Wiadomość wyedytowana przez autora 6 marca 2017, 14:22
Ale od początku. O dziecko staraliśmy się pół roku - zaskoczyło w 7 cs, kiedy już prawie zapisałam męża na badania nasienia. Teraz widzę, że to krótko, ale jeszcze 2 tygodnie temu, kiedy spodziewałam się kolejnego okresu, wydawały się wiecznoscią. To co wtedy czułam było okropne i bardzo boję się, ze to wróci. Staram się wyluzować, ale nie umiem uwierzyć we własne szczęście. Taka już właśnie jestem, moja podświadomość sądzi, że nie zasługuję na szczęśliwe zakończenie.
W czasie starań, żeby się uspokoić i nie wybuchnąć probowałam zaakceptować to, że mogę być bezpłodna, tłumaczyłam sobie to tak, ze być może jest dla mnie jakiś inny cel, którego jeszcze nie odkryłam. Pewnego razu powiedziałam nawet mężowi, ze być może poznając go wyczerpałam swój limit szczęścia. Bo tu trzeba przyznać, że mój mąż jest moją drugą połówką. Naprawdę jest częścią mnie. Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie są jak jednoskrzydłe anioły i rzeby móc latać potrzebują drugiej osoby. Wierzę, że my właśnie takimi aniołami jesteśmy, póki mamy siebie mozemy latać. i tak właśnie usiłowałam przygotować się na najgorsze. Tak to ze mną jest, wolę zakładać najgorsze scenariusze niż myśleć, że wszystko będzie dobrze, a potem się srogo zawieść. Ale wygląda na to, że ten okres niepewności mam już za sobą. Przynajmniej wiem, że jesteśmy płodni. Tylko, że teraz doszedł strach o to czy dzidziuś rzeczywiście jest we mnie... W ogóle go nie czuję (wiem, ze to za wcześnie), czasem wręcz zapominam, że rozwija się we mnie życie. To takie nierealne.
W sobotę 11 lutego zrobiłam test z porannego moczu, druga kreska była bardzo wyraźna. Od razu powiedziałam mężowi, nie mogłam wytrzymać i czekać na jakąś wyjątkową chwilę. Wiem, mało romantyczne, ale po 2,5 roku małżeństwa jakoś tego romantyzmu już nie potrzebujemy. Trundo wyrazić słowami co wtedy czułam. Nie powiem, ze zaskoczenie czy szok, ale też nie totalne szczęście. chyba najtrafniejszym określeniem będzie ulga. Wydaje mi się, że poczułam ulgę.
W poniedziałek 13.02 pojechałam na betę, wyszło niecałe 1400, co wskazywało na 5-6 tydzień. Następnego dnia, czyli dokładnie koniec 5tc miałam robione USG i pokazał sie pęcherzyk. Prawie się popłakałam na lekarskiej leżance, ale udało mi się opanować. Serce biło jak oszalałe. Lekarka zapisała mnie na wizytę za dwa tygodnie i kazała brać witaminy dla ciężarnych. Tak też robię.
I oto jestem, zaczęłam 7 tc, USG za tydzień. tak bardzo pragnę, żeby wszystko było dobrze, ale wydaje mi się to takie nierealne.
Chciałabym umieć nie świrować. Jak np mój mąż. To istna oaza spokoju, emocje ciagle na wodzy, czasem aż za bardzo. Czasem myślę, że on się tym nie przejmuje bo mu nie zależy, ale często zazdroszczę takiej postawy.Sama chciałabym tak umieć. po prostu żyć i robić swoje. Choć muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej mówi o ciąży, prawdopodobnie potrzebował trochę czasu na przetrawienie tej sytuacji. a ja chyba wciąż tego nie przetrawiłam. Zastanawiam się czy kiedyś zaznam spokoju, usiadę i po prostu będę wiedzieć, że wszystko jest dobrze? I od razu mogę śmiało odpowiedzieć, że nie, nigdy nie zaznam spokoju, tym bardziej jako matka i jednoczęśnie uśmiecham się pisząc te słowa, bo w tej chwili niczego nie pragnę bardziej jak być tą niespokojną mamą...
Ostatnmio miałam trochę stresu w pracy - kontrola z Warszawy! (rzecz dzieje się na Śląsku), dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że ta sytuacja nie jest warta stresu, ale co się nadenerwowałam to moje. No i do tego pojawiły się, a raczej zagęściły problemy w rodzinie mojego męża. Chodzi o rzecz starą jak świat - spadek. Wciąż nie mogę uwierzyć, że sytuacja się tak potoczyła i obawiam się, ze to podzieli, a może już podzieliło, rodzinę na długie lata. Na szczęście my mamy sumienie czyste i oby tak pozostało.
