Jestę słonię. Albo wielorybę. Jeszcze nigdy tyle nie ważyłam, jeszcze nigdy nie czułam się tak niekomfortowo we własnym ciele. A wiecie co? To dopiero 6 miesiąc. Przede mną trzy ostatnie, najtrudniejsze. Te, w których dziecko najwięcej przybiera. Skoro jestem beczką teraz, jak Dzieć waży 700 gram, to kim będę jak będzie ważył 3 kg?
Macica rośnie, uciska flaczki. Flaczki nie rozumieją, że mają się przesunąć. Oczy chcą jeść, buzia je, brzuch nie ogarnia. Powoli zaczynam się toczyć. Z samochodu wychodzę na dwa razy. W nocy śpię na bokach, które co chwilę zmieniam, bo bolą nogi. I doopa boli. O plecach nie wspomnę.
Mam zadyszkę na samą myśl o chodzeniu. Dzieć skacze po pęcherzu...ekhm...co ja mówiłam o skakaniu po domu?! Jestem senna coraz częściej i szybciej. Wzruszam się na reklamach proszku do prania, bo te skarpetki taaakie białe. Wkurzam się na Darka, bo za głośno smarka. Denerwuje mnie odgłos otwieranych drzwi. Mam sucho w nosie, ale pocą mi się podcycki.
A na końcu...na końcu nie będzie dżakuzi i drinka z palemko. Na końcu będzie rozpierdziel spodu, krew, pot, łzy, nieprzespane noce, pękające brodawki, 6 tygodniowy okres.
Na końcu będzie ON



Poza tym stara bida! Jutro jedziemy do Niemiec. Ciekawe, czy nasze mieszkanie jeszcze jest.
Ekhm...ekhm...Proszę Państwa...wczoraj zaliczyłam Studniówkę swojego życia. Niczym nie przypominała ona ochlejparty sprzed 11 lat, ale też było grubo! Wczoraj bowiem, wczoraj Belly poinformował mnie, że dokładnie za 100 dni zostanę pęknięta, ha! Belly oczywiście guzik wie w temacie, bo Syn nasz wyjdzie wtedy, kiedy będzie chciał, ale wiecie! Zawsze fajnie mieć jakąś datę do zapamiętania, cnie?
Ja mam swoje przeczucie, co do porodu, oj mam. Serce Matki wie. Gdzieś między 1 maja a 15 czerwca, tak obstawiam. Możecie przyjmować zakłady, rozliczycie mnie później

Jutro wtoreczek, a jak to z wtoreczkami bywa, nastąpi zmiana kodu. Jutro pyknie 26 pełnych tygodni, czyli praktycznie zacznę 27, czyli już prawie 30 matkobosko, już prawie już! W prawdzie Brat mój serdecznie podpowiada, że przecież słonice noszą młode 22 miesiące, ale co on tam się zna!
Czas zapyta niemiłosiernie. Już połowa lutego. Zaraz marzec i kwiecień, przed nami jeszcze dwa wyjazdy do Polski. W marcu na tydzień. I chyba końcem kwietnia skuszę się na kilka dni. Chociaż jeszcze tego do końca nie wiem. Bo to przecież będzie już...a dupa! To będzie już 35 tydzień, nie ma szans żebym jechała 900 km w jedną stronę tylko po to, żeby po dwóch dniach znowu tłuc się tyle samo z powrotem. Już wczoraj ledwo wysiedziałam, R.I.P doopka.
Yyyyy...tak. Jeszcze tu dzisiaj wrócę, mam kilka myśli do zrzutu.


M: Wiesz...tak sobie myślę...ale się nie śmiej. Jak już się Mały urodzi i przywieziemy go do domu...to...to co my z nim będziemy robić?
T: Jak to co?
M: No wiesz...co się robi z dzieckiem? Jak Ty pójdziesz do pracy, a my zostaniemy sami. Co wtedy?
T: Przede wszystkim spróbujesz go nie zepsuć.
M: Echee...
T: No co...nakarmisz go, zrobi w pampersa, przebierzesz go, ululasz do snu...
M: No dobra, czyli pójdzie spać...
T: ...albo i nie pójdzie. Może będzie chciał się rozglądnąć, może nie będzie chciał spać tylko płakać.
M: I co wtedy?
T: Zadzwonisz do mnie a ja urwę się z pracy i przyjadę.
M: Serio?
T: Hehe, pewnie że nie! Uspokoisz go, a potem znowu dasz jeść, przewiniesz, utulisz. I tak w kółko.
M: A czy to nie jest trochę...yyy...nudne? Takie dziecko?
T: ...nudne? Zapewniam Cię, że nie będziesz się nudzić...

Hmmm...ostatnie zdanie dodał z tak przebiegłym i lisim uśmieszkiem, że aż się wystraszyłam. Możecie odnieść wrażenie, że moje pytania są nie na miejscu, jak na osobę w 6 miesiącu ciąży, ale serio...jakoś nie potrafię sobie wyobrazić siebie i Małego Człowieka. I tego, że będę dla niego jedną z najważniejszych osób. Że będzie chciał być przeze mnie przytulany i całowany, że zarzuci mi rączki na szyję, że uśnie przy cycku. Co innego być Ciocią. Co innego MAMĄ. Pamiętam jak bardzo potrzebowałam mojej Mamy, jak bardzo się przy niej rozczulam, jak jej buziaki leczyły rany a ręce miały moc. I teraz jest szansa, że ja też będę taką nadprzyrodzoną istotą? WOW...

Oczywiście, dopóki czegoś nie zrypię, a to wielce prawdopodobne, huehh

Wiadomość wyedytowana przez autora 15 lutego 2017, 19:07
Wiosna, po prostu wiosna się wzięła i zrobiła. Na zewnątrz 16 stopni na plusie, ptactwo się rozwrzeszczało, niebo razi błękitem, słońce praży i zrobiło się zielono


Wzięłam dzisiaj z tej radości Moją Bicz, rower znaczy się, i wyprowadziłam ją na zakupy. Niech ma! Już wczoraj odkurzyłam siodełko i przejechałam się z pracy do domu. Całe 2 kilometry, matkokochano, żenua. Ale jakże cudowna żenua!

