X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Late bloomer
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Late bloomer
O mnie:
Moja ciąża: termin porodu wg USG na 18 września 2025
Chciałabym być mamą:
Moje emocje:

10 czerwca, 13:09

Próbowałam pisać w miesięcznym wątku dla Wrześniowych Mam, ale mój nieneurotypowy mózg nie nadąża z czytaniem postów dziewczyn, przetwarzaniem tych informacji i tworzeniem odpowiedzi na nie... 🙈 Inne wątki przyschły, mało kto w nich pisze, mało kto odpisuje na moje posty - dlatego postanowiłam zacząć pisać tutaj, bo czasami czuję potrzebę podzielenia się tym, co myślę, czuję i przeżywam.
To może od początku: nazywam się Dorota, mam 44 lata (w grudniu tego roku stuknie mi 45) i jestem w ciąży od stycznia - dziś 25 tydzień i 5 dzień, równa "studniówka" do terminu. W pierwszym trymestrze nie udzielałam się na forach w ogóle. Kiedyś jako 30-latka miałam poronienie zatrzymane koło 6 tygodnia, dlatego tym razem wolałam odczekać, żeby nie cieszyć się za wcześnie i nie "zapeszać". I drugi trymestr powitałam z radością - nawet przez jakiś czas żyłam sobie w miarę "normalnie", no, nie licząc dużo gorszej niż wcześniej kondycji niż przed ciążą i większego oszczędzania się.
Teraz mam nowe zmartwienie - już od 17 tc lekarze mówią mi, że łożysko jest bardzo nisko położone; ostatnio było 1 cm od szyjki. Szyjka na szczęście jest długa na 5 cm, zamknięta - to mnie pociesza. Jutro idę na dodatkowe USG do polecanego specjalisty, skontroluję też przepływy w naczyniach kolorowym Dopplerem - żeby się upewnić, że z nimi nie ma problemu. Trochę mnie nastraszyło forum Babyboom, na którym przypięty jest wątek o vasa previa - ale może lepiej się przez chwilkę zestresować i zrobić diagnozę, nawet jeśli się okaże, że spanikowałam i wszystko w porządku (oby!) niż mieć przykre, a nawet groźne niespodzianki podczas porodu.
Poród... zauważyłam, że naprawdę się go zaczynam bać. Niby wiem, że natura jest mądra, wszystko przewidziała i dała nam - kobietom - zdolność do zniesienia tego i do regeneracji, jednak ani lekarze, ani położne jakoś mnie nie uspokajają. Dowiedziałam się np., że "w moim wieku" będą chcieli rozwiązać ciążę najpóźniej w 39 tygodniu, bo nie mogę sobie pozwolić na przenoszenie dziecka. To oznacza, że jeśli poród nie zacznie się sam przed terminem, będzie albo indukcja, albo cesarka.
Oczywiście jeżeli łożysko nie pójdzie do góry, to tylko cesarka.
No nic, mam jeszcze kilka tygodni; po 30 tc już raczej nie ma szans, żeby łożysko się podniosło - pozostaje trzymać kciuki, żeby do tego czasu poszło w górę. Muszę się zebrać w sobie i nie robić sobie z tego wyjątkowego czasu w życiu horrorka - ale chyba, żeby to było możliwe, powinnam sobie sama nałożyć bana na wszelkie filmiki na YT od położnych, fizjoterapeutów uroginekologicznych, lekarzy... oni mają dobre intencje, przekazują wiedzę, jednak słuchanie o różnych niefajnych przypadkach i ich terapii mi przynajmniej nie pomaga, a tylko psuje nastrój i produkuje czarne myśli. Zwłaszcza że drugi trymestr daje mi w kość już nie ciągłymi nudnościami czy awersjami pokarmowymi (to się na szczęście skończyło), tylko chwiejnością nastrojów, płaczliwością, drażliwością z byle powodu. Ciekawe, co będzie wiodącym objawem w trzecim trymestrze 🐒

11 czerwca, 19:09

25+6
Uf, okazuje się, że z naczyniami wszystko w porządku. Łożysko nadal 15 mm od szyjki - ani drgnie. Lekarz, który robił mi USG, polecił, żebym dla własnego spokoju umówiła się z lekarzem prowadzącym na cc.
Dzisiaj też po raz pierwszy w życiu pani w tramwaju ustąpiła mi miejsca :) no brzuszka nie da się już nijak ukryć.

Tak sobie myślę: późno zaczęłam pisać ten pamiętnik, to może w kilku następnych wpisach przypomnę sobie, jak to było w pierwszych miesiącach i zapiszę "ku pamięci" ;)

A, może zacznę już teraz.

