Wcześniej trochę się z tego ekshibicjonizmu podśpiewywałam. No ale przyszła kryska na Matyska. W tym cyklu się załamałam, potrzebuję grupy wsparcia.
Mieliśmy romantyczny plan zajścia w ciążę w noc poślubną.Przed ślubem nie zabezpieczaliśmy się chyba jakoś szczególnie, ale oboje wierzyliśmy, byliśmy przekonani, że skoro wszystko jest takie piękne w naszym życiu (odkąd się poznaliśmy), to oczywiście się uda. Nie udało się. (tak na marginesie - ciekawa jestem ile par cieszy się ognistym seksem po tym męczącym ślubnym dniu? My co prawda kochaliśmy się, ale nie był to najlepszy seks na świecie. Nerwów i ogólnego przejęcia było za dużo). Wtedy tłumaczyłam to sobie nerwami ślubnymi.
Potem podróż poślubna. Grecja. Tam z kolei bałam się robaków (tak, mieliśmy w pokoju karalucha...). Ciąży nie było, ale było tłumaczenie, że przy tych robakach (co prawda tylko jednego widziałam, no ale mogła ich być przecież liczna rodzinka!), to się nie dało.
Wróciliśmy, zaczęłam mierzyć temperaturę.
I też wielkie nadzieje, że jak trafimy w ten dzień, to oczywiście zajdę w ciążę i powiemy o tym rodzinie przy wigilii.
Dupa. W tą pamiętną wigilię dostałam okres.
Moja przygoda z temperaturą skończyła się po dwóch bodajże miesiącach. Do tej pory uważam, że w moim przypadku to był dobry pomysł. Wkurzyłam się strasznie na takie kontrolowanie swojego ciała. Nie sprawdzam sobie macicy. Jak owuluję, to czuję... To też ciekawe, jak nie myślałam o dziecku, to nie miałam pojęcia, jaki jest mój dzień cyklu. Do 30 roku życia nie wiedziałam chyba za bardzo, co ma śluz wspólnego z płodnością. No ale dla pewności byłam na monitoringu, robiłam testy owu.
Dzisiaj myślę, że nie o to w tym chodzi.
Mam szereg przykładów z życia bliższych i dalszych osób
- ciąża z seksu w czasie miesiączki
- ciąża z pijackiego seksu, który nawet nie zakończył się wytryskiem, gdyż nawalony przyszły ojciec zasnął w trakcie
- druga ciąża koleżanki, która trzy miesiące wcześniej urodziła córkę. Zdaje się nie zdążyła nawet dostać miesiączki po pierwszej.
- ciąże "matek-degeneratek", które ginekologa widzą tylko w czasie porodów, piją, niezdrowo jedzą, a dzieci mają piątkę i więcej.
A ja co?
Kwasy foliowe, badania na wszystko, comiesięczne rozkładanie nóg przed ginem, zabiegi.
Badania nasienia, kładące bolesne piętno na dumie i męskości mojego ukochanego.
W zeszłym miesiącu miałam zabieg usunięcia polipa na macicy. Lekarz mówił, że jest to najbardziej prawdopodobna przyczyna braku ciąży. No więc polipa nie ma, w kolejnym cyklu monitoring, dokładne (prawie co do godziny) wskazówki doktora kiedy się kochać. Nie nauczona doświadczeniem z kolejnych miesięcy byłam pewna, że tym razem to już na pewno.
Na pewno była miesiączka. Równiutko o czasie, co do godziny. Jak zwykle wszelkie jej objawy (łącznie z początkowym plamieniem!) brałam za pierwsze objawy ciąży. Ile przecież kobiet ma bóle podobne do miesiączkowych? Przecież nawet owu zaznacza je jako "punkty ciążowe"?
