O rany, jak to wyglada - 10+4. Stracilam juz nadzieje, ze kiedykolwiek jeszcze bedzie mi dane byc w ciazy. Wiele przejsc za nami, ale najblizsza przyszlosc wcale nie wyglada sielsko-anielsko.
Moja historia jest trudna, a powod straty poprzedniej ciazy niestety nie odszedl w zapomnienie i wisi nade mna niczym miecz Demoklesa.
Dziec podobno ma sie dobrze. Na ubieglotygodniowym USG (9+3) mial 26mm. Wczoraj podczas wizyty pani doktor szybciutko tylko podejrzala, co u niego i chyba mial sie dobrze, bo skakal jak pijany zajac. jak zobaczylam serduszko i wierzgajacego malucha, uspokoilam sie troche i moglysmy na spokojnie omowic sytuacje.
Jesli usg genetyczne wyjdzie w porzadku, to w tygodniu 5-10 pazdziernika czeka mnie hospitalizacja i zalozenie szwu szyjkowego. Niby wiedzialam, ze tak bedzie, niby mam swiadomosc, ze to prawdopodobnie jedyna droga, zeby donosic te ciaze do jakiegos sensownego terminu, ale mimo wszystko oblecial mnie strach. Bo to juz tak niedlugo, bo to dzieje sie naprawde. Ta ciaza jest dla mnie troche abstrakcyjna. Niby beta, niby testy, niby juz rosnacy brzuch i widok na usg, ale ja jej nie czuje. Moze dlatego, ze potwornie sie boje i podswiadomie jakos ja wypieram z mojego umyslu, zeby w razie czegos zlego chronic swoja psychike? Z mezem niewiele o niej rozmawiamy (jako ciazy, dziecku), jakbysmy obydwoje po prostu sie bali i nie chcieli za bardzo angazowac. Ciezko opisac slowami nasze zachowanie, ale ja czuje, ze staramy sie zachowac dystans.
Brzuch tym razem juz nieco widac. Do pracy zakladam luzne ubrania, zeby nie pojawily sie komentarze, (choc wydaje mi sie, ze co niektorzy moga sie juz czegos domyslac, bo ja z tych chudo-plaskich, a od jakiegos czasu brzuch jest permanentnie zaokraglony.
Zmeczenie i tachykardia doprowadzaja mnie do szalu i placzu, bo czuje sie jak wlasna babcia i nie mam kontroli nad cialem. Mam nadzieje, ze z koncem 1 trymestru odzyskam nieco wigoru, bo idzie oszalec. Do tego wciaz goraco, nie ma czym oddychac, ciezko jest spac. Wygladam ochlodzenia niczym kania deszczu, codziennie sprawdzam prognozy, ale poki co na horyzoncie jeszcze kilka dni upalu. Mamma mia
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2020, 18:47
Dzis usg genetyczne i bi-test.
Balam sie nieziemsko, bo mimo ze zarodek przebadany genetycznie, to ubzduralam sobie, ze moze jednak cos nie teges.
Trafilam na lekarza buca. Na nic moje zagadywanie, pytania, zarty. Kamienna twarz i suche informacje.
W kazdym razie nie jest zle. Ze wzgledu na moj wiek ryzyko wyjsciowe spore, ale przeziernosc ok, kosc nowowa na miejscu, serduszko w porzadku. Suma summarum uspokoilam sie. Teraz czekam na przeliczenie ryzyka po badaniach biochemicznych, ale zakladam, ze skoro PGS nie wykazalo aneuploidii i ekograficznie jest wszystko w porzadku jak na ten moment, to dzieciak zdrowy. I wychodzi, ze starszy o 2 dni - wg usg 13+0 - cale 6,7 cm czlowieka.
Dzis pani doktor potwierdzila date zalozenia szwu szyjkowego - w poniedzialek rano mam sie stawic na IP i lecimy z tematem. Boje sie troche, ale co poradzic, to nasza jedyna szansa, zeby jakos wytrwac
Brzuszek juz spory i to rano, czyli nie efekt wzdec, ktore swoja droga bardzo mnie mecza. Czasem czuje sie jak balonik i chce mi sie plakac z bezsilnosci i bolu. Przyplywu energii jeszcze nie odnotowalam, cos sie ociaga tym razem
Po dzisiejszym badaniu jakos tak realniej patrze na te ciaze i zaczynam sie nia cieszyc. Ostroznie, ale jednak Moze w koncu przestane ja ukrywac (bo o to juz ciezko), choc mowienie o niej caly czas budzi we mnie lek.