Styczeń 2025
Tuż po Nowym Roku dostałam naprawdę silnego przeziębienia, z bólem gardła i z zapaleniem spojówek w jednym oku - ale tak mocnym, że aż mi zaczął puchnąć policzek. Nigdy w życiu czegoś takiego nie miałam. Dobrze, że istnieją teleporady - nie musiałam wychodzić z domu; dostałam receptę na miejscowo stosowany antybiotyk. Jakbym już coś czuła - napomknęłam lekarzowi, że mogę być w ciąży, więc poproszę coś bezpiecznego. Po kilku dniach ładnie wszystko przeszło.
Jakiś czas potem doczytałam/dosłuchałam, że organizm może tak zareagować na wczesną ciążę: masywną opryszczką, przeziębieniem itp.

Data spodziewanego okresu: nie dostałam miesiączki. Postanawiam poczekać jeszcze kilka dni, żeby nie robić testu za wcześnie... test leży w szufladzie, gotowy do akcji już od maja'24.
Jakoś w weekend, koło 19 stycznia, postanowiłam: robię test. Dwie kreski! czyli miałam rację. Budzę narzeczonego, żeby mu powiedzieć. Przytula mnie mocno.

Decyzja: natychmiast do endokrynologa. Ostatnie badania TSH i FT4 robiłam jakoś na jesieni - TSH wyszło ok. 2, więc dobrze - ale teraz pewnie będę potrzebowała większej dawki tyroksyny. I rzeczywiście: dotąd brałam Euthyrox N50, teraz dostaję 75. Za miesiąc mam przyjść znowu na kontrolę.

Wybór ginekologa prowadzącego ciążę... od razu wiedziałam: pójdę do tego lekarza, który mnie wcześniej wsparł w staraniach, polecił Pregnę Start, obejrzał jajniki na USG i powiedział, że wyglądają ładnie, że widzi dojrzewające komórki jajowe. Miałam uraz do lekarzy, po tym, jak wcześniej u gin.-endo. zetknęłam się z postawą "pani jest za stara" itp., ale tutaj widzę szansę, że on mi może pomóc i prawdopodobnie mogę mu zaufać.

Wizyta 23 stycznia, USG. Ciąża jeszcze za młoda, żeby stwierdzić, czy żywa, ale już samo to, że wewnątrzmaciczna, jest pocieszające. Mam przyjść na kontrolę za 2 tygodnie; zapisuję się na 5 lutego. Dostaję profilaktycznie Acard 75. Razem z suplementami od endokrynologa mój koszyk lekarstw rozrasta się znacząco: dochodzi jeszcze Pregna Plus, DHA, jod i selen. Za to chyba już czas odstawić DHEA; ustawiło mi pięknie kondycję, energię i równowagę hormonalną, jednak w ciąży z tego co czytam jest raczej niewskazane. Waham się też, czy nadal brać Her Package od Heart&Soil - tam są sproszkowane krowie narządy rodne, no i kontrowersyjna wątróbka. A, może jeszcze trochę pobiorę.

Trzeba powiedzieć o ciąży rodzinie :) trochę się obawiam, ale jednak mówię. Co ma być, to i tak będzie.

Samopoczucie... czuję się dobrze, radośnie, tylko ciągle jestem zmęczona i potrzebuję bardzo dużo snu. Jest lekkie brudzenie, plamienie, ale tym się nie przejmuję - tylko obchodzę się z sobą jak z jajkiem dla ostrożności. Nie ma już dźwigania, a spacery robimy krótkie; zresztą zimowa pogoda nie należy do moich ulubionych, więc żalu nie ma.
Kciuki zaciśnięte, oby było wszystko dobrze.
cdn

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 czerwca, 19:31

13 czerwca, 15:16

26+1
Czuję się dobrze; mam takie wrażenie, jakby dopiero od niedawna odpuściły mi typowe objawy I trymestru. Mam mnóstwo energii, wróciłam do spacerów po kilka kilometrów - i widzę, że o dziwo dobrze działają na moją puchnącą lewą kostkę. Brzuszek już spory, nie da się go ukryć :) wybieram bluzki, które go zakrywają (nigdy zresztą nie lubiłam crop-topów). Kupiłam kilka ciążowych bluzek na ramiączkach, szorciki z wycięciem na brzuch, kilka sukienek z odcięciem pod biustem. No i dwa nowe, większe staniki - chciałam kupić ich więcej, ale chyba się wstrzymam tak do połowy 3 trymestru, bo spodziewam się, że mi piersi jeszcze urosną. Na razie przestały mi się mieścić w miseczkę C. Mąż zauważył, że końcówki sutek są żółte - to pewnie znaczy, że produkcja mleka rusza :) nie miałam jeszcze wycieku do stanika, ale liczę się z tym, że to się może zadziać w najbliższym czasie.

A teraz powrót do wspominek. Ciąg dalszy tego, jak to się wszystko zaczęło...

Luty'2025
Kolejna wizyta na początku lutego: żywa ciąża wewnątrzmaciczna. Yes! Wielka ulga. Teraz odczekać 3 tygodnie - i następne USG. Stresuję się, bo pamiętam, jak lata temu właśnie na drugim USG koło 6 tc. okazało się, że serduszko przestało bić. Trzeba wytrzymać, być dobrej myśli i jakoś sobie zająć czas... chyba pójdziemy w Walentynki do ogrodu świateł, albo do kina, zupełnie jak na jednej z pierwszych randek. Jednak cały czas staram się nie cieszyć za wcześnie i po prostu żyć normalnie.