Mąż poszedł na kolejne badania. Ostatnie nie były najlepsze, chociaż ponoć w normie. 4% prawidłowej morfologii. Swoją drogą - jakie to ciekawe - o policystycznych jajnikach, poziomach prolaktyny, rezerwie jajnikowej i wszystkim, co dotyczy kobiet informacji w sieci jest mnóstwo. Trzeba wręcz odsiewać ziarna od plew. O morfologi plemników? Kilka stron typu "badanie-nasienia.pl" plus informacje na owu. Panowie widać nie są ciekawi. Albo informacja, że ich plemniki są nieprawidłowej budowy tak bardzo rani męskość, że chowają ją w ciemnej szufladzie. Dosłownie i w przenośni
Ech... mój M, mimo że naprawdę fajny z niego facet i do problemów ciążowych podchodzi poważnie, też w kwestii badań własnych pozostaje facetem... Owszem pójdzie, witaminy łyka. Ale nie poczyta, nie zainteresuje się. Raczej "to może poczekamy ze trzy miesiące, aż te witaminy zadziałają?". A trzy miesiące, to trzy potencjalnie niezapłodnione jajeczka, których mam ograniczoną ilość!
Aktualnie jestem w okresie po okresie a przed owulacją. Więc lepszej myśli niż 3 dni temu, ale nadal zgaszona. Odpuszczam w tym miesiącu. Zapisałam się na jakiś fitness, wróciłam na jogę. Nie robię monitoringu. Potrzebuję oddechu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 stycznia 2015, 22:19
Tak sobie myślę, że może nie mamy dziecka, bo za dużo tej pracy? Nie ma dla niego miejsca? Może organizm czuje...
Mam nadzieję, że w tej pracy tkwi problem, bo z końcem roku złożyłam wypowiedzenie - pracuje w sektorze państwowym do końca lutego, a od marca już tylko prywatny gabinet Trochę się boję, czy z tego wyżyję, ale przynajmniej czasu będzie znacznie więcej. A przeżyć przeżyję, tylko może trzeba będzie trochę oszczędniej.
Chociaż kondycję mam fatalną. Zawsze byłam raczej szczupła, ale po 30-tce niepostrzeżenie tłuszczyk się zaczął osadzać tu i ówdzie i zadyszki dostaję nawet na krótkim spacerze. Ale teraz (trochę też, żeby się z obsesji ciążowej wydobyć) mam cel - poziom tłuszczu w organizmie zredukować do 28%. Na dzisiaj jest 33,5... Zobaczymy. Oczywiście wkręciłam sobie, że może mam otłuszczone narządy wewnętrzne i dlatego tego dziecka nie ma. Przyjaciółka mnie wyśmiała serdecznie
Poza tym energii jakoś dużo, co dziwne, bo jestem typem leniwca-kanapowca. I czuję się owulacyjnie, mimo że teoretycznie jeszcze nie czas. Temp nie mierzę, więc nie wiem, może akurat coś się przestawiło. Dobrze, bo ochotę na seks też mam - a to też nowość. Dotychczas wystarczało mi ze dwa, trzy razy w miesiącu. Ale w kompleksy wprawiały mnie wykresy dziewczyn, w których seks co dzień, a czasem i dwa razy. Skąd w was takie libido?
A badania idziemy odebrać dzisiaj razem. Denerwuję się strasznie, ale ja z kolei jestem z tych, co wolą wiedzieć nawet najgorsze jak najszybciej. Ale że idziemy po południu, to ja zmykam na fitness. Dobrze mi robi moja "walka z tłuszczem" - tak się wkręciłam, że obsesja ciążowa nieco straciła na swej sile. Nawet pojawiła się myśl, że jakbym w tym cyklu nie zaszła, to w sumie miałabym miesiąc więcej na walkę nadwagą (a tej tak w ogóle nie mam wcale i podejrzewam, że z tym poziomem tłuszczu to jakiś błąd się wkradł...ważę 57 kg przy wzroście 166! No ale mam cel).
Może zadziała paradoks, że jak mniej chce, to bardziej dostanę? Jak to mawiają nastolatki: "Miej wyjebane, a będzie ci dane"
Moja koncepcja jest taka, że ostatnie wydarzenia (a bardzo trudny miałam rok, osobiście, zawodowo...dużo, bardzo dużo bolesnych strat) tak bardzo mi dały w tyłek, a ostatnia miesiączka to był gwóźdź do trumny, więc moja psychika stanęła przed wyborem "palnąć sobie w łeb/popaść w szaleństwo/zostać alkoholiczką albo olać wszystko i cieszyć się życiem". Szczęśliwie wybrana została druga opcja.