Włączył mi się syndrom wicia gniazda. Marzę o żelazku, o komodzie, o praniu i sprzątaniu. O wielkich przygotowaniach. Tak, ewidentnie mi na głowę siadło, skoro polubiłam myśl o tym, że będę musiała pogodzić się z żelazkiem...Możecie się śmiać, ale jesteśmy tu ponad dwa lata i wciąż nie mamy porządnego żelazka. Leży jakieś badziewie w szafce, ale było używane tylko raz i się chyba zepsuło. Moja praca nie zobowiązuje mnie do noszenia garsonek i białych bluzek, Darek też nie potrzebuje koszul, uuuuf. Akt prasowania dokonuje się zaraz po wyjęciu ubrań z pralki. Porządnie je strzepujemy i na suszarkę! Ręczniki i pościel są idealnie gładkie, nasze ubrania też, serio serio

W sobotę jedziemy do Ikei, kupić komodę dla Dziedzica. I jakieś pudełka do organizacji ubranek. I deskę do prasowania! I żelazko! I nawet wodę destylowaną! I zrobimy napad na Rossmanna, wyniesiemy pół asortymentu do czyszczenio-prania! Aż chce mi się śpiewać, zgłupiałam do reszty

W niedzielę może krótka wycieczka i wyniesienie tyłków z domu, a jakże! A od nowego tygodnia...nowe szczęście! Taki jest plan!

Synku nasz kochany, uwielbiam te Twoje brzuszkowe akrobacje. Dzisiaj pierwszy raz poczułam, jak zrobiłeś potrójne salto, brawo!




Niech mi ktoś powie, że kobieta w ciąży to normalne stworzenie...
Zachciało mi się jabłecznika, takiego z grubiutką kruszonką. Poszłam do kuchni, otworzyłam szafkę i wyciągnęłam płatki kukurydziane i mleko. Wyciągnęłam miseczkę i...nalałam sobie zupy cebulowej z kiełbaską. Zjadłam. Wciąż mam ochotę na jabłecznik.
Yyyyy...co się właściwie stało?

Dobra dobra, ja tylko na sekundkę, trzy temaciki!
Wczoraj był wielki dzień! Robiłam pierwsze, dzieciowe pranie! Najpierw wyniosłam pół Rossmanna, nabrałam tych wszystkich chusteczek wyłapujących kolor, mleczek do prania dzieckowych ubranek, środków niszczących 101% wirusów, bakterii i grzybów, sód oczyszczonych, emulsji naturalnych i innych kasztanów piorących (no dobra, kasztanów nie kupiłam). Potem za radą Mądrych Głów wyprałam pralkę (sodą i octem, a co!) i stanęłam przed nią, mądra, doinformowana...bezradna jak dziecko we mgle. Wiem, zabrzmi to głupio i niedorzecznie, ale ostatni raz tak stresowałam się przed maturą ustną z polskiego, 11 lat temu. Z tą różnicą, że do wczorajszego prania byłam lepiej przygotowana

Jutro też jest wielki dzień, bo jedziemy do Ikei po komodę, organizatorki do niej i deskę do prasowania, ha! A potem do Saturna czy innego sklepu nie dla indiotów, po żelazko!!! I jeszcze po normalne zakupy i inne obiady. A wieczorem Małżon będzie składał a ja będę prasować i układać i organizować...i orgazmować przy tym tak, jak za starych i dobrych czasów!!! Woooohooooo

I trzeci temacik, a raczej luźna myśl...obserwowanie ruchów dziecka kojarzy mi się przede wszystkim z wypatrywaniem piorunów, na wzburzonym letnim niebie. Z ekscytacją patrzysz w granatowe niebo i jak uda się zobaczyć błysk, to czujesz jednocześnie fascynację, zdziwienie i trochę strach, że ta natura taka...intensywna i nieprzewidywalna. Poza tym, piorun zawsze walnie nie tam, gdzie patrzysz. Dobrze, że powierzchnia brzucha to nie jest nieograniczony nieboskłon. Chociaż jak się lepiej przyjrzeć...brzuchol aż po horyzont


Kurtyna!
Dobra, żarty na bok, nie ma śmiacia się! Belly mówi, że dzisiaj jest ostatni dzień drugiego trymestru. Czaicie to?! Jutro. Zaczynam. Trzeci. Trymestr. Jutro!



Czo ten Belly? Jak? Kiedy? Yyyyych.
Czuję się dobrze. Rano wyglądam jak młoda kobieta z oponką na brzuchu. Taką troszkę większą oponką. Rano brzuszek jest mięciutki, o ile spuszczę z niego siku. Jest mięciutki i grubiutki, jak zawsze. Wieczorem zmienia się w twardą oponę od samochodu ciężarowego. Zaczyna się od biustu (tak tak, piersiątka moje malutkie leżą na nim i odpoczywają) a kończy tam, gdzie nawet wzrokiem nie sięgam. Ja wiem, że każdy męski ptaszek ma swój własny daszek. Idąc typ tropem, moja Grażyna ma rasowe i wielkie zadaszenie, taka sytuacja.
Nie mam żadnych dolegliwości, poza tym że bardzo często bolą mnie plecy, na dole, w nadpupiu. Szczególnie jak leżę na plecach dłużej niż ustawa ciążowa przewiduje, lub siedzę za długo, czyli jakieś 10 minut. Nie jest to taki ból, że matkokochano królestwo za dragi! Ale jak próbuję wstać, to boli cholernie, no co tu dużo pisać. I wstaję jak 113 letnia starsza pani. I tak człapię przez pierwsze metry, dopiero po chwili przechodzi. Poza plecami czasem odczuwam dyskomfort w brzuchu, jakieś tam bardzo delikatne napięcie czy rozciąganie. Żadnego stawiania się brzucha, żadnych skurczy. Ciąża jest dla mnie łaskawa, odpukać w niemalowane. Synek wierci się, czasem bardziej a czasem mniej. Nie kopie, ale się gładko przesuwa, grzeczny chłopczyk

Dzisiaj obudziłam się o 6 rano, otworzyłam szeroko oczy i pomyślałam sobie...a co jeśli to jest dziewczynka? A jeżeli usg się myliło? A co jeśli to była pępowina albo rączka, a nie pindolek? Nie wiem jak skończyło się moje myślenie, bo usnęłam. Hmmmm...ale serio. What if...? Cyrk normalnie


W tematach wyprawkowych napiszę tylko tyle, że jak w końcu zdecydowałam się puścić pierwsze pranie, tak reszta już jakoś poszła. Sobotnie zakupy poszły zgodnie z planem. Mamy komodę, żelazko i inne deski. Komoda złożona, kolorowe ubranka wyprane, posegregowane i wyprasowane leżą w szufladach. Ogarnęłam też jasne bodziaki z długim i krótkim rękawem. Wyprałam pieluszki i kocyki, dzisiaj poprasuję. I chyba jasne pajacyki i spodenki. Sporo tego. Głupio się przyznać, ale chyba za dużo. Ciiiiiicho...przyda się. Właśnie piorę chustę do noszenia, oczywiście według zaleceń producenta. Niech się łamie i co tam jeszcze

Myślę baaaaaardzo intensywnie nad pokoikiem. Jakie kolory, jakie co, jaki styl. Eeeeech, meble będą chyba białe, bo można je w razie nagłej potrzeby przemalować


