Szybkim rzutem na taśmę, jesteśmy po wizycie! Kubuś w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie robił masy, tylko rzeźbę. Rzeźbił swoje maluteńkie, słodkie usteczka. I noseczek. I paluszki. I madrą główkę, tak tak!
I tak wyrzeźbił, że matkokochanojakionjestsłodki!

Synek nasz ma bardzo ładną główkę, która jeszcze nie kwalifikuje się do kategorii "wielki łeb". Póki co, główka jest przyjazna maminej waginie, czyli piąteczka!
Moje ciśnienie w końcu jest idealne, czyli 120/80. Waga...yyyy...noooo...mogłabym startować w tej samej kategorii wagowej co dwumetrowy Kliczko, ten bokser. Na KTG zapisał się malutki, wypierdkowaty skurczyk, którego nawet nie poczułam. Pod koniec wydruku zapisała się nawet czkawka naszego Bobaska! Ułożony główkowo i nic więcej nie napiszę, bo gdyby zrobić portret dziecka na podstawie ruchów głowicy usg to wyszłoby na to, że nasz Syn jest ośmiornicą


Wszystko jest ok, lekarz cudowny, położna wspaniała, ay ay ay, nie mogę się doczekać tych tortur na porodówce!

Macie Ciotki, łapcie zdjęcie Kubeuszka naszego! Laik powie, że to tylko kolorowa plama, ale na BBF każda kobieta zobaczy, że to dziecko! Moje Dziecko! Nasza kolorowa plamka!



Wiadomość wyedytowana przez autora 5 maja 2017, 16:16
Ale cyrk! Aaaaaaale cyrk! Widzicie? Zaczynam dzisiaj 39 tydzień ciąży. Tak chodzę od rana i robię sobie pod nosem podśmiechujki, no bo kto to widział takie rzeczy

Teraz tylko muszę się w dwóch linijkach pożalić, bo omatkoooooo boli mnie gardło! Wiem, jestem świnią. Część z Was w ciąży złapała więcej infekcji niż przez całe życie i więcej czasu spędziła w wyrku niż Panna Anastasia i jej Grey. Ale ale! Ja wraz z zainstalowaniem Kuby w macicy dostałam w gratisie super odporność i przez całą ciążę nie złapałam nawet kataru! A miesiąc temu spędziłam pół dnia z dziewczynką z ostrym wirusowym zapaleniem oskrzeli, i nic! Aż do dzisiaj. Dzisiaj mam ból gardła, chrząkam, wszystko w mojej paszczy jest takie czerwone i rozpulchnione...ooooomatko, żegnaj okrutny świecie! Wiecej światła... No co ja Wam będę ściemę walić, nie umiem chorować, nie robię tego z godnością. Jestę przeziębionym facetę i kropka! Leżę więc, ciężko oddycham i zastanawiam się, czy zeszło już na płuca i komu zostawię moją kolekcję książek. Zrobiłam już sobie płukankę z soli ( ooooboooooże jak ja nienawidzę płukać gardła!), może będę życ.
Ha! Czegoś o mnie nie wiecie i ja Wam to zdradzę! Boję się (panicznie) dużej wysokości, bardzo głębokiej wody, klaunów, mimów, pająków z dużymi i owłosionymi dupkami oraz przesuwających się 10 cm nad ziemią zakonnic. A tak, to jestem raczej dzielna. Nie obrzydzają mnie kupy i siki, ale mam schizę na punkcie "rzeczy związanych z buzią". Nie rzygam z założenia, nie i koniec. Ale odruch wymiotny mam słuchając albo widząc jak ktoś wymiotuje. Nie lubię śliny i nosi mnie nawet przy myciu zębów. Nie pozwoliłabym zrobić sobie gastroskopii, nigdy. Nienawidzę płukać gardła, bo od razu mam odruch wymiotny, a jak już wiecie, rzyganka wystrzegam się bardziej niż głupich ludzi.
O czym ja to...? Aaaaa! No, ten poprzedni akapit to było tylko takie wtrącenie, a propos poniewierającej mnie właśnie infekcji gardła

Z ciążowych spraw to...no spoko jest! Siedzę w domu i czekam. Nie, torby wciąż nie spakowałam, zrobię to niebawem


Poza tym, że jest ok, to nie zawsze jest ok, ale umówmy się...jestem w ciąży, moje ciało nie jest już moim ciałem, psychikę rozwalają hormony a mój nastrój zmienia się tak szybko, że nie jestem w stanie określić jak aktualnie się czuję

Kubuś jest grzeczny, rusza się dość często ale delikatnie, nie robi matce totalnego rozpierdzielu w brzuchu. Sikam co 7,5 minuty, nie mogę więc zaplanować żadnych dłuższych wypadów. Z jednej strony to fajnie, bo mam jakieś usprawiedliwienie dla siedzenia w domu, zamiast korzystania z pięknej, majowej pogody. Nie, w Niemczech nie pada śnieg


Dobra, pisałam Wam już o swoim sikaniu, rzyganiu i ślinie, o czymś zapomniałam?



Jutro pełnia księżyca, będą masowe porody, mówię Wam! Na swój chyba jeszcze trochę poczekam. Oby nie do czerwcowej pełni


W ogóle to skopiowałam sobie cały pamiętnik do worda. Odpicuję go, wydrukuję i schowam do skrzynki z pamiątkami. Oczywiście dopiero wtedy, gdy już urodzę. Opis porodu będzie wisienką na torcie. Niech Syn nasz wie, co tu się działo, a co!

