Nowa Nadzieja.
Oczywiście nie byłabym sobą, jakbym z rana nie poleciała na betę, wyniki pewnie po 14.
EDIT: bHCG 15,7.
A to zaświadczenie o Robalu 2 z dzisiaj:
Pozdrawiam Was wszystkie, tym, które się starają, ślę wiruski, a te, które już są w ciąży, witam serdecznie!
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 września 2015, 21:21
To, że niby, oczy mam jedno pod drugim?
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 września 2015, 12:16
I skończyło się tym, że on "pęcherzyka nie widzi, ale jakby miał coś powiedzieć, to może tu, o, o, o - tu jest taki zaczątek pęcherzyka". Pokazał paluchem. A ja zobaczyłam tam praktycznie nic. Wniosek na przyszłość: nie robić USG przed widocznym sercem. No i teraz się stresuję i zapierdalam rano na betę z prędkością światła. O.
Dobrze, że nie jestem całkowicie pozbawiona zdrowego rozsądku, i wiem, że pęcherzyk ciążowy poże być jeszcze niewidoczny nawet na początku i 6tc, a ciąża może rozwijać się prawidłowo. Tomasz również nie traci wiary. Tylko, do cholery, czy ja nie mogę być raz w życiu asertywna?!
Trzymajcie kciuki, laski! :*
Po drugie: po stokroć dziękuję FeliceGatto, której głos rozsądku bardzo podniósł mnie na duchu. Pisząc wpis po cichu liczyłam na to, że któraś z Was powie: a, daj spokój, takie wizyty zdarzają się często! Gdyby nie Ty, FeliceGatto, to chyba z nerwów zaczęłabym z nerwów ogryzać paznocie. I niech Twój Glut rośnie w siłę!
A ja poziom energii mam na minusie. Jak ja to ogarnę?! Tomek od niedzieli w Gda, a ja tu, w Lbn, usiłuję ogarnąć Basię, przeprowadzkę oraz regularne przyjmowanie suplementów i progesteronu. Masakra, jakie to trudne! Nie powiem, Tomek przed wyjazdem biegał i nosił, ja właściwie robiłam niewiele i zostałam z, naprawdę, niewielką częścią do zrobienia, bo, jak to stwierdził mój mąż "ja już słyszę, jak to małe Pufmię w twoim brzuszku woła do mnie >>tato, tato, pomóż mamie!<<". Taki to jest mój Tom.
Tymczasem: spać mi się chce, w końcu od 7.15 minęła już kupa czasu!
1. Nadal nie odpisałam Ralpinie.
2. Zaniedbałam wykresy i pamiętniki bliskich mi współstaraczek i ciężarówek.
Przyczyna jest prosta: nie mam w domu Internetu, a na komórce nie dość, że słabo mi się pisze, to i Internet słaby.
Ale! Byłam u lekarza. Cudo facet! Nie dość, że miły, to i dokładny, i nawet delikatny!
Good news: Super uczucie widzieć, jak czyjeś serduszko w Tobie - po prostu - NAPITALA!
Bad news: Dziecko jest mniejsze niż powinno być. Ale tym się nie przejmuję. Jednak kosmówkę mam "ażurową". Mam zażerać duphaston i luteinę podjęzykowo. Nareszcie lekarz, który nie preferuje "dowcipnej"! Stwierdził, ze robią się od niej bardzo często infekcje, więc po co ryzykować, skoro można pod język?
Trzymajta kciuki za tę moją kosmówkę!
Aha, a w nowym mieście mieszka mi się znakomicie!
Zaglądam tu baaardzo rzadko, a ostatnio bardziej z obowiązku, niż dla przyjemności. Czuję, że powinnam śledzić dalsze losy dziewczyn, których starania i ciążę obserwowałam i wspierałam zza monitora. To, że teraz je opuszczam (choć część nawet nie ma pojęcia, jak są mi drogie), jest trochę jak rezygnacja z przyjaciela. Jednakże - w ogólnym rozrachunku - więcej jest minusów codziennego odwiedzania portalu, niż plusów. Oczywiście nie zawieszam całkowicie działalności bellybestfriendowej, od święta zajrzę, skomentuję, zapiszę.