Jest to coraz trudniejsze: pojawiły się mdłości, tak jakbym miała chorobę lokomocyjną przez cały dzień, a zwłaszcza wieczorami. Chwilami jest tak ciężko, że płaczę. Odrzuca mnie też od prawie wszystkich ulubionych potraw... no, to będą niedobory niestety. A już miałam taką dobrą morfologię. No ale nic nie poradzę na to, że węch mi się wyostrzył chyba 5-krotnie, nie toleruję żadnych przypraw, uciekam z kuchni i zamykam drzwi, kiedy narzeczony gotuje. Zaczęłam gotować oddzielnie dla siebie - no nie będę biedaka zmuszać do rezygnacji z ulubionych potraw, a on lubi i ostre, i dobrze doprawione. Sama tęsknię za kurczakiem w curry... ale to musi poczekać, aż mi przejdzie. Na kolacje i śniadania jem teraz głównie twarożki/żółte sery, delikatną szynkę, banany. I... piję wodę z cytryną. Bardzo mi smakuje wszystko, co kwaśne. Mam zachciankę na pieczarki marynowane, skończyłam już chyba ze 2 słoiki.

Nie toleruję dymu papierosowego. Kiedy mijamy na ulicy kogoś, kto pali, uciekam jak najszybciej - tak silny mam odrzut. Całe szczęście, że w mojej rodzinie wszyscy bezużywkowi.

Rodzinka się cieszy, i to bardzo :) nikt z nich już się nie spodziewał, że rodzina się powiększy, a tu proszę :) Dla mnie samej nie jest to niespodzianka, przed ciążą bardzo dbałam o zdrowie, odżywianie/suplementy, sen i kondycję, starałam się też pilnować dni płodnych i wtedy działać ;) jestem szczęśliwa, ale nadal staram się nie cieszyć za bardzo, za wcześnie. Jesteśmy też z narzeczonym ostrożni - nie dźwigam nic, bo nawet jak podniosłam pudełko bombek przy rozbieraniu choinki, poczułam w środku skurcze i bóle w okolicach jajników. Czasami też plamię po seksie. Internet uspokaja, że to normalne, jednak jesteśmy ostrożni - działamy delikatnie i nie głęboko, odpadły też wszystkie pozycje, przy których byłby nacisk na mój brzuch.

Następna wizyta - ufffff. Serduszko bije, dziecko rośnie. Przed tym USG bałam się naprawdę bardzo, starałam się rozpraszać myśli jak tylko mogłam. Chyba ten strach zawsze już pozostanie gdzieś z tyłu głowy. Słucham różnych podcastów na temat pozytywnego myślenia, prawa przyciągania i manifestacji marzeń - jasne, brzmi to trochę szamańsko, ale kto wie, kto wie...

Kolejny "milestone" zaliczony, teraz byle do USG pierwszego trymestru. Badań genetycznych z krwi postanowiłam nie robić - pappa to tylko statystyka, w moim wieku pewnie i tak wyszłyby źle, a to nie musi nic oznaczać - to nie diagnoza, tylko kalkulacja ryzyka. No i zastanowiłam się też konkretnie: czy byłabym w stanie ewentualnie terminować ciążę? - nie. Amniopunkcja to też za duże ryzyko, jedno poronienie już kiedyś przeżyłam. Odpuszczam sobie czytanie forów. Diagnostyka obrazowa mi wystarczy.

Badania TSH wyszły dobrze: już jest poniżej 2. Acard będę brała większy, 150; z jednej strony mam wątpliwości, czy to nie przez Acard właśnie zaczęłam mieć krwotoki z nosa (aspiryna...), ale z drugiej - jeżeli to ma pomóc w przepływach krwi do łożyska i zapobiec rzucawce, to spoko, mogę go brać i do końca ciąży.

Dobrze, że I trymestr trafił na zimę; jestem teraz bardzo osłabiona i nadal śpiąca przez dużą część dnia. Mam nadzieję, że do wiosny te mdłości i ta słabość mi przejdą.
cdn

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 czerwca, 15:21

17 czerwca, 19:29

26+5
Dzisiaj pierwszy raz do szkoły rodzenia. I pierwszy spacer po szpitalu, w którym zamierzam rodzić. Z każdym dniem cała sprawa coraz bardziej przestaje być dla mnie abstrakcją... a po tej wizycie robi się jeszcze bardziej uchwytna, wyrazista.
Na korytarzu w szpitalu szła świeżo upieczona mama, pchając przed sobą leżankę (?) łóżeczko? ze swoim dzieckiem. Popatrzyłam na nie - takie maleńkie... aż się w głowie nie mieści, że człowiek może być aż tak mały. Nigdy nie trzymałam na rękach noworodka, nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziałam dziecko na takim etapie rozwoju. Starsze niemowlaki to tak, ale dopiero co urodzone... to nadal jest dla mnie coś nowego. Myślę czasem, jak teraz wygląda to maleństwo, które rozwija się we mnie. Ale lepiej niech poczeka na ten swój (co najmniej) 37 tydzień, a najlepiej na 39, wtedy się zobaczymy :)