Wiadomość wyedytowana przez autora 20 lutego 2017, 12:48
Nie wiem czy wiecie, czy już się żaliłam, ale strasznie opornie szło mi wybieranie łóżeczka. Miało być takie wypasione, turystyczne, ze wszystkimi bajerami. Turystyczne, bo często jeździmy. Dwa poziomy, przewijak, budki, moskitiery, funkcja kołyski, panel wibrujący i chłodziarka do wina. No dobra, bez tej chłodziarki, a szkoda. I naprawdę mieliśmy to kupić, decyzja ZOSTAŁA PODJĘTA. Nie wiem jak u Was, ale u nas co raz zostanie zobaczone, nie zostanie odzobaczone i jak się na coś zdecydujemy, to kaplica. Tak ma być. Niemąż zostawił mi wolną rękę w kwestii wyboru samego łóżeczka. I kręciłam się tak smętnie po Allegro przez prawie miesiąc. Oglądałam, porównywałam, ale...wiecie...nie czułam TEGO. Wiem, łóżeczko dla Bachorka to nie suknia ślubna, nie ma tak że jak się zobaczy, to chóry anielskie i jasność i takie takie. Z resztą, skąd mam wiedzieć. Suknia ślubna mi nie grozi póki co

Aż do wczoraj. Bo wczoraj Moi Kochani, i Ty Dziedzicu, się dowiedziałam! I zdecydowałam. Między kolacją a myciem zębów pokoik był gotowy a wizja w głowie tak przejrzysta, jak górski strumyk. Dzieć będzie miał kajutę, nie pokoik! Marynarską kajutę! W doopie tam z turystycznym łóżeczkiem, będzie drewniane, białe, z szufladą! I komoda biała! A dodatki...dodatki to będą niebieskie lub granatowe i czerwone, a co! I paseczki i kotwiczki i słodkie obrazeczki. Nooo luuudzie, przecież to cudowny pomysł! Jestę Geniuszę!



I jak się nie napaliłam, jak nie chwyciłam tableta, jak się nie zalogowałaaaaam na Allegro! I pstryk, sześć stówek poszło się topić. Ale mamy łóżeczko (z którego można zrobić tapczanik za kilka lat, także inwestycja na lata! Do matury z niego Pierdzioszku nie wyjdziesz, hue hue hue!) I materacyk, gryka-kokos-pianka, 9 cm (Tata mówi, że za gówniarza spał na sianie i żyje, a grykę to się jadło, ale co tam, czasy się zmieniają, nie?!). I ochraniacz na materac, możesz więc Synku sikać do woli! I ochraniacz na szczebelki, w niebieskie zygzaki, więc nawet jak będziesz chciał walnąć główką w szczebelek, to zapomnij!


Pokoik będzie jasny, z kolorowymi dodatkami. Więcej i drożej nie trzeba. Tu jakaś czerwona doniczka, tam niebieski obrazek, na środku pół tonowa, zardzewiała kotwica. A co! A jak się Dziecku nie spodoba, to jak sobie pójdzie na swoje, to sobie zrobi sypialnię jak będzie chciał! Bo wiecie...dopóki mieszka w moim domu i jest na moim utrzymaniuuuuuu...ha!!! Zemsta jest słodka! Mnie dobijała Rodzicielka tym tekstem, teraz ja tak samo będę krzywić nasze Dziecko



Komodę już mamy, łóżeczko w drodze. W sumie to już chyba zaczynamy kończyć wyprawkę Kochani! I wcale nie poszliśmy z torbami! Może zrobię sobie takie podsumowanie na sam koniec. Wiecie, wrzucę to w jedną tabeleczkę i dam Synowi na 18 urodziny w formie faktury

I chyba tyle na dzisiaj. Jest spoczko!


Wiadomość wyedytowana przez autora 22 lutego 2017, 21:36
Dzisiaj był dzień, w którym wróciliśmy do świata żywych. Dzień, w którym wreszcie coś się działo! W którym oderwaliśmy zadki od łóżka, oczy od ekranu komputera i paluchy od jedzenia!

Ale dzisiaj, jak termometr pokazał 15 stopni, niebo było błękitne, zakupy zrobione a my byliśmy wyspani...no już nie pozostało nic innego jak gdzieś wyjśc! I byliśmy na cudownym spacerze po górkach, potem po centrum Kolonii. Tam oczywiście karnawał w pełni! Niech mi ktoś powie, że Niemcy to sztywny naród! Ha! Bawią się głośniej i radośniej niż my!





Ale byliśmy! I było pięknie!

Jak już się Mały urodzi, to wiem że nie będzie opcji leżenia cały dzień, na szczęście! Chusta i w drogę! Będą spacery, wyjazdy, intensywna produkcja nowych wspomnień, o tak! We trójkę

W tym tygodniu spróbujemy załatwić sobie wizytę w urzędzie, w sprawie nadania Darkowi praw rodzicielskich. Tak tak, jeżeli nie jesteśmy małżeństwem a nie wyrobimy odpowiednich papierków, Kuba zostanie bez Tatusia. A to byłoby baaaaaardzo słabe! Wyrabianie ich może trwać nawet 2-3 miesiące, więc najwyższy czas! I musimy przycisnąć administrację co z mieszkaniem. Od dwóch miesięcy mamy pozrywane podłogi w kuchni i salonie i generalnie żyjemy na wielkiej stercie kurzu. Może im się nie spieszy, ale ja do maja mam mieć odwalony remont w mieszkaniu! Nie wniosę noworodka do takiego syfu

A w piątek mamy wizytę u lekarza!



Wiadomość wyedytowana przez autora 26 lutego 2017, 22:00

A dobra nowina jest taka, że zaproponowali nam mieszkanie zastępcze...uwaga uwaga...pięć budynków dalej, taki sam układ, to samo piętro, ten sam czynsz, dostępne od przyszłego tygodnia







Synku! Dzisiaj piszę do Ciebie! Bo muszę! Muszę się usprawiedliwić, bo wczoraj znowu miałam głupie myśli i znowu przez kilka sekund wątpiłam. Głupia ja! Muszę też Cię za to przeprosić, bo przecież jak zwykle dałeś z siebie wszystko, a nawet więcej!


Wiele się ostatnio u nas dzieje. Przeprowadzki jakieś, goniące terminy, nieodebrane połączenia, gorące dyskusje, a do tego ból zadka i hormony. WOW! Bomba po prostu!