Juz po szpitalu. Zabieg odbyl sie w poniedzialek, dzis wyszlam. Lekko plamie, ale podobno tak ma byc jeszcze przez kilka dni. Zwolnienie do konca tygodnia, potem bede rozmawiac nt. pracy zdalnej. Niewydolna szyjka i szalejacy koronawirus to nienajlepszy mix.
Czuje sie dobrze, jedyne co to dolega mi mega wzdecie, bo w szpitalu mnie zatkalo, no i wiadomo. Mam nadzieje, ze domowa dieta rozwiaze problem i wszystko wroci do rownowagi. Jestem wyjatkowo spokojna i pozytywnie nastawiona, az sama siebie nie poznaje
Anusiu, Kochanie czuwaj tam z gory nad braciszkiem/siostrzyczka...
Od Twoich narodzin minely ponad 4 lata, ale Mama codziennie o Tobie mysli i bardzo mi Ciebie tu z nami brakuje. Na pewno bylabys wspaniala starsza siostra.
Mama
USG "przedpolowkowe".
15 cm i 177 gram zdrowej dziewczynki:-) Tzn, jak na ten etap wszystko wyglada w porzadku, wszystkie organy, ktore wyksztalcily sie do tej pory wygladaja prawidlowo, na inne musimy jeszcze troche poczekac. USG polowkowe 11 grudnia.
Szyjka 38 mm, szew ladnie trzyma. Oby tak dalej.
Skurcze zaczynaja niestety dawac o sobie znac. Chyba czas nieco przystopowac.
Choc 2020 przeczolgal nas wszystkich i pokazal, ze tak niewiele potrzeba, zeby swiat sie zatrzymal, nasza pewnosc siebie runela, a wygodne spokojne zycie zamienilo sie w koszmar, to ja chyba nie moge narzekac. Po tragicznym 2019 ten mijajacy rok przyniosl nasz CUD. Co prawda nie wiadomo, ile wytrzymamy w dwupaku i kazdego dnia licze, ile zostalo i na jakim etapie jestesmy, to jednak te kopniaki w brzuchu potwierdzaja, ze niemozliwe nie istnieje. Maluchu moj, dziekuje, ze jestes🙂
Nadal szczesliwie w dwupaku.... Licze godziny, dni, tygodnie. Musze przyznac, ze nie spodziwalam sie, ze ta ciaza bedzie tak obciazajaca psychicznie. Napiecie praktycznie ze mnie nie schodzi, kazda wizyta w toalecie to stres, sprawdzanie majtek to moj nawyk. Nie mowiac juz o skurczach, ktore ostatnio niestety nasilily sie i zaczely robic bolesne. Dzis znow mnie zlapalo, musialam sie polozyc i przez kika minut blagalam los, karme i wszystkie dobre duchy, zeby odpuscilo. Tym razem udalo sie, ale licze sie z tym, ze ktoregos pieknego dnia skonczymy na IP.
Fatalnie spie, boli mnie kregoslup i zebra, nawet krotki spacer powoduje zadyszke. Czuje sie jak wlasna babcia.
To wszystko ma kiepski wplyw na moja psychike - ostatnio doslownie 2 dni wylam, bo jakos te emocje musialy ze mnie w koncu wylezc. Teraz jest lepiej, ale.... marze o kroplach uspokajajacych albo kieliszku wina. Ja wiem, ze to brzmi absurdalnie, ale jestem tak zestresowana i spieta, ze nie moge sie doczekac chwili, kiedy w koncu odetchne, poczuje jak miesnie odpuszcza i przestanie mnie wszystko bolec.
Od miesiaca oficjalnie nie pracuje, dzis przedluzylam zwolnienie do 10 lutego, a potem zgodnie z tutejszym prawem przechodze na urlop macierzynski. Rozterka trwa: z jednej strony moje poczucie obwiazku i lojalnosc wobec firmy, z drugiej swiadomosc, ze gdyby sie cos stalo a ja uparcie pracowalabym, to nie darowalabym sobie tego do konca zycia... No wiec siedze zamknieta w domu, z wlasnymi myslami i rozmemlaniem. Zaczelam kompletowac wyprawke dla Malej, ale wciaz sie boje i do zakupow podchodze bardzo ostroznie. Bo co jesli...? Nie wiem, kiedy zmieni sie moje nastawienie na nieco bardziej optymistyczne. Poki co to ta ciaza, z krotkim epizodem spokoju, to jak maraton z przeszkodami i to w dodatku pod gore. Ciagle cos. W pierwszych tygodniach, na fali entuzjazmu, zastanawialam sie, kiedy bedzie najlepszy moment na powrot do kliniki po Rodzenstwo. Biorac pod uwage przejscia w tej ciazy, temat samoistnie sie ulotnil. Ja nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zdecyduje sie na taki krok.
Dzis pierwsze usg III trymestru i flussometria.
