I chyba bardziej z tym nie potrafię sobie poradzić. NIE WYOBRAZAM SOBIE ŻYCIA BEZ DZIECKA!!!
Pewnie dziwicie się dlaczego tak łatwo "decyduję" się na adopcję? Przecież tyle osób tu walczy latami o własne dziecko, a ja tak łatwo się poddaję..? Tak właśnie uważa mój M. Gdy tylko o tym wspominam, on twierdzi, że nie chcę walczyć o nasze dziecko.
Znam osobę która została adoptowana. Mam taką osobę w dalszej rodzinie.
I może dlatego nie boję się, jak twierdzą niektórzy ludzie, że nie wiadomo, co z takiej osoby wyrośnie. Moje własne dziecko też może wpaść w złe towarzystwo i zostać alkoholikiem lub narkomanem. W ogóle to zawsze mnie irytują takie uogólnienia!
Zresztą, dzieci nie są naszą własnością. Są nam powierzone w opiekę, a my możemy się starać jak najlepiej wykonać to zadanie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2013, 13:40
Od jakiegoś czasu modlę się do Św. Rity (patronki od spraw trudnych i beznadziejnych)o dziecko. o ile najpierw prosiłam o to, żebym mogła zajść w ciążę, tak ostatnio, po przemyśleniach - modlę się o to, żebyśmy doczekali się jak najszybciej maleństwa, a jeśli to ma być adopcja, to żeby mój M też się na to zgodził.
I po tygodniach buntu i płaczu poczułam się dziwnie spokojna..
Póki co, 26 sierpnia czeka mnie wizyta u pani ginekolog. Jeśli znowu nie dowiem się jakichś konkretów, będę musiała poszukać nowego lekarza..
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2013, 14:06
A do tego po powrocie mój M mi powiedział, że podczas powrotu do domu rozmawiał ze swoimi rodzicami o naszych staraniach o dziecko. To znaczy bez jakichś szczegółów, tylko tyle, że się staramy, ale to może trochę potrwać i że czeka mnie wizyta u lekarza. Mam wspaniałych teściów i zawsze byli bardzo taktowni, nigdy się do niczego nie wtrącali i nie dopytywali. Czasami tylko, gdy składali mam życzenia to życzyli dzieci, ale to zawsze z życzliwości. Od jakiegoś czasu, mówią tylko tyle, żeby nam się spełniły nasze marzenia i nic więcej. Na pewno się domyślali, że coś jest nie tak (mamy już kilkuletni staż małżeński). Ale nigdy o nic nie pytali. Nie wiedzą od kiedy staramy się o dziecko i dlaczego wcześniej zwlekaliśmy z tą decyzją. I niech tak pozostanie. W każdym razie powiedzieli, że trzymają kciuki i jeśli będą potrzebne pieniądze na leczenie to możemy na nich liczyć.
Jestem im za to bardzo wdzięczna! I mojemu M też! Ja nie byłabym w stanie rozmawiać na ten temat i pewnie bym się rozpłakała. Kiedyś podczas rozmowy ustaliliśmy, że jak się nadarzy okazja, to M z nimi porozmawia. Uff! Ulżyło mi trochę..
Teraz jeszcze moi rodzice, ale to już ja sama..
Popłakałam sobie trochę, pomarudziłam, o tym jak mi źle bez dziecka i tak przytuleni w końcu usnęliśmy. Rano powiedziałam mu, że przez moje wczorajsze humory nie dokończył pracy przy komputerze, a on na to: "Dzisiaj dokończę. Ty jesteś ważniejsza." I jak tu nie kochać takiego mężczyzny?
I tu mam do Was pytanie dziewczyny? Bo oczywiście nie zapytałam Czy w czasie stosowania Gynofloru możemy się starać o maluszka? Bo po zakończonej kuracji będzie już najprawdopodobniej po owulacji. I jak ja mam mieć dobry humor..?
Zapytałam się oczywiście o badania hormonalne. Ale ginekolożka powiedziała, że najpierw mąż ma zrobić badania nasienia i jeśli wyniki będą ok, to po nowym roku połozy mnie na kilka dni na oddział i przebada. Bez wyników nasienia męża nie chce mnie w tym roku widzieć, no chyba, że będę w ciąży, czego mi bardzo życzy:) Mam się na razie nie stresować W ogóle jakaś była dla mnie dużo przyjemniejsza niż ostatnio i całkiem miło się z nią gadało:)
Kiedy powiedziałam mężowi o badaniu nasienia, widziałam przerażenie w jego oczach Ale oczywiście pójdzie:) Muszę się tylko dowiedzieć jak to wygląda w naszym laboratorium.