Dzisiaj miałam pierwsze badanie KTG. Zdziwiłam się, bo w Polsce podobno wiele kobiet ma to badanie dopiero przed porodem, a wcześniej robi się je tylko wtedy, gdy coś jest nie tak. Ekhm...ja się zestresowałam, a tu okazało się, że w Niemczech to norma, od siódmego miesiąca. KTG trwało 20 minut. Leżałam obwinięta dwoma pasami i słuchałam najpiękniejszej muzyki na świecie - Twojego serduszka Synku! Wiesz jak to brzmi? Jak galopujący koń, iiihaaaaaaa!

Potem musiałam się zważyć (brawo dla mnie, przytyłam tylko nieco ponad kilogram w tym miesiącu!). Zmierzono mi ciśnienie (130/70 woooohooooo, ustabilizowane, noooo stressss!). Zbadano też siuśki i krew, wszystko spoczko! I wtedy heja do lekarza!







I wszystko tak pięknie widać, nawet te mikroskopijne paluszki u nóżek!





Wiadomość wyedytowana przez autora 15 września 2017, 11:28



Nie wiem kiedy to się stało, ale się stało i oto jest. 3 z przodu! Uczucia mam mieszane...cieszę się, bo 3 z przodu i już niedługo woooohooo!

Ze spraw ciążowych to wszystko spoczko! Dziedzic rozpycha się, szczególnie jak leżę na boku a brzuch rozlewa się przede mną. Wtedy mam wrażenie, że Młody opiera się stópkami o łóżko i trenuje stepowanie, jednocześnie wyciągając do góry rączki, wysoko wysoko, tak że paluszkami smyra mnie po przeciwległym boku. I robi słoneczko, wiecie jak, nie? I to jest takie średnio dziwne uczucie, bo mam wrażenie, że siedzi tam mały Obcy. Taką wersję podtrzymuje mój Brat, który z uśmiechem Jokera na ustach przypomina mi jak w filmie "Obcy" wyglądały narodziny małego aliena. Dziękuję Braciszku, miłość tak bardzo


Plecy dalej bolą i to też nie jest zabawne. Szczególnie jak próbuję się przekręcić albo po prostu wstać z łóżka. Wtedy, wtedy to jestę paralitykię, słowo daję! Nie mam żadnych skurczy, noooo, może czasem. Ale nie są bolesne. Brzuch sięga aż po horyzont, skóra na nim jest cieniutka i pokryta się tak gęstą siecią żył, że chowają się wszystkie małe i duże dopływy Amazonki. Biust...ha! Jaki biust?! Nie dość, że ani myśli o tym, żeby się powiększyć, to jeszcze zmienił kształt i wcale nie jest to dobra zmiana. Brodawki pochłonęły większość jego powierzchni, zmieniły kolor na ciemnobrązowy a kształtem przypominają baaaaardzo długą gruszkę. Zupełnie tak, jakby ktoś wsadził moje Cycuchy w próżnociąg, włączył go na najwyższe obroty, wyszedł z pokoju i zapomniał o sprawie. Dziękuję Matko Naturo, serio.
W nowym (starym) mieszkaniu cuda i wianki. Ściany pomalowane, posprzątane. Wczoraj poszliśmy skręcać meble kuchenne i łóżeczko! Tak tak, musieliśmy kupić kuchnię, bo nasza okazała się za długa o 3cm...no dacie wiarę? Poza tym, musieliśmy w końcu kupić kuchenkę elektryczną, bo od dwóch lat udajemy, że nie lubimy piec ciast, zapiekanek i innych cudów. Darek zajął się szafką kuchenną, a ja poleciałam do pokoju Młodego ogarnąć mu spanie. Rozpakowałam wszystkie części, przeczytałam dwa razy instrukcję, zakasałam rękawki, włożyłam jakąś śrubkę nie tak jak trzeba i odłamałam kawałek listewki. Brawo ja. Ze łzami na czubku nosa, rzucając subtelnie mięsem, wróciłam do Darka i ostentacyjnie usiadłam w drugim końcu pokoju. Miałam 4 części, 5 śrubek i zjebałam. Co ze mnie za Matka? Chłop Mój Cudowny zwęszył od razu kwaśną atmosferę, poszedł ze mną do pokoiku, złożył łóżeczko w pół godziny, powiedział że listewka jest od ściany i nie będzie widać, pocałował w nosek i tyle. Taki Skarb! Szafka kuchenna była cholernym wyzwaniem, bo tam było pierdylion śrubek a instrukcja przypominała instrukcję Wielkiego Zderzacza Hadronów. Darek skręcał a ja trzymałam...nie, właściwie nic nie trzymałam. Siedziałam przy grzejniku, bo jak wstawałam to bolały mnie plecy. Jednym słowem byłam bezużyteczna. Czasem tylko rzucałam jakiś żarcik, ot żeby nie było nudno. Wczorajszy bilans - jedna złożona szafka kuchenna i łóżeczko. Zajęło nam to 4 godziny, a że Darek ma teraz nocki to zagoniłam go do domu.
Dzisiaj złożymy resztę i mooooże uda nam się pojechać do Ikei po łóżko dla nas. Serio, nie śpimy na kasie ale łóżko to priorytet. Jesteśmy tu 2,5 roku i cykl naszego snu wyglądał tak - materac dmuchany, podłoga, drugi materac dmuchany, podłoga, załatany materac dmuchany, rozwalona sofa, druga sofa z wystawki. Burżuazja, cnie? Nie wspominamy spania na podłodze jako traumy, bywało śmiesznie. Mamy przynajmniej co wspominać hue hue hue

Jeżeli nie uda się dzisiaj, to przynajmniej przewiezie się część rzeczy, o! Także ten. Niech moc będzie z Wami. I z nami też

W prezenciku załączniku, Łoże Dziedzica!

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 marca 2017, 10:25
Jesteśmy, żyjemy, kulamy się raz szybciej (rano) a raz wolniej (wieczorami). To niesamowite, że rano wyglądam i czuję się przyzwoicie. To znaczy brzuszek jest, no bo dlaczego miałoby go nie być, skoro jest


W mieszkaniu remont pełną gębą. Ja i moje niecierpliwe i wybitnie raptusowe nastawienie już chcielibyśmy układać kwiatki, przesuwać meble, piec ciasto z siedmioma warstwami kruszonki i nadawać mieszkaniu zapach. I stoję już w bloku startowym, jak ten koń. I piana się z pyska toczy i w ogóle adrenalina uszami wypływa. A tu przecież trzeba kuchnię złożyć i zamontować, dziury wywiercić, kable dokupić, kuchenki podłączyć i pierdylion innych, nudnych spraw. Chłop biega z młotkiem i śrubokrętem, mierzy i cmoka głośno a ja siedzę na taboreciku, zasypiam na siedząco i udaję, że mnie to wszystko kręci niesamowicie. Zdradzę Wam sekret, nie kręci. Moja zabawa zacznie się, gdy wszystkie meble zostaną wniesione a Ojciec Mego Dziecka zasiądzie na kanapie z butelką browarka i pilotem w ręku. Ale nieee, chwila...Darek nie pije piwa. No i nie mamy telewizora. W takim razie, zasiądzie przed laptopem, z drinkiem pod ręką i zacznie napierdzielać w czołgi. A ja wtedy będę zasuwać i robić z tego mieszkania "prawdziwy dom", o