Pamiętnika początków ciąży c.d.
Marzec'2025
Marzec mija pod znakiem dopinania przygotowań do naszego ślubu. Suknię i garnitur już od dawna mamy, teraz "tylko" dokończyć sprawy urzędowe, zarezerwować restaurację, kwiaty, zrobić zaproszenia... Wesela jako takiego nie urządzamy - raz, że uroczystość ma być kameralna, a dwa, że lepiej, żebym w ciąży nie dotykała alkoholu i nie zarywała nocek. Może się zrobi za rok, za dwa. Trochę te przygotowania męczące, ale przynajmniej odrywają moje myśli od tego czającego się gdzieś lęku, czy uda się przetrwać do drugiego trymestru i odetchnąć z ulgą.

Badanie I trymestru miałam mieć w okolicach 20 marca, ale przełożyłam na 10-go - jak się okazało, bardzo dobrze, bo dziecko urosło bardziej, niż wskazywałaby na to data ostatniej miesiączki. Wg USG ciąża jest starsza o 5 dni i od teraz trzymamy się tej daty. Hmmm, dobrze.
Kość nosowa jest, przezierność karkowa w porządku, serduszko ładnie bije, przepływy OK - nie ma się czym stresować. Oby tak dalej. Lekarz dał nam wreszcie sporo zdjęć naszego bobaska :) Następne badanie, połówkowe, gdzieś w połowie maja.

W prezencie ślubnym od naszego dziecka dostałam brak mdłości na cały dzień :) nareszcie. To jeden z pierwszych dni, w których znów czuję się jak człowiek. Potem niestety wróciły, ale już słabiej i rzadziej. Teraz mam wrażenie, że odpuszczały tak po trochu, bardzo, bardzo stopniowo, przez kilka tygodni.

Końcówka marca i czas na wizytę u lekarza prowadzącego. Czerwone krwinki poleciały na łeb na szyję... a taką miałam ładną morfologię jeszcze w styczniu-lutym. Lekarz zalecił, żebym brała żelazo w tabletkach. Moja mama zdecydowanie mi to odradza, mówi, że rozwalę sobie żołądek i zastrzyki są lepsze, skuteczniejsze. Ona też w ciąży była anemiczna. Na razie nie robię nic, poczekam; skoro mdłości odpuszczają, to może odpuszczą też awersje i wreszcie będę mogła normalnie jeść, jak dawniej, bo od lutego na moje ulubione czerwone mięso, podroby ani jajka za bardzo patrzeć nie mogłam - a przecież to najlepsze źródła żelaza. No i najlepsza pomoc przy Hashimoto, żeby normalnie funkcjonować... dobrze, że TSH mi nie skacze, każde kolejne badanie potwierdza, że jest na dobrym, równym poziomie około 1,5. Endokrynolog nie zmienił dawki, powiedział, że tego się trzymamy i za 4-5 tygodni następna kontrola. Ale liczę się z tym, że dawka Euthyroxu może jeszcze z czasem wzrosnąć. Niektórym kobietom w ciąży zapotrzebowanie wzrasta nawet dwukrotnie.
cdn

24 czerwca, 21:42

27+5
Ciekawa jestem, jak wyjdzie morfologia. Powinnam ją zrobić już w tym tygodniu. Samopoczucie i energia wskazywałyby, że jest lepiej, ale zobaczymy.
No niestety pojawił się ból nóg, puchnie mi lewa kostka, po dłuższych spacerach bolą stopy, zwłaszcza pięty. Nie przytyłam dużo - 7 kilo, jest jedynie "piłka z przodu" i większy biust :) ale być może jakieś naczynia, jakieś przepływy limfatyczne są przez tę "piłkę" uciskane. Ciekawa rzecz - prawa kostka zachowuje się normalnie, tylko z lewą mam problem. Dzisiaj nad ranem bolały mnie znów biodra, w tym najszerszym miejscu kości miednicy, na którym leżę. Ale to wszystko to i tak pikuś w porównaniu z tym, jak się czułam w pierwszych trzech miesiącach. Nie mam już mdłości, awersji, senności, humorków (nagłe fontanny łez albo wybuchy irytacji). Emocjonalnie czuję się znów jak człowiek.
Kuzynka niedawno (ponad tydzień temu) urodziła swojego dzieciaczka. Trochę przed terminem, trochę mało ważył, ale z tego co wiem wszystko w porządku - i nawet nie da się go nazwać wcześniakiem. Zazdroszczę jej, że poród ma już za sobą, wolę nie myśleć o swoim porodzie, bo opada mnie strach.