Mamy 1185g (40° centyl) i 37 cm zdrowo wygladajacej panienki.
Co prawda coruchna krnabrna i siedziala skulona z raczkami, nozkami i pepowina przed buzka, wiec nici ze zdjecia, ale najwazniejsze, ze poki co sytuacja wyglada dobrze.
Przeplywy w porzadku, dziec dozywiony i dotleniony.
Szyjka co prawda lekko poleciala i ma 17mm, ale dzis nie bylo rozwarcia wewnetrznego pod naciskiem i szew trzyma, wiec jest szansa, ze jeszcze troche wydolimy dwupaku. 12 lutego mam wizyte u mojej gin a 19 kolejne usg i mam nadzieje, ze dociagniemy.
Ja w dalszym ciagu spie nedznie (dzis to juz przeszlam sama siebie, chyba z nerwow), narzekam na plecy i plytki oddech. Niby badania w porzadku, nawet anemii nie mam, ale czuje sie sflaczala. Do tego jak tylko dluzej posiedze albo sie przejde, to lapia mnie bolesne skurcze, wiec musze na maxa uwazac (skurcze pojawiaja sie rowniez gdy leze, ale chyba mniej).
Waga rosnie. Dzis rano 51.8!!! Czyli od poczatku ciazy przytylam prawie 9 kg. Niby ich nie widac, ale przerazaja mnie te numerki na wadze.
Chyba w ten weekend odwaze sie zlecic M montaz lozeczka. Poki co jego elementy stoja u tesciow, bo nie chcialam zapeszac w razie co..., ale chyba pomalu mozemy zaczac moszczenie gniazda (lozeczko bedzie sluzylo za pojemnik na bambetle, bo nie mam gdzie ich trzymac). Poza tym czas rozejrzec sie za wozkiem i moze pomyslec konkretniej, czego jeszcze mi brakuje z wyprawki, bo poki co to kupuje random i sama nie wiem, czego nie ma a byc musi
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 stycznia 2021, 17:18
Liliana urodzila sie w 31+6. 1920gr i 47cm.
Waleczna mikruska:-). Sama oddycha, ladnie je, jest bardzo aktywna.
Radosc i przerazenie...
Dobre duchy, pomozcie...
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 lutego 2021, 13:30
Dawno mnie tu nie bylo, ale jakos nie moglam zmobilizowac sie do napisania choc kilku zdan.
Minelo 7 miesiecy i 11 dni od narodzin Lilki. Z mikrusa wazacego niecale 2 torebki cukru wyrosla nam 7 i polkilogramowa charakterna pannica z pierwszym wyrzynajacym sie zebem:-) Jest ciezko, ale jest fantastycznie. Ja nigdy nie powiem, ze macierzynstwo to tecza i platki roz i oh i ah, bo chwil zwatpienia i placzu i wkurwa nie brakuje, ale warto bylo przejsc 5-cioletnia gehenne staran, by miec przy sobie taki maly wiercacy sie cud.
Po narodzinach w 31+6 tygodniu Lilka przez 2 tygodnie byla w inkubatorze a potem 10 dni na patologii noworodka. Potrzebowala surfaktantu i wsparcia cpap-u w dwoch pierwszych dobach zycia, ale potem dziewczyna szybciutko zaczela nabierac sil i dokazywac. Do domu wyszlismy po ukonczonym 35 tygodniu "ciazy". Poczatki byly ciezkie. My nie mielismy bladego pojecia o maluchach a do domu wrocilismy z wczesniakiem. Mikrusem. Nie ominely nas kolki, nieprzespane noce, wycie, ktore bebnilo w uszach. Mniej wiecej do maja chodzilam jak zombie, ale pozniej sytuacja sie poprawila i teraz jest super (obym nie powiedziala tego w zlym momencie). Mala przesypia calutkie noce, od ok 22 do ok.8, z przerwa na jedzenie na spiocha (godzina ruchoma, zalezy, o ktorej ja sie ockne). Chodimy na regularne kontrole do szpitala i terapie u osteopaty/fizjoterapeuty, ale poki co, jest wszystko dobrze. Byly co prawda problemy z rozwojem psychoruchowym, bo Lila miala sporo przykurczy, ktore mocno ja ograniczaly, ale wydaje sie, ze z tego wyszla. Jako 5-ciomiesieczniak (wiek korygowany) pieknie lezy na brzuszku, trzyma glowe, siedzi bardzo chetnie, ladnie przewraca sie na plecki i probuje pelzac.
Od miesiaca delektuje sie nowymi smakami i poki co zjada jeden pelny posilek niemleczny i jakas owocowo/kaszkowo/jogurtowa przekaske. Proponuje jej rowniez miekkie kawaki warzyw i owocow, ale jeszcze nieufnie sie do nich odnosi. Na BLW przyjdzie czas.