Dobra, idę naszprycować się czosnkiem. Uuuuuu, sam seks!
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2017, 00:12
Ale do rzeczy! Chciałam się trochę przyciąć, a że Chłopa nie było ( z resztą mam opory przed wykorzystywaniem go w tym celu) a ja swoje pachwiny ostatnio widziałam jakoś w lutym, to nie mogło nie skończyć się źle. Dzień wcześniej kupiłam plastry z woskiem, a co! I postanowiłam je przykleić, a jak. Na oko. Znaczy się na spód, ale mierząc na oko. No i przykleiłam. Wiecie, że ciążowego brzucha nie mozna przesunąć tak jak sadełka, to jasne. Pacnęłam więc ten plaster, na pachwinę, kawałek udka i kawałek mymłona, wiecie. Podociskałam, naciągnęłam i zerwałam. Ojapierdolę. Bolało trochę, to jasne. Ale pal licho ból! Każdy jeden wyrwany włosek wyszarpał mi kawałek skóry. W ciągu sekundy pojawił się wielki krwiak, koloru dojrzałej śliwki. Tak tak! A wokół krwiaka, skóra była koloru maliny. Na dodatek plaster nie chwycił wszystkich włosków i zostaly załosne kępki.
W rezultacie poszłam do gina ze łzami w oczach, bo chciałam być piękna a wygladałam, jakby mi ktoś Grażkę spałował i zostawił taką obitą, na pastwę losu. Lekarz to cudowny człowiek, nie skomentował, jak zawsze był bardzo taktowny. Ale moja godność...ooooo moja godność to leżała na podłodze łazienki, cicho popiskując.
Wiem wiem, problemy pierwszego świata! Czy ja naprawdę popełniłam wpis o nieudanej depilacji Grażyny? Ano tak. Bo jestem w ciaży, czuję się jak słonik, wyglądam jak dwa słoniki, mieszczę się tylko w hula hop a tym aktem miałam choć odrobinkę poprawić sobie nastrój. No, to poprawiłam. Fchui.
Tak mi się tylko przypomnialo.
Dobranoc!

Kochany pamiętniczku, już dawno nie miałam tak chujowego dnia.
I nawet nie chciałam o tym dzisiaj pisać, naprawdę. Bo może już za dużo tego jęczenia, przecież cud pod sercem. Bo buczenie i marudzenie, a tu Człowiek się produkuje. I miałam siedzieć cicho jak myszka pod miotłą i czekać na "lepsze czasy", żeby zmontować coś obrzyganego tęczą, ale...taki wał! Nie! Nie ma rzygania tęczą! Nie ma. Jest ból dupy, skowyt duszy i zgaga. A skoro to jest pamiętnik ciążowy, to niech taki będzie. Niech będzie strachem podkuty, opuchlizną potraktowany i taki, jak ciąża - zmienny i nieprzewidywalny.
Fizycznie robi się coraz trudniej. Można znieść opuchnięte ręce i nogi, zgagę, przyrost wagi, ból krocza, swędzenie ciała, ból kręgosłupa, kolan, sikanie co 5 minut, wielki i twardy brzuch. Każda z tych rzeczy jest do przejścia, człowiek się po prostu przyzwyczaja. Ale jeżeli występują w jednym pakiecie i trwają kilka tygodni, to już się robi mniej przyjemne. I przez to robię się marudna, zniechęcona, struta. I nie, nie promienieję szczęściem. Wiem, że bycie w ciąży to mój przywilej, dar, cud, WIEM. Ale nic nie poradzę na to, że za każdym razem jak przechodzę obok lustra, to chce mi się po prostu rzygać. Bo mam łeb jak pibull, wielki, szeroki, paskudny. Jak tyję, to od razu idzie w twarz, teraz poszło i to do przesady. Mam wielki, brzydki łeb. Włosy sterczą w każdą stronę, powieki są spuchnięte, usta dziwne, nos wielkości pięści. Okropnie to wygląda. Świadomość, że Darek musi na mnie patrzeć codziennie, sprawia mi przykrość. Absolutnie nie daje mi tego odczuć, ten mój Ukochany. Pociesza, że jeszcze troszkę, że odzyskam swoje ciało, że mnie kocha, że mam tam w brzuchu naszego Synka, a wszystko co dobre, musi być trudne. WIEM. Ale wciąż wyglądam okropnie. Chcę już odzyskać swoje ciało, chcę nad nim pracować, polubić je. I tak, dla Kuby mogłabym chodzić w ciąży jeszcze kolejne 9 miesięcy, i kolejne, i następne! Nie w tym rzecz. Po prostu...ciężko jest.
Za zdezelowanym ciałem idzie psychika. Albo nie, ona nie idzie. Ona powłóczy nogami, jak skazaniec, jak potępieniec. Noga za nogą, powoli, pac pac pac...Nie będę się powtarzać, pisałam wczoraj o tym, jak zmienne emocje mną targają. Nie jestem w stanie zebrać ich w jedną kupę. Są jak garść piachu, próbuję je łapać, żeby nic się nie wysypało, ale nie da rady.
Rozmawiałam dzisiaj chwilkę z koleżanką. Wczoraj, 5 dni po terminie urodziła córeczkę. Bardzo się bała, bo pierwszy poród kilka lat temu był okropny. Starsza Dziewuszka była bardzo duża, a koleżanka to takie maleństwo, wysokości siedzącego psa. I tego porodu bała się jeszcze bardziej. Okazało się, że Dziewczynka waży tylko 3200, czyli mniej niż się spodziewano, czyli ok. Ale sam poród był jeszcze gorszy. Koleżanka bardzo popękała, do przodu i do tyłu. Darła się tak głośno, jakby zaraz miała rozum stracić. Nic jej nie pomagało i w sumie przez kilka godzin czuła jednostajny, potworny ból, który paraliżował jej ciało. Miodzio. Dzisiaj pisała, że już spoko, chciałaby wyjść bo jej się nudzi, dalej boli ją krzyż i kurcząca się macica, ale ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku, więcej dzieci nie planuje, cześć. Gdy napisałam jej, że "pierdolę, nie rodzę", odpisała że spoko, obok niej jakaś babeczka rodziła pierwszy raz, dziecko 3700 a ona śmiga po oddziale, nic jej nie boli i generalnie miód i malinka!
Wiem, nie powinnam się sugerować porodami innych kobiet, bo mój będzie inny. Wiem, powinnam skupić się na sobie, na Kubusiu, na naszej historii. Wiem, że przede mną miliardy rodziły i ludzkość wciąż istnieje, więc można.
Wiem, ja to wszystko wiem. I czy jest mi z tego powodu lżej, lepiej, czuję się bardziej uspokojona? Nie. Chciałabym już mieć to z głowy, albo chociaż skoczyć na chwilę do przyszłości i zobaczyć jak to będzie wyglądało. Bo niby wszystko wiem, ale tak naprawdę niczego nie jestem pewna i to chyba mnie najbardziej dobija. Moja wyobraźnia. Wrrr.
Kocham Cię Syneczku, czekamy na Ciebie, już możesz się zbierać. Może przynajmniej torbę spakuję