Pamiętnik wcześniejszych miesięcy ciąży c.d.
Kwiecień'2025
Jakoś w pierwszej połowie kwietnia postanawiam zrobić USG 3D. Trochę wcześnie, ale udało się zobaczyć twarzyczkę naszego dziecka :) wygląda, jakby się uśmiechał. Lekarka potwierdza, że to chłopak. Dostaliśmy też nagranie; wrażenie jest niesamowite. Rozczula mnie widok jego kręgosłupka i tego, jaki ma profil buzi.
O ile z dzieckiem wszystko w porządku, o tyle z łożyskiem już niekoniecznie. Dowiedziałam się na tym badaniu pierwszy raz (17 tc), że mam łożysko nisko schodzące - ale jest duża nadzieja, że się podniesie w nadchodzących tygodniach razem z rozrostem macicy. Trzeba być dobrej myśli.
Jedziemy z mężem na krótkie "wakacje" przed Wielkanocą; pogoda jest piękna, wręcz letnia, a ptaki śpiewają całymi dniami za oknem w leśnej chatce, którą na ten czas wynajęliśmy. Aż się przypomina zeszłoroczna majówka w podobnie pięknym miejscu; tam darły się żaby ^_^ ale wszystkie prognozy mówią, że tegoroczny maj ma być pogodowo kiepski. Mamy więc "kwietniówkę" zamiast majówki.
W święta mogę już wszystko jeść, jestem happy :) za to zaczynają mnie łapać jakieś smętki, jakieś złe nastroje, płacze nie wiadomo skąd. Albo się złoszczę o byle co. Czyżby baby blues?... żebym tylko nie dała za bardzo mojemu chłopu popalić. I tak od początku ciąży obchodzi się ze mną jak z jajkiem, nie pozwala mi prawie nic robić w domu. Nawet musiałam mu ostatnio wyperswadować, że karmienie rybek to dla mnie przyjemność, nie obowiązek, i żeby mi tej przyjemności nie zabierał ;)
Morfologię robię w Wielką Sobotę; wynik jest praktycznie od razu. Niestety hemoglobina i czerwone krwinki nadal lecą w dół. Poza tym wszystko w porządku - z premedytacją robię co miesiąc dodatkowo glukozę na czczo. I co miesiąc wychodzi w dolnej granicy normy. TSH super, zmiany dawki nie będzie. Lekarze mocno namawiają mnie na suplementację żelazem; powoli się łamię. Szkoda mi tylko żołądka, nie wiem, jak to zniesie. Wolałabym zastrzyki albo wlewy dożylne, jednak podobno na tym etapie anemii jeszcze nie są robione... Dostaję Tardyferon - może jakoś to będzie.
...no niestety żołądek zdecydowanie odmówił współpracy z tym suplementem. Dobrze, że ginekolog prowadzący przepisał mi na wszelki wypadek płynne żelazo, czyli Feroplex. To też nie jest całkiem obojętne i czuję to "w kiszkach", ale trudno. Muszę też zmodyfikować moją dietę - lepiej żelaza nie jeść razem z produktami bogatymi w wapń, bo wapń utrudnia jego przyswajanie. A przecież chciałabym mieć jakiś efekt mojego poświęcenia. Będę robić kilkugodzinne odstępy.
cdn

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 czerwca, 21:45

28 czerwca, 19:56

28+2
Postanowiłam, że morfologię zrobię w poniedziałek. Dzisiaj za to przyczepiłam sobie freestyle libre 2, czyli czujnik pomiaru glukozy we krwi. Buntuję się przeciwko zrobieniu krzywej glukozowej - to badanie wydaje mi się inwazyjne, niepotrzebnie obciążające trzustkę, zwłaszcza maleńką i dopiero się rozwijającą trzustkę dziecka, bo moja to od biedy by jeszcze wytrzymała. Nigdy, naprawdę nigdy nie miałam problemów z metabolizmem. Ciśnienie mam normalne/niskie; glukoza we krwi jak do tej pory wychodzi mi zawsze dobrze, w moczu - brak. A mimo to jest ostry nacisk na to, żebym tę krzywą zrobiła... choć wielu lekarzy też po cichu, nieoficjalnie przyznaje mi rację. Nie wiem, czy to wystarczy, ale mam nadzieję, że comiesięczny pomiar glukozy z krwi i moczu, badanie hemoglobiny glikowanej we krwi, które zrobiłam jakoś w maju, a teraz jeszcze ten sensor + apka pamiętająca pomiary będą w stanie wreszcie im udowodnić, że nie mam żadnej cukrzycy. Zwłaszcza że od lat dbam o zdrowe odżywianie: chleba nie jem, mam w większości tzw. whole foods diet - czyli gotowanie w domu, proste nieprzetworzone składniki jako podstawa diety. Takie rzeczy jak ciasto czy pierogi zdarzają mi się sporadycznie, od święta, głównie na Wigilię i Wielkanoc, kiedy siedzimy przy tradycyjnym rodzinnym stole. Nie obżeram się łakociami. Alkoholu nie piję w ogóle. Skąd więc miałabym mieć cukrzycowe problemy?...
Dziwi mnie, że jest tak ogromny nacisk na te badania w ciąży. Może to kwestia statystyk? pieniędzy, grantów? albo tego, że typowy styl odżywiania współczesnych ludzi jest tak okropnie nienaturalny i niezdrowy (chipsy, fastfoody, ciastka, codziennie chlebki i bułeczki, jakieś kolorowe cukierki i żelki itp.)?... Mam swoją spiskową teorię na ten temat, ale może zatrzymam ją dla siebie.

