Trudno mi wyliczyć, który to nasz cykl starań. Licząc od lutego 2019 r., minęły ponad dwa lata. Licząc od łyżeczkowania, mija 13 miesiąc. Licząc od początku z przerwą na ciążę, mamy teraz 25 cykl starań...
W tym miesiącu mieliśmy podejść do inseminacji, ale daliśmy sobie jeszcze miesiąc lub dwa. W lutym ubiegłego roku dowiedziałam się o ciąży dzień po tym, jak zadzwoniłam umówić nas do kliniki niepłodności - dziecko zrobiło nam miłą niespodziankę, chociaż od samego początku okazało się trochę przekorne - chyba po tatusiu Wtedy udało się w 13 cyklu starań i w głębi serca liczę na to, że i tym razem uda się w 13 cyklu - tym razem licząc od zabiegu.
Dzisiaj jestem dzień po owulacji. Znam już nie tylko swój organizm, ale też swoje emocje. Po owulacji opada napięcie, związane z tym, że trzeba zaliczyć "dni bzykania" I z jednej strony wiem, że się nie uda, bo lekarz wyliczył nam szanse 2% na naturalną ciążę - w sumie nie zapytałam dlaczego. A z drugiej - ból brzucha z rana, ból głowy itp. powoduje, że znowu zaczynam się nakręcać. Jeszcze trochę i każde strzyknięcie w kościach to będzie dla mnie znak, że może się udało I tak przez kolejne kilkanaście dni - wtedy wpadnę w depresję z powodu negatywnego testu. I tak w kółko.
Chciałabym wiedzieć, że kiedyś się uda - to by mnie uspokoiło. Niestety, nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zajść w ciążę. A jeśli się uda, nie wiem, czy wszystko pójdzie dobrze. Staram się w to wierzyć - mój M. pociesza mnie, że niedługo będę spacerować z najbardziej designerskim wózkiem na dzielni Oby. Jak na razie zaczynam unikać wychodzenia z domu w "porze wózkowej", bo dołuje mnie fakt, że wszyscy wokół spacerują z wózkiem, a my - tylko we dwójkę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 kwietnia 2021, 08:09
Zaczynam zaraz 26 cykl starań. A może 27? Na pewno 13 po poronieniu. Dwa lata temu, w 30 urodziny, pierwszy raz płakałam, że nie jestem w ciąży. Czułam, że coś jest nie tak - chociaż wtedy staraliśmy się dopiero od czterech czy pięciu cykli. Nawet nie myślałam, co mnie czeka. A dzisiaj? Jestem inną osobą. Nie uśmiecham się, a na zdjęciach mam takie smutne oczy. Nie mam kontaktu prawie ze wszystkimi znajomymi, a kiedy ktoś pyta, co u mnie słychać, to mam ochotę płakać. Straciłam zainteresowanie wszystkim, co lubiłam. Ba, nawet przestały mnie denerwować rzeczy, których kiedyś nie mogłam znieść. Moje życie to teraz wegetacja. Wstaję z łóżka, piję kawę, siadam do komputera i zmuszam się do pracy, potem ogarniam coś w domu i cały dzień myślę o tym, żeby nadszedł wieczór i żebym mogła iść spać... "Tylko w snach mnie tu nie ma i tylko w snach czuję radość" - ale noc mija tak szybko...
Właściwie wiem, co daje mi nadzieję. To, że w każdym cyklu wprowadzam coś nowego, co może sprawić, że się uda. Zawsze uwielbiałam ćwiczyć, chodzić na siłownię - teraz już nie ćwiczę, bo to może utrudnić zajście w ciążę. Co za bzdura... W jednym cyklu zacznę brać olej z wiesiołka, w kolejnym - monokoncentrat z ananasa, w kolejnym - postaram się spać 7 godzin na dobę - w kolejnym - seks co dwa dni, w kolejnym - seks codziennie, w kolejnym - większa dawka Acardu, w kolejnym - zacznę brać żelazo, bo niedobór może utrudniać zajście w ciążę, w kolejnym - przestanę brać żelazo, bo nadmiar może powodować wady płodu... W kolejnym - Ovitrelle, może pomoże. W kolejnym - stymulacja CLO, to na pewno pomoże... Powoli brakuje mi pomysłów. W cyklu, który zaraz zacznę, będę popijać zioła ojca Sroki na niepłodność - to na pewno pomoże... Aha, próbowałam też cyklu z codzienną modlitwą. Nie jestem super wierząca - ale w cyklu, w którym zaszłam w straconą ciążę, RAZ przeczytałam sobie modlitwy o dziecko, znalezione w Google. I udało się. Zabawny przypadek. W udanym cyklu parę dni po owulacji śniło mi się, że zmywałam naczynia u moje znajomej. Oczywiście rano sprawdzić w senniku - "Zmywać naczynia u kogoś - oznacza powiększenie rodziny". Śmiałam się wtedy z tego, zrobiłam sobie zrzut ekranu i wysłałam mojemu M. A osiem dni później okazało się, że sennik miał rację Teraz każdego miesiąca sprawdzam sny w senniku, ale już żaden nie pokazuje ciąży. Pokazują za to śmierć, chorobę, niebezpieczeństwo, konieczność zatroszczenia się o siebie itp. Same pozytywy, hura.