Poza tym, mój organizm chyba się buntuje przeciwko pozbawianiu go tłuszczu. Jem od kilku dni owsiankę na śniadanie i moje jelita zwariowały. Jeden dzień to myślałam nawet, że to dobrze, oczyszczanie organizmu i takie tam bzdety. Ale oczyszczanie 10 dniowe, to chyba przesada? Jutro mam zamiar zmierzyć się z kaszą jaglaną na śniadanie. Zobaczymy jak na to mój obrażony, pozbawiony chlebka i lenistwa, organizm zareaguje.
Co do starań ciążowych - jakoś tak zakładam, że w tym cyklu nic nie będzie. Nie pilnowałam dokładnie owu, śluzowo mi wyszło jakoś za wcześnie... No ale teoretycznie jakieś szanse są. Tym razem mąż się napala bardziej ode mnie. Tak czy owak, to się okaże za 10 dni. Tak w głębi siebie podejrzewam, że sama się próbuję oszukać. Że mi akurat w tym miesiącu wcale nie zależy (he, he..), że wolę fitness, że dopiero co zaczęłam pisać pamiętnik...- to właśnie taki psikus mi los sprawi. Taa...a fachowo nazywa się to myślenie magiczne
Grrrr... A najgorsze jest to, że nawet nie pozwalam sobie mu tego powypominać. No bo ja kurde zawsze wszystko rozumiem! Wiem, wiem - czasem tak jest, że musi w pracy zostać dłużej. Mogłam zadzwonić. Ale to uczucie...kiedy się tak bardzo postaram i dupa z tego wychodzi ((((((((((((
Poza tym. Cycki mnie zaczynają pobolewać. Chce mi się płakać. Wszystko mnie wku...wia. Coś jakby wczesny PMS. Udawanie, że nie chcę być w ciąży w tym cyklu już mi nie wychodzi. Dodatkowo myślę sobie, że jak mam mieć dziecko z facetem, który się spóźnia na kolację To już żartem, ale miotając się po kuchni, podobne myśli przelatywały mi po głowie.
I ten dylemat. Zeżreć sama tą polędwicę czy poczekać na księcia...?
W 6 dpo będąc w toalecie ujrzałam śluz leciuteńko jakby zabarwiony krwią. No i się zaczęło! Ha! To pewnie plamienie implantacyjne! Potem nie mogłam spać. Potem miałam (i mam nadal) wzmożony apatyt. Raz nawet mdłości (po przeżarciu...)! Entuzjazm nieco opadł, gdy pojawiły się znajome bóle miesiączkowe. Oczywiście, tak kompletnie to nadziei mi nie odebrały, bo wiadomo przecież oczywiście, że takie bóle to niekiedy i w ciąży...
Termin okresu mam za dwa dni. Jestem już cholernie zmęczona ((( Nie chcę już tej pieprzonej nadziei co miesiąc i tego okropnego comiesięcznego rozczarowania! Pragnę, bardzo głęboko cofnąć czas, nie wiedzieć po czym poznać dni płodne, zapomnieć kiedy miałam mieć okres i zorientować się dopiero po 40 dniach, zrobić bez przekonania teścik i ujrzeć...wiadomo co
Wiadomo tylko tyle, że się nie da nagle zapomnieć. "Nie myśleć i wyluzować się" (najbardziej wkurwiająca -sorry, ale inne słowo tu nie pasuje - porada jak dla mnie, namiętnie podsuwana przez moją mamę).