Łomatkokochano, ale wstyd. Zaliczyłam wczoraj taką huśtawkę emocjonalną, że aż mi głupio w lustro spojrzeć. Czuję się jak po imprezie, na której za dużo wypiłam i prawie nic nie pamiętam, ale na bank odwaliłam coś, i to srogo! Siedzę dzisiaj, słucham sobie muzyczki, w duszy śpiewa, wszystko spoczko. Jednorożce biegają po tęczy, słońce tak pięknie świeci, wszystko jasne i cudowne.
Aż się wierzyć nie chce, że wczoraj płakałam Mamie do słuchawki, że mam łeb jak pitbull (wielki i brzydki), że jestem tak brzydka że pewnie Darek mnie zostawi i nawet nie wiem czy powinnam brać go na porodówkę, bo tam dopiero będę paskudna ale przecież tak bardzo się boję że sama sobie nie poradzę buuuu. Poza tym przez pół godziny smęciłam jej, że pewnie już nigdy nie będę szczęśliwa, bo już koniec beztroski i co jeśli Kuba naprawdę będzie wisiał na cycku całą dobę i umrę z wyczerpania. I przez chwilę nawet pomyślałam, że to był błąd z odstawieniem tabletek, bo przecież mogliśmy teraz siedzieć nad rzeką i pić winko, a ja nie miałabym takich obrzydliwych rozstępów na brzuchu. A potem wrócił Darek i przeprosił mnie za to, że mnie zdenerwował a to przecież nie jego wina była, tylko moja i poszłam do łazienki, klapnęłam zadem w wannie i ryczałam, bo mam takie szczęście, takiego wspaniałego Mężczyznę, Rodzinę i Dzidziusia pod sercem i to pewnie za dużo szczęścia i na bank zaraz stanie się coś złego, okaże się że mam raka, Dziecko jest chore a Darkowi coś się stanie - a to wszystko dlatego, że tak marudzę.
Yyyyy...hormony, to małe i ciche skurwysynki, zaprawdę powiadam Wam!

Tak tak, dzisiaj zaczynam 40 tydzień ciąży, and still no baby! Ale spoko, u słoników ciąża trwa 21 miesięcy, więc mam jeszcze duuużo czasu

Zaczęły się afrykańskie upały, czyli temperatura na zewnątrz przekroczyła 20 stopni. Już latam po domu tylko w gaciach i sportowym staniku, pocę się i marudzę i ojojuję, bo gorąco! Wiecie, ja nie jestem z tych hipokrytów, którzy w lecie wklejają na fejsa obrazki z ziomkiem na desce i chmurką "zimo napierdalaj!" a jak tylko spadnie trochę śniegu i jest -1 to biadolą, że laaaaato wróć, dość tych mrozów. Nie nie nie. Ja przez cały rok biadolę równomiernie. Idealna pogoda? 16 stopni, lekko zachmurzone niebo i delikatny wiaterek. Tak, żeby ubrać długie portki i koszulkę z długim rękawem, koniecznie podwiniętym. I dla mnie może być tak okrągły rok. Tak tak, myślicie sobie pewnie, że powinnam klimat zmienić. Może i zmienię, a jakże! Tylko, że przy ostatnich anomaliach pogodowych, nic nie jest już pewne. Cieszę się bardzo, że nie mam terminu na sierpień, bo gdyby przyszło mi puchnąć tak jak teraz, tylko przy +30, to byłabym padła trupem zemdlona!
Jutro jedziemy na drugie zajęcia z akupunktury, po ostatnich czułam się naprawdę fajnie i mnie tak w nogach nie kręciło! Od dwóch dni znowu źle śpię, znowu nogi szczypio i drętwiejo, więc zajęcia jak znalazł! Niech mi trochę odblokują te moje magiczne cośtam. Zabawne, jak byłam dwa tygodnie temu na akupunkturze i położna zaproponowała jutrzejsze zajęcia, to zrobiłam "pffff, za dwa tygodnie to już mnie będą ze szpitala z Dzidziusiem wypisywać, ale skoro Pani nalega"

W piątek z kolei wizyta u gina. Muszę koniecznie zapytać o to, kiedy mam zgłosić się do szpitala, po którym terminie. Oczywiście o ile nic się nie będzie działo. Za tydzień mam termin z OM (hahahaaaa, cyrk, jak to brzmi, za tydzień mam termin porodu!