Wczoraj wieczorem długo rozmawialiśmy o nas, o czekaniu na dziecko i o przyszłości. M powiedział, że ostatnio często nad tym wszystkim myślał i nie mówi nie adopcji, jeśli okaże się, że nie będziemy mogli mieć własnego dziecka! Nie wierzyłam własnym uszom, bo jeszcze niedawno kategorycznie się na to nie zgadzał.
Tego mi trzeba było! Od razu wrócił mi dobry humor:) Bo wiem, że doczekamy się w końcu dziecka. Tylko nie wiem jeszcze kiedy i jaką droga do nas przyjdzie
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 sierpnia 2013, 23:17
Miałam też w końcu okazję porozmawiania z moją mamą. Trudno mi było się przełamać, ale poczułam ulgę,gdy o wszystkim jej powiedziałam. Mogę liczyć na jej wsparcie.
Wczoraj prawdopodobnie miałam owulację (rano pobolewał mnie jajnik, a dzisiaj zauważyłam, że śluz nie jest już taki rozciągliwy, jak wczoraj). Tylko skoku tempki jakoś za bardzo nie widać. Poczekam do jutra. Bolał mnie prawy jajnik (zawsze prawy mnie boli). A ponoć to na prawym mam małą torbiel.. I czy ja w ogóle mam owulacje?! Nie chce mi się teraz tego roztrząsać. I tak w tym miesiącu nie mieliśmy za dużo okazji do serduszkowania. Nie nastawiam się na ten miesiąc. Poczekam spokojnie(?) do okresu i zrobię hormony, a mąż i tak musi zrobić badania nasienia.
Czekam na jutrzejszy pomiar..
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 września 2013, 08:47
Jeszcze jedno. Wszędzie czytałam, że ma być od 3 do 5 dni wstrzemięźliwości. A u nas powiedzieli, że minimum 5, a im dłużej, tym lepiej. Może mają jakąś inną metodę badań? W każdym razie znaleźliśmy złoty środek - czekamy równo 5 dni .
Odpoczywam w tym cyklu od starań. Uspokoiłam się. Praktycznie cały okres płodny był bez serduszkowania (mieliśmy mnóstwo spraw na głowie i ciągłe wyjazdy, więc zwyczajnie nie było ochoty)i przynajmniej nie doszukuję się objawów ciąży. Stwierdzam też, że przytulanko na luzie, bez uporczywych myśli, że musimy, bo może akurat teraz zajdę, jest duuużo przyjemniejsze!
A jutro znowu w jedziemy w góry. Zresztą mam plan ). Ułożyłam tak długą trasę, że po powtocie do domku mężowi nie będą w głowie amory, tylko zmęczony grzecznie pójdzie spać).
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2013, 08:41
Objętość: 4ml barwa żółtawa
Klarowność: lekko mętna
Odczyn: zasadowy
Czas upłynnienia > 30 min
Komentarz: stwierdzono pojedyncze plemniki w bezruchu
leukocyty 0-2 wpw
Mąż niby się dzielnie trzyma, ale widzę, że jest mu ciężko. Staram się go wspierać najlepiej, jak potrafię. Wczoraj rozmawialiśmy do północy. Kurcze, jak ja bym chciała, żeby z jego strony było wszystko dobrze! Mąż przeprosił mnie wczoraj, że być może przez niego nigdy nie będę w ciąży. A ja mu powtarzam już od kilku tygodni, że nie muszę, że zależy mi na dziecku, ale przecież może ono dotrzeć do nas inną drogą! Ale nie będę naciskać..
Dzisiaj miał łzy w oczach, jak opowiadał mi, ze gdy wracał z pracy, to zatrzymał się na pasach, żeby przepuścić młodego mężczyznę z malutką dziewczynką. Tak bardzo ni go szkoda!
Przypomnieliśmy sobie też, że w rodzinie M, były przecież przypadki bezpłodności ze strony mężczyzn (trzech kuzynów M). I przez to mąż boi się jeszcze bardziej..
A ja? Może to dziwne, ale trochę poczułam ulgę, że może w końcu poznamy przyczynę dlaczego do tej pory nie doczekaliśmy się dziecka.
A moje przeczucia? Czyżby się sprawdzały..?