Dziewczynom, które urodziły swe śliczne Dzieci - gratuluję serdecznie i z serca! Wyróżnić muszę tu Feśkę - Twoje odczucia po spotkaniu z córką i przez te dni przypomniały mi moje pierwsze chwile z Basią...
Gratuluję Ampoule, która wreszcie może odetchnąć spokojnie, zaopatrzać Filipka w co-tylko-jej-się-spodoba i być szczęśliwa!
I wreszcie - Ralpinie. Wszystkiego gratuluję. I tego, że to chłopiec, i tego, że Maja ma taki "swój" charakterek, i tego, że poczuła wraz z mężem to ukłucie żalu, że jednak nie Matylda... Bo to wszystko takie piękne!
Co do mnie...
I trymestr kończę w sobotę. Według USG w piątek. I żywię nadzieję, że oprócz tej nadziei coś jeszcze we mnie ożyje - energia. Ostatni miesiąc od wpisu literalnie PRZELEŻAŁAM. Najpierw jakieś dziwne bólomdłości, a potem - masakra - pierwszy raz w życiu, rwa kulszowa. Dziwiłam się zawsze osobom z rwą, że tak jęczą, że tak się ruszać nie mogą. Nie wyobrażałam sobie, że taki ból istnieć może przez więcej niż kilka godzin. No. To jak mnie przetyrało przez dwa tygodnie, gdzie w sumie wzięłam tylko 4 paracetamole 500 (brałam po połowie, żeby odrobinę zelżało, żeby zasnąć i jakoś docipieć do rana) i moją jedyną pociechą była siarka w żelu, tak dziękowałam opatrzności, że to tylko 2 tygonie, bo normalnie to od 4 do 8 tygodni ta wersja rwy "hard" trwa. W każdym razie regeneracja zajęła mi dodatkowy tydzień.
Z Pulpetem wszystko w porządku. Trochę przywcześnie poszłam na to USG I trymestru, no, ale maszynka wszystko pomierzyła i już wiem, że kość nosowa, udowa, broda, mózg, żeberka i cała reszta są na swoim miejscu. Przezierność karkowa też ok. Testu PAPPA nie robię, bo to dla mnie strata czasu, i tak niczego nie zmieni, a może prowokować stres.
Mam przeczucie na dziewczynkę. Przyjmuję zakłady.
.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 grudnia 2015, 15:40
- Wyniki mam dobre.
- Na wadze -5 kg.
- Osobnik w moim brzuchu rośnie i dobrze się miewa.
- Choroby przebyte od początku ciąży:
.rwa kulszowa
.zapalenie dróg moczowych
.silna reakcja alergiczna na środki do higieny intymnej (nawet te stosowane dotychczas)
.zapalenie mięśni międzyżebrowych
.choroba bostońska (aktualnie).
Mąż mówi, że od trzech miesięcy ciągle choruję. I ma rację. Och...
Nie do wiary, że jeszcze praktycznie 5 miesięcy będę w ciąży. Czuję się tak, jakbym była w niej już ze dwa lata.
13.01. mam USG połówkowe. Żywię nadzieję, że dowiem się, kogo noszę w brzuchu.
Ruchy czuję od 18-19 tygodnia.
Jestem rozkochana w Baśce. Wcześniej aż tak nie było, ale teraz, pod wpływem hormonów, to jest masakra po prostu! Zaprzytulałabym na śmierć!
Po drugie: Już zapomniałam, jak bardzo nie lubię siebie w ciąży. Mam ciężki charakter, a teraz jeszcze cięższy, strasznie jestem 'biczowata', a przede wszystkim te hormony, hormony... Bosz! Wiedza na temat medyczno-psychologicznych aspektów wpływu ciąży na funkcjonowanie kobiety stanowczo NIE chroni jej przed skutkami tego wpływu.
Czyli po ludzku: jak rozbeczeć się do niemożliwości, że mąż jest z Tobą nieszczęśliwy, bo ot tak pokazał Ci zdjęcie kolegi na projekcie za granicą, z fajnym służbowym autem. Ło, matko!