Jeżeli mój organizm jest jednak popierdzielony i uzna, że sorry, ale nie, to chyba zastanowię się nad opcją cc. Poród naturalny to poród naturalny. Indukcja i cesarka to ingerowanie w ten naturalny proces. Co za różnica więc, czy będą wywoływać i będę się męczyć czy zrobią cesarkę. Chyba wolałabym to drugie. Najważniejsze jest oczywiście zdrowie Dziecka i moje, a każdy poród to poród. Ale nie dam wlać w siebie oksytocyny, nie. Hell no!
Głęboko wierzę, że jednak nasz Synek sam znajdzie drogę na zewnątrz i w którymś momencie po prostu złapią mnie skurcze, wody odejdą, pomęczę się kilkanaście godzin i tyle!
Na chwilę obecną, Dzieć śpi i ma wywalone na moje plany i marzenia

Ciao Ciotki!

Byliśmy dzisiaj w szpitalu, akupunkturzyć się! Chłop musiał w pracy ubiegać się o krótszą zmianę, pędził co sił w płucach i kopytkach do mnie, żebyśmy na 11 zdążyli. Nawet się bidak nie wykąpał i ciężkich buciorów nie zmienił, tylko na roboczo podjechał pod chatę i mnie zgarnął. Wyrzuty sumienia, szaleńcza jazda, okazało się, że zapisałam się na 13. Kurtyna. Ciążowy kalafior zwany mózgiem powoli odmawia współpracy. Nie opłacało się wracać i po godzinie znowu przyjeżdżać, poszliśmy więc na chińskie żarełko i pyszne lody. Dla takich kar warto być masochistą

Puchnę, bardzo. Paluchy już mam jak parówki, sztywne na dodatek. Dzisiaj zorientowałam się, że stopy też są napuchnięte. Próbowałam wcisnąć je w balerinki, które do tej pory były luźne. Piję herbatę z pokrzywy, ale średnio pomaga. Wydaje mi się, że to właśnie nogi najbardziej w dupsko dostają w tych ostatnich tygodniach. Ważę 105 kilo, więcej niż Darek, olaboga. I te biedne nogi muszą to nosić. Nic dziwnego, że po kilku minutach stania zaczynają mnie szczypać i drętwieją. Jeszcze troszkę.
W książeczce mam wpisane dwa terminy - 23.05 i 01.06. Ten pierwszy jest najmniej prawdopodobny i nawet się nie nastawiam, że do wtorku urodzę. Nie ma szans. No ale moooooże, może do końca miesiąca coś się ruszy?


Także tego, nic więcej ciekawego

Uwaga uwaga, Matka Polka Panikara odpala wpis! Nie, nie urodziłam! Ale miałam wizytę i napiszę, ze po wizycie wszystko ok! Niespodzianka jest taka, że na ktg zapisały się 3 skurczyki, regularne, których nie czułam ale które może przesuną poród z grudnia na listopad! Tętno Kuby na piąteczkę, czyli standardowo, koński galop! Usg też w porządku. Szyjka długa, ale mięciutka i przepuszcza palec i doktor posmyrał Małego po główce


Skąd więc panika? Bo dalej waży 2550, czyli tyle co dwa tygodnie temu, a miesiac temu mial 2400. Czyli nie przybrał. Oczywiscie lekarz powiedzial, ze mam się nie denerwowac, bo Mały jest tak ułożony, że pomiar to takie trochę wróżenie z fusów, że równie dobrze Kuba może ważyć 3 kilo albo i więcej. Duży nie będzie, ale nie jakiś super krasnal. Wszystko w normie. Ale wiecie, naczyta się człowiek, że w ostatnim trymestrze dziecko najbardziej rośnie, koleżanki rodzą 3,5 kilowe Maluchy a potem ma człowiek schizy. I jeszcze moja Mama dowaliła, ze ooooo troszkę szkoda, bo normalnie to dzieci ważą 3 albo 3,5. Normalnie, pfffff!!! Wolałaby, żeby Mały ważył 5,2 kg i rozpruł mnie jak Kuba Rozpruwacz swoje panienki w doku? Eeee! Moja wagina ma inne zdanie w tym temacie! Grunt, że pomiar główki i brzuszka spoko, a resztę się wyklepie.
Wymyślam, czy słusznie panikuję? Przecież czuję po brzuchu i ruchach, że jest większy! Może to faktycznie błąd pomiaru i to, że Mały taki w kuleczkę zwinięty? Niech mnie ktoś do pionu postawi

Także taaaak, coś tam powolutku się odbywa, mogę rodzić dzisiaj albo i nawet 7 czerwca, super. Cierpliwość zawsze była moją "mocną" stroną, coś czuję że trochę ją przetestuję