Na ten moment moim największym marzeniem jest in vitro. Z zazdrością czytam na forum wpisy dziewczyn, które podchodzą do punkcji, do transferu - tak bardzo bym tego chciała. Nawet jeśli miałoby się nie udać, to wiedziałabym, że po prostu nie będę w ciąży. Chociaż wtedy pewnie chciałabym podejść kolejny raz i kolejny...
Dlaczego tak jest, że to my musimy prosić facetów na każdym etapie starań, a oni robią łaskę? Na początku proszenie się o seks w dni płodne, potem o badanie nasienia, o zmianę stylu życia na zdrowszy. Teraz już od kilku miesięcy proszę, żebyśmy podeszli do inseminacji, a później do in vitro... I niestety wiem, że nie tylko ja muszę zmagać się nie tylko z niepłodnością, ale też z facetem, który nie chce podejść do leczenia na poważnie. Nie rozumiem tego - skoro leczenia daje szansę na sukces, to dlaczego tego nie zrobić? I oczywiście ciągłe rozmowy, które nic nie dają... Rozmowy o tym, że za często mówię na ten temat. Jak mam nie mówić, skoro o niczym innym nie myślę?
Mój stan psychiczny to dzisiaj 1/10. Czuję, że nie mam już powodu, żeby wstawać z łóżka. Za parę dni przeprowadzka - i to, co lubię najbardziej, wybór dodatków do mieszkania. Niedługo będziemy mieli szczeniaka - śliczny szorstki Jack Russellek... A ja nie potrafię się cieszyć. Smutną mamę będzie miał ten piesek - ale marzę o nim od dawna i wiem, że psia dusza da mi ukojenie w cierpieniu. I będzie najbardziej rozpieszczonym psiakiem świata, bo chociaż tę jedną wyprawkę będę mogła kupić
No ale nic, trzeba wziąć się w garść i podejść do kolejnej rundy. Walki, której chyba nie mam szans wygrać.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 kwietnia 2021, 12:01
Dzisiaj rano temperatura skoczyła do 36,86 - i pomyślałam: wow, ale duży skok, może się udało! A zaraz potem: ja pier***dolę, ale jestem głupia. I w sumie racja - bo cuda może i się zdarzają, ale jakoś nigdy nie u mnie...
Ostatnio trochę obserwuję siebie z boku. Niestety, zmieniłam się w totalnego smutasa. Z większością znajomych nie mam już kontaktu, mocno ograniczyłam kontakt z najbliższymi przyjaciółmi, a ostatnio nawet z rodziną nie daję rady rozmawiać. Czuję się dobrze tylko przy moim M., najlepiej zaszyta w domu pod kocem. Z dnia na dzień jest gorzej i wiem, że to skutek niepłodności - bo prostu totalnie wycofałam się z życia. I ciągle myślę, że wrócę do normalności, jak tylko będę w ciąży. A jeśli nigdy nie będę, to czy zostanie mi tylko bycie takim samotnikiem? Chyba tak - bo nie umiem rozmawiać z osobami, które mają dzieci/ są w ciąży itp.
Z M. też nie jest idealnie. Nadal nie podejmujemy tematu inseminacji/ in vitro. Mam różne myśli... Co, jeśli on nie będzie chciał podjąć leczenia? Mamy próbować kolejne lata bez skutku? A może powinnam się z nim rozstać i zrobić sobie in vitro za granicą? Czy w ogóle jest taka opcja? Czy warto wszystko zniszczyć i zostać całkiem sama, żeby mieć dziecko? A może zmienić faceta - nieważne, że nie będę go kochała, może zrobi mi dziecko? Dziwne są te myśli i kiedy patrzę na mojego M., to mam wyrzuty sumienia. Ale czy on też je ma, uniemożliwiając mi zajście w ciążę? Jak namówić na inseminację i pewnie na in vitro faceta, który nie lubi trudnych tematów i stara się wszystko odłożyć w czasie na jakąś nieokreśloną przyszłość? Upewniam się w przekonaniu, że czekanie nic tutaj nie da - a wszystkie próby rozmowy kwituje tym, że ciągle o tym mówię... Zostaje mi czekanie na cud...?
