Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania A czas ucieka..
Dodaj do ulubionych
1 2
WSTĘP
A czas ucieka..
O mnie: prawie 30 lat.. Żona najwspanialszego mężczyzny na świecie.
Czas starania się o dziecko: od grudnia 2012r.
Moja historia: O dziecku myślę już od dawna, właściwie już jako nastolatka czułam instynkt macierzyński. Życie niestety potoczyło się tak, że to tej pory nie mam dzieci.. Kiedyś dużo czytałam o adopcji i stwierdziłam, że jeśli nie będę mogła mieć swoich dzieci, to je po prostu adoptuję.. Prorocze słowa..?
Moje emocje: odkąd pamiętam zawsze chciałam mieć dzieci. Od grudnia rozpoczęliśmy starania.. I cisza.. W marcu wizyta u ginekologa (cytologia), wspomniałam o dziecku, więc lekarka zrobiła mi usg. Jeden jajnik inaczej ułożony, ponoć wyglądał nieciekawie (pani ginekolog przypuszczała, że po owulacji nie doszedł do siebie) ale z drugim wszystko ok, więc mam działać. Z miesiąca na miesiąc jest ze mną coraz gorzej.. psychicznie..

18 sierpnia 2013, 13:27

Od wczoraj jestem sama w domu. Mąż pojechał po swoich rodziców do cioci, a to ponad 400 km, więc wróci wieczorem. Ja nie mogłam jechać, bo wczoraj musiałam być w pracy, a do tego dostałam okres i kiepsko się czuję. Wiedziałam, że @ przyjdzie, bo ten miesiąc odpuściliśmy. Musiałam odpocząć. Ostatnio nie czuję się najlepiej, często płaczę, przestaję wierzyć w to, że doczekamy się własnych dzieci. Ale nie wyobrażam sobie życia tylko we dwoje. I o ile ja jestem otwarta na adopcję (po prostu traktuję to jako jedną z dróg do macierzyństwa) to M nie chce o tym słyszeć.. Twierdzi, że nie będzie chyba umiał pokochać "obcego" dziecka..
I chyba bardziej z tym nie potrafię sobie poradzić. NIE WYOBRAZAM SOBIE ŻYCIA BEZ DZIECKA!!!
Pewnie dziwicie się dlaczego tak łatwo "decyduję" się na adopcję? Przecież tyle osób tu walczy latami o własne dziecko, a ja tak łatwo się poddaję..? Tak właśnie uważa mój M. Gdy tylko o tym wspominam, on twierdzi, że nie chcę walczyć o nasze dziecko.
Znam osobę która została adoptowana. Mam taką osobę w dalszej rodzinie.
I może dlatego nie boję się, jak twierdzą niektórzy ludzie, że nie wiadomo, co z takiej osoby wyrośnie. Moje własne dziecko też może wpaść w złe towarzystwo i zostać alkoholikiem lub narkomanem. W ogóle to zawsze mnie irytują takie uogólnienia!
Zresztą, dzieci nie są naszą własnością. Są nam powierzone w opiekę, a my możemy się starać jak najlepiej wykonać to zadanie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2013, 13:40

18 sierpnia 2013, 14:02

Jestem osobą wierzącą, choć chyba nie tak, jak bym tego chciała.. Jako nastolatka modliłam się do św. Józefa o dobrego męża. Gdy poznałam M, nie była to z mojej strony miłość od pierwszego wejrzenia:) Ale M był nieugięty :) A ja miałam mętlik w głowie, z jednej strony nie kochałam go, ale też nie chciałam, żeby sobie poszedł.. Płakałam i modliłam się o właściwy wybór. Potem miałam niegroźny wypadek. M cały czas przy mnie, bardzo mi pomagał. Nawet moja mama była pod wrażeniem:) I nagle przyszło olśnienie!:) Właśnie tą swoją ofiarnością, delikatnością, czułością mnie do siebie przekonał. Rok później wzięliśmy ślub:). Po co ja to piszę? Bo myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a modlitwa może działać cuda..
Od jakiegoś czasu modlę się do Św. Rity (patronki od spraw trudnych i beznadziejnych)o dziecko. o ile najpierw prosiłam o to, żebym mogła zajść w ciążę, tak ostatnio, po przemyśleniach - modlę się o to, żebyśmy doczekali się jak najszybciej maleństwa, a jeśli to ma być adopcja, to żeby mój M też się na to zgodził.
I po tygodniach buntu i płaczu poczułam się dziwnie spokojna..
Póki co, 26 sierpnia czeka mnie wizyta u pani ginekolog. Jeśli znowu nie dowiem się jakichś konkretów, będę musiała poszukać nowego lekarza..