Już chciałam pisać, że tak mi fajnie, że czuję się lepiej niż kilka dni temu, że jestem radosna i nawet do fizycznych dolegliwości się przyzwyczaiłam i jest całkiem fajnie! Poszliśmy na obiad, na lody, na spacer, na zakupy, słonko świeciło a ja nawet ubrałam kieckę, pomalowałam oko i rzuciłam na usta pomadkę, czerrrrrrwoną! Taką rozpustną, wiecie. Cudownie się dzisiaj czułam

No, czułam. Czas przeszły. Bo teraz leżę w wannie pełnej lawendowej piany i...kurwicy zaraz dostanę, sama przez siebie. Nie mogę przestać myśleć o tym cholernym usg ostatnim! Gdyby teraz któraś z Was wlazła w historię google, to dostałabym w łeb za czarnowidztwo! Lekarz mówił, że mam się nie stresować, mówił! A ja już obczaiłam hipotrofię płodu, bo malutki. A może karłowatość? A moje ciśnienie, 150/90? Przy stanie przedrzucawkowym też jest wysokie i jest wtedy opuchnięcie ciała (nogi aż mnie pieką i są czerwone i spuchnięte trochę) i może też właśnie zatrzymanie wzrostu dziecka przy tym być. A mówiła położna, MIERZYĆ CIŚNIENIE W DOMU. Nie mam ciśnieniomierza, ale byłam dzisiaj w aptece, no byłam! Mogłam kupić! Kalafior zamiast mózgu!!! Kupiłam sobie termometr. Teraz to mogę go sobie w doopę wsadzić.
Synek, wychodź już bo oszaleję! Z jednej strony mam wrażenie, że tylko w brzuchu jest bezpieczny. A z drugiej wiem, że tam nie mogę go kontrolować i jest zdany na łożysko, pępowine i inne cuda. Za dużo się rusza, źle - bo może się dusi. Nie rusza się, jeszcze gorzej - bo pewnie już coś się stało. Nojapierdolę, oszaleję. Termin we wtorek, wizyta w środę. A jak się wkurwię, to pojadę zaraz na IP i powiem, żeby mi Dziecko wyciągnęli, JUŻ!
Sprzedam mózg w dobre ręce. Mało używany, z wybujałą wyobraźnią, tendencją do przesady i tworzenia dramatów, uwielbiający skrajne emocje. Sadystyczny. No dobra, oddam go. Dopłacę? Eeech.
Jutro mam termin, ha!


Za Waszą radą postanowiłam nie wkręcać się jakimiś dziwnymi pomiarami z usg (Rybuuu, dwa zęby, znowu zadziałało!), nadciśnieniem i generalnie całym złem tego świata. Jaki Kubuś jest, taki jest. Jak wyjdzie w wadze piórkowej, to zrobimy mu masę po porodzie. W środę idę na wizytę, a do tego czasu będę po prostu skupiać się na tym, czy się ładnie kręci w brzuszku. Dzisiaj się kręcił epicko. Przez chwilę myślałam, że wyjdzie przez pępek

Wczoraj Luby zlitował się i zabrał mnie na wycieczkę! Pojechaliśmy połazić po uroczym miasteczku, zwiedziliśmy zamek i pojechaliśmy nad jezioro. A potem...a potem poszliśmy na lody. Luuuuudzie, JAKIE TO BYŁY LODY!!! Jadłam i płakałam, doszłam nad nimi kilka razy, cmokałam tak, że ludzie gapili się z zaciekawieniem, a Darek szedł dwa metry przede mną







Noooo...o czym ja to...? Aaaa! No zajebiste były. Do tego stopnia, że na mój poród poczekacie jeszcze przynajmniej tydzień! Bo Darek OBIECAŁ, że jak się nie rozpakuję, to w sobotę pojedziemy. To tylko 50 km. Pffff, dla tych lodów, pojechałabym nawet do Timoru Wschodniego. O, a to foteczki z wycieczki:

A dzisiaj byłam załatwić kilka spraw na mieście. Ubrałam sukienkę i żadnych rajtków pod nią. Na gołe nogi! Tak! Ledwo zmieściłam stopy w butach, no ale cóż. Nogi nieogolone, ale co tam! Polazłam na pocztę i do banku, do Rossmanna i do apteki po wiesiołka bo się skończył i przy okazji Pani zmierzyła mi ciśnienie (148/87 - ale helou, gorąco, ja po zakupach, czego tu się spodziewać). Poszłam też do pracy, ale nie w odwiedziny (aż tak ich nie lubię) tylko zrobić siku huehuehue. Każdy kto mnie widział wpadał w popłoch podszyty zdziwieniem na zasadzie "Omatko Ty jeszcze nie urodziłaś?! A jak mówiłam, że mam jutro termin, to już w ogóle panika. "Jak ja jeszcze chodzę?!" Przepraszam, coś mnie ominęło? Czy powinnam przemieszczać się na jednorożcu? W mydlanej bańce? Na latającym dywanie? No nie czaję, nie czaję. Przecież nie jestem w terminalnym stadium eboli. Ale czekajcie...słonie są pamiętliwe!
A potem usiadłam sobie i pochłonęłam wieeeelką bułkę z serem, sałatą, wędliną i jajkiem. I banana! I wypiłam pół litra soku. A potem dla zmyłki poszłam do drugiej cukierni, kupiłam bułkę z budyniem i pochłonęłam ją na ławeczce. Wiecie, żeby nie było przypału, że tyle jem. Autobusem wróciłam na chatę i tyle, wróciła księżna z wojaży