Na fitnes chodzę uparcie. Na jogę chodzę. Kaszę jaglaną porzuciłam, nie strawie ani ziarenka więcej. Słodyczy nie jem. Stanęłam na wagę z nadzieją, że to co prawda tylko trzy tygodnie, ale może chociaż z kilogramik jakiś albo pół... No i bach! Było 57,5 jest 60. 60??? Nigdy tyle nie ważyłam! Podejrzewam wagę o złośliwość i wredotę. Rozważam wyrzucenie przez okno. (oczywiście, żeby nie było, myśl przebiegła "przytyłam, więc może jestem w ciąży!" się pojawiła, a jakże!). Myśl, że to po prostu zatrzymanie wody przed okresem, stanowczo chcę odrzucać!
I jeszcze te cholerne punkty ciążowe na tym pieprzonym wykresie! To jest nie fair! Co miesiąc mam ich z 50. I co? I co miesiąc dupa!
GRRRRRR....
No ale do gina się umówiłam i zamierzam iść na wojnę z moją bezpłodnością. Niech mnie szanowny doktorek skieruje na wszystkie badania, jakie mu do głowy przyjdą. Potrzebuję jak cholera się dowiedzieć DLACZEGO się nie udaje. Chyba właśnie ta niepewność mnie przybija najbardziej.
A póki co znów cykl joga-fitness. Ostatnie trzy tygodnie w przychodni. A od marca duuużo wolnego czasu - praca po 3-4 godziny dziennie i to nie codziennie. Aż sama sobie zazdroszczę
Z tematów ciążowych:
- moja młodsza o 5 lat kuzynka jest w ciąży
- znajomi, u których byliśmy na weselu w lipcu, w ciąży mocno zaawansowanej. Chyba w noc poślubną poczęli
- Zelma w ciąży Tu się akurat cieszę, bo to "jedna z nas" (tak jakby wyżej wymienione nie były...no cóż, nie są...)
A ja byłam dzisiaj u mojego gina. Pęcherzyk 18 mm, koncepcja zaplanowana na sobotę I na dzisiaj, bo wczoraj mąż miał opór. Skierowanie na HSG, gdyby w tym cyklu się nie udało. Dalej nie chciał mówić. W ogóle śmiesznie było, bo mój ulubiony lekarz miał infekcję gardła i prawie nie mówił. A jak mówił to szeptem, co dodawało dramatyzmu i komizmu tej sytuacji. Dostał ode mnie darmową diagnozę, że to psychosomatyka. I nie wiem, czy przez to, czy z sympatii za wizytę policzył 50 zł Miło z jego strony.Uspokoił mnie też w kwestii tarczycy. Bo mam zdrową, ale wkręciłam sobie, że może jednak nie, tylko TSH mnie oszukuje Oby tylko była to ostatnia wizyta przedciążowa ... Boże, boję się jednak, że to HSG wykaże niedrożność. Nawet nie wiem, co się wtedy robi! Boję się też, że mam wrogość śluzu. Boję się, kuźwa wszystkiego już teraz!
Yhh...aż mi łeb pęka od tego lęku.
A z tematów fitnesowych. Ćwiczę od miesiąca. Dwa razy w tygodniu trening odwodowy, raz w tygodniu joga. Nie jem słodyczy (no poza dwoma pączkami w czwartek). Zakupiłam chleb bez mąki (tak, tak, takie cuda robią. Dobry nawet, tylko tłusty, bo z samych ziaren). Wiem, że to wszystko nie jest jakiś wyczyn, na miarę 5 kg w miesiącu, ale miałam nadzieję, że może chociaż jakiś pół... Stanęłam na wadze pełna optymizmu... No i pół. Więcej! WTF!!!
A poza tym to znalazłam w necie coś takiego
https://www.youtube.com/watch?v=GXoZLPSw8U8&feature=share
Colbie Caillat. Nawet nie wiedziałam, że ją znam, ale mąż mnie oświecił, że jej piosenki mamy jako podkład do filmu z wesela. W każdym razie piosenka Try i teledysk do niej tak mnie ogromnie wzruszyły... siedzę, słucham i ronię łzy i się uśmiecham. Słucham po 50 razy dziennie i wszystkim pokazuje. Nawet na facebooku udostępniłam, pierwszy raz w swoim życiu kliknęłam przycisk "udostępnij" Więc tu udostępniam również.