Dość narzekania :) Działamy. Przemeblowanie pokoju w toku - przenieśliśmy dwa stare akwaria do jednego nowego, większego, dzięki czemu mamy w pokoju troszkę więcej miejsca. Łóżeczko już złożone, materacyk przykryty na razie folią, zbierają się teraz na nim (i zaczynają się piętrzyć) rzeczy dla dziecka i dla mnie: poduszka do karmienia, przewijak, rożek, śpiworek, ubranka, prześcieradełka, laktator, koszula do porodu, puszka Smilk Max na wszelki wypadek - gdyby były jakieś problemy z laktacją (oby nie), butelka, zestaw do obcinania paznokci, wyściółka do gondoli... Zaczyna to mieć ręce i nogi ;) czuję się spokojniejsza. Jeszcze trochę rzeczy brakuje, głównie wanienki, ale myślę, że zdążymy. Płyn do prania dziecięcych rzeczy też już kupiliśmy; wózek stoi na razie w kartonie, mąż już go zmontował i testował, wygląda na to, że sprzęt OK - mam nadzieję, że się sprawdzi.
Trochę nie wiadomo, co kupować z ubranek, bo synek ma przyjść na świat we wrześniu. Czy będzie letnia pogoda, czy już chłodniejsza, jesienna?... Pewnie i tak coś będzie dokupowane na ostatnią chwilę i prane według potrzeb.

Pora przypomnieć sobie maj, i na tym kończymy powroty do przeszłości; od następnego wpisu będą tylko bieżące ciążowe zapiski.

Maj 2025
Zaczynam czuć ruchy dziecka! I coś mi się wydaje, że do tej pory też je czułam, tylko były tak delikatne, tak subtelne, że nie mogłam ich odróżnić od przelewania w jelitach / pulsowania naczyń krwionośnych. Teraz jednak, koło majówki, poczułam wreszcie wyraźnie takie "puk - puk" od środka - i już wiedziałam, że to jest to. Naprawdę fajne odczucie :)
Brzuch rośnie; odkładam do szafy moje dżinsy i spódnice sprzed ciąży - przedłużka do zamka jest mało wygodna, a teraz naprawdę nie chcę, żeby cokolwiek mi brzucho uciskało. Przerzuciłam się całkowicie na legginsy i sukienki z odcięciem pod biustem. Co jakiś tydzień-dwa proszę męża, żeby robił mojemu brzuszkowi zdjęcia. Trzeba przyzoomować od ramion do pół uda, wtedy to najlepiej wygląda. I najwięcej widać w ustawieniu bokiem. Będzie fajna pamiątka ^_^

Zastanawiam się nad sesją brzuszkowo-fotograficzną, ale jak sobie przypomnę koszty sesji zdjęciowej ze ślubu... to mnie powstrzymuje. Zwłaszcza że teraz jest najlepszy czas na skompletowanie wyprawki! Jak pomyślę o rozmiarze przedsięwzięcia, nie wiem, w co najpierw ręce włożyć. Łóżeczko mamy - do zmontowania, wózek jest, materac i pierwsze ubranka są. Czas działać dalej, najlepiej na allegro; tam można znaleźć coś dobrego jakościowo w lepszej cenie, niż idąc do sklepu. Będę kupować po trochu, etapami, może się uda zdążyć skompletować potrzebne rzeczy na czas.

Nastrój mam coraz częściej zgniły. Cały czas powtarzam sobie, że to tylko gra hormonów, że przejdzie. Ale chwilami naprawdę nie lubię samej siebie za ten płacz bez powodu i tę zgryźliwość o błahostki. Mój mąż na takie traktowanie nie zasłużył, muszę się wziąć w garść i zamiast potem przepraszać, to po prostu się opanować.