Czuję się osamotniona, nie mam z kim porozmawiać o tym, że nie możemy mieć dziecka. Budzę się rano i chcę tylko przetrwać kolejny dzień - niech nadejdzie wieczór. Może znowu przyśni mi się, że trzymam w ramionach noworodka.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 maja 2021, 07:48
A potem płaczę. I czuję, że znowu rozpadłam się na milion kawałków i muszę powolutku się pozbierać, posklejać. Ale ta posklejana ja to już nie ja – te małe kawałki przestają do siebie pasować. Nie czuję się dobrze w swoim ciele – w ciele, które nie chce dać mi dziecka. Czasem siedzę i przez godzinę, dwie patrzę w ścianę – i nie jestem w stanie nic zrobić. A czasami wyobrażam sobie, jak po domu chodzi taki mały człowieczek i mówi do mnie "mamo".
Najśmieszniejsze jest to, że od owulacji przez około 10 dni jestem pełna nadziei – bo minęło tyle miesięcy i musi się udać, bo temperatura wygląda obiecująco, bo coś mnie zaboli w brzuchu itp., bo mam większy apetyt, bo nie mam apetytu, bo mam złą cerę, bo mam ładną cerę… Były już wszystkie opcje i wszystkie objawy. I jakoś żaden nie był ciążowy.
Dwa lata temu, w swoje 30. urodziny płakałam, że nie mogę zajść w ciążę – staraliśmy się wtedy od 4-5 miesięcy.
Rok temu, w 31. urodziny, rozpaczałam po stracie dziecka. Maluszek odszedł w 10 tygodniu, dwa miesiące przed moimi urodzinami. Z drugiej strony myślałam – raz się udało, musi udać się i drugi raz. Teraz miałby (albo miałaby?) siedem miesięcy, niesamowicie jest o tym myśleć.
Za parę dni 32. urodziny. Jestem już inną osobą – patrzę w lustro i widzę smutną dziewczynę, która ma łzy w oczach, zmarszczki, oczy pozbawione blasku. I nie ma już nadziei na to, że kiedyś urodzi dziecko.
Co będzie w 33. urodziny? Czwarty rok rozpaczliwych starań, a może mnie już nie będzie? Zmuszam się do życia, wolałabym już jutro się nie obudzić. Po co mam żyć, skoro każdy dzień jest tak smutny i beznadziejny?
I te ciągłe kłótnie z M… Czy kiedyś przekona się do leczenia?
Dlaczego to spotkało akurat nas? Przecież bylibyśmy dobrymi rodzicami, kochającymi dziecko ponad wszystko. Rozpieszczałabym je jak szalona.
No nic, trzeba wziąć się w garść i zacząć kolejny cykl starań. Który to już będzie? 14 po poronieniu, a łącznie... 28?
Boże, 32 lata!!! :o
Parę dni temu nastąpił u nas przełom. O ile rozmowy na temat niepłodności to był temat tabu, o tyle chyba coś się zmieniło. Podczas spaceru parę dni temu powiedziałam, że umówię się do innej kliniki niepłodności, może coś innego powiedzą. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy M. powiedział, że idzie ze mną! :o A już straciłam nadzieję…
No to poszliśmy… Pani doktor powiedziała, że u mnie wszystko jest idealnie i że przyczyny musimy szukać u Pana, więc zaleciła rozszerzone badania nasienia. ALE przedtem mieliśmy zrobić test po stosunku. Dostaliśmy zalecenie, żeby był spontaniczny seks między 23.30 a północą we wtorek wieczorem, a w środę rano na badanie…
Wyniki badania już mam – i coś czuję, że chyba tu jest przyczyna naszych bezskutecznych starań od prawie trzech lat.
Liczba plemników w polu widzenia – 10 [czyli prawidłowo]
Plemniki ruchliwe – 8% – [norma to powyżej 30%!!!]
Plemniki nieruchliwe – 92% – [norma to poniżej 30%!!!]
Czyli, z tego co wyczytałam w necie, to niepłodność immunologiczna i chyba zwalczam plemniki. Biorąc pod uwagę moje liczne alergie i wiecznie rozhisteryzowany układ immunologiczny, to mogłoby być to. Jutro o 13.20 mamy wizytę, to pewnie dowiemy się więcej.
