, zdrowego człowieka...

26 stycznia 2018, 20:42

Byłam dziś na cmentarzu. Zapaliłam naszemu Maluszkowi świeczkę. Poprosiłam, żeby do nas wrócił. W pewnym momencie usłyszałam, jak dzwoni dzwonek w pobliskiej szkole. Pomyślałam, że nasz synek nigdy nie pobiegnie na lekcje łapiąc w pośpiechu plecak, nie stłucze sobie kolana na wf, nie pobije się z kolegą na przerwie. Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że to by był chłopiec. Tylko nie mogę się zdecydować jak ma na imię. Wieczorami jest Michałkiem, dziś to był Franio. Zdecydowanie Franio. Popatrzyłam po dziecięcych nagrobkach. Cały sektor śpiących małych Aniołków. Tyle pękniętych rodzicielskich serc. Za dużo bólu na tym świecie. Dzieci nie powinny umierać.
Dziś nie wierzę w to, że za dwa-trzy dni powinna przyjść @. Że po niej mielibyśmy się starać. A już na pewno nie wierzę w to, że nam się uda. Dziś w wyobraźni widzę, że jest wiosna w pełnym rozkwicie, jest ciepło, mam otwarte okno. Stoję w kuchni i nagle słyszę płacz maleńkiego dziecka, które urodziło się sąsiadom. I w tym momencie pęka mi serce.

29 stycznia 2018, 22:50

2 dzień cyklu.

Kiedyś wyobrażałam sobie, że gdy nadejdzie ten moment, będę podekscytowana, nakręcona i posikana ze szczęścia, że to już, że za chwilę. A tymczasem... No właśnie nie wiem. Często wracam myślami do szpitala, do siebie płaczącej na korytarzu. Dzisiaj byłam w rossmannie po tampony. Stanęłam na chwilę przy regale ze smoczkami. Był tam zestaw typu 'na pierwszy prezent' i poczułam, jak by ktoś usiadł mi na klatce piersiowej. Pomyślałam, że za moment zaczną się rodzić dzieci w sąsiedztwie, że będę musiała wybierać dla nich prezenty, że będę przebierać w rzeczach, których nigdy nie kupię dla naszego Maluszka. Wiem, że czasu nie cofnę, ale nadal trudno pogodzić mi się z tym, co nas spotkało. Jestem zła, głównie na siebie, bo czuję jak by inne kobiety w ciąży potrafiły to, czego ja nie dałam rady zrobić. Potrafiły i potrafią utrzymać ciążę. Chyba przemawia przeze mnie lęk, że powtórzy się listopad. Matko, jak bardzo bardzo bardzo tego nie chcę...
A co do starań i wiary - nie umiem uwierzyć, że teraz się uda. Po takim strzale między oczy trudno mi wyobrazić sobie, że za pierwszym razem miało by wyjść. Jeśli mam płakać pod koniec miesiąca, to wolałabym płakać zaskoczona ze szczęścia, a nie z rozczarowania.
A poruszając inną kwestię - zawsze wiedziałam, że kupię jakieś pudełeczko, w którym schowam test ciążowy i opaskę ze szpitala. Nie szukałam jednak niczego, bo nie byłam na to gotowa. Nadal nie jestem. Pudełeczko znalazło mnie jednak samo. Weszłam w sobotę przypadkiem na blog pewnej Pani tworzącej małe cuda. Są to głównie pudełeczka na obrączki i dziecięce skarby. Piękne, skromne, takie z duszą. Zamówię jedno i schowam w nim kiedyś kawałek mojego serca. Kiedyś.
Kiedyś się spotkamy Kochanie. Tęsknię za Tobą codziennie...