Słuchajcie, wzruszajcie się, odklejajcie rzęsy (jeśli macie klejone) i kochajcie się ! heh, powiało kaznodziejstwem... No ale niedziela w końcu
Ja generalnie odsuwam od siebie myśl, że mogłabym być na coś poważniej chora. Ja, mój mąż, moja przyjaciółka. Po prostu takie opcji mój mózg nie bierze pod uwagę, nie ma możliwości.
Jedno, co dobre z tego mojego odkrycia (poza tym, że cieplej myślę o tej dziewczynie, wysyłam jej telepatycznie milion dobrych myśli!) to, że zarejestrowałam się w bazie dawców szpiku. Bo dla niej dawcy nie ma... I pewnie są tysiące takich osób, dla których nie ma dawców - tzn może i są, ale nieznani, bo niezarejestrowani.
Wiem, wiem - teraz jak się o dziecko staram, to może i bez sensu. Ale niekoniecznie, bo póki co w ciąży nie jestem. Bo może za kilka miesięcy o tym zapomnę, a akurat jestem szpikowym bliźniakiem jakieś dziewczyny, chłopaka...
Oczywiście moja agitacyjna dusza już się odzywa, już mam ochotę zachęcać wszystkich do rejestracji... No ale powściągam ją. Większe persony ode mnie zachęcały (pamiętacie - Doda, Nergal i cały celebrycji świat). Mnie to wtedy oczywiście przekonało, kibicowałam akcji, ale na tym się skończyło. Dopiero jak jakoś bardziej personalnie to poczułam, to znalazłam czas. (a tak na marginesie, może jednak poagituję Bo ja myślałam, że żeby się zarejestrować, to trzeba gdzieś iść, niewiadomo gdzie, oddać krew i czekać. A tu się pomyliłam. Wystarczy wypełnić formularz w necie, oni przysyłają paczkę z patyczkami na wymaz z buzi i ankietę. Ja odsyłam i jestem w bazie. Proste?)
Z innych tematów - waga moja jednak drgnęła lekko w dół. I to chyba nie związane z cyklem, więc cieszę się. Po miesiącu ćwiczeń jakoś spektakularnie chudsza nie jestem, ale kondycję mam lepszą. To taka profilaktyka przedporodowa
Oczywiście już trochę faza nadziei na ciążę się zaczęła (3 dpo!). Ale mam plan awaryjny, więc może w razie rozczarowania nie będę tak płakać. Chociaż mój (i lekarza) plan awaryjny jakoś mnie nie pociąga - HSG. Mam tylko nadzieję, że tym razem plamienia implantacyjnego sobie nie wmówię - to tylko atmosferę w domu zagęszcza. Co będzie, to będzie.
Aha...jeszcze coś. Taka moja refleksja na temat "otyłości brzusznej", z którą tak zawzięcie od miesiąca walczę.
Byłam w weekend na spotkaniu ludzi z roku. Studiowałam kiedyś oprócz psycho jeszcze politologię. Mieliśmy 10 lecie bodajże od licencjatu. Otóż. Z twarzy to praktycznie nikt się nie zmienił. A poza dwiema anorektycznie chudymi dziewczynami KAŻDA z nas miała lekki brzuszek. I to bynajmniej nie ciążowy. I żadna nie była otyła, gruba czy tłusta. Może po prostu - atrakcyjne 30-latki mają małą oponkę? A panowie oczywiście również przytyci. Tak ok 10 kg na głowę
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 lutego 2015, 17:54
Ale. Moja głowa działa niezależnie ode mnie. Bo w tym cyklu mam więcej śluzu. Tzn tak dokładnie nie jestem pewna czy więcej, bo przecież nie ważyłam, ale wrażenie takie. No więc oczywiście nadzieja, której chciałam sobie oszczędzić znów się pojawia. Szkoda, że to tak nie można wiedzieć od początku. Zapłodniło się albo nie.