Dzisiaj jedziemy do Urzędu Miasta załatwić mojemu Dziecku drugiego rodzica, czyli Tatę


A! I załatwiłam sobie na wtoreczek wizytę w poradni diabetologicznej! Dostałam w piątek skierowanie na krzywą cukrową i myślałam, że będę musiała się kulać do Kolonii (a raczej Darek będzie mnie musiał kulać, bo przecież Hrabina Ewa nie ma prawa jazdy i jest bezużyteczna pod kątem mobilności) i siedzieć tam 2 godziny i czekać. Dzisiaj rano więc zapytałam Wujka Google co on o tym sądzi, a on stwierdził, że 500 metrów od naszego mieszkania jest co? No jest poradnia diabetologiczna. Hueh, głupi ma szczęście





Zaczęło się niewinnie, bo miał być mały poczęstunek, kawusia i ciacho w pracy. Szefowa miała gest, zaprosiła swoich pracowników, żeby się po całym tygodniu roboty kawki napili. Ja pomogłam rano przyszykować dwa stoliki, odpaliłam w zmywarce talerzyki i inne filiżanki, ale na sam poczęstunek o 14 już mi sił zabrakło, więc pogoniłam Niemęża samego! Dostałam buzi w czoło, zapewnienie że zaraz wrócę i tyle! Wyłożyłam się kołami do góry i poszłam z Dzieciem i kotami spać.
Po dwóch godzinach dzwoni Luby. I mówi, że "Kochanieeessssorry ale na zakupy to chyba dzisiaj na piechotę pójdziemy. Bo Szzzzzzzefowa oprócz tej kawki to jeszcze flaszkę postawiła i chłopaki siedzą a jeden nie pije i odwiezie resztę i czy to ok czy jutro przeżyjemy przy zamkniętych sklepach i że generalnie to załatwił kolegę, który podłączy nam piekarnik ale nie dzisiaj bo dzisiaj to marne szanse ale jutro na pewnoooo".
No co miałam powiedzieć? Że "Wracaj natychmiast do domu pijoku jeden!"? Skoro żaden z niego pijok, bo pije bardzo okazyjnie. Bo ja tu sama? Przecież sama chciałam zostać. Eeeeech, niech się Niemąż bawi, tylko mam nadzieję, że mi go w jednym kawałku odwiozą


Dodać trzeba, że mu się takie wychodne bardzo należy! Bo ciężko pracuje i w pracy i w domu i na nowym mieszkaniu. I naprawdę złego słowa na niego powiedzieć nie można! A przecież reset mózgu każdemu się należy, cnie?

Ale aleee! Jak już Cię wypchnę z brzucha Bachorku, jak odkarmię, jak już na studia wyślę, to też sobie pójdę pić alkohol, śmiać się bez powodu i w ogóle cywilizować się!


Wiadomość wyedytowana przez autora 11 marca 2017, 17:58
Oficjalnym inicjatorem dzisiejszego wpisu jest Kuleżanka Rybuuu, która sprawiła, że zaczęłam myśleć. Myśleć przez wielkie "M". Myśleć tak intensywnie, jak rzadko mi się zdarza. Dzięki Rybuuu

Wiem, że jestem w ciąży mniej więcej od pół roku. Przez ten czas nachodziło mnie wiele refleksji, ale większość była dość bezpłciowa. Wiem, że będziemy mieli Dziecko, że nasz świat się zmieni i że nic, nigdy nie będzie już takie samo. Część rzeczy zmieni się na gorsze, część na lepsze. Jak różowo mniemam, tych drugich będzie pierdylion więcej.
Ale dopiero w tej chwili, ze łzami na czubku nosa stwierdziłam, że za 50 dni moja ciąża będzie ciążą donoszoną, co znaczy mniej więcej tyle, że mogę rodzić, o. Wiecie, ile to jest 50 dni? To jest nic. To tyle, ile mieszkamy już w zalanym mieszkaniu, bez podłóg. To tyle, ile czasem muszę czekać na kolejny odcinek ulubionego serialu. To tyle, ile przy dobrych wiatrach trzeba czekać na wizytę u specjalisty. 50 dni to takie puuuuf, taki głębszy oddech, taka chwila. I właśnie taka chwila dzieli nas od wyobrażania sobie tego, jak to będzie z Dzieckiem, do momentu w którym po prostu dostaniemy je w ramiona i trzeba będzie iść dalej, we Trójkę. I to nie będzie na chwilę, dopóki się nie zmęczymy. To będzie już na zawsze. Już nie będziemy we dwoje, razem, sami, róbta co chceta. Będzie z nami małe, a potem większe Dziecko. I wiem, tak naprawdę niczego nie można zaplanować, bo to najlepszy sposób na rozśmieszenie Stwórcy, ale i tak planujemy. Wybiegamy daleko w przyszłość. I mnie osobiście pozbawia to tchu. Nie patrzę dalej niż kilka tygodni do przodu. A tutaj nagle, w zasięgu tych kilku tygodni pojawia się TA OGROMNA ZMIANA. I po prostu się boję. Jak cholera. A co, jeśli nie podołam? Nie będę dobrą Mamą? Będę niecierpliwa? Nie ogarnę tego Smrodka małego? Zaniedbam Darka? Zapomnę o sobie? Będę zmęczona i będę chciała się wycofać, a przecież już nie da rady? Nawet chomika nie powinno się do sklepu oddawać, no bez jaj. Przecież nie rzucę wszystkiego i nie pojadę w Bieszczady.
Wszystko co robiłam w życiu sprowadzało się do wielu drzwi przede mną i małej furteczki za mną. Tak dla picu, pro forma, w razie W. I nawet jak nie musiałam korzystać z tej furteczki, to sama świadomość tego, że jest ona za mną, dodawała skrzydeł. A co teraz? W chwili narodzin Małego, furteczka zostanie wypierdzielona z ziemi, razem z zawiasami i kołkami i na moich oczach zjarana na stosie.
I tak, spełnia się właśnie moje ogromne Marzenie. Mieszkanie z ukochaną osobą, Dziecko, inne życie. I bardzo się cieszę! Co najmniej tak bardzo, jak robię właśnie ze strachu pod siebie. Ooooooooy.
I za chwilę będę znowu optymistycznie nastawiona i będę rzygusiać tęczunią. Bo przecież! Halo! Jestem zdrowa, młoda, mam więcej niż chyba większość ludzi na świecie, wooooooohooo! To SĄ powody do mruczenia, cnie?