Dziewczyny, macie jakieś doświadczenia w tym temacie? Wyników badań po stosunku itp? Niepłodności immunologicznej? Każda wskazówka na wagę złota, bo 33. urodziny chciałabym świętować z bobasem na rękach
Za dzień albo dwa podchodzimy do pierwszej inseminacji. W końcu M. przekonał się do leczenia i chyba zrozumiał, że bez tego nie mamy szans na dzidzusia.
Wczoraj po wizycie miałam mieszane uczucia. Pani doktor powiedziała, że szanse podczas IUI to od 4 do 8% i że wcale nie rosną w kolejnych cyklach - zawsze to jest mniej więcej tyle. Mało... Co dziwne, w poprzedniej klinice lekarz mówił, że szanse IUI to około 10-15% i w trzech kolejnych cyklach wynoszą 40%, czyli prawie tyle, co in vitro. No ale przywykłam, że każdy lekarz mówi zupełnie coś innego. Zobaczymy. Mam trochę mieszane uczucia - w sumie szansa jest niska, ale skoro wszystkie wyniki badań mamy ok, oprócz testu po stosunku (92% plemników nieruchliwych), to może to dla nas szansa. Z drugiej strony - czy IUI nie jest stratą czasu? Gdybym mogła decydować, chciałabym od razu podchodzić do in vitro, ale według lekarzy nie ma u nas wskazań... Trzy lata starań to dla mnie wskazanie, no ale musimy chyba przejść te trzy inseminacje, żeby móc podejść do in vitro...
Jestem trochę podekscytowana, ale tak długie starania trochę wyprały mnie z emocji. A co, jeśli uda nam się pierwsza inseminacja i za parę dni będę w ciąży? To byłaby dla mnie ostatnia szansa na urodzenie dziecka przez 33 urodzinami. Tak bardzo bym chciała, ale tak bardzo się boję, że się nie uda. Jednocześnie też bardzo się cieszę, że po takim czasie M. w końcu się zdecydował. Ostatnio jest też tak miły i troskliwy, chyba liczy na to, że jak będę zrelaksowana i szczęśliwa, to dzidzia chętniej zagości w moim brzuchu Może coś w tym jest
Zastanawiam się, czy mogę coś zrobić, żeby zwiększyć szanse. Mam taką mieszankę emocji, że chyba wybuchnę - a co będzie po IUI, gdy będę czekała na testowanie?
Wczoraj dowiedziałam się, że żona mojego najlepszego przyjaciela jest w ciąży. Będą mieli dziecko. Drugie, bo ich pierwszy syn ma jakieś osiem lat. Płakałam długo, musiałam wziąć coś na uspokojenie. I tak za każdym razem, gdy ktoś z bliskich jest w ciąży. Z tyloma osobami przestałam utrzymywać kontakt z tego powodu... Jestem chyba złym człowiekiem, ale nie umiem rozmawiać z kimś, kto ot tak zrobił sobie dziecko. Jestem w jakiejś odległej galaktyce. Galaktyka niepłodności
Z dobrych rzeczy – dostałam od lekarza POZ skierowania na badania genetyczne do in vitro, więc zaoszczędzimy dobre kilka tysięcy. No i przy okazji zrobię kariotypy i parę innych badań – NFZ stawia, chociaż raz Szkoda tylko, że badanie dopiero 15 listopada, a na wyniki czeka się 21 dni. To nam opóźni in vitro o miesiąc, no ale trudno.
W piątek beta, to będzie 9 dni po IUI i 10-11 dni po zastrzyku. Trochę szybko, ale dr kazała zrobić betę 10 dpi, a wtedy nas nie będzie. Więc zrobię 9 dni po i potem 12 dni po – bez sensu, ale negatywna beta 12 dpi będzie zbyt dużym wstrząsem, a tak negatywna 9 dpi nie przekreśli ciąży, a będę miała chwilę na oswojenie się z tym, że się nie udało… Trochę pokręcone, ale co miesiąc muszę powoli przygotowywać się do porażki.