Booooże, piszę o tym wszystkim, jakby było się czym chwalić, albo jakbym zaraz miała mieć zanik pamięci

Trochę posprzątałam, zaraz upiekę ciasto, wróci Darek, pójdziemy spać. Jutro pewnie obudzę się spanikowana, najdzie mnie na refleksje i przemyślenia w stylu "Dokąd my zmierzamy?". Ale to dopiero jutro! Dzisiaj nie panikuję, nie chcę

Tak tak! Udało się! Dzisiaj. Mam. Termin. Porodu

Od wczoraj niewiele się zmieniło, ale jak mogłabym nie naskrobać kilku słów, jak tu taka okazja! Szczerze mówiąc, to 19 września 2016 roku, gdy jechaliśmy na badanie bety, nie wierzyłam, że mogę być w ciąży. A byłam! Jeszcze tego samego dnia Wujek Google podrzucił mi kalkulator terminu porodu. 23 maj. Booooże, to był tak odległy termin! Aż się wierzyć nie chciało, że kiedykolwiek nadejdze. Niespodzianka! Nadszedł szybciej, niż oka mgnienie. Przetrwałam, przeszłam przez trzy trymestry. Ta ciąża nie była jakoś wybitnie i okrutnie trudna, naprawdę. Bywało kiepsko, nawet bardzo, ale czułam się o wiele lepiej, niż większość koleżanek. I dalej się czuję. Nie wiem kiedy urodzę, ale chyba już jestem gotowa. Nie do macierzyństwa! Bez jaj krasnoludki! Ale do przejścia na kolejny level. Samego porodu też boję się jak diabli, ale wiem, że muszę urodzić, nie ma co kombinować jak koń pod górę.
Byłam przekonana, że urodzę przed terminem. Hueueh, intuicja tak srogo zepsuta! Teraz jednak jestem PEWNA na 100%, że urodzę po terminie. Chce się ktoś założyć?!

Torba już prawie spakowana, ja już prawie gotowa, Dzień prawie też.
To była piękna podróż. Może ostatnia taka w moim życiu? Będę tęsknić za tym bebzolkiem, za kopniaczkami Małego i za tym, że przez 9 miesięcy nie musiałam się prostować i wciągać brzucha

Żadne słowa ani opowieści nie są w stanie oddać emocji, jakie towarzyszą kobietom w ciąży. To trzeba przeżyć, po prostu. Jestem ogromnie wdzięczna za to, że mnie się udało.
Chciałabym napisać, że uuuuufff, najgorsze za mną! Ale to byłaby największa bujda, jaką mogłabym wymyślić

Zanim zrobi się sentymentalnie i zacznę albo beczeć, albo sypać heheszkami nie na miejscu napiszę tylko, że było fajnie. Dziękuje tym z Was, które były tu ze mną, trzymały kciuki, pocieszały, stawiały do pionu! Jesteście bezbłędne i niesamowite!
Nie żegnam się, bo do porodu napiszę jeszcze pewnie kilka razy, ale jakieś podsumowanko musiałam zapodać, a jakże!
Termin porodu, huehee, śmiechłam tam bardzo

_________________________________________________________________________________________________
rybuuu: Kongratulejszyns! Tu by się Freddy Mercury z "We are the champions" nadał w tle.

sosenka80: Rzadko komentowalam ale śledziłam Wasze losy i kibicowalam. Bardzo się cieszę, że udalo sie dotrwać do tp. Czytając wzruszylam się, przypomniala mi się moja ciąża, czas niełatwy ale jakże piękny. I pewnie więcej w moim przypadku się nie powtórzy, Tobie jednak życzę z całego serducha. Kubuś musi mieć kompana do zabaw.

natki89: Ale miło czyta się Wasz pamietnik


Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja 2017, 18:47
Tak mnie wkurzał i gryzł w oczy ten niebieski kolor, że aż musiałam skopiować poprzedni wpis wraz z komentarzami i wkleić jeszcze raz, na fiolecie, jak ustawa przewiduje

A dzisiaj byłam na wizycie, była przemiła Pani Doktor i okazuje się, że według jej pomiarów, Kubuś nie waży 2,5 tylko ok...3,3! Kurtyna!


Szyjka łabędzia, wysoko, długa i zamknięta. Łożysko i przepływy ok, ale Malutki już prawie nie ma miejsca


Syneczku Ty nasz, Kluseczko Ty, aaay miłość tak bardzo



Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja 2017, 11:57
Ooooo tak, dzisiaj był piękny dzień, żeby rodzić! Z tego tytułu pojechaliśmy nad Ren! Pełno rodzin z dzieciakami, chlapiącymi się w wodzie. Pełno studentów raczących się alko, pełno par, singli z książkami i psów latających za piłkami. Obok nas byli rodzice z dwójką szkrabów. Młodszy, na oko 15 miesięczny za cholerę nie chciał wyjść z wody xD Pampers mokry i brudny od piasku, nogi i ręce czerwone, ale ostro śmigał się pluskać! W końcu Mama go zgarnęła pod ręcznik i do wózka, omatkooooo, ale była czarna rozpacz



Nope! Wciąż w dwupaku Cioteczki! Sorry, ale jest za gorąco, nie będę rodzić w takim klimacie