Teraz będziemy szukać urologa. Chcemy dowiedzieć się co dalej..
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 września 2013, 20:53
Nie myślcie, że uważam korzystanie z nasienia dawcy za coś złego. Nie. Tylko myślę, że każdy powinien postępować zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami. Nic na siłę..
To miał być oczywiście komentarz
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 września 2013, 08:07
Lekarz obejrzał wyniki nasienia, zrobił Mężowi usg, przeprowadził obszerny wywiad. I wyszło:
1. Mąż w wieku 6 lat miał zabieg (tzw. "uciekające jąderko"). Za późno, bo teraz takie zabiegi robi się w pierwszym roku życia (ale to były lata 80-te, więc czego oczekiwać). Tylko wkurza to, że przecież chodził na bilanse i żaden konował niczego wcześniej nie zauważył!!!
2. Przechodził świnkę.
3. W rodzinie Męża były przypadki niepłodności.
4. Operowane jądro powoduje osłabienie tego zdrowego.
5. Na jednym jądrze są żylaki (najprawdopodobniej Męża czeka zabieg, czego mój M strasznie się boi).
Mąż ma teraz zrobić hormony i posiew. Jest tego trochę! I dostał całą listę suplementów.
Lekarz nie owijał w bawełnę i powiedział, że nie wygląda to dobrze, ale dopiero po wynikach hormonów, będzie nas straszył . Powiedział, żeby na razie nie przekopywać internetu i się nie nakręcać. Im mniej wiemy, tym lepiej śpimy:)
Mąż jest bardzo przygnębiony tymi wiadomościami.. Próbuje go pocieszać, ale chyba kiepsko mi to wychodzi.
Perspektywa długiego leczenia mnie przeraża.. Bo ile to będzie trwało? Ile lat? Pragnę dziecka teraz. Tyle czasu już na nie czekam..
Może wyda Wam się to dziwne, ale myślę sobie, że wolałabym już teraz pójść do ośrodka adopcyjnego, bo ta cała procedura też długo trwa, a przynajmniej wiedziałabym, że będziemy mieli dzieciaczka. Czuję, że moje życie jest zawieszone w próżni, a ja nie chcę dalej czekać, Coraz mniej mam wiary w to, że doczekamy się własnego dziecka..
Już nawet od jakiegoś czasu nie modlę się o to, żebym mogła urodzić nasze dziecko, ale, jeżeli ma ono przyjść do nas inną drogą, to żeby mój Mąż, to jak najszybciej zrozumiał..
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 września 2013, 08:48
Dziś 3 dc. Okres oczywiście przyjęłam na spokojnie, bo nie mogło go nie być.. Następne też przecież przyjdą.. Ale z @ przyszło też pozytywne nastawienie do życia
Odkąd powiedziałam mojej mamie jak się mają nasze sprawy w kwestii dziecka jest mi dużo lepiej. Prawie codziennie rano do siebie dzwonimy i rozmawiamy. Po wielu latach zaczęłam szczerze z nią rozmawiać i nasze relacje bardzo się poprawiły. Dobrze tak komuś się wygadać! Nawet nie wiem, dlaczego wcześniej nic jej nie mówiłam, skoro wiedziałam, ze będę mogła na nią liczyć. Mama powiedziała mi coś ważnego, że dla nich to też nie ma znaczenia, czy urodzę dziecko, czy je adoptujemy, bo to i tak będzie ich wnuk! Tylko, że ja wiedziałam, że dla moich rodziców to nie będzie problemem, a pomimo to, nie miałam odwagi o niczym mówić. Dziwna jednak jestem.. A moja mama już od długiego czasu modli się o dziecko dla nas, choć nie wiedziała, dlaczego do tej pory go nie mamy.
Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że ostatnie miesiące to było tylko w kółko myślenie o potomku.. Zaniedbałam swoje pasje. Wcześniej potrafiłam godzinami siedzieć nad mapami i wytyczać nowe trasy w górach. Tak, mam hopla na punkcie kupowania map, analizowania ich i układania tras . Mam całą stertę atlasów, książek o górach i map. Wolę to niż kupowanie ubrań .
Za tydzień mamy urlop. Wyskoczymy gdzieś na kilka dni. Miały być nasze ukochane Bieszczady, ale to drugi koniec Polski i spory wydatek, a niestety nasze oszczędności powoli topnieją w związku z leczeniem Męża. Ustaliliśmy, że zwiedzimy Masyw Śnieżnika, który miałam w planach od zeszłego roku.