Kaftaniki:
5x 56/62
3x 62 grube
Czapki:
4x 56/62 typ szpitalny (po Basi)
2x 68 wyjściowe kapelutki
Łapki x3
Skarpetki - Full do końca 2 roku życia
Body krótki rękaw/bez rękawa:
50/56 x3
62 x5
68 x4
74 x1
Body długi rękaw:
56 x3
62 x3
62/68 x3
74 x1
Koszulki:
56/62 x4
62 x1 - długi rękaw
68/74 x2
Krótkie spodenki x1
Długie spodnie:
62 x5
68 x3
74 x3
Ogrodniczki:
56/62 x1 - długie
68 x2 - krótkie
Rampersy:
62 x1
68 x2
Pajace:
56/62 x2
74 x2
(no tu można ze 2 jeszcze dokupić)
Bluzy:
62/68 x1
68 x2
74 x1
Swetry:
56 x1
62 x1
68 x1
74 x1
Kamizelki:
68/74 x2
74/80 x1 (pikowana)
Chustki po szyję x1
Śpiwory x2 (do r. 74)
Kocyki x2
Rożek x1
Śliniaki - Full na całą karierę zapaprywania sobie fizjognomii
Także... W sumie, to do kupienia zostało mi parę pierdół kosmetycznych (bo większość też już kupiłam), no i wózek. Bo chusty też już dwie mam.
Musicie jednak mieć świadomość, że kompletuję te rzeczy odkąd wybił 10 tc, coby nie zagrzebać się w beznadziei finansowej i nie musieć wykładać w jednej chwili grubej kasy. I chyba mi się to udało.
Poza tym, polecam do nawilżania skóry płyn z Ziajki, taki z Rybką Klaudyną. Dla kobiet, które nie lubią się smarować (czyt. Mnie) to super rozwiązanie! Kupiłam "dla dzieci", a tymczasem korzystamy wszyscy!
No nie mogę się doczekać. Gnaty mnie bolą, mam wrażenie, że przy chodzeniu nogi wyłamią mi się jak zapałeczki... Prawda, że mam dużą nadwagę, ale nadal jestem -2kg względem początku ciąży i sądziłam, że te przyjemności poczekają sobie jeszcze z miesiąc, półtora...
Szkoda Feśki. Mnie nie przeszkadzałoby nawet, gdyby wszystko było w jej pamiętniku fikcją. Ma do tego prawo, w regulaminie nie ma wzmianki o tym, że nie wolno koloryzować swojego życia czy dodawać do niego dynamicznych komponentów. Ja też nie piszę raczej o minusach, z natury nie przywiązuję większej wagi do smuteczków i nie martwię się nigdy dłużej, niż "chwilę". Ale... nasze żale Feśki do powrotu nie przekonają, zresztą, ja na jej miejscu nie chciałabym już wracać. Nikt nie chce zapraszać do swojego życia krytykantów i komentatorów, którzy nie wnoszą nic, prócz rozgoryczenia.
Ale ja właściwie w innej sprawie...
Otóż, ostatnio miałam ciekawą rozmowę z teściem. On jest człowiekiem dosyć nieszczęśliwym, z nawarstwionymi przez lata problemami. Ja dotąd wałkuję problem, aż go rozwałkuję, jestem bardzo szczęśliwa i, jak pisałam, nie mam w zwyczaju się martwić. Podczas tej rozmowy odkryłam, co takiego nas różni. Jest to poczucie sprawczości i wpływu. Teść całe życie przeżył w przekonaniu, że musi robić to, czego od niego oczekuje społeczeństwo i jednostki, a jego własne widzimisię może mieć racje bytu jedynie w chwilach, gdy sobie coś "wyrwie". (W związku z tym jest w dużej mierze egoistycznie nastawiony do życia, bo nie potrafi racjonalnie ocenić oczekiwań i emocji swoich i innych.) Ponadto uważa, że, paradoksalnie, ma decydujący wpływ na niektóre kwestie i postępowanie innych osób. Ciągłe porażki sprawiły, że jego szczęście ulotniło się całkowicie. Do tego stopnia, że nastąpił moment, w którym chętnie rozmawiał ze mną o podejściu do istnienia. Cóż, moje stanowisko jest takie, że człowiek nie ma wpływu na nic, poza sferą własnej jednostki. Tj. mam wpływ na moje dziecko, bo to ja stwarzam mu warunki rozwoju i funkcjonowania, ale ten wpływ jest z wiekiem dziecka coraz mniejszy, bo jest coraz bardziej samodzielne. Codziennie obserwuję odrywanie się od nas naszej córki, codziennie mam na nią mniejszy wpływ. I bardzo mnie to cieszy, bo chcę, żeby miała poczucie sprawczości w zakresie własnego funkcjonowania, by było ono dla niej naturalne, a nie wyuczone. Na męża nie mam wpływu, choć moja relacja z nim jest najgłębsza. Ale jak to? Tak to, że o to właśnie jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. "A wykładowca", pyta teść, "który na wpływ na swoich studentów?" No, ma wpływ. Ale na to, jak przekazuje wiedzę. Na to, czy ona zostanie w głowach studentów, już nie. Podsumowanie jest takie: zajmijmy się sobą w szerszym kontekście, a szczeście będzie nam dane, liczba potyczek nie do wygrania zmniejszy się drastycznie, a my będziemy żyli długo i szczęśliwie, i bez wrzodow żołądka.