Skłaniam się ku porodowi 4 czerwca. Nie mam pojęcia co kupić Darkowi na urodziny, same przyznacie, że Dziecko to porządny podarunek, nie?
Co do temperatury...naprawdę można umrzeć. I robię to od dwóch dni. Wczoraj, nie dość że miałam okrutnego WKURWA (standardowo, bo tak) to jeszcze ten ukrop. Od 11 do 15 leżałam na golasa, w całkowicie zaciemnionym pokoju, przykryta mokrym ręcznikiem. Nie reagowałam nawet wtedy, gdy Chłop mył podłogę w sposób, którego nie toleruję, czyli w poprzek paneli. Desperacja, c'nie?
Pojechaliśmy kupić sobie dwa wiatraki i teraz leżymy plackiem i się wietrzymy. Znaczy się ja się wietrzę. Darek wypił wczoraj kilka łyków zimnej wody i właśnie raczy się jakimś Theraflu, bo daje sobie głowę obciąć, że w tej wodzie były wirusy grypy!!! Bidak mój.
Koty potraktowałam zimną wodą w wannie. Durne parchy nie zajarzyły, że to dla ich dobra i tak się darły, że jak jutro zapuka Jugendamt, to się nie zdziwię.
Co do Kubusia w brzuchu i ciąży. No siedzi bidak, czuję że nie ma już miejsca, ale skoro siedzi, to znaczy że jeszcze chyba daje radę. Nie mam żadnych objawów, albo mam, ale baaaardzo delikatne. Mam wrażenie, że mój organizm powolutku się przygotowuje, niech tak będzie. Od wczoraj mam sporadyczne ćmienie brzuszka, jak na miesiączkę. Dzisiaj obudził mnie nawet taki tępy ból, ale nic poza tym. Także noooo, czekamy

Dzięki za wszystkie kciukasy i ciepłe myśli! Ja też co jakiś czas wchodzę na swój pamiętnik z nadzieją, że już urodziłam

No dobra...wykrakałyście...jesteśmy w szpitalu. Od 17 mam regularne skurcze, obecnie co 2-3 minuty. Po KTG lekarz zasugerował, żebym została na oddziale. No to zostałam huehuehue. Lekarz świetny, położna też. Darek obok. Kazali mi się zdrzemnąć...nooo, już biegnę! Jak, skoro co kilka minut zaczynam pod nosem kurwiątkami rzucać? Jak skurczyczek przechodzi, to biegajo jednorożce i spoczko. Także tak. Trzymajcie te kciuki Ciotki!


Jest magia, moc, dupa urwana!!!

Buzi Ciotki! :*

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 czerwca 2017, 14:01

Dziewczyny, dzięki za kciuki i wszystkie pozytywne wibracje! Bardzo sobie cenię Wasze ciepłe słowa i gratulacje! I obiecuję, źe jak tylko wyjdziemy ze szpitala (tak, wciąż tu jesteśmy

Mieliśmy dzisiaj wychodzić, ale Kubuś stwierdził, że ma ochotę na odrobinę luksusu i zafundował nam solarium i dodatkowy pobyt w szpitalu. Żółtaczka to nic strasznego, ale jak się czeka na wypis bardziej niż Reksio na szyneczkę, a dostaję się przykaz powrotu na salę, to cos w człowieku pęka. We mnie pękł worek z emocjami, i jak jebłam (pardąsik) szlochem w dyżurce pielęgniarek, to przestałam wyć dopiero po godzinie. Chciałam się utopić pod prysznicem, ale nie miałam z kim Kubusia zostawic, więc spasowałam.
Także taaaak. Dzisiaj tylko kilka słów do Dziedzica!
Dzień Dziecka. Pierwszy.
Kochany Syneczku, Promyczku Ty mój, Okruszku! Właśnie leci 81 godzina jak jesteś z nami. Tak, Matka policzyła, chociaż musiała nieźle mózgiem humanistycznym (!) poruszyć! Także wiesz, szacunek dla Mamy. Mija więc ta 81 godzina, leżysz obok, w małym statku kosmicznym świecącym niebieskim, intensywnym światłem. Zażywasz fototerapii, żółtaczka Ci się rozszalała i zamiast dzisiaj wyjść do domu, musimy wciąż tu siedzieć. Wybacz te poranne i popołudniowe łzy, a raczej histerię w którą wpadłam jak dowiedziałam się, że zostajemy, a Ty na dodatek zostałeś potraktowany igłą przez tego bucowatego pediatrę. Chcialam się rzucić na niego, jak lwica, zeżreć i wypluć. Serio, chciałam. Ja ryczałam, a Ty ssałeś mój palec i patrzyłeś na mnie tak, jakbyś chciał mnie pocieszyć i pokazać, że dajesz radę. Tak, Ty mnie. A to ja powinnam być silna.
Synku, jesteś najcudowniejszą Istotą na tej planecie. Ooooo tak, hormony reaktywacja, znowu płaczę. Jesteś taki...idealny. Oczka, nosek, usteczka jak narysowane. Chude rączki i nóżki, malutki brzuszek i ta dupinka...omatkokochano, jaką Ty masz chudą dupinkę! Jesteś kopią swojego Taty, kopią miłości, którą do niego czuję. Myślałam, że już bardziej się nie da. Bo wiesz, ja bez tego Twojego Taty to żyć nie mogę. A on zobacz, w ciepłą i wrześniową noc zrobił mi (dosłownie!) taką idealną kopię zapasową siebie, że hej!
I teraz leżysz tu, ja nie śpię, bo...nie mogę. Bo tęsknię za Tobą, chociaż jesteś blisko. I tęsknię za Tatą, który smętnie wypełnia teraz nasze wielkie łóżko i mówi, że dom jeszcze nigdy nie był taki pusty. Powinnam spać, bo od niedzielnego poranka spędziłam na spaniu jakieś 10 godzin. A trochę się przeszło, wiesz?