A może okaże się, że się udało? Mamy te 4-8% szans na sukces przy IUI. M. powiedział wczoraj, żebym się nie denerwowała, bo na 100% jestem w ciąży. I najsłodsze, co wczoraj usłyszałam – powiedziałam, że zamówiłam 15 testów ciążowych, żeby mieć darmową przesyłkę na Allegro. Na co M: "Po co NAM 15 testów ciążowych" NAM
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 października 2021, 14:03
Dostaliśmy też wyniki badań genetycznych. Najpierw wielka radość - kariotypy prawidłowe. Chyba najbardziej o to się martwiłam. Kolejnego dnia reszta badań. U M. wszystko ok. U mnie niestety... Stwierdzono obecność haplotypu M2 w układzie homozygotycznym w genie ANXA5. Obecność haplotypu M2 jest wiązana z podwyższonym ryzykiem wystąpienia nawracających poronień oraz komplikacji ciążowych powiązanych z łożyskiem. Niestety, oznacza to 6-krotnie większe ryzyko poronienia, również w drugim trymestrze. Przepłakałam cały wieczór. Czy z tego powodu straciłam ciążę? Nie przeżyję kolejnej straty. I jeśli jakimś cudem kiedyś będę w ciąży, każdego dnia będę martwić się jeszcze bardziej. Nic wiem, jak to wytrzymam. I przede wszystkim - nie dałabym rady stracić kolejnego dziecka. Ciekawe, czy według naszej dr heparyna będzie tutaj cudownym lekiem... Niestety, w necie nie ma za wiele informacji na ten temat, na forum niestety też nie. Może któraś z dziewczyn ma taką mutację i podzieliłaby się informacjami?
Skomplikowane to wszystko. Tym bardziej, że to całe ANXA5 nie jest raczej przyczyną tego, że nie mogę zajść w ciążę. A zatem mamy dwa problemy, z czego na razie odkryliśmy tylko jeden.
Tak się zastanawiam, czy kiedyś będę czytać ten pamiętnik z dzidziusiem na rękach. Po trzech latach walki ciężko w to uwierzyć. Ciekawe, jak by to było, gdyby dziecko pojawiło się na świecie? Wydaje mi się, że niepłodność zostaje w człowieku na zawsze. Nie wiem, czy umiałabym wyjść z tej paranoi obserwowania dni płodnych itp. Chyba dla spokoju ducha musiałabym stosować antykoncepcję, żeby co miesiąc tego nie przeżywać. Najzabawniejsze jest to, że w głębi ducha wierzę, że będę miała dwójkę żywych, zdrowych dzieci Ech, gdyby tak człowiek wiedział, co przyniesie los......
Jutro o 9.40 punkcja. Szybko minęła cała ta stymulacja, wszystkie badania, właściwie oprócz delikatnego bólu jajników wszystko było ok. Ilość pęcherzyków na USG zadowalająca, we wtorek było około 15, w środę ładnie rosły. Cały czas biorę mnóstwo supli i leków.
Transfer prawdopodobnie 19 stycznia, o ile będzie co transferować. Niestety o tym, ile komórek się zapłodniło i ewentualnie ile jest zarodków dowiemy się dopiero w dniu transferu. Szkoda, wiem, że inne dziewczyny mają takie informacje wcześniej, no ale zaczekamy.
Mam dziwne nastawienie, bo bardzo boję się cieszyć, ale z drugiej strony już liczę, w którym tygodniu ciąży będę w jakieś ważne daty... Tak marzyłam o in vitro, a teraz wszystko dzieje się trochę obok mnie. Nie pomaga fakt, że nasza dr mocno nastraszyła nas z badaniem zarodków - że jeśli go nie zrobimy, to się nie uda/ będzie poronienie/ będzie chore dziecko. Ponoć 90% par robi takie badanie... Nie chce mi się wierzyć. Trochę żałuję, że zrezygnowaliśmy, ale nie mamy żadnych wskazań. Kariotypy ok, genetycznie wszystko ok (oprócz jednej mutacji, ale to jest związane wyłącznie z utrzymaniem ciąży w drugim trymestrze), wiek też ok - nie mam jeszcze 35 lat. No nic, pozostaje czekać, ale jest to gruba rysa - te słowa o chorym dziecku zostaną mi w pamięci przez kilka pierwszych tygodni ciąży.
Statystycznie mamy chyba około 50% szans na to, że za parę dni będę w ciąży i spore szanse na to, że uzyskamy chociaż dwa lub trzy ładne zarodki. Oby, mam nadzieję, że moje zarodusie dadzą radę i będą bardzo dzielne!!! I przede wszystkim - że już niebawem jeden z nich będzie z nami na dziewięć miesięcy
Z 14 cumulusów udało się pobrać tylko dwie dojrzałe komórki jajowe, reszta niestety się nie nadawała. Niestety, te dwie komórki się nie zapłodniły.
Dodatkowo w ramach procedury IVM przeprowadzono hodowlę trzech niedojrzałych komórek jajowych. Jedna się zapłodniła i dzieli się prawidłowo. Czekamy, czy rozwinie się do stadium blastocysty - informacja będzie w czwartek lub w piątek.