Synku, siedź tam jeszcze, dobra? Dopóki nie powiem "start"

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 marca 2017, 19:57
Po pierwsze, jesteśmy już na nowym mieszkaniu, PRAWIE przeprowadzeni, wczoraj popełniłam pierwsze w swoim życiu ciasto w swojej własnej kuchence i komisyjnie stwierdzam, że w domu pachniało słodko i domowo, czyli wooooohooooooo!!! I było smaczne, żeby nie było! Pominę to, że żeby dojść do tego punktu, oboje w tym tygodniu tyle się narobiliśmy i nanosiliśmy, że dziwię się że jeszcze nie jestem na porodówce!






Po drugie, dzisiaj była wizyta u gina! Zamiast się rozpisywać o wodach płodowych, KTG i innych szyjkach macicy napiszę tylko, że WSZYSTKO spoczko! Dzieć waży już 1237 gram czyli robi masę. Rzeźba potem! Wiem, nie jest to jakaś zawrotna waga, jego starsza o dzień koleżanka waży już 1600 gram a niektóre Maluchy na forum majóweczek nawet ponad 2 kilo (powodzenia!). To waga naszego Synka wciąż mieści się w normie. Idąc tym tropem, przy porodzie nie powinien mieć więcej niż 3 kilo. Szczerze? Moja wagina dziękuje serdecznie, kwiaty i czekoladki później




I po trzecie! Moje Dziecko oficjalnie ma Ojca. Potwierdzili, w Urzędzie, stemplem! Ha! Otrzymaliśmy prawa rodzicielskie, pół na pół, OFICJALNIE! Oboje mamy zmieniać codziennie tye samo pieluch, wstawać w nocy po równo i rozpieszczać tak samo! Jak nie, to w dupsko i do sądu! Formalności trwały godzinę, bardzo spoczko!

I co jeszcze? No chwilowo nic! Spadam robić coś konstruktywnego. Spanie jakieś czy układanie patyczków do uszu w pudełku, bo koty w ekstazie rozwaliły

Synuś, kochamy Cię!

Wiadomość wyedytowana przez autora 17 marca 2017, 20:06
Mijający weekend to jedna, wielka, nudna plama. Serio, gdyby nuda mogła zabijać, już zamawiałabym wieniec


Ale ale, ja tu nie piszę po to, żeby smęcić o weekendowym pierdzeniu w stołek, ale żeby pochwalić się i uwiecznić niezwykle ważne wydarzenie ciążowe! Otóż wczoraj, po wielu modłach do Pani Bozi i wielu pretensjach do Matki Natury, mój prawy Cycek wziął i wyprodukował siarę. Dacie wiarę?! Stałam przed lustrem przyglądając się z politowaniem moim Zderzaczkom, krytycznym wzrokiem oceniając ich kilkucentymetrową średnicę i ciemnobrązowy kolor. I chcąc je chyba delikatnie ukarać, wzięłam i szczypnęłam sutka, a co! Mój sutek, mogę go sobie szczypać i pstrykać ile chcę! A tu nagle, bez zapowiedzi, na czubku pojawiła się mała, żółta kropelka! Serio! Siara! Ha! Czyli jednak, jest nadzieja! Synu, może coś z tego będzie


Sorry, że tak cyckowo poleciałam, w końcu to dość prywatne sprawy, aaaale! To pamiętnik ciążowy, no. Z resztą, część z Was już to miała a druga część będzie miała, więc wiecie!
Ja tam się cieszę! Może ten weekend nie jest aż tak bezproduktywny!

Jesteśmy prawie przeprowadzeni, ale do szczęścia i marnotrawienia czasu jak na ludzkie pierdoły przystało, brakuje nam tylko internetów. A internet będzie! Oj będzie. W połowie kwietnia. Smuteczek powiecie? Że co tam miesiąc? Eeeee! Najważniejsze, żebyśmy zdrowi byli?! A pewnie. Ale kurwa mać!
Idziesz do salonu, zgłosić przeprowadzkę, każą Ci dzwonić na infolinię. Dzwonisz i chcesz po ANGIELSKU, bo po niemiecku...no kto ku.rwa mówi po niemiecku?! Żeby gadać po angielsku, najpierw musisz wybrać temat, temat szczegółowy, wpisać numer klienta, numer buta i datę ostatniego stosunku! Ale dobra, jesteś człowieku dzielny, zaradny, dajesz rade! Po 42 minutach zostajesz połączony z konsultantem, który...nie mówi po angielsku. No ale doooobra, już się dodzwoniłeś, masz jaja, łamanym niemieckim, rękami, stopami i CAPSLOCKIEM zgłaszasz przeprowadzkę! Że pięć domów dalej, że to samo mieszkanie, że ten sam układ, że internety potrzebne, że ciąża, że szybciuto! Każą czekać dwa tygodnie na kogoś kto oddzwoni i umówi się na termin. Nie ma, że boli. Dwa tygodnie mijają, telefon milczy, w skrzynce pocztowej tylko reklamy. Po tym czasie znowu idziesz do salonu i mówisz, że nic nie dostałaś i zanim przyjdzie mu na myśl, odesłanie mnie na infolinię, niech się kurwa lepiej zastanowi, bo zaraz na niego usiądę i będzie po sprawie! Koleś dzwoni i mówi, że nie zarejestrowali tamtej rozmowy hihi, ale już to robią i w ciągu dwóch tygodni powinien przyjść list, w którym podzadzą termin łaskawego przytargania swoich zadków. I sorry, hihi, ale on ma ręcę związane. Czekaj Ty ku.rwa smrakloku, zaraz dopiero będziesz miał jak przekulam się przez ladę i przeczołgam Cię po dywaniku!!! Zawsze możemy zerwać umowę, bo w październiku minęły dwa lata, ale w sumie to nie możemy, bo od listopada przeskoczyła na kolejny rok i jeżeli chcemy się z nimi pożegnać, to musimy to zrobić trzy miesiące przed kolejnym październikiem. Serio? Kurwa seriooo?!
Na pierwsze podpięcie internetu czekaliśmy w sumie dwa miesiące. Dwa!!! A kolega, któremu załatwiałam w salonie umowę 5 minut przed nami, czekał dwa tygodnie! I płać sobie za usługę, której nie masz! Jeżeli to jest niemiecki porządek, to kurwa Wasza mać. Chłop wkurwiony, bo w czołgi nie może nawalać a na telefonie filmiki mu się zacinają! Ja wkurwiona, bo tak! Bo na odpalenie strony na forum czekam dwie minuty. Bo na fejsbusiu nie mogę oglądać gifów o kotach. Bo jestem w trakcie produkcji małego człowieka i mam prawo się wkurwiać bez powodu! Wiem, problemy pierwszego świata! Blebleble, może i pierwszego, ale chwilowo to właśnie przez to mi witki opadają! I jeszcze kot się kwiatkiem zerzygał, a przecież po co mi kapcie do chodzenia po domu, nie?! Na boso śmieszniej! I cały czas coś mi śmierdzi, ale nie wiem co. I jestem głodna, ale przeżarta od tego jedzenia. I dupa mnie boli!
Booooooże, trzymajcie mnie w pięciu. Serio, czasem przychodzi taki dzień, w którym WIESZ, że jeszcze tylko jedna drobnostka, jedno krzywe spojrzenie, jeden wkurwiający dźwięk albo gest i po prostu spalisz wszystko wokół, zniszczysz, zepsujesz, udusisz, ubijesz!!! Bo jedynym właściwym słowem, JEDYNYM powtarzam, jest kurwaaaaaaaaaa!
Jeżeli kogoś uraziłam przekleństwami, to strasznie mi z tego powodu wszystko jedno. Przeżyjecie! Poza tym, ostrzegałam, no.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 marca 2017, 22:51
Eeeeeeno, to są jakieś jaja z tymi hormonami. Bo mam nadzieję, że ta emocjonalna huśtawka to właśnie wpływ hormonów, a nie na przykład schizofrenia paranoidalna albo po prostu Zespół Ogólnego Popierdolenia. Przepraszam Was i Ciebie Synu, za te wczorajsze bluzgi. Nie to, żebym na codzień nie przeklinała hue hue hue, ale co innego rzucać mięsem w środku, w Ewie albo w domu, a co innego publicznie. Ale wiecie, ostatnio mniej książek czytam, to i słownictwo ubogie. Poza tym, skoro ta nasza rodzima "kurwa" taka wszechstronna jest i nawet podobno wcale nie zalicza się do przekleństw, takich rasowych, to co tam! Ale ale, Ty Dzieciu nie będziesz niestety mógł sobie tak folgować, przynajmniej dopóki nie skończysz 42 lat. Potem klnij sobie do woli, ja pewnie i tak będę już wtedy głucha

