W niedzielę z zaskoczenia wzięli mnie i założyli na kompletnie zamknięta, niegotową szyjkę balon. Za jakiś czas zaczęłam chodzić po ścianach z bólu i błagałam żeby mi go wyciągnęli. W końcu stanęło na ujęciu dwóch strzykawek płynu. Po wizycie wypadł razem z częścią czopa, wszystkie bóle minęły na jakąś godzinę. I się zaczęło znowu rzucanie, masakra ból okropny, i skurcze raz 20, 50. Dokładnie co 5 minut, trwały max 15 sekund, tak przez całą noc... Byłam wykończona. Zasypiałam na te 5 minut i budziłam się. Rano ryczałam z bezsilności, wzięli mnie na badanie i gin mówi, że tniemy, bo nie widzi sensu dalszego męczenia nas. Żadnych postępów, a skurcze to raczej ból podbrzusza. Zaczęłam jeszcze bardziej ryczeć, sama nie wiem z jakiego powodu. Na stole telepało mną, tak że nie mogli mi zmierzyć ciśnienia, ból w klatce, problem ze znieczuleniem, ale to już szczegóły. To było około 8, 10:16 14.10 miałam ją już obok.