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2013, 14:06

18 sierpnia 2013, 20:25

Mężulek już wrócił :) Nie mogłam się doczekać, choć to tylko niecałe 2 dni. Bardzo rzadko się rozstajemy i jakoś mi tak smutno było samej w domu.
A do tego po powrocie mój M mi powiedział, że podczas powrotu do domu rozmawiał ze swoimi rodzicami o naszych staraniach o dziecko. To znaczy bez jakichś szczegółów, tylko tyle, że się staramy, ale to może trochę potrwać i że czeka mnie wizyta u lekarza. Mam wspaniałych teściów i zawsze byli bardzo taktowni, nigdy się do niczego nie wtrącali i nie dopytywali. Czasami tylko, gdy składali mam życzenia to życzyli dzieci, ale to zawsze z życzliwości. Od jakiegoś czasu, mówią tylko tyle, żeby nam się spełniły nasze marzenia i nic więcej. Na pewno się domyślali, że coś jest nie tak (mamy już kilkuletni staż małżeński). Ale nigdy o nic nie pytali. Nie wiedzą od kiedy staramy się o dziecko i dlaczego wcześniej zwlekaliśmy z tą decyzją. I niech tak pozostanie. W każdym razie powiedzieli, że trzymają kciuki i jeśli będą potrzebne pieniądze na leczenie to możemy na nich liczyć.
Jestem im za to bardzo wdzięczna! I mojemu M też! Ja nie byłabym w stanie rozmawiać na ten temat i pewnie bym się rozpłakała. Kiedyś podczas rozmowy ustaliliśmy, że jak się nadarzy okazja, to M z nimi porozmawia. Uff! Ulżyło mi trochę..
Teraz jeszcze moi rodzice, ale to już ja sama..

20 sierpnia 2013, 08:30

O ile przez cały wczorajszy dzień miałam dobry humor, to wieczorem dopadł mnie dół. Wyszłam z łazienki i mówię do męża, że kładę się spać. On popatrzył na mnie i mówi: "Co się dzieje? Dlaczego jesteś smutna?". A ja: "Nie jestem, po prostu spać mi się chcę". On: "Nie kłam. Mów o co chodzi." Ja: "O nic.". On: "Ok. Widzę, że nie będzie łatwo". Wyłączył komputer i przyszedł do mnie. Przed moim mężem nigdy niczego nie da się ukryć. W jego przypadku nie sprawdza się reguła, że faceci są skryci i nie lubią rozmawiać. To ja zawsze miałam z tym trudności. Ale teraz z perspektywy czasu wiem, że mój problem polegał na tym, że w dzieciństwie często nie czułam się wysłuchana i zrozumiana, więc przestałam mówić o sobie. Tak było łatwiej. Lepiej dusić wszystko w sobie niż być wściekłą na siebie, że się otworzyłam, a później ktoś powiedział, że wymyślam sobie problemy. Ale mój mąż jest inny, zawsze potrafił słuchać, nigdy mnie nie osądzał.
Popłakałam sobie trochę, pomarudziłam, o tym jak mi źle bez dziecka i tak przytuleni w końcu usnęliśmy. Rano powiedziałam mu, że przez moje wczorajsze humory nie dokończył pracy przy komputerze, a on na to: "Dzisiaj dokończę. Ty jesteś ważniejsza." I jak tu nie kochać takiego mężczyzny? :)