O czym ja to...a! O hormonach! Wiecie, kiszka taka trochę. Bo co innego obudzić się smutnym, poprawić sobie nastrój lodami i być znowu szczęśliwym. A już zupełnie inną bajką jest to, gdy budzisz się wesoły i z poczuciem "Tak, dzisiaj zmienię świat! Dzisiaj jest TEN dzień!" lecz zanim dojdziesz do łazienki, wiesz już, że życie jest tak okrutne i niesprawiedliwe, że nic tylko usiąść i głośno zapłakać. Siadasz więc na kibelku i w tym samym momencie przybiegają do Ciebie dwa kotki, mruczą głośno i radośnie, ocierają się o nogi, wiesz że jesteś ich ukochanym Karmicielem. Przychodzi wzruszenie, wstajesz, robisz krok i nadeptujesz na rozwalony koci żwirek. A przecież wczoraj wieczorem podłoga była umyta i generalnie mucha nie siada. Wkurw razy pińcet. I jesteś zły i smutny, i generalnie to nic w życiu nie wychodzi. Chcesz popłakać w samotności, ale na widok sera żòłtego i dżemu truskawkowego znowu na sercu robi się cieplej...eeech. Macie tak? Jak tak, to wiecie, rozumiecie. A jak nie, to się cieszcie albo cierpliwie czekajcie na swoją kolej.
Generalnie, to nie o tym miałam pisać. Ale zapomniałam już o czym! Później napiszę, o.
Tak tak, długo mnie nie było! Aż jeden dzień, ha! Mam w głowie taki natłok myśli, taką zawieruchę, że sama tego nie ogarniam. Poza tym, mój mózg w ciąży nie jest już zgrabnym orzechem włoskim, tylko przegotowanym kalafiorem. I zbyt wiele genialnych myśli, refleksji i spostrzeżeń mi po prostu umyka. Z tego tytułu, w najbliższych dniach będzie tu mniej heheszków i emotikonek, a więcej słów. I powagi. Taaaa, jasne, dupa cycki.
Pierwszą ciążę przeżywa się tylko raz, najprawdopodobniej w drugiej (o ile taka będzie) nie będę już zwracać uwagi na niektóre drobnostki, więc chciałabym je teraz uwiecznić.
NIEZDARNOŚĆ. To słowo klucz, które w cv mogłabym z powodzeniem wpisać na pierwszym miejscu, a nawet zastąpić nim imię albo nazwisko. Wiecie, nie to że przed ciążą łapałam za skrzydła komary rękawicą kuchenną, nie mam też certyfikatu Ninja, ale potrafiłam na przykład iść prosto, nie zahaczać głową o szafki kuchenne, nie wpadać na ściany, jeść tak żeby większość trafiała do buzi a nie na koszulkę i generalnie takie takie. Od kilku miesięcy jestem jak słoń w składzie porcelany. Potykam się, zagarniam łapami w powietrzu jak King Kong a im bardziej chcę być zwiewna i eteryczna, tym gorzej to wychodzi. Wylewam, ulewam, rozchlapuję, upuszczam, wyrywam i psuję. Czasem czuję się jak nowonarodzony wampir, który nie zdaje sobie sprawy z własnej siły czy ze swoich gabarytów. Mam nadzieję, że minie to z chwilą porodu. Słyszałam, że noworodki to dość kruche stworzenia, nie chciałabym zepsuć Dziecka w pierwszym tygodniu, tym bardziej że w tym pakiecie jest problem z gwarancją.
ROZTARGNIENIE. Oooo tak, mogłabym przysiąc, że większość informacji (mniej lub bardziej istotnych) przepływa przez mojego kalafiora wartkim strumieniem, od ucha do ucha a potem sruuu dalej. Pół biedy, gdy zapominam zrobić sobie herbatę. Robi się cieplutko, jak wstawiam wodę na zupę i wracam, gdy kuchnia przypomina saunę parową a na dnie garnka rozpaczliwie skacze kilka kropel wody. Potrafię też po umyciu podłogi w pracy zostawić wiadro z wodą na środku kuchni (Szefowa się potknęła i wiadro się przewróciło i zalało kuchnię) odkamienić czajnik elektryczny i zostawić w nim brudną wodę (Szefowa zrobiła sobie kawkę i całe szczęście, że stała blisko zlewu) a nawet pójść do sklepu tylko (!) po pieczywo i wrócić z burakami z Bio uprawy i filtrami do kawy (których w domu mam po kokardkę). Poza tym mój mózg przypomina gąbkę, ale nie dlatego że tak zgrabnie chłonie informacje, ale po prostu jest tak podziurawiony i wszystko przepuszcza. Generalnie, zostałam pracownikiem roku. A wcześniej, NAPRAWDĘ miałam łeb na karku, byłam zorganizowana i odpowiedzialna. O notorycznym zapominaniu telefonu (np. w Ikei, w kibelku), kluczy (w skrzynce na listy) czy portfela (w sklepie) nie będę pisać, bo wstyd!
PRZEJĘZYCZENIA. Oooooo mistrzostwo hue hue! Nie tylko mówię nie to, co chcę powiedzieć, ale też czytam to, co NIE jest napisane! Przykładzik? Odpaliłam rano na kompie folder z muzyką, patrzę, szukam i widzę! DILDO. Dildo? A co to za nowy zespół?! A nieee...to tylko stara płyta Dido, takiej blond piosenkarki. Wczoraj poprosiłam, żeby Darek dał mi żumę do gucia, może być Orbit. A pan w filmie wywalił się epicko i stwierdziłam, że na pewno ma złamane otwarcie prawej kości udowej, na bank! Ciasto zrobiłam z użyciem tylko trzech kajaków (jajek) a do zapisania kilku plików na małym dysku zewnętrznym potrzebowałam pędraka, nie pendrive'a. Cieszę się, że Niemąż jeszcze mnie rozumie!
Zajdź w ciążę mówili, to taki wspaniały stan, mówili!

