Tydzień 38
Kolejny tydzień i kolejna wizyta kontrolna za nami. Z maleństwem wszystko OK, poza jednym drobiazgiem - jest malutka. W środę ważyła zaledwie 2.5 kg, a do porodu zostały już jakieś 3 tygodnie. Pani doktor podejrzewała, że nie będzie ważyć więcej niż 3 kg. To nie jest nic poważnego, po prostu skutek uboczny zwapnienia łożyska. Zastrzyki pomagają, ale najwyraźniej nie na tyle, ile powinny, dlatego po namyśle lekarka wypisała mi skierowanie do szpitala na cesarkę. Powiedziała, że i tak powinnam czekać, aż poród samoistnie się zacznie, bo jeszcze chcemy, żeby mała przybrała na wadze, ale przynajmniej jak już się zgłoszę do szpitala to z papierkiem.
Wszystkie badania mam już wykonane i skompletowane z innymi papierami do szpitala i teraz pozostaje mi już tylko czekać. Do terminu pozostały mi 3 tygodnie. Aż wierzyć się nie chce, jak szybko mi ten czas minął. Co prawda ostatnie kilka tygodni było naprawdę ciężkich i zapewne kolejne 2-3 też nie będą lepsze, ale czas i tak się nie wlecze...
Coraz częściej miewam skurcze przepowiadające, a mała rozpycha się w brzuchu tak bardzo, że momentami mam problem z oddychaniem. Nie mogę spać po nocach, ale to chyba normalne i cały czas myślę, jak to wszystko się potoczy.
Najgorsze chyba w tym wszystkim jest to, że zaczął mi się rozchodzić brzuch, pomimo tego że go codziennie smaruje po 2-3 razy . Po porodzie będę miała całą skórę zaoraną... zresztą już jest cała w różowych pajączkach... Hmm. No cóż, grunt żeby z porodem i z dzieckiem wszystko było OK, a o poprawę jakości skóry będę martwiła się za jakiś miesiąc...
Krocze boli niemiłosiernie i mam wrażenie jakby główka małej była już bardzo nisko.
Wczoraj miałam kilka odczuwalnych skurczy...
Blisko, blisko... coraz bliżej...
Dość często pojawiają się teraz skurcze przepowiadające, w tym od czasu do czasu takie z bólami okresowymi.
Każdego dnia staram się wyjść na dłuższy spacer, żeby zwiększyć swoją aktywność, ale niestety ostatnio czuję się cały czas senna i mogłabym spać nawet i 3 razy na dzień . Czuję nagły odpływ energii.
Brzuch jest już bardzo nisko - zgagi nie męczą już od kilku ładnych dni, ale za to mam wilczy apetyt, którego nie łatwo jest opanować. Ogólnie mówiąc, mogłabym jeść i spać na przemian.
Do tego ten ból krocza...Mam wrażenie, jakbym na nowo, cały czas przeżywała badanie ginekologiczne i masaż szyjki. To jest chyba najgorsze...
Jestem już coraz bardziej zmęczona, zarówno fizycznie jak i mentalnie. Mój zły nastrój zaczyna dawać się we znaki najbliższym osobom...
Wszystko nagle ucichło. Mała rusza się coraz mniej, ale przez cały dzień. Krocze już nie boli tak, jak wczoraj, ba - nawet mogłam się normalnie obracać z boku na bok dzisiejszej nocy. Szok!
Od wczoraj puchną mi nogi i ręce w tempie ekspresowym. Miałam nawet moment, gdzie skurcze już pojawiały się co 10 minut, ale nie były specjalnie bolesne no i po 2 godzinach zanikły.
Już sama nie wiem, co o tym myśleć. To po prostu męczy - nie tylko brak świadomości, kiedy wszystko się zacznie, ale też ogólny stan fizyczny...
Kolejna noc nieprzespana, biodra i krzyż bolały tak, że w żadnej pozycji nie mogłam spać.
Skurczów brak - jakichkolwiek. Ból krocza wrócił i jeszcze rozszedł się na wewnętrzne uda. Ledwo chodzę, ale dziś jeszcze mam w planach kilka spacerów - może to coś ruszy, a może nie.
Maleństwo rusza się, ale te ruchy są bardzo subtelne - już od 2-3 dni.
Marzy mi się kawka...
Nawet nie chcę się ważyć, bo od kilku dni puchnę na potęgę, szczególnie wieczorami. Cały czas dziś od rana boli mnie jak na okres, ale nic poza tym się nie dzieje. W nocy dosłownie wyję za każdym razem, gdy mam się obrócić z boku na bok - już nie mam siły i chce mi się ryczeć.