26 sierpnia 2013, 23:05

10 dc. Byłam dzisiaj przed pracą u ginekologa. Zapytałam ją wprost, co się tak naprawdę dzieje z tymi moimi jajnikami. Zrobiła mi usg. I ponoć nie jest tak źle, jak mi powiedziała ostatnio. Endometrium 6 mm. Lewy jajnik czysty, na prawym prawdopodobnie mała torbiel lub pęcherzyk przed owulacją (tego nie potrafiła stwierdzić). Mam się tym wszystkim nie przejmować. Przepisała mi jeszcze Gynoflor, bo po ostatnim serduszkowaniu mam podrażnienia.
I tu mam do Was pytanie dziewczyny? Bo oczywiście nie zapytałam :) Czy w czasie stosowania Gynofloru możemy się starać o maluszka? Bo po zakończonej kuracji będzie już najprawdopodobniej po owulacji. I jak ja mam mieć dobry humor..?
Zapytałam się oczywiście o badania hormonalne. Ale ginekolożka powiedziała, że najpierw mąż ma zrobić badania nasienia i jeśli wyniki będą ok, to po nowym roku połozy mnie na kilka dni na oddział i przebada. Bez wyników nasienia męża nie chce mnie w tym roku widzieć, no chyba, że będę w ciąży, czego mi bardzo życzy:) Mam się na razie nie stresować:) W ogóle jakaś była dla mnie dużo przyjemniejsza niż ostatnio i całkiem miło się z nią gadało:)
Kiedy powiedziałam mężowi o badaniu nasienia, widziałam przerażenie w jego oczach ;) Ale oczywiście pójdzie:) Muszę się tylko dowiedzieć jak to wygląda w naszym laboratorium.
Wczoraj wieczorem długo rozmawialiśmy o nas, o czekaniu na dziecko i o przyszłości. M powiedział, że ostatnio często nad tym wszystkim myślał i nie mówi nie adopcji, jeśli okaże się, że nie będziemy mogli mieć własnego dziecka! Nie wierzyłam własnym uszom, bo jeszcze niedawno kategorycznie się na to nie zgadzał.
Tego mi trzeba było! Od razu wrócił mi dobry humor:) Bo wiem, że doczekamy się w końcu dziecka. Tylko nie wiem jeszcze kiedy i jaką droga do nas przyjdzie :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 sierpnia 2013, 23:17

1 września 2013, 16:34

Wczoraj cały dzień spędziliśmy w górach. Kocham góry! Naładowałam akumulatory.
Miałam też w końcu okazję porozmawiania z moją mamą. Trudno mi było się przełamać, ale poczułam ulgę,gdy o wszystkim jej powiedziałam. Mogę liczyć na jej wsparcie.
Wczoraj prawdopodobnie miałam owulację (rano pobolewał mnie jajnik, a dzisiaj zauważyłam, że śluz nie jest już taki rozciągliwy, jak wczoraj). Tylko skoku tempki jakoś za bardzo nie widać. Poczekam do jutra. Bolał mnie prawy jajnik (zawsze prawy mnie boli). A ponoć to na prawym mam małą torbiel.. I czy ja w ogóle mam owulacje?! Nie chce mi się teraz tego roztrząsać. I tak w tym miesiącu nie mieliśmy za dużo okazji do serduszkowania. Nie nastawiam się na ten miesiąc. Poczekam spokojnie(?) do okresu i zrobię hormony, a mąż i tak musi zrobić badania nasienia.

2 września 2013, 08:47

Mój organizm wariuje. Rano podczas mierzenia tempki byłam pewna, że będzie skok. A tu spadek z 36,55 na 36,35. Nic nie rozumiem. Ból owulacyjny był w sobotę rano, śluz już wczoraj z bardzo rozciągliwego zmienił się na wodnisto-kremowy.. Ale tempka nie potwierdza owulacji.. Teraz znowu zaczął mnie boleć jajnik. Czy mogło być tak, że sobotni spory wysiłek w górach (zrobiliśmy ponad 20 km) zahamował owulkę i mój organizm przygotowuje się do niej jeszcze raz? Może daje mi szansę na poprawę kiepskiej ilości serduszek w tym miesiącu?;-)
Czekam na jutrzejszy pomiar..

Wiadomość wyedytowana przez autora 2 września 2013, 08:47

2 września 2013, 22:02

Testów owulacyjnych jednak nie kupiłam :). Nie będę się niepotrzebnie nakręcać. Miałam w końcu trochę odpuścić :). Poczekam na wyniki męża.