Powiem jednak szczerze - dołuje mnie to, że pewnie nie będę mogła nigdzie wyjechać tego lata. Lato to moja ulubiona pora roku, uwielbiam słońce i upały, a tym razem przypadnie na trzeci trymestr - czyli dość delikatny czas w ciąży. Będę musiała chronić brzuch bardziej niż w 2 trymestrze - urośnie wielki, dziecko będzie słabiej chronione przez moje mięśnie i inne rozciągnięte tkanki. Z jednej strony potrafię być odpowiedzialna i opanowana, z drugiej - moje wewnętrzne dziecko złości się i płacze, że lato pójdzie najprawdopodobniej na straty, a ja powinnam się trzymać blisko szpitala, który wybrałam do rodzenia. W bezpiecznym miejscu. Cóż... następnym razem trzeba zaciążyć o innej porze roku ;)

24 maja - chwile grozy. Wracamy do domu z rodzinnej imprezy; po drodze czuję dziwną wilgoć w majtkach. Bagatelizuję, mówię sobie, że to pewnie nadmiarowy śluz, takie rzeczy w ciąży się zdarzają. Po powrocie do domu idę do toalety - a tu krew. Majtki wyglądają jak na początku miesiączki. O Boże, nie, nie mogę stracić tej ciąży! Wpadam do pokoju jak burza, zbieram wszystkie ciążowe dokumenty do teczki. Jedziemy natychmiast do szpitala, dobrze, że mamy blisko. Tramwaj podjeżdża od razu, jak na zamówienie, mimo późnej pory.
Na Izbie Przyjęć dostaję od położnej podkład do bielizny; wypełniam dokumenty, podaję swoje dane. Za kilka minut woła mnie lekarz; pielęgniarki proszą męża, żeby poczekał w poczekalni (są tu też kobiety podłączone pod KTG), a ja idę do gabinetu.
USG pokazuje, że wszystko z dzieckiem w porządku :) jest aktywne jak zawsze o tej porze, robi fikołki, macha nóżkami. Przez chwilę widzimy nawet na ekranie małego siusiaczka ^_^ no to już wiem na 1000%, że to chłopak. Na własne oczy widziałam.
Lekarz mnie uspokaja - mówi, że krwawienie już ustało. Daje zalecenia, żeby co najmniej przez tydzień unikać seksu, żeby nic nie dźwigać, mieć oszczędny tryb życia. To niskie łożysko może podkrwawiać, to jest najbardziej prawdopodobna przyczyna. Powoli się otrząsam i wracam do równowagi - najważniejsze, że na strachu się skończyło. Na podkładzie są tylko małe czerwone plamki.
Następnego dnia mam jeszcze jedno krótkie krwawienie - w toalecie. Łączę kropki; chyba głównym winowajcą było zaparcie. Trzeba zmodyfikować dietę: jeść więcej błonnika, codziennie obowiązkowo jabłko, kawa z cykorii, kasza gryczana - te metody zawsze mi pomagały.

Końcówka maja: morfologia, poza czerwonymi krwinkami, świetna. TSH super, choć odrobinkę wzrosło, ale nieznacznie. Glukoza 70. Hemoglobina glikowana - 28 mmol/mol, 4,7%, czyli środek normy. Ferrytyna nisko, bo 33, i to mnie martwi; to znaczy, że zasoby naprawdę są na wyczerpaniu. Jeszcze w marcu miałam ferrytynę 63... Zemściło się niejedzenie podrobów i steków. No nic, pobiorę żelazo, wrócę do swojej normalnej diety, trzeba cierpliwości - położna w rejestracji, która mierzy mi wagę i ciśnienie, powiedziała, że spadanie czerwonych krwinek zatrzymało się w miejscu, a więc jest szansa, że odbiją w górę. Waga ok. 5 kg na plusie. Jest dobrze.

Idę też na kontrolę okulistyczną. Nie ma wskazań do CC - dno oka i siatkówka ładne, ciśnienie śródgałkowe w porządku. Po połogu będę musiała zmienić okulary, bo moje są trochę źle dopasowane. Hmm, widzę w nich dobrze, przyzwyczaiłam się... no nic, pomyślę o tym na jesieni ;)

Ginekolog prowadzący mi ciążę nadal naciska na badanie krzywej glukozowej - albo w inny sposób, np. glukometrem. Pomyślę nad tym.

Nie chcę indukowanego porodu... zaczynam się zastanawiać, jak zdobyć wskazanie do cesarki - chciałabym albo urodzić naturalnie bez żadnego wspomagania (no ewentualnie ten gaz rozweselający... ;) ), albo przez cięcie. Najbardziej mnie przeraża myśl o 18-godzinnej albo i dłuższej męce, podpięciu pod kable i leżeniu, wymuszaniu rozwarcia szyjki, ciągłych bolesnych skurczach... i co najgorsze, ryzyku niedotlenienia u dziecka. Lekarze straszą, że w moim wieku i przy zagrożeniach z nim związanych dziecko musi się urodzić najpóźniej w 39 tc + 0 dni i wtedy muszę się stawić w szpitalu. Zrobię wszystko, żeby tylko uniknąć indukcji. Całe szczęście, że bez podpisania zgody nie będą mogli mi tego zrobić, a ja zgody nie podpiszę. Za żadne skarby. Może lekarz prowadzący się zlituje i umówimy się po prostu na planowe CC. Dużo też zależy jeszcze od łożyska: pójdzie w górę, nie pójdzie?...