Poza tym, jutro mam wizytę, a dzieciak tłucze się i kopie. 30.03. USG III trymestru, trochę późno, ale przynajmniej dużo będzie widać. A dzień później znów wizyta.
Czekam na wieści z frontu Ralpiny. Wielkanoc należy do Leona!
Szyjka miękka, ale zamknięta. Mam zwolnić tempo życia. No chyba z żółwiego na ślimacze, bo doprawdy, i tak żyję powoli.
Nadal chłopiec. Tytus.
Łożysko ładne.
Wyniki badań do dupy. Żelazo. A potem powtórka badań, ale nie stresuję się za bardzo.
Od ostatniej wizyty 29.01. +0,5kg, czyli od początku ciąży -2kg.
Ciśnienie 120/70.
Zatem leżę dziś, i pachnę.
Ach, a USG III trymestru przesunięte na 23.03.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 marca 2016, 11:29
Wszyscy zresztą już czekamy... Obstawiamy konkretny dzień narodzin, zastanawiamy się, czy będzie miał brązowe oczy i blond włosy, jak jego siostra, czy urodzę naturalnie czy cc (Boże broń!).
Do tego mąż ma bardzo płynną sytuację w pracy. Tj. nic mu nie grozi, ale jest wiele niepodjętych decyzji i właściwie nie wiemy, który scenariusz się spełni. A wiadomo - w sytuacji oczekiwania na narodziny dziecka fajnie byłoby wiedzieć, na czym się stoi.
Ja żyję sloł lajfem. Nie ruszam się zbyt wiele ze względu na ból ścięgien, stawów i spojenia łonowego. Ale w domu dużo sprzątam, porządkuję. Spakowałam torby (ja pitolę, ile tego!!!), nagotowałam obiadów do zamrażarki. Zrobiłam też bardzo ważną rzecz: dogadałam się z moją mamą w kwestii zasad podczas jej pobytu u mnie. Myślałam, że się będzie rzucała, bo to bardzo apodyktyczna kobieta, ale - choć słyszałam, że nie bez trudu - przystała na moje prośby. Liczę więc na to, że gdy wrócę ze szpitala z małym, to szafy będą nienaruszone (tendencja do sprzątania takich miejsc), a w kuchni nic nie poprzestawiane. Czyli, że mieszkanie będzie wyglądało tak, jak wtedy, gdy z niego wyjdę. Ewentualnie obiad może jakiś się pichcić. Odkąd przestałam uważać, że w moim życiu najlepszym zarządcą jest moja mama, stałam się straszną Zosią-samosią. Tandem z mężem całkowicie mi wystarcza.
A właśnie! Tomasz! Tomasz jest wspaniałym tatą. Właśnie wałęsa się z Basią po lesie, zabiera ją tam co najmniej raz w tygodniu. Zaprowadza ją i przyprowadza z przedszkola (B. na rowerku!), robi śniadania i w ogóle! Dodatkowo włączyło mu się myślenie perspektywiczne, takie pozytywne. Zaczyna coś planować, a nie tylko obawiać się, że nam nie wyjdzie. Dobrze nam się układało zawsze, ale teraz to już po prostu przesada.