6 września 2013, 08:32

Mąż umówił się na badanie nasienia na wtorek. Ma je dostarczyć w ciągu pół godziny. W ogóle to w laboratorium powiedzieli, że nie mają pomieszczenia, gdzie można to zrobić. Dla męża to nawet lepiej, zresztą mieszkamy niedaleko szpitala. Nie ma problemu. Ale tak sobie pomyślałam - a co z osobami, które mieszkają poza miastem? Toaleta?! To jest po prostu żenujące. Beznadziejna polska służba zdrowia!!!
Jeszcze jedno. Wszędzie czytałam, że ma być od 3 do 5 dni wstrzemięźliwości. A u nas powiedzieli, że minimum 5, a im dłużej, tym lepiej. Może mają jakąś inną metodę badań? W każdym razie znaleźliśmy złoty środek - czekamy równo 5 dni :).
Odpoczywam w tym cyklu od starań. Uspokoiłam się. Praktycznie cały okres płodny był bez serduszkowania (mieliśmy mnóstwo spraw na głowie i ciągłe wyjazdy, więc zwyczajnie nie było ochoty)i przynajmniej nie doszukuję się objawów ciąży. Stwierdzam też, że przytulanko na luzie, bez uporczywych myśli, że musimy, bo może akurat teraz zajdę, jest duuużo przyjemniejsze!:)
A jutro znowu w jedziemy w góry. Zresztą mam plan ). Ułożyłam tak długą trasę, że po powtocie do domku mężowi nie będą w głowie amory, tylko zmęczony grzecznie pójdzie spać).

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2013, 08:41

11 września 2013, 20:40

Mamy już wyniki nasienia męża. W naszym laboratorium robią tylko podstawowe badania. Nie wiem co myśleć.. Wyniki wyglądają na beznadziejne.. Wiem, jeden wynik od niczym jeszcze nie świadczy..
Objętość: 4ml barwa żółtawa
Klarowność: lekko mętna
Odczyn: zasadowy
Czas upłynnienia > 30 min
Komentarz: stwierdzono pojedyncze plemniki w bezruchu
leukocyty 0-2 wpw

Mąż niby się dzielnie trzyma, ale widzę, że jest mu ciężko. Staram się go wspierać najlepiej, jak potrafię. Wczoraj rozmawialiśmy do północy. Kurcze, jak ja bym chciała, żeby z jego strony było wszystko dobrze! Mąż przeprosił mnie wczoraj, że być może przez niego nigdy nie będę w ciąży. A ja mu powtarzam już od kilku tygodni, że nie muszę, że zależy mi na dziecku, ale przecież może ono dotrzeć do nas inną drogą! Ale nie będę naciskać..
Dzisiaj miał łzy w oczach, jak opowiadał mi, ze gdy wracał z pracy, to zatrzymał się na pasach, żeby przepuścić młodego mężczyznę z malutką dziewczynką. Tak bardzo ni go szkoda!
Przypomnieliśmy sobie też, że w rodzinie M, były przecież przypadki bezpłodności ze strony mężczyzn (trzech kuzynów M). I przez to mąż boi się jeszcze bardziej..
A ja? Może to dziwne, ale trochę poczułam ulgę, że może w końcu poznamy przyczynę dlaczego do tej pory nie doczekaliśmy się dziecka.
A moje przeczucia? Czyżby się sprawdzały..?
Teraz będziemy szukać urologa. Chcemy dowiedzieć się co dalej..

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 września 2013, 20:53

11 września 2013, 23:25

Jakie są nasze granice? Na co się zgodzimy, a na co nie? Wiem. Nigdy nie zgodzę się na dawcę nasienia. Bo to byłoby tylko moje dziecko i wielki egoizm z mojej strony. I ciągle zastanawiałabym się, czy mój M tak naprawdę kocha to dziecko, czy zgodził się na dawcę tylko dla mnie.. Miałabym poczucie, że skrzywdziłam męża. Jeszcze niedawno M powiedział, że by się na to zgodził, ale dzisiaj, gdy zaczęłam drążyć temat- przyznał się, że ta opcja odpada.
Nie myślcie, że uważam korzystanie z nasienia dawcy za coś złego. Nie. Tylko myślę, że każdy powinien postępować zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami. Nic na siłę..

