boje sie...
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyKazdy chyba sie tego boi...ale jak sie czegos pragnie to nie ma mocnych musi sie udac...chodz czlowiek mial by gory przenosic..i wiele zniesc..
z miesiaca na miesiac boimy sie rozczarowania ...a tak naprawde jak nawet ono przyjdzie podnosimy sie z dolu z dwojona sila do walki...bedzie dobrze...musi... -
ja czasami wpadam w panikę, że nigdy się nie uda, wtedy potrzebny mi dzień lub dwa na płacz i użalanie się nad sobą, ale to mija... potem wracam do codziennego rytmu dnia i zabieram się do roboty, nadzieja rośnie i jestem pewna, że w końcu się uda. Prawda jest taka, że gdybyśmy się nie bały to świadczyłoby o naszej głupocie. A czy potrwa to miesiące czy lata... tego nikt nie potrafi przewidzieć. Ja staram się, by ciąża była elementem mojego życia a jego głównym celem. Inaczej bym dostała w głowę...
HANA, Mili, Sudela lubią tę wiadomość
-
hej Katha,
nie mart sie. Tez sie balam, czasami plakalam. Myslalam ze badania zajma wieki, chociaz w sumie czekalam na nie tylko jakies 3-4 miesiace, ale wydawalo sie to byc strasznie dlugo. Czasami plakalam, czasami bylam smutna, ale wiesz jak juz sie zacznie dziac jest o wiele lepiej bo czlowiek ma wrazenie ze czas nie ucieka mu juz przez palce i ze wreszcie jest jakis postep, bo ma sie wyznaczony jakis plan dzialania ktory zbliza czlowieka do celu : )Sudela lubi tę wiadomość
-
Działamy się ponad 2,5 roku. Bałam się chyba wszystkiego:)
Badań, wyników, pobrania pęcherzyków, usunięcia polipów.
Strach jest naturalny. Często bardzo potrzebny.
Dobrze jest go przekuć w dobrą motywację i siłę.
Z perspektywy czasu śmieję się z tych moich strachów. Nie wniosły niczego budującego.
Nie bój się zatem. Za jakiś czas pomyślisz, że to nie było warte strachu.weronika86, Sudela lubią tę wiadomość
-
Wiele dziewczat na ovu zmaga sie z tymi samymi problemami, na pewno znajdziesz tu wsparcie i ukojenie ja sama walcze z otyloscia, pcos, insulinoopornoscia, zbyt wysokim testosteronem, hirustyzmem poczatkowy i niedoczynnoscia tarczycy...niestety w moim przypadku i innych dziewczat z pcos strach i stres tylko podwyzsza testosteron, kortyzol- bardzo nie wskazane w czasach staran...zapisz sie na joge, moze akupunktore, wycisz sie i naucz sie optymistycznego myslenia i wytwalosci- tak bardzo potrzebnych przy wychowaniu dziecka bedzie dobrze.
MisiaMisia, HANA, Sudela lubią tę wiadomość
-
Chyba nie ma na tym forum dziewczyny, która się nie boi. Problem niepłodności przytłacza, przeraża. Najgorsze są chyba wczesne początki leczenia - pierwsze wizyty u lekarza, te wszystkie nazwy, terminy, badania, hormony - można się zdołować. Ja też się ciągle boję choć trochę innych rzeczy: pytań w pracy dlaczego idę na kolejne zwolnienie, ciągłego tłumaczenia się, wymijających odpowiedzi (nie chcę się dzielić swoimi problemami z obcymi osobami), presji i tekstów "a kiedy dziecko", i wreszcie rzeczy bezpośrednio związanych z leczeniem: badań, kolejek w klinice, tego, że leczenie jest tak bardzo drogie (a nie stać mnie na Invitro). A najbardziej, że może się nigdy nie udać. Na co dzień staram się nie myśleć aż tyle. Póki co skupiam się na przezwyciężeniu mojej ogólnej niechęci do lekarzy i leczenia. Modlę się o cierpliwość i wytrwałość...
Sudela lubi tę wiadomość
Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły... -
Truskawkowa, dokladnie najgorszy jest poczatek, kiedy nie wiadomo co sie dzieje z Toba.
Ja na poczatku wyłam jak bóbr, z domu nie chciałam wychodzic , jak moje "leczenie" suplementami nie przynosilo efektów. Jak znalazłam dobrego lekarza to znowu nadzieja i juz lepiej , ze kiedys sie uda. No i teraz jest etap pogodzenia sie troche z tym. I mam ochote to rzucic bo juz mi przestaje na tym zalezec. Dla mnie niepłodosc to jeden wielki koszmar z którego chce sie obudzic.Sudela lubi tę wiadomość
-
Hana, dobrze cię rozumiem. Jeszcze niedawno byłam tak bardzo zdeterminowana, że nie odpuszczałam żadnego cyklu. Stosunki jak w zegarku, ciągłe wizyty u lekarza, przejmowanie się, wyliczanie dni, analiza wykresów. Oczywiście nic z tego nie wyszło poza mnóstwem stresu i rozregulowanym cyklem. Dziś po prawie 2 latach starań mogę stwierdzić, że przyjęłam do wiadomości swoją niepłodność choć nie do końca się z nią pogodziłam. Jestem zmęczona tym wszystkim. Szczególnie oczekiwaniem na (brak) miesiączki i comiesięcznym rozczarowaniem. Nie mierzę temp., staram się wrzucić na luz, nie rozmyślać tak bardzo. Co ma być to będzie, a nerwy na pewno nie pomogą. Jak nie teraz to może za 5 lat. Czuję, że na naturalne zajście nie ma szans więc póki co stawiam na inseminacje. Czas uczy pokory...
Sudela lubi tę wiadomość
Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły... -