11 lutego 2018, 23:22

Miałam w pracy istny maraton. Mało co w domu byłam. Nawet co słabsze kaktusy mi padły. Porażka. Ten tydzień będzie jeszcze trochę pokręcony, ale mam nadzieję, że już niedługo i trochę odsapnę.
Ruszyliśmy ze staraniami. Mąż trochę przeziębiony, ale dzielny jest i daje radę :) Ja sobie wmawiam, że mnie nic nie ruszy. Mąż chory, Malutka chora, a ja wierzę w cudowną moc trzymiesięcznego wpieprzania BioMarine. Tak bardzo bardzo bardzo zależy mi na poprawie odporności. Pierwsza ciąża była szczęśliwa, więc za przyczynę poronienia uważam to felerne przeziębienie. Postanowiłam zrobić wszystko, żeby się to więcej nie powtórzyło.
Dziś mijają trzy miesiące od momentu zameldowania się w szpitalu. Coś się we mnie zmieniło. Nie czuję takiego podekscytowania staraniami jak za pierwszym i drugim razem. Bardzo chciałabym, żeby się nam udało już teraz, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że zaskoczymy od razu. Tak na dobrą sprawę, to nawet nie wiem czy i kiedy mam/miałam owulację. W pierwszym cyklu po poronieniu czułam wyraźne kłucie w lewym boku. Nawet na kontroli doktorowa potwierdziła, że jajeczko wyskoczy z lewej. W drugim czułam prawą, ale delikatnie. Teraz sama nie wiem. Chyba znowu czuję prawą. Parę dni temu myślałam, że czuję delikatnie lewą. Testów nie robiłam. Chyba sama nie chciałam się dodatkowo nakręcać. Serio nie wierzę, że teraz się uda, ale tak na dobrą sprawę, wolę się pozytywnie zaskoczyć niż rozczarować. Mimo wszystko na testowanie czekam. Kobieca logika... :)

21 lutego 2018, 13:52

Dziś 25 dc.

25 odcinek telenoweli pt. "Powkręcam sobie, że jestem w ciąży".

W drugiej ciąży, tej utraconej, miałam coś w stylu zawrotów głowy. Stałam sobie i nagle czułam, jak bym odrywała się od rzeczywistości. Raz nawet dałam ze dwa kroki w bok, bo nie mogłam utrzymać równowagi. To był 15.10, a ja po powrocie do domu nasikałam na test, zobaczyłam że negatyw, zrobiłam sobie kawę xxl (do tej pory mam wyrzuty sumienia, o wypijaną wtedy kawę) i byłam pewna, że w ciąży nie jestem. Nie mogłam być wtedy w ciąży, bo nie wydawało mi się, że mogę mieć takie szczęście. Jednak je miałam. Udało się... Test zrobiłam dwa dni później, po tym jak mnie zamroczyło na parkingu pod marketem. Ok godz. 17, dwa dni przed @. Od razu druga kreska.
A teraz mi odwala.
Na początku miesiąca czułam beznadzieję, że na 100% się nie uda, że taki fart to nie dla mnie.
W czasie starań rezerwa. Tak szczerze, to prawdziwy ogień czułam tylko pierwszego dnia starań.
Teraz dni ciągną mi się jak flaki z olejem. Codziennie patrzę, który to dzień cyklu. Jak by od samego patrzenia strzałka na zegarze miała zapierniczać nieco szybciej.
Raz miałam chwilowy zawrót głowy, poczułam jakieś kłucie w brzuchu, osłabienie, senność, niestrawność... Szajba totalna. Wkręcam sobie. Wkręcam sobie na całego. Ale to chyba normalne, co? W końcu mi zależy.
Wczoraj zrobiłam nawet test. Nie miał prawa wyjść, wiem, ale oprzeć się nie mogłam. Jak to mówi Zygmunt - bielsze nie będzie. No nie będzie.
Marzec czeka mnie kosmiczny. Co miesiąc zastanawia mnie to, że niby wyrabiam godziny całego etatu, a grafik mam ułożony tak durnie, że czuję się, jak bym z pracy nie wychodziła. To nie jest tak, że ciążę traktuję jako potencjalną drogę ucieczki z pracy, ale po ostatnich przejściach przekonałam się, że moja praca to ostatnia rzecz na świecie, jaką warto się przejmować. Jak się uda, to uciekam. I mam nadzieję, ze już na zawsze. Że po macierzyńskim poszukam czegoś nowego. Że nie będę już musiała przejmować się tym, że za cudze przekręty stracę pracę. Dość bycia jeleniem.
Czuję, że jutro znowu będę sikać.

22 lutego 2018, 22:23

Znalazłam dziś w pracy pająka. Matko, co za egzemplarz... Żal mi się zrobiło nieboraka i mu darowałam (pewnie skubany zeżre mi jutro śniadanie i ukradnie torebkę). I teraz moje pytanie - czy myślicie, że Św. Franciszek doceni moje dobre serduszko i szepnie słowo Panu Bogu? Bo miło by mi było urodzić naszego wymarzonego Frania <3

25 lutego 2018, 22:04

Niestety, ale nie...

