To już jest rutyna. Otwarcie oczu i pierwsze co - lewą ręką pod poduszkę w poszukiwaniu telefonu z zegarkiem, prawą na półkę po termometr. 7:30, okej. Piknięcie, widok wczorajszej temperatury, okej, faktycznie chyba nie wpisałam, muszę uzupełnić. Ręka pod kołdrę, mierzymy i czekamy na kolejne "piknięcia". Są. Mąż śpący obok mamrocze, wierci się lekko na ten niesłyszalny prawie dźwięk termometru. Ale nie budzi się. Dziwne, że na dźwięk swojego strasznego budzika nie reaguje prawie wcale,właściwie budzi się dopiero, jak go zacznę spychać nogą z wyra i wyklinać. A tu poruszenie na dźwięk termometru. Może w jego głowie, gdzieś pod kołderką snu, w podświadomości też czai się wyczekiwanie? Może jego organizm tez już bezwolnie dostosowuje się do powoli tworzącego się harmonogramu starań? Trzydzieści sześć i osiem - znów cieplutko. Cicho włączam laptop, wpisuję no i ciach - znów system zmienił datę owulacji. A więc miałam ją w przeddzień ślubu, ha! Wiedziałam! A chodziłam i jęczałam, że w końcu wyszedł mi test owulacyjny a nie możemy teges, bo do spowiedzi idziemy przedślubnej. No, dobra, został mi jeden test ciążowy, a co tam, sprawdźmy. No i dupa - to nic, spoko, jedziemy dalej
Witam w klubie staraczek! :-)
chyba mam taki sam termometr, identyczna procedura pik pik :)