Bo jakieś czarne wizje mam. Że nie, że jest gdzieś ukryty jakiś problem (dotąd nie zdiagnozowany) i choćbyśmy na rzęsach stawali nic z tego nie będzie. I że czeka nas in vitro. Wcześniej się tym nie przejmowałam, nawet perspektywa in vitro dawała trochę otuchy - że jak wszystko zawiedzie, to może pomoże. Ale jak poczytałam jak to się odbywa...i że to nie jest tak, że sobie w jeden dzień idę do kliniki, a w drugi oni mi wstrzykują dziecko i jest szczęście....tylko te wszystkie stymulacje, punkcje, leki...Yhh... no i nie wiem. Okazuje się, że wbrew deklaracjom własnym jakiś konflikt moralny mi się pojawia. Że te inne zarodki... Myślę jednak, że jakby co do czego przyszło to pragnienie posiadania dziecka byłoby większe niż sprzeciw moralny, ale wolałabym tego uniknąć.
No i te leki. Bo ja generalnie nigdy nie chorowałam. W życiu nie miałam anginy. Antybiotyk ostatnio brałam 5 lat temu. Grypa raz w życiu, zapalenie płuc raz w życiu. Jedna tylko choroba zakaźna wieku dziecięcego. Mąż ostatni tydzień leżał pod gorączką, kichał na mnie. A ja nic. Lekko tylko mi się temperatura podniosła przez dwa dni. Do 37. Bo gorączki też nie mam. Miałam może kilka razy w życiu.
W związku z tym leków generalnie nie przyjmuje. Poza przeciwbólami na miesiączkę. No i teraz kwas foliowy i witaminę D. Antykoncepcję stosowałam bardzo krótko, bo mnie ingerencja w organizm za bardzo wkurzała. Ta stałość i niezmienność - ciała, nastroju... Hormony zawsze miałam w normie, to po w tym grzebać. Więc bardzo się boję, że nie uda się zajść naturalnie i trzeba będzie grzebać. We wszystkim
Z pozytywów - dziś mój pierwszy dzień bez pracy. Tzn z pracą, bo na popołudnie już jest umówiona grupka pacjentów, ale prywatnych. Poranek wolny Cudo.
Hmm...i jeszcze się zastanawiam. Gdybym jednak...była w ciąży...to czy moje fitnesowe aktywności mogą w tym jakoś przeszkodzić? Jakoś baaardzo się tam nie przemęczam, ale jednak mięśnie brzucha poruszam. Hmm. Hmm. Za tydzień powinno się rozstrzygnąć. No w sobotę. Heheh i tym samym właśnie sobie zaprzeczyłam, jakobym nie wiedziała, który to dzień cyklu!
Miłego dnia!
Zatem zapowiada się raczej dupa. Czarna dupa jak mój humor dzisiaj.
Po pierwsze - praca. Umówiona byłam z szefową i wszystkimi świętymi, że skoro dobrowolnie złożyłam wypowiedzenie z tego popadającego w długi i ruinę miejsca, które gdzie może szuka oszczędności , to pozwolą mi ostatni miesiąc przesiedzieć na płatnym urlopie. Moja mama jest radcą prawnym, powiedziała mi, że co prawda przysługuje mi 1/4 urlopu za 2015 rok, ale nasz Kodeks Pracy nie zabrania przychylić się do prośby pracownika. No więc jak składałam to cholerne wypowiedzenie - dzięki czemu uratowałam dwie inne osoby od zwolnienia, bo chcieli robić redukcję, a wiadomo że etatowców zwalniać się nie opłaca, bo odprawy itd, polecieliby kontraktowcy (po co płacić pracownikowi składki, jak sam sobie może płacić?), to ze wszystkim mi szli na rękę. A teraz jak już chciałam pójść (i nawet "poszłam" - bo nie wiedziałam, że jest problem) na ten obiecany urlop, co usłyszałam? No właśnie, że DUPA. Że mi się nie należy. A o tym decyduje nie kierownik, dyrektor czy marszałek województwa, a PANI W KADRACH.
