Dziewczyny, ja zaraz oszaleję. Kilkanaście dni temu zaczęłam podejrzewać u siebie ciąże, w terminie miesiączki zrobiłam kilka testów ciążowych i wyszły pozytywne, choć drugie kreski były baaardzo jaśniutkie. Drugiego dnia (w piątek) zrobiłam badanie z krwi i wynik to 8,7 mlU/ml (to był jakiś 26 dc, cykle mam 24-24dniowe). Przez weekend robiłam kilka testów i wychodziły pozytywne, ale ta druga kreska była coraz jaśniejsza, a w poniedziałek już prawie niewidoczna. Powtórzyłam więc badanie z krwi i wynik niestety 11,4mlU/ml (czyli wzrost jedynie o 25% w ciągu 72h). Tego też dnia zaczełam krwawić, normalnie jak w trakcie miesiączki dość obficie, malutkie skrzepy (ale nie bolał mnie brzuch, a zawsze umieram z bólu). Poszłam do lekarza, który powiedział, że była to pewnie ciąża biochemiczna i żebym przyszła za tydzień to mnie zbada, bo teraz nie ma sensu. Dzisiaj zobaczyłam, że biust mam coraz większy i na piersiach jest dużo więcej żyłek (nadal mam okres, ale już bardzo mało), więc zrobiłam test i od razu pojawiły się dwie wyraźne kreski. Wiem, że hormon może się utrzymywać jeszcze nawet kilka tygodni po poronieniu, ale niepokoi mnie to, że jest ta kreska była o wiele ciemniejsza niż na poprzednich testach. Czy ktoś wie co to może oznaczać? Czy to może być ciąża pozamaciczna?
Dopiero w poniedziałek idę do ginekologa.