W rodzinie oczywiście nikt nie wie o ciąży, wiadomo, jeszcze za wcześnie. Choć po jutrzejszym USG jeśli wszystko będzie dobrze, chcemy wtajemniczyć nasze mamy, prawdopodobnie wtedy informacja się już rozejdzie naturalnie;) Ale warunkiem jest żeby jutro wszystko było dobrze. Mam nadzieję, że zobaczę serduszko, nie mogę się już doczekać. Oczywiście też panikuję, w dalszym ciągu nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Cały czas proszę Boga, żeby nie zamieniło się ono w najgorszy koszmar mojego życia.
Dostałam polecenie wykonania badań: MORFOLOGIA, MOCZ, Coombs (?), kreatynina, glukoza, HCV, VDRL, HIV, TSH i opcjonalnie toxoplazmoza oraz różyczka, ale oczywiście je wykonam. Zdziwiło mnie, że toxoplazmoza opcjonalnie. Pani doktor poleciła mi rówież badania prenatalne, choć w rodzinie nie mam przypadków chorób genetycznych. Sama nie wiem czy lepiej wiedzieć czy nie. Nawet gdyby dziecko okazało się chore to nie odważyłabym się na aborcję. Choć może lepiej się upewnić, ze wszystko jest ok, muszę w to wierzyć
Nasze mamy dalej nie wtajemniczone, póki co nie było okazji, ale kusi
Wczoraj byłam na badaniach, krew i mocz w porządku, czekam na resztę wyników.
Obie mamy już wiedzą i bardzo się ucieszyły, zwłaszcza moja, bo w jej przypadku to będzie pierwszy wnuk/wnuczka.
Dziś chcę powiedzieć szefowej o ciąży oraz zapisać się na badania prenatalne. Dzwoniłam tam wczoraj cały dzień i nic, chyba się pofatyguję osobiście;)
W pracy już wiedzą o ciaży, wszyscy gratulują. Odpowiadam, ze to za wcześnie.
Postanowiłam, że przepracuję jeszcze kwiecień a potem idę na zwolnienie, chyba, ze nagle poczuję super przypływ energii. Oby tylko wszystko było dobrze...
Martwiłam się też, ze przez ciażę stracę mozliwość awansu, ale dowiedziałam się, ze prawdopodobnie i tak bym go nie dostała, więc olewam to:) Nawet trochę kamień mi spadł z serca.
Co do nastroju to mam mieszane uczucia. Nie panikuję jakoś bardzo, ale też nie jestem zbyt optymistycznie nastawiona. Dziś pierwszy dzień urlopu, a jakoś mnie to nie cieszy, nawet do wyjazdu podchodzę mało entuzjastycznie.
Brzuszek wydaje się zaokrąglony, ale tylko wieczorem, myślę, ze to raczej wzdęcia.
Modlę się o moje dzieciątko i tak bardzo się o nie martwię. Jeszcze długa droga przed nami, mam tylko nadzieję, że wciaz jest ze mną.
Sam wyjazd w góry upłynął super pod względem formy fizycznej i samopoczucia. Miałam tylko lekkie mdłości i to rzadko. Dbałam o siebie, sporo zwiedziliśmy i schodziliśmy, ale też nie forsowałam się zbytnio. Po pobycie w górach wybraliśmy się w odwiedziny do mojej mamy na kilka dni. Pogoda była super, czyściutkie powietrze na wsi... aż chciałoby się tam zostać. Niestety nie było mi dane się tym nacieszyć bo w nocy w niedzielę, a właściwie wczesnym rankiem w poniedziałek obudził mnei straszny ból w podbrzuszu, taki jak na miesiączkę. Przeraziłam się. Chociaż nie było krwawienia postanowiliśmy z mężem jechać do szpitala, gdzie mnie zbadali i przyjęli na oddział. I tak cały poniedziałek przeleżałam w szpitalu w sali z dziewczynami po poronieniu. Mało optymistycznie. Na szczęście USG wykazało, że dzidzia żyje, badania wyszły ok i we wtorek rano wypuścili mnie do domu. L4 mam narazie na tydzień, ale zamierzam zagadać z moją gin, żeby dała mi już do końca ciąży. Wolę dmuchać na zimne. A jeśli chodzi o te bóle to nie wiem czym były spowodowane, nikt nie wyjaśnił, ale pewnie dzidziuś po prostu rośnie Dostałam luteinę dopochwowo i póki co nie odczuwam jakichś silniejszych bóli, od czasu do czasu coś pociągnie, zakłuje, albo po prostu poczuję, że coś w tym brzuszku siedzi
Przed chwilą wsunęłam pół słoika kiszonych ogórków i o dziwo mdłości na trochę ustąpiły:)
Dziś oddałam krew na test pappa, jutro mam wizyte u ginekologa, a w czwartek usg prenatalne. Trochę nie po kolei, ale nie chciałam przesuwać wizyty, bo chcę wiedzieć co dzieje się w brzuszku. Do tego zaczyna mi się jakaś infekcja intymna, chyba przez tą luteinę dopochwowo, także nawet lepiej, że jutro wizyta. Póki co "leczę się" płynem ginekologicznym lactacyd o rzekomym działaniu przeciwgrzybiczym. Chwilowo przynosi ulgę.