Czerwiec już jest na bieżąco.

29 czerwca, 23:00

Baby brain mi się uruchomił. Zapominam, o czym powiedziałam, nie do końca ogarniam rzeczywistość. Powtarzam się, nie zauważam, że coś już mówiłam albo pisałam. Dramat. Chcę mój mózg z powrotem :>

Jutro rano robię morfologię; namawiam męża, żeby zbadał swoją grupę krwi - ta wiedza może się przydać.

Czujnik glukozy trochę wczoraj świrował, ale pewnie dlatego, że był świeżo założony. To nawet fajna zabawa - coś zjeść i potem patrzeć, jak poziom cukru rośnie i następnie opada. Tak jak podejrzewałam, jestem cały czas w normie, może poza nocą - wtedy glukoza chwilami spada poniżej normy - ale pewnie też przez to, że po kolacji (najpóźniej o 21:00) nic już więcej nie jem aż do śniadania, czyli do 8:00-9:00 rano. Tego się nauczyłam, jak robiłam dietę keto kilka lat temu: post przerywany (intermittent fasting) jest korzystny dla zdrowia, bo uruchamia autofagię, czyli organizm się oczyszcza z niepotrzebnych rzeczy, naprawia tkanki. Rzadko wprawdzie udawało mi się robić IF 16:8 godzin, najczęściej mi wychodzi 12:12 (12 h okno żywieniowe, 12 h post), ale teraz już nie jestem na keto, więc nie muszę się tak ściśle tego trzymać. Przed jedzeniem późno hamuje mnie głównie Euthyrox - biorę go na noc, tak zalecił endokrynolog (lepiej się wchłania), a przerwa między tyroksyną a kolacją musi być jakieś 3-4 godziny.

Wieczór, więc czas na Acard. Ciekawe, jak długo lekarz każe mi go jeszcze brać ;)

7 lipca, 11:15

29+4
Morfologia wyszła nawet nawet - krwinki czerwone idą mozolnie w górę; wróciły do poziomu z kwietnia. Martwi mnie tylko ferrytyna; z marcowych 63 zjechała do 13. Dramat. Położna ostrzegała mnie już jakiś czas temu, że dziecko najwięcej żelaza zabiera w 3 trymestrze - i to widać. Chyba będę potrzebowała po ciąży zastrzyków albo wlewów z żelaza, żeby to naprawić.

Z glukometrem tak jak przypuszczałam - glukozę mam zwykle nisko, koło 70/80-kilku, po jedzeniu pik - najwyżej do 150-kilku, ale najczęściej do 120-kilku. Potem ładnie spada. Zbieram wykresy dobowe, potem je wydrukuję i dołączę do dokumentacji; mam nadzieję, że te 2 tygodnie monitorowania freestyle libre wystarczą dla lekarzy.

Łożysko podniosło się o całe 3 milimetry :) nadal jest nisko posadowione, może jeszcze się podniesie, ale podobno na tylnej ścianie idzie w górę dużo wolniej, niż na przedniej.

Mam już zaplanowany termin cesarskiego cięcia. Dość późno, bo 2 dni przed TP z USG - ale ponieważ były rozbieżności (TP wg ostatniej miesiączki to 23 września, wg USG I trymestru i połówkowego - 18 września, więc aż 5 dni), a chcę, żeby dziecko dojrzało do narodzin, postanowiliśmy z moim lekarzem, że zrobimy w ten sposób. Po cichu liczę na to, że maleństwo samo zacznie akcję porodową trochę wcześniej, bo na indukowanie porodu, zwłaszcza przy zamkniętej szyjce, już na pewno wiem, że się nie zgodzę, przeraża mnie to najbardziej na świecie, bardziej niż operacja.

Dzieciątko rośnie, w dniu badania (to była środa, 28+6) ważyło ok. 1,2 kg - pewnie teraz ma już koło 1,5 kilo. Mindblowing 🤯 Coraz mocniej odczuwam jego ruchy. Zdjęcie z najnowszego USG też już dużo bardziej przypomina "dojrzałego" niemowlaczka, to głównie moja mama zauważyła. Wszystko staje się coraz bardziej realne z każdym dniem.

Chyba do tej pory trochę uciekałam przed cieszeniem się tą ciążą, przed jakimiś uczuciami, emocjami przywiązania itp. Może to dlatego, że pierwszą ciążę lata temu straciłam. Jednak to jest inna sytuacja :) powtarzam sobie, że tym razem dziecko jest silne i daje radę, i wszystko będzie dobrze. Postanowiłam wyluzować i psychicznie odpocząć; cieszę się, że jedziemy z mężem na wakacje / podróż poślubną - te 2 tygodnie poza miastem, w plenerze, są mi bardzo potrzebne. Nawet jeżeli pogoda nie dopisze, będzie dobrze - i tak muszę codziennie nosić pończochy uciskowe, bo inaczej boli mnie kostka. Jeżeli nie będzie upału, to nawet lepiej.

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lipca, 11:22