Nawet kiedy wiem, że nie wszystko można zaplanować, to i tak większość rzeczy planuję. Dlatego, żeby poznać swoje ciało i ułatwić sobie start ze staraniami (zaplanowane: drugie półrocze 2022) zaczęłam obserwować swoje ciało. A wszystko zapisuję w tabeli Ovu — przecież skoro to inteligentny kalendarz, to może mi pomóc.
Więc tak wygląda moja sytuacja z dzieckiem. Nie jest urojone, choć na razie żyje tylko w moich planach, marzeniach, w mojej głowie.
No ale teraz ta bardziej stresująca i nieprzyjemna część — dlaczego się z tego spowiadam? Otóż dlatego, że nie lubię kłamstw (a sama doskonale wiem o nich bardzo dużo), więc czuję się zobowiązana wyznać prawdę. Nie zrobię tego na forum, wolę tu, bo kto będzie chciał przeczytać, ten przeczyta, a kto nie — nie.
Jestem młoda, zdecydowanie za młoda na zachodzenie w ciążę i w 90% przypadków za młoda na myślenie o dzieciach. Wnioskuję oczywiście z mentalności moich rówieśników. Boję się wyznać swój realny wiek, bo nie chcę być ani traktowana jak smarkula (którą zresztą jestem wśród dorosłych, bo oni mnie nie znają), ani ignorowana, ani tym bardziej skazana na wygnanie z forum albo z całego portalu. Wiem, że ludzie lubią osądzać, a mnie nie uśmiecha się być osądzaną, więc (prawdopodobnie) to kolejny powód, dlaczego tak "się cykam".
A jako że już wspomniałam tysiąc razy, że kłamanie nie jest przeze mnie postrzegane pozytywnie, dlatego niekomfortowo czuję się z kłamstwem, do którego przyznaję się teraz (możliwe, że właśnie wydając na siebie wyrok wygnania). Żeby zalogować się na stronie trzeba mieć skończone 18 lat. Więc wkraczając na ten portal, zaczęłam od jednej z najbardziej pejoratywnie zabarwionych w mojej głowie rzeczy — kłamstwa. Bo ja nie mam. Jestem trochę młodsza. Nie tak wiele, ale jednak...
czytasz na własną odpowiedzialność
UWAGA! Celem nadawcy w żadnym wypadku nie jest naelektryzowanie potencjalnego czytelnika ujemnymi ładunkami zrezygnowania i załamania rodzaju dowolnego o jakimkolwiek podłożu.
Zadziwiająco dobry dzień dziś mam.
Muszę się pochwalić.
Dzień ten zapowiadał się niesamowicie stresująco — najpierw musiałam zaliczyć angielski na 100%, później miały przyjść wyniki rekrutacji ze szkoły. Wczoraj jeszcze przyznałam się na forum do mojego wieku i — co zdziwiło mnie samą — podałam liczbę. Dwie cyfry, które mnie poniekąd irytują i zawstydzają, a ja po prostu je napisałam, szybko kliknęłam "wyślij", "enter" czy jak ten guziczek się nazywa, i voilà. Więc do bagażu stresu, jaki mnie dzisiaj czekał, dołączyła reakcja moich "towarzyszek".
Zaliczając język na wysokim poziomie (naprawdę nie wiem, czym się stresowałam — przecież to wszystko umiem. Kto jak nie ja miałby to bezbłędnie napisać?), szybko zorientowałam się, że dziewczyny tak naprawdę nie przygotowały ani płonących pochodni, ani wideł, ani obraźliwych sztandarów, którymi wydawało mi się, że by wymachiwały, wypędzając mnie z forum.
Czasami źle oceniam ludzi.
Wracając do domu, dowiedziałam się, że dostałam się do szkoły filmowej. Czyli wszystko, czym tak naprawdę niepotrzebnie się przejmowałam, rzeczywiście okazało się całkowitą błahostką. Tak, jak wszyscy dookoła mnie zapewniali.
Czasami powinnam dać sobie coś powiedzieć.