Już się nie mogę doczekać usg, choć jest też lekki stresik, chciałabym zobaczyc jakiś ruch W zeszłym tygodniu na usg w szpitalu tego ruchu nie widziałam, ale lekarz też niezbyt mi chciał pokazać. Chociaz serduszko wskazał jak spytałam czy bije... I powiedział, że nosek jest ok. To wspaniałe, że moja dzidzia ma nosek
- będzie córeczka!
- po usg połówkowym - rozwój narządów ok, niestety mała nie pokazała profilu, nadal nie wiemy czy będzie zdrowa moim zdaniem lekarz powinien to badanie wykonywać dlużej i czekać aż się przekręci, ale cóż, nfz...
- łożysko nisko, wg usg połówkowego "przoduje brzeżnie"
- ruchy dziecka codziennie, dosyć często
- waga: 69kg! czyli już 6 na plusie! (wynik urlopu u mamusi?)
No i zaczynamy 6 miesiąc (23+0), tak blisko a tak daleko.
Mała waży ok 600g, profil buzi w porządku.
Łożysko wciąż przoduje... przez co głowa pełna czarnych myśli i pytań: "na co ja się porwałam?", "czy nie zrobiłam temu dziecku krzywdy samym ściągnięciem na świat?"
tak się boję...
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lipca 2017, 10:42
Poza tym czuję się dobrze, myślę trochę mniej o łożysku, modlę się aby się podniosło.
Z newsów: koleżanka urodziła wczoraj synka, zdrowego i ślicznego. Niestety poród trwał 24h!, akcja słabo się rozkręcała. Ale dała radę
I 25 tygodni za nami, oby dociagnać do terminu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lipca 2017, 10:43
Dziś mam słaby dzień, jestem pełna obaw dlatego stwierdziłam, ze je tu wyleję.
Jutro wizyta i się stresuję. Boję sie, że usłyszę wyrok ostateczny - łożysko przodujące, tryb leżący, zagrożona ciąza... a przecież czuję się tak dobrze... i do tego jeszcze tyle do zrobienia! Mam wrazenie, ze nie jestem w ogóle przygotowana, choć niby ciuszki już są (ale trzeba wyprać i wyprasować), wózek i fotelik dopiero zamówiony i nawet jeszcze nie w całości opłacony, łóżka brak, wanienki brak, przewijaka brak, zamówienie na gemini jeszcze nie klepnięte. Boję się, że nie zdążę, chciałabym już wszystko mieć u siebie. Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał to potem ogarniać. On ma bardzo powolny charakter, uważa, że ze wszystkim zdąży, a o połowie zapomina. Od początku ciąży nawet nie dotknął książek na ten temat, chociaż prosiłam. Nie ma tez prawka, jest w trakcie kursu, ale boję się, że w tym tępie nie zdaży do października. Jeżeli w ogole wytrwam do tego października, w co dziś bardzo wątpię... Panika.
Mała jest bardzo aktywna pomimo upałów, wypycha sie i praktycznie co chwilę mam z którejś strony śmieszną górkę
Mi za to upały dosyć dają w kość i to dosłownie - z powodu opuchnięć bolą mnie nawet kostki w dłoniach. obrączki już od dawna nie noszę. Ze stopami nie ma tragedii, ale staram się jak najmniej chodzić.
A to nasz dwupaczek od początku ciąży
https://naforum.zapodaj.net/thumbs/db33bc487941.png
Jestem już bardzo duża, od początku przytyłam aż12 kg i końca nie widać. Szybciej się męczę, nogi i dłonie są ciągle opuchnięte, ciężej mi się oddycha... Nie jestem ładną ciężarówką, niestety. Zabobonni powiedzieli by, ze to córeczka kradnie mi urodę
Do tego koniec urlopu popsuł mi humor, dziś pomimo ślicznej pogody wszystko mnie denerwowało, a raczej wszyscy. Głównie teściowa, zołza ze mnie, wiem.