18 marca 2018, 13:13

Dziś 21 dc. @ za 7-8dni.
W tym cyklu nie liczę na nic. Szczerze.
Znowu jestem przeziębiona. O ile miesiąc temu byłam przez tydzień przyćmiona, to teraz jestem przymulona na całego. Nosem uciągnąć nie mogę. Jeśli wypuściłam do obiegu jakąś komórkę jajową, to pewnie aktualnie przypomina ona jajko na twardo. I jak tu mieć nadzieję? Wczoraj postanowiłam rozpuścić sobie Theraflu. Zawsze mam w domu zapas. Zawsze. Idę do szafki z lekami, a tam tylko puste pudełko. Mąż wykończył opakowanie i nic nie powiedział. I genialna myśl 'a może to Opatrzność nade mną czuwa? Bo został mi tylko Prenalen...'. Nie skomentuję mej złotej myśli, bo nawet nie wiem jak.
W pracy miałam ostatnio tyle nerwów, że pewnego wieczora po prostu zaczęłam ryczeć w domu. Leżałam w łóżku, smarki płynęły, a ja prawie do 2 w nocy zasnąć nie mogłam. W domu mam zgrzyty z mężem. Z tego powodu też nie liczę na ten cykl. Wszystko skumulowało się w okolicy starań. Jeśli ktoś zechciałby zamieszkać sobie we mnie w tym miesiącu już na starcie oznaczałoby to, że jest ostro stuknięty ;p :) Muszę wyluzować. Gadamy w pracy o urlopach, odpowiadam na pytania typu 'czy na 23.07 masz jakieś plany?' i myślę sobie, 'Boże spraw, żeby mnie tu już wtedy nie było. Błagam Cię!'. Marzę o tym, żeby się zwolnić. Tylko świadomość tego, że się staramy trzyma mnie na miejscu. Bo jeśli bym zmieniła pracę, to starania na kilka miesięcy byśmy musieli zawiesić, a tego nie chcę. Z drugiej strony wiem, że praca przekłada się na mnie i mój organizm. I wszystko się zapętla...
W tym miesiącu po raz pierwszy robiłam testy owulacyjne. Te które kupiłam to dno totalne. Cień cienia w 12dc, a później krystaliczna biel. Już się zaczęłam martwić, że albo u mnie owulacja jest tak szybko, alb że nie będzie jej wcale. Przechodziłam jednak obok Rossmanna i kupiłam testy Facelle. Test zrobiłam w pracy, a tam druga kreska. Poczułam się, jak bym pozytywny ciążowy w dłoniach trzymała. Wracałam do niego parę razy, patrzyłam, rozpływałam się. Jak bym płodność odzyskała. Owulację zaznaczyło mi w 16dc, ale nie wiem, czy nie była dzień później. Na przyszły cykl obieramy inną strategię. Zaczynamy się starać troszkę bliżej owu.
Nadchodzi dla mnie chyba ciężki czas. W przeciągu dwóch miesięcy w rodzinie ma urodzić się czwórka dzieci, a ja nawet nie wiem czy to chłopcy, czy dziewczynki, bo zwyczajnie boję się zapytać. Coraz częściej myślę o czerwcu, że miałabym termin. Ostatnio poprosiłam męża, żeby się na mnie nie złościł, bo ja już teraz zaczynam denerwować się Świętami. I żeby mnie nie zmuszał do wizyt, bo u nas wkoło wszyscy w ciąży. Powiedział, że przecież w tym roku nigdzie nie idziemy. Bardzo na to liczę i byłabym mu bardzo wdzięczna. Wiem, ze powinnam się otworzyć, wyjść ze skorupy, ale nie umiem. Jeszcze nie teraz.

22 marca 2018, 12:45

Plamię. 5 dni przed terminam @. WTF??? I nie pocieszajcie mnie, że to implantacja. Pewnie dostanę @ wcześniej przez to moje permanentne niedospanie, przeziębienie, maraton w pracy i nerwy.
Smutno mi...
A nawet nie mam z kim pogadać, bo znowu do wieczora w robocie.