Jeśli tak, w kolejnym cyklu transfer.
Rozmawiałam też z moją dr. Według niej tak niska jakość komórek jajowych zdarza się niezwykle rzadko - w swojej 14-latniej karierze miała tylko cztery takie przypadki. Co możemy zrobić? Nie istnieje dalsza diagnostyka komórek jajowych. Możemy zrobić kolejne podejście do in vitro, ze zmianami przy stymulacji. Może uda się pobrać dobre komórki. Jeśli podczas trzech podejść do in vitro się nie uda, pozostaje nam skorzystanie z komórek dawczyni. Według doktor we wszystkich tych czterech przypadkach ciąża została uzyskana dopiero po skorzystanie z komórek dawczyni.
Nie byłam przygotowana na tak fatalne wieści. Rozpłakałam się podczas rozmowy z embriologiem - szczególnie gdy usłyszałam, że przykro jej, że przekazuje tak złe wieści i że trzyma kciuki za nasz jeden zarodek...
Ja też trzymam za niego kciuki, ale nie chcę przywiązywać się do myśli, że rozwinie się do blastocysty i że w kolejnym cyklu uda się zrobić transfer. Czemu? Bo jeśli się nie uda, to chyba tego nie wytrzymam... Totalnie nie byłam przygotowana na ten telefon i na tak złe wiadomości.
Boże, czemu to mnie spotyka. Czemu akurat ja muszę mieć chujowe komórki jajowe, z którymi nic nie da się zrobić Na ten moment sądzę, że nie będę chciała skorzystać z komórek dawczyni - może to się zmieni, może nie. Na pewno trudno byłoby nosić w brzuchu i wychowywać dziecko, które nie miałoby moich genów... Ale może po kilku nieudanych in vitro zmienię zdanie.
Tymczasem jestem załamana, zapłakana i mam ochotę umrzeć. Czekamy jeszcze kilka dni, co dalej z naszym zarodkiem. Jeśli przestanie się rozwijać, przystępujemy do kolejnej stymulacji
Ech…
Postanowiliśmy zmienić klinikę. I to była chyba najlepsza decyzja!
Pierwsza wizyta bardzo podniosła mnie na duchu. Według doktora w naszym przypadku nie ma żadnych wskazań do badań genetycznych zarodków. Lepiej wydać tę kasę na kolejną procedurę – więc zupełnie inne podejście niż u poprzedniej dr, która groziła nam poronieniem i chorym dzieckiem. Jak stwierdził sam doktor – "chyba już wiem, na co najbardziej nastawiona jest Invicta".
Ważna rzecz – jestem jeszcze młoda (to miłe, no ale wiadomo, zbliżają się 33 urodziny), więc w moim przypadku jest o wiele za wcześnie na podejmowanie decyzji o komórce dawczyni. Pierwsza procedura z reguły jest diagnostyczna, dopiero po drugiej będziemy mogli wyciągać jakieś wnioski. Według doktora wystarczyło, że Ovitrelle był źle podany lub że był żle przechowywany w aptece, aby wyniki były takie, jakie były – więc nie ma się co załamywać, trzeba podejść do IVF jeszcze raz.
Tym razem trzeba jednak zrobić to bardziej uważnie. Monitoring co dwa dni, podawany hormon wzrostu, wnikliwa obserwacja itp. – widać, że doktor wie, co robi. Nic dziwnego, według opinii to prawdziwy dzieckowy cudotwórca Żałuję, że nie trafiłam do niego wcześniej. Dał mi dużo nadziei! Myślę też, czy to, że tak rozłożyło mnie szczepienie na COVID w 3. dniu stymulacji mogło mieć wpływ na komórki.
Plan na teraz – zaraz zaczynam kolejny cykl, w 11-12 dc wizyta u doktora, badanie, podpisanie dokumentów i od kolejnego cyklu ruszamy z in vitro. Będzie to gdzieś po 20 marca I mam nadzieję, że teraz się uda – że będą dojrzałe komórki, zarodeczki i ciąża
Nie sądziłam, że będę podchodziła do IVF więcej niż raz, ale DAM RADĘ!
Kolejne in vitro jest dość dziwnym przeżyciem - tym bardziej, że zawsze myślałam, że ta metoda jest taka niezawodna i uda nam się za pierwszym razem. Teraz to wszystko - zastrzyki, punkcja itp. - było nam dobrze znane, więc gładko poszło. Jeśli chodzi o wyniki - ponad 20 kumulusów, niestety tylko trzy komórki dojrzałe, więc powtórka z rozrywki... Fatalny wynik. Nie wiem, czemu moje komórki nie chcą dojrzewać i współpracować? Kurcze, taki zdrowy tryb życia, a jednak niestety...