No i mam problem z ciuchami, tak jak wcześniej chodziłam w obcisłych bluzkach żeby wyeksponować brzuszek, tak teraz chciałabym zeby był nieco mniej wydatny. Niestety luźnych ciuchów prawie nie mam, chyna trzeba się wybrać do lumpeksu.
Ale generalnie bilans na plus, już tylko 2 miesiące i kruszynka będzie z nami oby była zdrowa
Niestety z teściową jakoś coraz gorzej, za nami prawie 2 miesiące wspólnego mieszkania i chyba kończy mi się okres ochronny;) Właśnie słyszę jak obrywa się mojemu mężowi, ciekawe za co. Choć on umie sobie z tym poradzić, a mnie krew powoli zalewa. Dwa dni temu wybuchłam pod naporem "porad". Ze wszystkich sił starałam się zachować spokój, więc się nie wydarłam, tylko wyraziłam swoje zdanie i wyszłam - uciekłam do łazienki, zamknęłam się i popłakałam z nerwów. Cała się trzęsłam. Na drugi dzień zostałam przeproszona, ale nawet nie prosto w oczy tylko tak jakby mimochodem. Ja nie przeprosiłam. Choć może powinnam była. Od tamtej pory mało gadamy, jak już to tylko w sprawach "domowych". A dziwiłam się czemu jej córka z nią nie gada - teraz już wiem. Prawdopodobnie do niej odnosi się tak samo jak do mojego męża - czyli z wieczną pretensją w głosie. Ja rozumiem, że ona jest samotna (wdowa) i chce się dzielić swoim doświadczeniem jako osoba starsza, ale do jasnej Anielki... nic na siłę. I nawet wczoraj podczas tych przeprosin próbowałam jej to wytłumaczyć i usprawiedliwić moją reakcję, że straciłam cierpliwość, bo to nie był pierwszy raz kiedy się mnie czepiała w tej sprawie (chodziło o pranie), ale zaraz zmieniła temat. W ogóle nie chciała wysłuchać co mam do powiedzenia. Co sprawiło, że odechciało mi się wszelkich rozmów.
Z jednej strony ją rozumiem, jest samotna, już u schyłku życia, jedna córka siedzi za granicą, druga z nią mieszka, ale nie rozmawiają - stawiam się na jej miejscu i wyobrażam sobie, że to musi być straszne. Ale z drugiej strony nachodzi mnie myśl, że sama jest sobie winna.
Oby tylko nie być dla swoich dzieci takim "doradcą".
Byłąbym zapomniała - chyba wreszcie wybraliśmy imię - Blanka Maria. Zadecydował tato, więc będzie na niego;)
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 sierpnia 2017, 17:32
Blaneczka rośnie zdrowo, jest bardzo silna i to dosłownie. Czasem mam wrażenie, że mi zaraz rozerwie brzuch. szczególnie lubi wpychać pupę na moje żebra po prawej stronie a jak próbuję ją trochę zablokować, bo czuję ją pod samymą piersią, to uparciuch pcha się jeszcze mocniej Już mnie ustawia, ciekawe co będzie po narodzinach
jesli chodzi o łożysko to jest jeszcze wyżej i wyglada na to, że będę mogła próbować SN.
Kolejna wizyta po dwóch tygodniach czyli 12 września.
Mimo, że z łożyskiem ok to mój mąż dalej nie próbuje mnie dotknąć nie wiem czy się boi czy co, a nie chcę też go zmuszać. Już kilka razy próbowałam coś rozkręcić, ale niestety. Trochę się martwię, że nie jestem dla niego atrakcyjna w tym stanie, a szkoda, bo chciałabym teraz troszkę poszaleć, póki możemy, bo potem połóg i permamentne zmęczenie. Nawet nie pamietam kiedy się ostatnio kochaliśmy, chyba jakoś na początku czerwca...
Mam nadzieję, że obecność przy porodzie nie zniechęci go do mojego ciała jeszcze bardziej. Powiedziałam mu, ze jesli nie chce to nie musi być do końca no i uczuliłam, żeby patrzył na mnie od pasa w górę, ale pewnie i tak się napatrzy...
Mam nadzieję, że Blanka posiedzi w brzuszku jeszcze ze dwa tygonie do tego magicznego 37tc. Z jednej strony chciałabym, zeby siedziała do terminu, ale z drugiej już mam dość.
Natura coś spieprzyła warunkując ciążę, taki stan nie zacheca do kolejnej