Myślałam, że spotkało mnie dosłownie wszystko, co dobre, czego mogłabym się teraz spodziewać, gdy otrzymałam wiadomość od osoby z imieniem na N., z którą spędziłam kilka długich i przyjemnych miesięcy mojego życia, zanim całkowicie zmyła się z mojego życia. Albo to w sumie ja też uciekłam. Wina leży po obu stronach.
Tak więc — rzadko się do tego przyznaję, ale — cieszę się. Naprawdę, dziwnie i szczerze jest mi miło i przyjemnie. Co prawda nie tańczę z radości i nie uśmiecham się do wszystkich na ulicy, ale w duchu jest mi o wiele cieplej.
Czasami powinnam okazywać więcej emocji.
To nie jest tak, że nie okazuję emocji — jestem wygadana, niekiedy towarzyska, uwielbiam być w centrum zainteresowania, ale wśród ludzi, którzy mnie interesują i których ja interesuję. Kiedy jestem sama, raczej nie przyłapiesz mnie na wyszczerzaniu zębów. No, czasem delikatnie się uśmiechnę, jak pomyślę o czymś zabawnym. W samotności tak już mam, a to wszystko dlatego, że kiedy jestem sama, mam więcej czasu na myślenie. I te refleksje sprawiają, że rozumiem — jeśli jest dobrze i wspaniale, to coś zawsze może się zepsuć. Teraz się tylko zastanawiam, na co padnie tym razem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 kwietnia 2015, 19:24
Od wczoraj dręczy mnie taka myśl: "co jeśli w życiu mi się nie powiedzie?". Najbardziej martwi mnie to, że nie znajdę męża i nie będę miała dzieci, a nawet jeśli uda mi się znaleźć męża, to będę po trzydziestce. Absolutnie nie chcę niczego sugerować, ale w moim "planie na życie" jasno stoi: hajtnąć się jeszcze na studiach, mieć dzieci jak najszybciej. I co jeśli to mi się nie uda? Przecież nie da się zaplanować życia… A nie chcę w wieku 20 lat mieszkać z rodzicami, tylko sama albo najlepiej z Kimś.
Nie jestem ani aspołeczna, ani nic takiego, ale nie mogę też znaleźć w sobie odwagi, żeby zagadać do kogoś, z kim będę się albo często widywać, albo mieć coś wspólnego. Tj. z gadką do obcej osoby na ulicy nie mam najmniejszego problemu, bo nie obchodzi mnie, co ta osoba o mnie pomyśli — przecież już nigdy się nie spotkamy. Ale jak idę do nowej szkoły, to nie umiem się przełamać, żeby zgadać się z jakimiś ludźmi — przecież spędzimy ze sobą następne kilka lat, jeśli nie więcej! Jak w takim przypadku chcę znaleźć kogokolwiek, z kim mogłabym spędzić resztę życia?
Poza tym 90% związków się kończy (jak nie więcej), a ja sama na siebie narzuciłam ten limit czasowy pt. "hajtnij się TERAZ", zupełnie nie orientując się, że do małżeństwa trzeba dwojga. I sama wywieram na sobie — niepotrzebną, wiem — presję, której nie mogę się pozbyć. I ona mnie blokuje? Nie wiem, ale coś mnie blokuje, coś niepotrzebnego i coś, co sama sobie zafundowałam.
Drugim zmartwieniem jest: co jeśli nie powiedzie mi się w życiu zawodowym? Nie wiem, kim chcę być w przyszłości. Mam jakieś zainteresowania, ale one zmieniają się z prędkością światła. Idę do filmówki, ale trudno jest się wybić w tej branży, a z moją wiarą w siebie są minimalne szanse, że mi się to uda. (Najpierw napisałam: "nigdy mi się to nie uda", ale zmieniłam. Grunt to nie kusić losu.)
Jak pracować nad wiarą w siebie?
Zdaję sobie sprawę, że najlepiej jest trudzić się czymś, co sprawia przyjemność — wtedy trudno jest mówić o trudzeniu się. I ja umiem się "językować" - jestem dobra z języków, ale nie mogłabym być tłumaczem. Po prostu nie mam do tego cierpliwości, poza tym ten zawód jest do bólu niekreatywny.