Wczoraj dowiedziałam się, że mamy trzy zarodki - jeden idealny 8.1 i dwa 8.2, czyli też praktycznie idealne. Pan z laboratorium bardzo chwalił nasze zarodeczki Teraz pozostaje ta niepewność, czy któryś z nich rozwinie się do stadium blastocysty, czy znowu nie zostaniemy z niczym. A może zdarzy się cud i wszystkie trzy uda się zamrozić, a niebawem będziemy mieli trójkę dzieciaczków? Byłoby idealnie
Pięć dni temu minęły równo dwa lata od straty - kurcze, dzisiaj dzieciątko miałoby prawie 1,5 roku. Początek kwietnia i wielkanc to dla mnie smutny czas. Ciężkie jest też dla mnie "tworzenie" tylu zarodków, a później ich utrata. Przy poprzednim podejściu straciliśmy trzy. Oby teraz wszystkie trzy z nami zostały.Jeśli się uda, w kolejnym cyklu transfer
Rany, jak przeżyć do jutra? Te dni między punkcją a informacją o uzyskanych zarodkach to jest katastrofa, nie jestem w stanie funkcjonować, tylko czekam...
W końcu, przy drugim podejściu do IVF, udało nam się uzyskać zarodek, aż nie mogę w to uwierzyć.
Czeka już zamrożony, aż się po niego zjawimy
Jeśli chodzi o dwa pozostałe, czekamy do jutra. Tutaj szanse są niestety raczej małe, ale nadal trzymamy kciuki za nasze dwa Maluszki!
Wczoraj mojemu najlepszemu przyjacielowi urodziło się dziecko. Kiedy dowiedziałam się, że jego żona jest w ciąży, ograniczyłam kontakt. W sumie większość moich znajomych ma dzieci lub lada moment będzie miała, więc pozostaje mi pustelniczy tryb życia... Ale niestety nie potrafię inaczej. Nie wiem, czy przesadzam? Mam wrażenie, że niedługo ludzie zaczną nazywać mnie "człowiek - depresja". Chyba, że już to robią.
Przygotowania do transferu trwają:
- codziennie rano 30 minut joga/ pilates,
- po południu rowerek stacjonarny + trochę czasu na macie do akupresury,
- wieczorem relaksujący spacer do lasu lub na plażę,
- dużo snu, mało stresu,
- zdrowa dietka na endometrium - warzywa, owoce, orzechy...
Co jeszcze mogę zrobić, żeby zwiększyć szanse na powodzenie transferu? Wszystkie rady są na wagę złota Z witamin biorę minimum, czyli Femibion, wit. D, kwas foliowy i magnez.
Trudno w to uwierzyć, ale są spore szanse na to, że niedługo będę w ciąży - nareszcie, po tylu latach!
Szczerze mówiąc, jestem przerażona jak nigdy. Mam wrażenie, że nie przygotowałam się odpowiednio. Jestem zabiegana, zmęczona, zestresowana, kłócę się z M. Nie wiem, czy będę dobrym domkiem dla tego bąbelka
No i najgorsze - strasznie podrażniła mnie luteina. Nie wiem, mam nadzieję, że to nie będzie przeciwwskazaniem do transferu... Nie wiem, czy mogę cokolwiek stosować.
Mam takie wahania. Czasem myślę, że musi się udać - po tylu latach, w końcu. Ale przez większość czasu nie wierzę, że mogłabym być w ciąży, a już na pewno nie w zdrowej.
Chciałabym, żebyśmy mieli chociaż dwa albo trzy zarodki, a tak to mamy tylko jedną szansę z drugiej strony zarodeczek jest piękny i silny, więc może zechce się rozgościć na dziewięć miesięcy. Bardzo bym tego chciała
Odliczam już godziny do transferu, nie mogę się doczekać!
1 dpt
Wczorajszy transfer trwał dosłownie kilka minut. Moment, kiedy przynosili zarodek, był bardzo wzruszający później tylko opróżnienie pęcherza, szybka wizyta u lekarza, zalecenia co do leków i informacja, żeby betę zrobić po 10 dniach - czyli 18 czerwca. Jakoś tak wyobrażałam sobie to inaczej, podobnie jak całe in vitro. A wszystko to jest takie... medyczne
Zamówiłam 14 testów ciążowych
Cieszę się, że biorę relanium, w sumie cały czas śpię. Niestety, jeszcze tylko dzisiaj.