12 września 2013, 08:07

Właśnie. Też bym chyba tego nie zniosła, że podczas jakiejś kłótni z mężem mogłabym usłyszeć, że to przecież nie jego dziecko i że on nie potrafi kochać, bo ciągle myśli po kim ono ma takie geny..
To miał być oczywiście komentarz :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 września 2013, 08:07

18 września 2013, 08:21

Wczoraj byliśmy u urologa. Myślę, ze ten lekarz, to dobry wybór. Sympatyczny, bardzo uprzejmy i z poczuciem humoru, już po chwili rozmawialiśmy z nim, jakbyśmy się znali od lat. I co ważne - zajmuje się leczeniem niepłodności. I to by było na tyle, jeśli chodzi o dobre informacje.
Lekarz obejrzał wyniki nasienia, zrobił Mężowi usg, przeprowadził obszerny wywiad. I wyszło:
1. Mąż w wieku 6 lat miał zabieg (tzw. "uciekające jąderko"). Za późno, bo teraz takie zabiegi robi się w pierwszym roku życia (ale to były lata 80-te, więc czego oczekiwać). Tylko wkurza to, że przecież chodził na bilanse i żaden konował niczego wcześniej nie zauważył!!!
2. Przechodził świnkę.
3. W rodzinie Męża były przypadki niepłodności.
4. Operowane jądro powoduje osłabienie tego zdrowego.
5. Na jednym jądrze są żylaki (najprawdopodobniej Męża czeka zabieg, czego mój M strasznie się boi).
Mąż ma teraz zrobić hormony i posiew. Jest tego trochę! I dostał całą listę suplementów.
Lekarz nie owijał w bawełnę i powiedział, że nie wygląda to dobrze, ale dopiero po wynikach hormonów, będzie nas straszył :). Powiedział, żeby na razie nie przekopywać internetu i się nie nakręcać. Im mniej wiemy, tym lepiej śpimy:)
Mąż jest bardzo przygnębiony tymi wiadomościami.. Próbuje go pocieszać, ale chyba kiepsko mi to wychodzi.
Perspektywa długiego leczenia mnie przeraża.. Bo ile to będzie trwało? Ile lat? Pragnę dziecka teraz. Tyle czasu już na nie czekam..
Może wyda Wam się to dziwne, ale myślę sobie, że wolałabym już teraz pójść do ośrodka adopcyjnego, bo ta cała procedura też długo trwa, a przynajmniej wiedziałabym, że będziemy mieli dzieciaczka. Czuję, że moje życie jest zawieszone w próżni, a ja nie chcę dalej czekać, Coraz mniej mam wiary w to, że doczekamy się własnego dziecka..
Już nawet od jakiegoś czasu nie modlę się o to, żebym mogła urodzić nasze dziecko, ale, jeżeli ma ono przyjść do nas inną drogą, to żeby mój Mąż, to jak najszybciej zrozumiał..

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 września 2013, 08:48

20 września 2013, 23:17

Dzisiaj mój Mąż ma urodziny. Po pracy pobiegłam po mały prezent. Drobnostka - żel pod prysznic + coś słodkiego. U mnie w rodzinie od wielu lat panuje zwyczaj, ze na prezenty kupuje się jakieś drobiazgi. W domku oczywiście toast, tylko, że z racji tego, że od kilku dni jesteśmy przeziębieni, wpadłam na pomysł, żeby w literatkach rozpuścić saszetki Theraflu :) Szkoda, że nie widziałyście miny mojego Męża, gdy spróbował owego "szampana" :) Dopadła nas jakaś głupawka i śmialiśmy się z tego do łez :)
Dziś 3 dc. Okres oczywiście przyjęłam na spokojnie, bo nie mogło go nie być.. Następne też przecież przyjdą.. Ale z @ przyszło też pozytywne nastawienie do życia :)

Odkąd powiedziałam mojej mamie jak się mają nasze sprawy w kwestii dziecka jest mi dużo lepiej. Prawie codziennie rano do siebie dzwonimy i rozmawiamy. Po wielu latach zaczęłam szczerze z nią rozmawiać i nasze relacje bardzo się poprawiły. Dobrze tak komuś się wygadać! Nawet nie wiem, dlaczego wcześniej nic jej nie mówiłam, skoro wiedziałam, ze będę mogła na nią liczyć. Mama powiedziała mi coś ważnego, że dla nich to też nie ma znaczenia, czy urodzę dziecko, czy je adoptujemy, bo to i tak będzie ich wnuk! Tylko, że ja wiedziałam, że dla moich rodziców to nie będzie problemem, a pomimo to, nie miałam odwagi o niczym mówić. Dziwna jednak jestem.. A moja mama już od długiego czasu modli się o dziecko dla nas, choć nie wiedziała, dlaczego do tej pory go nie mamy.

Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że ostatnie miesiące to było tylko w kółko myślenie o potomku.. Zaniedbałam swoje pasje. Wcześniej potrafiłam godzinami siedzieć nad mapami i wytyczać nowe trasy w górach. Tak, mam hopla na punkcie kupowania map, analizowania ich i układania tras :). Mam całą stertę atlasów, książek o górach i map. Wolę to niż kupowanie ubrań :).
Za tydzień mamy urlop. Wyskoczymy gdzieś na kilka dni. Miały być nasze ukochane Bieszczady, ale to drugi koniec Polski i spory wydatek, a niestety nasze oszczędności powoli topnieją w związku z leczeniem Męża. Ustaliliśmy, że zwiedzimy Masyw Śnieżnika, który miałam w planach od zeszłego roku.

Czekamy teraz do środy na wyniki Męża i w czwartek jedziemy znowu do urologa. Mąż "oswoił" się z tym, że prawdopodobnie czeka go zabieg i mówi, że zrobi wszystko, co jest możliwe, żebyśmy mogli mieć własne dziecko. Nauczka na przyszłość dla mnie - nie panikować i nie naciskać, tylko modlić się i spokojnie czekać - M musi mieć czas, żeby wszystko sobie poukładać..

Zaczynam widzieć efekty modlitwy do św. Rity. Wierzę, że to przez jej wstawiennictwo do Boga, znaleźliśmy przyczynę tego, że to tej pory nie zaszłam w ciążę, trafiliśmy na dobrego lekarza. Zbliżyliśmy się z mężem jeszcze bardziej do siebie, wróciliśmy do codziennej wieczornej wspólnej modlitwy.

Wiadomość wyedytowana przez autora 20 września 2013, 23:55

22 września 2013, 22:34

Zaczyna się. Moja ulubiona pora roku. Uwielbiam jesień! Nawet taką pochmurną jak dzisiaj. Powoli zieleń zamienia się w brązy, żółcie i czerwienie. Naliczyłam po drodze kilkadziesiąt saren.
Mieszkam, w bloku, ale na skraju miasta, prawie pod lasem, więc czuję się jak na wsi. Cisza i spokój. Wiosną, nad ranem budzą nas kosy, wieczorem śpiewają słowiki. A pod bloki często podchodzą właśnie sarny.
Zrobiliśmy sobie dzisiaj wycieczkę do Decathlonu. Ponad 200 km samochodem. Kupiłam nowe buty, bluzki, ciepły polar i czołówki. To jedyny sklep, w którym lubię robić zakupy. Myślę teraz już tylko o urlopie! :)

24 września 2013, 10:11

Prysnął mój dobry humor.. Jestem zła! Od wczoraj próbujemy dodzwonić się do lekarza i umówić na wizytę na czwartek i za każdym razem włącza się automatyczna sekretarka.. A tak mi zależało, żeby jeszcze przed urlopem ustalić, co dalej..

26 września 2013, 23:31

Wczoraj po południu odebraliśmy wyniki męża. Cały wieczór przepłakałam.. Z posiewu wyszło jakieś badziewie, tzn. bakterie, do tego ma toxoplazmozę i podwyższone FSH. Wizyta u lekarza też już nie była taka miła. Trwała dosłownie 5 minut. I trochę się wkurzyłam, bo potraktował nas.. byle jak.. Lekarz obejrzał wyniki, przepisał M antybiotyki i lek sterydowy. Pytam go: A co ze mną? Czy ja też mam brać antybiotyk?
Lekarz, że nie.
Ja: Na pewno? Przecież jeśli ja mam też zakażenie bakteryjne, to będę męża znowu zarażać.
Lekarz: Właściwie to może pani zrobić posiew z pochwy.
Czy ja jestem lekarzem?! To ja mam lekarzowi mówić, co ma robić?!
Za trzy miesiące M na powtórzyć badanie nasienia. Za trzy dłuuugie miesiące...
A czas ucieka...