Ja jestem w domu do konca listopada. Potem pol dnia zlobek i pol dnia babcia. Przynajmniej taki jest plan.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 września 2021, 18:49
Minelo sporo czasu od poprzedniego wpisu. Kilkakrotnie sie do niego zabieralam, ale jakos brakowalo mi checi.
Lilutek mimo trudnego poczatku ma sie dobrze. Dzikus i Furia, zlobkowicz na calego:-) Pierwsze szkolne miesiace byly trudne, bo co chwile lapala infekcje, ale, odpukac, po przerwie covidowej juz 4 tydzien z rzedu melduje sie w placowce. Wydaje sie, ze jej sie tam podoba, bo wysiada z samochodu usmiechnieta i bez problemu przechodzi do rak pani wychowawczyni. Wychodzi do domu rowniez zadowolona, wiec mamy nadzieje, ze to znak, ze jest jej tam dobrze. Raczkuje, wstaje, chodzi wzdluz mebli i przy sprzetach. Wszedzie jej pelno, otwiera szafki, wyciaga graty, tlucze i szarapie. Wykloca sie jak dzika, nie popuszcza, jak czegos bardzo chce. Towarzyska i usmiechnieta, lubi ludzi, lubi jak cos sie dzieje.
Rozwojowo jest OK, choc dla mnie kazda wyzyta w szpitalu to mala trauma. USG serduszka pokazalo, ze szpara miedzy komorami w zasadzie sie zrosla, to co zostalo albo do konca sie zasklepi albo tak zostanie, ale nie bedzie mialo zadnego wplywu na jej zdrowie lub komfort zycia. Motorycznie jest ok. Ostatnio konsultowalam Lile z osteopata-fizjoterapeuta i poki co nie ma potrzeby interweniowac. Pani psycholog tez zadowolona. Ja wyczulona i byc moze szukam dziury w calym. Bacznie ja obserwuje i sama siebie ganie, ze chyba za duzo wymagam i doszukuje sie problemow zamiast po prostu dac Malej czas.
Ja zalatana i zmeczona. Praca na pelen etat, dojazdy, Liluska, dom... Maz bardzo duzo pracuje, wiec wszystko na mojej glowie. Troche mnie to przerasta i czesto gesto wyje z bezsilnosci. Na dluzsza mete tak sie nie da. Do tego niepokoj zwiazany z Ukraina i kryzysem, jakis taki marazm i dol.
Oby sytuacja sie troche uspokoila, bo ciezko jest.
Ku pamieci i na szybko. 10.650 kg i 84 cm charakternej pannicy. Biega jak fryga, wszedzie jej pelno. Nic jej nie umnkie i chce wszystkiego dotknac i posmakowac. 14 zebow i wyrzynajace sie dolne trojki. Typowa sowa. Chodzi spac bardzo pozno (ok. 22 przy dobrych wiatrach), ale noce calusienkie przesypiane (rano dzwigiem trzeba panienke podnosic, bo sama to spi do 8.30-9.00). Bardzo duzo rozumie, gorzej z mowieniem, choc pojedyncze slowa sie pojawiaja no i komentarz w jej wlasnym narzeczu jest. Buzia jej sie nie zamyka:-)
Za 10 dni wracamy do zlobka. Zobaczymy, czy nie zapomniala, co i jak. Przed wakacjami chodzila bardzo chetnie, a jak bedzie teraz, to sie okaze.
Ja w kiepskim stanie. Za kilka dni wizyta u psychiatry i chyba wracam do antydepresantow. Bez wspomagaczy farmakologicznych sie nie obejdzie.
Mialam to samo na poczatku swojej ciazy, wieczny stres, potrafiłam budzić się o 3 nad ranem z walącym sercem i tak chodzic potem caly dzien na ciągłym nerwie, dopiero gdzies w połowie mi to przeszlo. Popatrz na to z tej strony, ze wiesz, co poszlo nie tak w pierwszej ciazy i teraz mozesz podjąć wszelkie kroki, zeby nie dopuścić do tej sytuacji. Trzymam kciuki!
Mnie do tej pory męczy tachykardia. A jak mały położy się gdzieś w okolicy tchawicy to ciężki tchu złapać. Nie jest łatwo w późniejszym okresie jest tylko gorzej. Masz takie same myśli jak ja też się wypieralam że w ciąży nie jestem,bałam się ha stracić. Na ludzi z pracy uwagi nie zwracaj ty się liczysz nie oni. Ja się balam iść na L4 bo ciągle myśli były że zaraz poronie. Ale pojęcie na L4 w 19 tc było idealne w samą porę.