Lubię pisać i umiem pisać, ale mam podobną sytuację, co z filmówką — trudno się w tym wybić, co mnie blokuje (ww. brak wiary w siebie). Mogłabym zostać fotografem, ale chyba jednak wolałabym "stałą" posadę, coś pewnego. W takim razie lubię polski i nawet mogłabym studiować filologię polską, gdyby nie fakt, że nie umiem bawić się w teorię gramatyki i nikt jeszcze nie potrafił mnie tego nauczyć (a rodzina składa się głównie z humanistów, matka polonistka, więc to nie jest tak, że nikt mnie tego nie próbował nauczyć). Zostając przy karierze nauczycielskiej, mogłabym być historykiem, bo akurat to też jest ciekawe. Ale tu też jest problem: historia jest ciekawa, ale 90% nauczycieli/wykładowców są tak nudni, że odechciewa się studiować. Ale nuż mnie trafi się ktoś interesujący — zazwyczaj mam szczęście. Chociaż też nie czuję do tego całkowitej pasji.
Czy to normalne, że we wszystkim znajdę jakieś "ale"? Czy to normalne, że pozwalam temu "ale" mnie całkowicie blokować? Jak się odblokować?
Niby mam jeszcze czas, ale z drugiej strony tego czasu już nie mam, bo skoro chcę mieć życie, które postrzegam jako idealne (czyt.: poukładane, czyli: podstawówka, gimnazjum, liceum-chłopak, studia-małżeństwo, dziecko, kariera, po drodze oczywiście dopuszczam jakieś drobne niepowodzenia, czyli takie, które nie mają nic wspólnego z życiem prywatnym, "chłopakiem", dzieckiem), to mam całkiem napięty grafik. I niby zdaję sobie sprawę, że takie życiorysy są tylko w filmach, nie w rzeczywistości, ale boję się, że jeśli nie będę miała takiego życia, to ze wszystkim się spóźnię — hajtnę się za późno, nie będę mieć dziecka, wcale się nie hajtnę, życie zawodowe będzie porażką, bo nie umiałam W WIEKU 16 LAT zdefiniować swoich zainteresowań.
Psycho, nieprawdaż?
Więc za zainteresowania powinnam się wziąć teraz. Ale zamiast tego marnuję czas na forach internetowych, przygotowując się na przyszłość, do której wcale może nie dojść, bo marnuję czas na forach internetowych — typowy paragraf 22. Nie zapominając o tym, że straszliwa ze mnie zazdrośnica i jak tylko siedzę na forum, czytając wypowiedź kogokolwiek, to zaciskam wargę między zębami, bo Wam się udało - macie mężów, może przechodzicie tortury w staraniach o dziecko, ale się Wam uda. Osiągnęłyście połowę (jak nie więcej) tego, co ja chciałabym osiągnąć. I z tej strony myślę: “skoro im się udało, to mi też może”. Ale z drugiej wiem, że istnieją kobiety, które nigdy nie miały i pewnie mieć nie będą mężów. Dlaczego? Nie wiem, ale istnieje prawdopodobieństwo, że z tego samego powodu, co ja — idiotycznej blokady nie po pokonania, irracjonalnej obawy przed socjalizacją i integracją, alienacji. I oczywiście niewiedzy, jak to pokonać.
Gwoli ścisłości - NIE jestem w ciąży. Nadal nie staram się o dziecko. Zaznaczyłam pozytywny test ciążowy, by mieć dostęp do kalendarza Belly, którego potrzebuję do badań.
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 października 2015, 17:19
Jak ja to znam, od małego chciałam mieć dzieci i to najlepiej troje:) w wieku 19lat zaszłam w ciąże i tak teraz mój syn ma prawie 5 lat i niczego nie żałuje:)
Kochana do bycia matką nie wystarczy skończone 18 lat :) Do tego się dojrzewa, niektóre dojrzewają wcześniej, niektóre później :) Życzę powodzenia w życiu ;) Ja też marzyłam o dziecku od 17 roku życia, ale mąż chciał żebym skończyła szkołę. Dziś mam 22 lata staram się 3 i nie żałuję żadnej z podjętej decyzji :) Choć gdybym wiedziała, że to takie "trudne" to zaczęła bym już od 17 roku życia :) Pozzdrawiam :)