Dawno nie pisałam. Syn pozostanie synem. Mój lekarz potwierdził płeć. Wszystko u nas dobrze. Na plusie 5kg. Za dwa tygodnie lecimy na upragnione wakacje. Boję się lecieć samolotem w ciąży. Naczytałam się głupot. Lekarz nie chce mi wypisać zaświadczenia dla linii lotniczych. Uważa że to absurd, bo to ja za siebie w razie czego odpowiadam, a nie on za mnie. Ten lekarz ciągle robi problemy z czymś. Już mam czasem dość. Ciągle coś wymyśla.
Za tydzień zrobię glukozę. Nienawidzę tego badania. Jak byłam w ciąży z Mikołajem to prawie zemdlałam po wypiciu tego.
Czasem dopadają mnie czarne myśli i podły humor. Nic mnie wtedy nie cieszy. Chyba potrzebuję odpoczynku.
Jak ten czas szybko leci. Nie mogę w to uwierzyć. Wczasy minęły szybko lecz miło będziemy je wspominać. Lekarz oczywiście zaświadczenia nie wypisał i musiałam luźno się ubrać, aby wejść na pokład samolotu. Już nawet tego nie komentuje. Przez tydzień mieliśmy się tylko dla siebie. Pięknie spędzony rodzinnie czas.
Kupiłam wózek. Model Tako Baby heaven exclusiv. Nie był moim faworytem, ale w ostateczności jest już kupiony i ten temat mamy ogarnięty. Z większych wydatków zostało łóżeczko. Chce Graco counter electra. Jest małe, lekkie i idealne przy ograniczonym metrażu. Wczoraj zamówiłam paczkę z apteki Gemini. Majtki poporodowe, podkłady i cały ten majdan. Mam zamiar już zacząć pakować torbę do szpitala. Nikomu nie będzie przeszkadzać, a ja będę się czuła bezpieczniejsza, że wszystko mam pod ręką.
Po ostatniej wizycie u lekarza w piątek mały waży półtora kilo i wygląda na to, że wszystko u niego w porządku. U mnie na wadze razem +9kg. To więcej niż w pierwszej ciąży. No trudno. Ważne, że Leoś zdrowy. Zaczęłam dużo myśleć o porodzie. Bardzo się boję. Trochę trudno mi sobie wyobrazić, że mam to przejść jeszcze raz. Jutro mam szkołę rodzenia. Dałam się wkręcić położnej. Nie wiem po co. Tym razem będę rodzić w innym szpitalu, a ona w nim pracuję. Mam więc okazję dowiedzieć się jakie tam panują zwyczaje. U nas w szpitalu strajk pielęgniarek i nie przyjmują nikogo nawet na porodówkę. Trudno w to uwierzyć.
Jutro zaczynam 34 tc. Chciałabym już tulić Cię synku w ramionach. Ostatnio dostaję na głowę już. Jestem nie do wytrzymania. Chciałabym już być po wszystkim. Wszystko doprowadza mnie do płaczu. Byle do końca.
W ostatnich tygodniach osiągnęłam wreszcie upragniony spokój. Dużo odpoczywam i pogodziłam się już że poród lada dzień i będę musiała to znów przejść. Torba czeka spakowana, a do kupienia kilka drobiazgów. Bez nich też dałabym radę. To raczej już takie moje zachcianki, a nie żadne must have. O dziwo mąż też już nie może się doczekać spotkania z Leosiem. Skurcze przepowiadające coraz silniejsze i czasem muszę usiąść, bo zaboli. W piątek wizyta u lekarza.
Termin już tak blisko. Stres zjada. Po ostatniej wizycie maluszek waży już 3700g czyli klocek. Szyjka nadal wysoko, ale jest 1,5cm rozwarcia. Skurcze wieczorami silne, ale ja wiem cały czas, że to jeszcze nie to. Czekam już na ten dzień. Jak nie urodzę do przyszłego poniedziałku to do szpitala. Bardzo się tego boję, bo nie chcę indukowanego porodu, więc robię wszystko żeby urodzić. W granicach rozsądku oczywiście. Synka dziś zaprowadziłam do przedszkola, wiec cieszę się jeszcze kilkudniowym spokojem. To tyle z nowości u nas. Godzina zero zbliża się wielkimi krokami...
Wreszcie mam chwilę żeby coś napisać o porodzie i o tym co potem. Leoś wczoraj skończył tydzień.
Skurcze zaczęły się 4 września rano i wtedy też zaczęłam plamić. Za kilka godzin wyleciał czop który wyglądał jak brązowy kawał galaretki. Skurcze sporadyczne lecz odczuwalne. Wiedziałam juz, że się zaczyna. Wieczorem nieco minęło i noc przespałam spokojnie. Rano 5 września skurcze nasiliły się i były już co ok 20 min. Mąż w pracy, syn w przedszkolu, a ja odpoczywałam w domu. Po południu pojechałam na zakupy i dobry obiad z rodzinką. Wieczorem skurcze już bolesne co 15 minut. Tej nocy już nie zasnęłam ani na chwilę. Liczyłam czas między skurczami i chodziłam cały czas żeby się rozkręcały. O 3:30 obudziłam męża, bo bóle już co 7-10 minut. O 4 byłam w szpitalu. Położna po badaniu stwierdziła 4cm rozwarcia, a lekarz tylko 1,5. Pod ktg kiedy leżałam skurcze osłabły i stały się nieregularne. Bardzo miła położna dała mi czopki na rozwarcie aż 3 naraz. Dostałam też do dyspozycji gaz rozweselający. Dla mnie to była rewelacja. O 7 poszłam pod prysznic, a potem na piłkę i cały czas chodziłam. Rozwarcie wg położnych 7cm, a wg lekarza 5cm. Cały czas dążyłam do tego, aby pęcherz płodowy pękł czyli piłka i przysiady. Niestety do 10 nic z tego. Bóle z gazem były do przeżycia. O 10 decyzja o przebiciu pęcherza i wtedy to już poszło raz dwa. Bóle już nie do zniesienia i czułam parcie. Lekarka mówi, że rozwarcie 6cm i nie ma co przeć. Byla godzina 10:40. Ja czułam coś innego. Dałam radę nie przeć jeszcze przez dwa długie skurcze poskładana jak origami haha. Potem zaczęłam krzyczeć, że czuję główkę w kroku. Położna przybiegła ze śmiechem że coś mi się pomyliło, ale jak spojrzała to mina jej zrzedła. Zrobiło się zamieszanie i usłyszałam upragnione słowa "no to rodzimy". Kazała mi dmuchać jakbym dmuchała świeczkę. O 10:50 trzymałam synka w ramionach. Małą cieplutką kuleczkę. Dowiedziałam się, że nie ma pęknięcia krocza i zostało pięknie w całości. Po dwóch godzinach z porodówki na położniczy przeszłam pieszo. W sobotę w południe wyszliśmy do domu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 września 2018, 12:32