Wypróbowałam już WSZYSTKIE sposoby na wywołanie porodu, ale jak dotąd żaden nie zadziałał, więc oficjalnie się poddaję. Nie mam energii, wszystko mnie za bardzo boli i po prostu mi się już nie chce kombinować. Co ma być, to będzie, choć naprawdę już chciałabym urodzić i nie męczyć się aż tak. W końcu maleństwo jest donoszone, więc nic jej nie będzie jak się teraz urodzi.
Już nie mogę doczekać się środy, do mojej teoretycznie ostatniej wizyty kontrolnej. Mam nadzieję, że lekarka mi coś poradzi...
No i stało się. Wczoraj zaliczyłam moją ostatnią wizytę kontrolną i zapadła decyzja w sprawie porodu.
No, ale od początku. Z małą wszystko OK - urosła, przybrała na wadze, ale nie dużo. W sumie waży 2700 gram i pani doktor przewiduje, że jeszcze maksymalnie 100-150 gram przytyje. Także będzie drobna, ale to nic, bo wzrostowo była jak najbardziej na czasie.
AFI na ten czas wyniosło 6.5, ale nie było powodów do zmartwień, zapętlenie nadal było szelkowe, ale przepływy były prawidłowe, jak to lekarka stwierdziła, aż się nie mieściły na ekranie...
Najważniejsze jest jednak to, że miałam już małe rozwarcie, a maleństwo było ułożone dość nisko, choć nie napierała na szyjkę, więc jest duże prawdopodobieństwo, że donoszę ją do samego terminu.
No i teraz co do decyzji pani doktor. Decyzja zapadła taka, że skoro jestem już po cesarce, wód owodniowych jest coraz mniej, mała jest zapętlona, a łożysko na skraju funkcjonowania, jeśli nic się nie zacznie do końca miesiąca (termin z OM - 30 maja), to mam się zgłosić na cesarkę 1 czerwca - w moje urodziny!
Do tego czasu mam dużo chodzić, ze względu na moją wagę i kontrolować ciśnienie. Nadal mam obserwować ruchy małej i ogólnie dbać o siebie.
Zostało nam jeszcze 10 dni!
I tak oto wkraczamy w ostatni tydzień ciąży. Już za tydzień o tej porze zostanę przyjęta do szpitala i będę czekała na zabieg.
Przestałam się stresować tym, jak to będzie, bo doskonale pamiętam moją ostatnią cesarkę. Najgorsze było dojście do siebie i odzyskiwanie sprawności fizycznej, ale damy jakoś radę.
Skurcze nadal mam nieregularne, choć coraz częściej bolesne. Poza tym nic - boli krocze i to bardzo dotkliwie, ledwo chodzę i zaczynam to wszystko odczuwać w stawach kolanowych.
Nie przesypiam nocy, bo w każdej pozycji, albo mi coś drętwieje, albo boli, albo przydusza, więc śpię na raty w dzień i w nocy, tyle ile się da, i jestem mega wdzięczna mojej mamie, że ten czas spędza ze mną i zajmuje się moją starszą córką.
Przestałam też już wychodzić na długie spacery, po po nich nie jestem w stanie się w ogóle ruszać. Po prostu odliczam już tylko dni...
Waga niestety poszła w górę przez ostatnie dni, bo zaczęłam puchnąć na potęgę. Moje nogi nie mieszczą się już w buty, a brzuch zaczyna powoli opierać się na udach... Oh lord!
Tymczasem jeszcze dwa i pół dnia, jeden weekend, i mam się stawić w szpitalu. Z jednej strony nie mogę się doczekać, z drugiej strony trochę się denerwuję - nie samym zabiegiem, ale myśleniem o tym, ile na niego będę czekać. W końcu nie jestem umówiona na konkretny dzień, ani godzinę. Po prostu mam się tam stawić i czekać.
Oj, jak ja bym już chciała mieć to za sobą. Nie planowałam, a właściwie nie chciałam aż tyle przytyć - już doszło do 20 kilo na plusie. Kiedy to się stało? Jeszcze miesiąc temu byłam lżejsza o 6-7 kilo. Przecież AŻ tyle nie jadłam, żeby w 4 tygodnie aż tyle poszło w górę...
Mam cichą nadzieję, że dam radę ten balast szybko zrzucić po porodzie i że mój apetyt też jakoś sam się ujarzmi, gdy hormony opadną...
Skurcze nadal mam nieregularne, ale nic się nie rozkręca - nawet ból krocza powoli ustąpił. Teraz już tylko obserwuję uważnie ruchy małej i mam nadzieję, że sam zabieg przebiegnie bezproblemowo, bez komplikacji no i że malutka będzie zdrowa i silna!
Następny wpis będzie już po porodzie!!!
teraz zazwyczaj słyszę wśród znajomych które rodzą dziewczynki że waga +/- 3kg więc to nic złego :) najważniejsze że mała zdrowa :)