Stan taki ma swoje ogromne plusy ale i kilka minusów. Po to Matka Natura dała kobiecie 9 miesięcy ciąży, żeby ta (kobieta) mogła się przyzwyczaić do zmian w jej życiu. Rzyga jak kot, żeby oczyścić organizm. Tyje, żeby przyzwyczaić się do noszenia dodatkowych kilogramów, w postaci dziecka. Wstaje w nocy pierdylion razy siku, żeby być przygotowaną na nocne wstawanie do Malucha. Brzuch rośnie, wszystko się zmienia a potem BUM, Dziecko. A u mnie? Zawsze miałam oponkę, mam i teraz. Plecy bolały i bolą nadal. No dobra, sikam więcej. Ale wychodzi na to, że po 9 miesiącach bycia w normalnym stanie, któregoś dnia obudzą mnie skurcze i jakieś wypływające wody, odpadające czopy i inne tortury cielesne, a potem nagle będzie DZIECKO i zmiana wszystkiego o 180 stopni. Bez przygotowania, bez zapowiedzi, żadnego zwiastuna nawet! O spoilerze nie wspominając! I w związku z tym, mam małe obawy. No dobra, trzącha mną niemiłosiernie i spać po nocach nie mogę. Jutro rano obudzę się, spojrzę na kalendarz i co? I będę miała 2 miesiące do terminu porodu! Dwaaaa! 23 maja będzie za dwa miesiące! A ciąża donoszona od 2 maja, czyli praktycznie zaraz. I co? I coooo?! Dupsko. Zbite. A ja mentalnie daleko, daleko stąd. Nie jestem gotowa. I chociaż wyprawka już praktycznie ogarnięta, JA NIE JESTEM GOTOWA. Na zmiany, na karmienie, na brak snu, na PORÓD. Nie jestem, słyszysz Synku? Siedź grzecznie, ok? :*
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 marca 2017, 17:17
A ile przytylas już kg?
Około 8-9 kg. Nie mało, ale też nie jakoś strasznie dużo, tak myślę ;) Lekarz zasugerował odstawienie części słodyczy, tak też zrobiłam. Ale od jutra chyba całkiem odstawię, muszę się trochę oczyścić.
Ile kto przytył... Jakie to ma znaczenie? Kobieta w ciąży może przytyć nawet do 16 i często nie ma na to wpływu (chyba, że je jak prosiaczek... no to cóż!). Gdzieś czytałam rozpiskę na temat tego, co w tych kilogramach się kryje i byłam w szoku, że sama macica daje kilogram więcej po tym, jak się rozrośnie! Nie mówiąc w ogóle o krwi, której w ciąży przybywa i innych zatrzymanych płynach. Aaach... Nie będę Cię kobietko pocieszać, ale wiedz, że rozumiem, masz prawo być rozdrażniona. Damn it, w Twoim ciele hasa nowa, cudowna osobowość i masz prawo do odpałów. Pozwól sobie na nie i się nie obwiniaj. A z flaczkami rozumiem - ja dopiero hulam w piątym, ale też to czuję - ciągnie, kłuje, leżenie na boku itp. Wypiję szklankę wody i wysikuje ją na trzy razy, jakby mi się pęcherz skurczył... Ale dobrze robisz! Myśl o Dziedzicu! On jest wart tego.
Ey, jedna z dziewczyn (szczupłych i powabnych) na Majówkach przytyła już 12 kg a wciąż wygląda lepiej niż ja przed ciążą :D I wszystkie się zastanawiamy, gdzie ona chowa Córeczkę :D Więc to chyba nie same kg robią z nas wieloryby. Moja kuzynka przytyła 40 kg. 40 urwał! Nie jedząc więcej niż przed. Woda, cholerna woda ją załatwiła. Oczywiście zrzuciła wszystko, ale sam fakt...rzeź ;)
Ja dopiero 4 miesiac a czuje sie jak kfoka na grzedzie . Boli brzuch ,rozciąga się . W nocy nie śpię bo po co. W dzień też nie śpię. Wysr...AC się też nie mogę :-) Ja wiem co by mi pomogło,ale palić nie wolno nie nie!
No więc ja w pierwszej ciąży przytyłam 24 kg. Nadal nie mogę w to uwierzyć. I czułam się.... Chyba nie muszę pisać, jak mi było ciężko.
Walabia...mogę się tylko domyślać :/ Dzisiaj już czuję się znacznie lepiej, może dlatego że mniej zjadłam. Więcej piję i dzięki temu czuję się nieco lżej. Odpuszczę sobie słodycze w ilościach hurtowych.
No właśnie, dobrze zrobisz. Ja jadłam baaaardzo dużo słodyczy. Dziwne, bo w tej ciąży w ogóle mam wstręt do słodkiego. co prawda dopiero kończę 4 miesiąc, ale przytyłam chyba 1 kg. Oby mi chęć do słodkiego już nie wróciła, bo będzie katastrofa. A jak się zapewne domyślasz, tuż po porodzie nie zniknęły mi te wszystkie kilogramy...
Cudowny ten pamiętnik! Powinnaś bloga pisać. Aż przed chwilą cytowałam fragment mojemu TŻ. Pisz, pisz dalej! :)
Dziękuję Foto_Anna! Czasem nie do końca panuję nad klawiaturą, ale cieszę się, że komuś może to czasem humor poprawić :D