Ostatnia rzecz: ANIBALL.
Zaczęłam używać od wczoraj. Moją motywacją jest mega strach przed cewnikowaniem przy cc oraz uszkodzeniem cewki moczowej przy porodzie naturalnym. No strzela mnie jak pomyślę, że mogłabym przechodzić przez te katusze. Kupiłam więc aniball, żeby mięśnie wyczuć i krocze rozciągnąć. I tu szok: mąż zawsze mówił, że jestem bardzo ciasna (no on najmniejszy nie jest, może dlatego?), lekarz to w ogóle każdy kręcił nosem przy badaniu, że dziewiczy wziernik itd. A tu wczoraj pierwsze użycie balonika. Czytałam wcześniej w jednym z pamiętników (po tej relacji zdecydowałam się na to cholernie droggie ustrojstwo!), że dziewczyna z 14 cm obwodu balonika doszła do 28! Wsadza się balonik, nadmuchuje do uczucia dyskomortu (paskudna sprawa), chwilę się tak wytrzymuje, a potem się prze. Szybko mi poszło, naprawdę bardzo sprawnie (szok!), tylko przy samym "wyplopnięciu" balonika mnie zabolało. Potem doczytałam, że jak za szybko, to trzeba przytrzymać ręką, bo właśnie może boleć. No, ale do brzegu! Lecę mierzyć ten balonik w obwodzie, a tam 20/21 cm!!! No myślałam, że się posikam z radości!!! Jeszcze tylko z 10 cm i z palcem w nosie rodzę dzieciaka! Dam znać oczywiście jak dlasze ćwiczenia i czy faktycznie opłaca się stosować, ale na opanowanie strachu przed porodem metoda już się sprawdza.
Ciekawe, kiedy Mały wyjdzie. Bardzo mu już ciasno.
Lekarz mówi, że szyjka miękka, i że raczej do terminu nie dotrwam. Ale ja pamiętam, jak było z córką. Szyjka była miękka, wszystko do porodu gotowe, a urodziła się przez cc w 42 tc, nie poczułam nawet jednego skurczu porodowego. Cały ten porodowy spektakl miała w nosie, i coś czuję, że syn podobnie.
Aniball: najlepszy wynik 26,5 cm, prawie bez bólu (a może i bez, tylko z dyskomfortem), ale nie ćwiczę regularnie, bo nie chciałam urodzić jak mąż był poza miastem, i nie chcę teraz, w Majówkę, bo ciężko by było zorganizować opiekę dla Basi. Po Majówce wracam do ćwiczeń.
Po dzisiejszej wizycie tylko to pytanie chodzi mi po głowie... I to w podwójnym znaczeniu. Otóż - Tycio okazuje się wcale nie być tyci. Jego szacowana waga w 39+3 to 3900 g. To sporo. nie przerażałoby mnie to, gdyby nie to, że szyjka z kamienia i zamknięta na 4 spusty. A specjalnie wczoraj zmolestowałam męża, sutki i w ogóle, bo może coś ta szyjka się ruszy. Ale nie! Lekarz obstawia przenoszenie (córkę urodziłam w 42 tc przez cc, bo nie miała ochoty się ewakuować). To ile on wtedy będzie miał? 5 kg?! To jak ja go przepchnę? Bo nadal trzymam się postanowienia, że chcę naturalnie. No i tu drugi aspekt tego pytania: jak finalnie go urodzę? Bo wiadomo, że z taką masą to może być cesarka... Ło matko.
Zresztą, niech będzie, co ma być!
moje gratulacje. ja już nie mam nadziei i wiary, pogodziłam się już z porażką. jednak mimo wszystko dajesz mi nadzieję, że nawet dwa serduszka mogą dać radę :) ze szczerego serca gratuluję, wszystkiego dobrego.
Gratulacje! Niech ta Nadzieja trwa i trwa... :) zdrówka dla Was :)
No pierwszy raz widzę, żeby ktoś poszedł na betę wcześniej, niż ja :P u mnie pierwsza wynosiła 11,7 ;)