Czekamy teraz do środy na wyniki Męża i w czwartek jedziemy znowu do urologa. Mąż "oswoił" się z tym, że prawdopodobnie czeka go zabieg i mówi, że zrobi wszystko, co jest możliwe, żebyśmy mogli mieć własne dziecko. Nauczka na przyszłość dla mnie - nie panikować i nie naciskać, tylko modlić się i spokojnie czekać - M musi mieć czas, żeby wszystko sobie poukładać..
Zaczynam widzieć efekty modlitwy do św. Rity. Wierzę, że to przez jej wstawiennictwo do Boga, znaleźliśmy przyczynę tego, że to tej pory nie zaszłam w ciążę, trafiliśmy na dobrego lekarza. Zbliżyliśmy się z mężem jeszcze bardziej do siebie, wróciliśmy do codziennej wieczornej wspólnej modlitwy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 września 2013, 23:55
Mieszkam, w bloku, ale na skraju miasta, prawie pod lasem, więc czuję się jak na wsi. Cisza i spokój. Wiosną, nad ranem budzą nas kosy, wieczorem śpiewają słowiki. A pod bloki często podchodzą właśnie sarny.
Zrobiliśmy sobie dzisiaj wycieczkę do Decathlonu. Ponad 200 km samochodem. Kupiłam nowe buty, bluzki, ciepły polar i czołówki. To jedyny sklep, w którym lubię robić zakupy. Myślę teraz już tylko o urlopie!
Lekarz, że nie.
Ja: Na pewno? Przecież jeśli ja mam też zakażenie bakteryjne, to będę męża znowu zarażać.
Lekarz: Właściwie to może pani zrobić posiew z pochwy.
Czy ja jestem lekarzem?! To ja mam lekarzowi mówić, co ma robić?!
Za trzy miesiące M na powtórzyć badanie nasienia. Za trzy dłuuugie miesiące...
A czas ucieka...
Jeszcze jedno? Czy posiew z pochwy może zrobić tylko ginekolog? Czy można kupić gdzieś tą szpatułkę i zanieść ją do laboratorium?
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września 2013, 23:50
A tak w ogóle to rozpoczynam dzisiaj 2-tygodniowy urlop Trzeba było to uczcić dobrym winkiem, więc siedzę teraz przed komputerem i czuję jak mi fajnie wiruje w głowie . Jutro mąż zaczyna antybiotykoterapię, by pozbyć się wrednej bakterii, więc dzisiaj ostatni dzwonek, by sobie zaszaleć z alkoholem Leki męża to koszt 300 zł! Masakra jakaś.. Mam nadzieję, że nasz budżet wytrzyma długie leczenie..
Dzisiaj Mąż powiedział, że jeśli w styczniu wyniki nasienia wyjdą źle, to udajemy się do ośrodka adopcyjnego szukać naszej córeczki On będzie leczył się dalej (ale już bez nerwów), żeby nasze adoptowane dzieciątko doczekało się rodzeństwa.
Ale teraz przez te 2 tygodnie chce odpocząć i wszystko sobie poukładać. Mam zakaz mówienia o badaniach i naszych staraniach. Tak to przynajmniej zrozumiałam. Ok.
Dobrze, że Wy mi nie dajecie takiego zakazu
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 września 2013, 00:30
A co do opinii mojej ginekolog.. Jakoś nie chciało mi się wdawać z nią w dyskusje. Powiedziałam tylko tyle, że mąż ma teraz miesięczną kurację antybiotykami, a po następnym badaniu nasienia, zobaczymy, co dalej.. Tak sobie pomyślałam, że ona to się chyba nie bardzo orientuje w diagnostyce niepłodności u mężczyzn, skoro na podstawie jednego badania wydaje wyrok..
Cóż, tak wygląda leczenie na prowincji - ginekolodzy są tylko od przepisywania tabletek antykoncepcyjnych..
Tylko tak mówi,że by nie pokochał.Jak by wziął w ramiona,od razu by pokochał...Z góry nie da się założyć,że nie pokocha...Ja mam 25 lat,z czego 4 lata się staram i jeszcze ani razu się nie udało...
Też myślę, żeby pokochał, ale nic na siłę.. Pozostaje modlitwa i czekanie.. Mam nadzieję, że wszystkie tu na forum w końcu doczekamy się naszych maleństw :) Oby jak najszybciej!