A z okazji pierwszego Dnia Dziecka, życzę Ci, żebyś był zdrowy, szczęśliwy i ubrudzony, bezpieczny i najedzony, wycałowany i wypieściuchany na wszystkie strony (to akurat masz jak w banku huehuehue




Wiadomość wyedytowana przez autora 2 czerwca 2017, 21:58
Dobra, nadszedł chyba ten moment, w którym powinnam odkurzyć swoje szare komórki i przypomnnieć sobie, jak to było z tym porodem. Czekaj czekaj...serio, wszystko tak szybko umyka! Przeglądałam swój ciążowy pamiętnik i sama jestem zaskoczona, że takie rzeczy miały miejsce. Ale pamiątka z ciąży pierwsza klasa! I proszę, oto wisienka na torcie! Mam nadzieję, że sprosta Waszym oczekiwaniom, bo presja jest niesamowita

PRZEDPORODZIE: nie zliczę już ile razy molestowałam Wujka Google hasłami w stylu "zwiastuny porodu", "kiedy rozpoznać że to już?" albo "czy jest szansa, że przegapię skurcze i urodzę na środku supermarketu albo wycieczki rowerowej?". Bo mialy być skurcze przepowiadające, odpadające czopy śluzowe, opadający brzuch, bleleble. Dupa cycki, pardąsik! Do niedzieli, 28 maja nie miałam żadnych skurczy, nie potrzebowałam wkładek bo na spodzie była susza stulecia a brzuch? Nooo, brzuch opadł w niedzielę po obiedzie. Miodnie, nie?



PRZYJĘCIE DO SZPITALA: o 23 byliśmy na miejscu. Ciemno, cicho, spokojnie, pachniało kwiatami. Skurcze były już bardziej wyraźne, co kilka minut. Zapukałam grzecznie na porodówkę, że "Dobry wieczór, ja jeszcze nie rodzę, ale położna zasugerowała przyjechać, bo brzuch się spina". Wszystko spoczko, położyłam się pod ktg, tętno Bąbelka szybkie, zapisały się trzy drobniutkie skurczyki. Przyszedł lekarz, taki z brytyjskim akcentem. Zapytał skąd jestem i wyraził zdziwienie, jak powiedziałam że z Polski. Zdziwnienie, bo mówię dobrze po angielsku. Odparowałam, że taaaaak, mamy też samochody i smartfony. Koleś w typie dr House'a, pysznie się dogadywaliśmy!

PORÓ





PARTE: Darek wbiegł do sali minutę później. Oboziuboziuboziu, jeszcze nigdy tak nie cieszyłam się na jego widok. Przygotowali łóżko do porodu, a ja zapytałam jak długo będą trwały te parte. Pani Doktor powiedziała, że średnio od 20 do 40 minut, trudno powiedzieć. Jasna cholera, bardzo bałam się tego pierwszego skurczu, ale czułam takie parcie na tyłek, że hej! Całego porodu może nie pamiętam, ale "ktg i wracamy!!!", "jedź nakarmić koty!!!" i "zaraz pęknie mi dupa!!!" powtarzane hurtowo, pamiętam doskonale







Dzisiaj, tydzień od dnia, w którym się zaczęło, po mojej ciąży nie ma śladu. Nie ma brzuszka do głaskania, widzę znowu swoje stopy i pachwiny, nic nie drętwieje i nie boli. Nie leci ze mnie jak z wiadra, wystarczą zwykłe podpaski. Siadam, chodzę, szwów praktycznie nie czuję. Nie ma ciąży, jest za to najcudowniejszy Chłopczyk pod słońcem. I coś czuję w kościach, ze nasza przygoda właśnie się zaczyna

Kuba, 29.05.2017, godz.13.04, 3030 gram, 56 cm, 10 pkt Apgar.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 czerwca 2017, 14:10
Ależ on jest piękny! Robimy zakłady kiedy urodzisz? :-) na kiedy masz termin ?
Cudowny!! Zakochałam się!!
Jako że typować nie umiem za cholerę ,nic nie wygrałam nigdy , a jak obstawialam odpowiedz a to zawsze była b to.... A walne Ci 25 mają chociaż mam przeczucie ,że to źle :-)
Łomatkoicórko, co tu się oddewiło, pytam się? Ileż tu wpisiorów... Powiem tak - Ty się nie przejmuj, że leżysz i pachniesz. No zobacz jakie Ty cudo utrzymujesz przy życiu! Nie należy się? :D Oczywiście, że należy! Buziaczek ma przesłodziaśny. No. Życzę miłego dnia i samych wypierdkowatych skurczyków podczas porodu. <3
Kochana zatem życzę Tobie powodzenia! :) Dzieuję za dzisiejszą radę pod moim wpisem. Nie ukrywam, że przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu prawidłowej ilości Bety :) chociaż sama wiem, że najważniejszy jest przyrost :) Dziękuję i życzę powodzenia na finiszu! :)