Kurrrrrwwwaaaaaa! I to już nie o to mi nawet chodzi, że będę musiała tam przychodzić. Zespół mam fajny, kawy się napiję, poplotkuję itp. Tyle tylko, że ja - mając na uwadze powyższe ustalenia - pokończyłam wszystkie procesy z pacjentami. Nowych nie zaczynam, bo wiadomo na miesiąc, to bez sensu. A to oznacza, że dla tego przybytku nie zarobię ani złotóweczki. Ani grosza nawet. Tylko im prąd zużyje na parzenie tej kawy. Więc oni nie mają żadnego interesu w tym, żebym do tej pracy musiała przychodzić. Ale muszę.
Ta służba zdrowia nie ma prawda dobrze działać. W mojej poradni ważne było, ile punktów wyrobię, a nie jakość pracy. Mam 8 lat doświadczenia zawodowego, oprócz studiów skończoną b.dobrą 4-letnią szkołę psychoterapii, regularnie się doszkalam, co dwa tygodnie się superwizuję - a co usłyszałam jak chciałam podwyżkę? Że takie same punkty jak ja zrobi tych 100 psychologów po studiach, bez doświadczenia i bez pojęcia czym jest psychoterapia, którzy czekają na moje miejsce. Nie jakość pracy się liczy. A punkty. Kurwa!
Jeszcze większa dupa z moim cyklem. Brzuch mnie boli bynajmniej nie ciążowo. Cyce jak donice. Twarz opryszczona jak u nastolatki. A ten durny Detektor Czegoś radośnie mnie informuję, że termin porodu przypadałby na 14 listopada. Super. Akurat, żebym sobie mogła powyobrażać pierwsze święta z miesięcznym bobaskiem. I to kiedy powiem rodzinie. I jakie buciki kupię. I jak się będę przytulać do cieplutkiego, pachnącego ciałka. I jeszcze niech mi ten bolący brzuch zapisze jako punk ciążowy. Im więcej tym lepiej. A że potem płacz i żałoba to wizji choinkowego malucha? "nie przejmuj się, mało kto zachodzi w ciążę od razu". Grrrrrr
nic nikomu nie odpisalam dzisiaj, wybaczcie, ale w tym stanie strasznie egocentryczna jestem, trudno mi się skupić na czymś innym niż poczynania mojej macicy:-)
Trzymajcie kciuki proszę...
Boję się to napisać...
Zrobiłam test...
Blada krecha, ale krecha. I to chyba znaczy.... Boże, Boże...
Jutro powtórzę rano, ale już nie mogłam wytrzymać. Ręce mi się trzęsą, boję się cieszyć
Aaaaaaaa! Ale jednak się cieszę!!!!!!!!!!!!!!!
Dopisuję, jeszcze tu. Po raz ostatni
Jeszcze nie ochłonęłam, chodzę dzisiaj cały dzień jak w amoku.
Ale DZIĘKUJĘ bardzo, bardzo, bardzo - za słowa wsparcia, wiarę i serdeczne gratulację. Nigdy nie czułam się tak blisko i tak bardzo częścią "kobiecego świata". Jakoś dzięki temu (albo i burzy hormonów, która teraz w moim ciele szaleję) czuję się dziwnie, ale absolutnie pewna, że wszystko będzie dobrze i tak jak ma być
Tym bardziej zaciskam kciuki za Was, będę tu wpadać, bo się z Wami strasznie związałam.
Ach...no i oczywiście popłakałam się przy wpisie Zelmy. Jesteś kochana...i te bociany...Echh...znowu sobie popłakałam. Wszystkie jesteście kochane :*
Powodzenia i do rychłego zobaczenia na "fioletowej".
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 marca 2015, 19:30
Witam w "klubie" :-) Życzę powodzenia i owocnych starań! :-)
Bede obserwowac! Trzymac kciuki a jak trzeba to wspierac:)
Ale to miłe, dostawać komentarze! Dzięki dziewczyny!
Może rzeczywiście coś w tym jest, że ciąża przyjdzie wtedy kiedy będzie dla niej najlepszy czas, a nie wtedy kiedy nam się wydaje, że to dobra pora i się wściekamy, niecierpliwimy i rwiemy włosy z głowy...Chyba rzeczywiście trzeba dać na luz...