Jeszcze jedno? Czy posiew z pochwy może zrobić tylko ginekolog? Czy można kupić gdzieś tą szpatułkę i zanieść ją do laboratorium?

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września 2013, 23:50

27 września 2013, 08:57

Dzwoniłam do laboratorium. Niestety, nie robią posiewu na miejscu. Muszę iść do swojej ginekolog. Szkoda, bo teraz nie wiem, ile będę musiała czekać na wizytę.. Dziękuję Kajaoli za podpowiedź :) Tak właśnie myślałam, żeby też zrobić badania na toxoplazmozę, a oprócz tego posiew z moczu, morfologię krwi i cukier (który mam badać co roku, a już mi 2 lata zleciały od ostatniego wyniku :). Jak już maja upuszczać ze mnie tyle krwi, to przynajmniej niech tylko raz kłują :)

28 września 2013, 00:25

Udało mi się umówić do ginekolog na poniedziałek rano i powiedziała, że mnie przyjmie na NFZ. Cud jakiś chyba! :) Biorę to za dobrą kartę!

A tak w ogóle to rozpoczynam dzisiaj 2-tygodniowy urlop :) Trzeba było to uczcić dobrym winkiem, więc siedzę teraz przed komputerem i czuję jak mi fajnie wiruje w głowie :). Jutro mąż zaczyna antybiotykoterapię, by pozbyć się wrednej bakterii, więc dzisiaj ostatni dzwonek, by sobie zaszaleć z alkoholem :) Leki męża to koszt 300 zł! Masakra jakaś.. Mam nadzieję, że nasz budżet wytrzyma długie leczenie..

Dzisiaj Mąż powiedział, że jeśli w styczniu wyniki nasienia wyjdą źle, to udajemy się do ośrodka adopcyjnego szukać naszej córeczki :) On będzie leczył się dalej (ale już bez nerwów), żeby nasze adoptowane dzieciątko doczekało się rodzeństwa.
Ale teraz przez te 2 tygodnie chce odpocząć i wszystko sobie poukładać. Mam zakaz mówienia o badaniach i naszych staraniach. Tak to przynajmniej zrozumiałam. Ok.
Dobrze, że Wy mi nie dajecie takiego zakazu :-)

Wiadomość wyedytowana przez autora 28 września 2013, 00:30

30 września 2013, 19:01

Po wczorajszym 23 km spacerze po górach, nie mogłam rano podnieść się z łóżka. Nie myślałam, że aż tak będą bolały mnie dzisiaj mięśnie.. Aż Mąż się ze mnie śmiał, że nie będę mogła u lekarza na "samolot" wejść! Ale dałam radę! Oczywiście źle zrozumiałam pielęgniarkę i przyszłam o godzinę za wcześnie:). Musiałam przyjść jeszcze raz (mam blisko). Pokazałam lekarce wyniki męża i powiedziała, że z takimi wynikami to bez sensu się leczyć i tracić czas, tylko lepiej udać się do kliniki na in vitro.. Pobrała materiał na posiew i kazała mi wrócić, gdybym ja też miała bakterie, przepisze mi antybiotyk. Potem szybko pojechałam do laboratorium ma badania. Cały zestaw: morfologia, cukier, posiew z pochwy i moczu, badanie na toxoplazmoze. Tyle. Na szczęście trafiłam, tak, że było mało osób i już po 10:00 miałam wszystko pozałatwiane.

A co do opinii mojej ginekolog.. Jakoś nie chciało mi się wdawać z nią w dyskusje. Powiedziałam tylko tyle, że mąż ma teraz miesięczną kurację antybiotykami, a po następnym badaniu nasienia, zobaczymy, co dalej.. Tak sobie pomyślałam, że ona to się chyba nie bardzo orientuje w diagnostyce niepłodności u mężczyzn, skoro na podstawie jednego badania wydaje wyrok..
Cóż, tak wygląda leczenie na prowincji - ginekolodzy są tylko od przepisywania tabletek antykoncepcyjnych..
1 2