16 kwietnia 2018, 22:57

Już od dawna się zbieram do wpisu. W zasadzie to od Świąt.
Kiedy dostałam okres 5 dni przed terminem, męża nie było przez kilka dni w domu. Usiadłam wieczorem, nalałam sobie wina, popłakałam się i obraziłam na świat. Miałam ochotę pierdzielnąć w kąt te wszystkie witaminki i inne duperele. I nie chodziło o to, że nie wyszło. Wkurzyłam się na siebie, bo przed obiema ciążami @ jak w zegarku, a teraz nie dość że poronienie, to jeszcze cykle mi się rozjechały. Później pomyślałam sobie, że nie. Nie jestem małym dzieckiem, fochy nic mi nie dadzą. Pomyślałam, że pójdę, rozpuszczę sobie Inofem i będę robić tak każdego dnia, bo mszczenie się na sobie samej niczego mi nie da. I że nie opuszczę żadnej dawki, bo przecież teraz się uda, w tym cyklu zaskoczy.
Święta nie były tragiczne. Miałam nawet moment, że gdyby trafiła się okazja na odwiedziny u ciężarnych, to byśmy poszli. Chyba wiosenny nastrój mi się udzielił. Wydawało mi się, że jestem pogodzona z losem, bo na to co się już wydarzyło wpływu nie mam. Później teściowa wypaliła z jednym głupim hasłem, a moja "siła" posypała się jak domek z kart. Zajączek oczywiście dopisał - dowiedzieliśmy się o trzech ciążach. Prawdziwy baby boom.
W tym cyklu robiłam testy owulacyjne i tu zdziwienie - owu miałam wcześniej niż się spodziewałam. W zasadzie gdyby nie testy, to bym wszystko przegapiła. Po Świętach byłam na kontroli. Babka potwierdziła owulację i kazała brać się do roboty :) Czekanie na testowanie trwało chyba ze sto lat. Ale wiecie co? Było warto. Od czwartku sikam bladziochami. A dzisiaj to już nawet nie był bladzioch :) Mam nadzieję, że będzie dobrze. Musi być dobrze.

25 kwietnia 2018, 21:05

Jestem :)
Zaliczyłam wczoraj wizytę u lekarza. Tak jak myślałam, jest za wcześnie, by zobaczyć cokolwiek. Doktorowa zapytała, po co przyszłam tak wcześnie. Nie wiem. Tak to jest, jak człowiek umawia się przez smsy. Na usg widoczny był jedynie (jak to ujęła pani doktor) 'mały pypeć' :) Pypeć umiejscowił się w macicy, jest na razie jedynie pęcherzykiem i dostałam jego zdjęcie :) Gin zapytała wprost, czy chcę pracować. Powiedziałam szczerze, że sama nie wiem, bo się boję infekcji (co rusz u nas jakieś jelitówki, bostonki, ospy i inne dziwadła). Nie pomyślałam nawet, że wyjdę wczoraj z L4, a jednak... Aż mi głupio było. Niby każdego dnia myślałam, że powinnam uciekać tak szybko jak się da, bo ta robota wysysa ze mnie energię i resztki zdrowia psychicznego, a i tak miałam wyrzuty sumienia. Teraz już nie mam. Teraz się cieszę. Dziwnie mi jednak ze świadomością, że skończyłam pracę w sobotę, wyszłam i już nie muszę wracać. Obym nie musiała wracać tam jeszcze dłuuuuuugo. Dostałam luteinę dowcipną 100mg, a kolejną wizytę mam za trzy tyg.
Przeżywam tą ciążę baaaardzo. I to nie jest dobre. Przedwczoraj popłakałam się, bo bolał mnie brzuch i plecy. Zapodałam sobie nospę i postanowiłam trochę poleżeć. Ciąża z małym dzieckiem brykającym po domu niczym halny nie jest jednak bajkowa. Czasu dla siebie jak na lekarstwo, ale o to walczę. O ten brak czasu i bałagan w domu. Codziennie wieczorami czuję pobolewanie brzucha. Martwi mnie to trochę, ale dopóki nie plamię staram się nie świrować.
W sobotę powiedziałam o ciąży dobrej koleżance w pracy. Matko, co to było... Zbierałam się do tego od 8 do 15:10. Jak tylko trafiała się okazja dostawałam czegoś w rodzaju ataku paniki. Serce mi waliło, robiło mi się gorąco, dostawałam duszności, kręciło mi się w głowie. Raz nawet się nogi pode mną ugięły. Wypowiedzenie zdania 'jestem w ciąży' to był dla mnie mega wysiłek. Powiedziałam to i popłakałam się... Ale jak to powiedziałam raz, to już poszło. Zadzwoniłam do kolejnej koleżanki, a kierowniczkę zostawiłam sobie na poniedziałek. W zasadzie to chciałabym, żeby ludzie już wiedzieli, ale żebym ja tego mówić nie musiała. Nawet mojej mamie o ciąży powiedział Mąż, bo ja bym rady nie dała. Mama rozgadała najbliższej rodzinie i było mi to bardzo na rękę.
Bardzo chciałabym uwierzyć, ze będzie dobrze. W głębi serca mam taką nadzieję, ale póki co częściej wracam myślami do listopada niż do porodówki. Nadal jest mi trudno. Ale uda się tym razem, prawda?

25 kwietnia 2018, 21:05

Ciąża rozpoczęta 22 marca 2018
Przejdź do pamiętnika ciążowego i czytaj kontynuację mojej historii