Ciekawa jestem, czy się uda - z jednej strony w to nie wierzę, a z drugiej, dlaczego miałoby się nie udać, skoro u tylu dziewczyn udaje się pierwszy transfer ładnej blastki? Zobaczymy, jeszcze kilka dni...
Zastanawiam się, czy powinnam tylko wylegiwać się na kanapie, czy może warto udać się na jakiś spacer... Boję się, że cokolwiek zrobię, to - jeśli się nie uda - będę się obwiniać. Masakra, tyle emocji
Jeśli się uda, to będzie cudowny prezent urodzinowy
Nasz jedyny zarodeczek...
Wróciły moje znane i lubiane objawy depresji. Codzienne pobudki o 4-5 nad ranem, nie mogę spać. Nie umiem rozmawiać z nikim, kontaktuję się tylko z mężem i ze swoim psem. Jedzenie nie ma żadnego smaku. Nie poznaję siebie w lustrze. Chciałabym coś ze sobą zrobić - przez te wszystkie leki przytyłam kilka kilo i mam straszny cellulit. Ten cellulit to moja udręka. Moje włosy to tragedia. Zapuściłam piękne długie blond włosy i mnie wkurwiaja, zastanawiam się, czy nie ciachnąć ich na krótko. Nie utożsamiam się z osobą w lustrze, pewnie to ma jakąś ładnie brzmiącą, specjalistyczną nazwę. Ech, co robić...
W temacie starań mamy jakiś plan... W połowie lipca wizyta w klinice, zobaczymy, co zaproponuje lekarz. Chcemy jeszcze raz podejść tutaj do IVF, a jeśli się nie uda - ministymulacja w Czechach. Później kończymy - jeśli nadal nie będzie bąbelka, planujemy adopcję komórki. Jeśli i to się nie uda, adopcja zarodka. A zatem plan jest - teraz tylko trzeba go zrealizować krok po kroku. Na ten moment wydaliśmy na starania jakieś 50-60 tysięcy i pewnie wydamy drugie tyle. Kilka lat badań, IUI, dwa IVF, setki wizyt. Człowiek by sobie coś kupił, wyjechał na wakacje, ale nie może tzn. może, ale przecież trzeba oszczędzać na leczenie.
Na ten moment nie wyobrażam sobie skorzystania z komórki dawczyni - to trochę tak, jakbym wychowywała dziecko mojego męża i innej kobiety ale pewnie po kilku kolejnych podejściach do in vitro zmienię zdanie. Tylko nie wiem, jak wytrzymam komentarze rodziny, że bardziej podobne do tatusia niż do mamusi. Czemu dziecko nie odziedziczyło tego czy tamtego po mnie...? Ech, ciężka sprawa. Pozostaje wierzyć, że uda się któreś IVF na moich komórkach. O ile kiedykolwiek jeszcze uzyskamy jakiś zarodek.
I jeszcze na dobitkę straszna miesiączka, moja ciało pozbywa się naszego zarodeczka, ech. Trochę się do niego przywiązałam, czekając na efekty transferu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 czerwca 2022, 06:56
Za nami trzecia procedura IVF. Tym razem udało się uzyskać aż osiem komórek, co jest rewelacyjnym wynikiem - w moim przypadku oczywiście. Siedem z nich się zapłodniło, ostatecznie udało się uzyskać dwie blastocysty 4.1.1.
Dzisiaj jestem już siedem dni po transferze i Maluszek jest ze mną
Wczorajszy dzień był niesamowicie emocjonujący. Co prawda już w niedzielę rano, czyli 5 dpt, zrobiłam test i pokazał cień cienia cienia, ale wiadomo - człowiek przez tyle lat naoglądał się fałszywych cieni, że nie robi to wrażenia. A więc czekamy do 6 dpt.
Rano 6 dpt zrobiłam dwa testy - Super czuły PINK i żółty BOBO test. Na BOBO ładna kreska niemal od razu, na pinku - biel. Ok, ucieszyłam się, bo pinki jakie są, każdy wie. Pierwsza radość! Kreska na bobo teście! Po godzinie jednak stało się coś niesamowitego - cały test jakby zrobił się ciemny, a kreski się przesunęły. Ewidentnie coś było z nim nie tak. Pomyślałam więc, że pewnie uszkodzony test i pink jednak miał rację. No ale po krótkiej batalii z M., który kazał czekać z testami do 10 dpt, pojechałam na betę. W drodze powrotnej zaopatrzyłam się w inne testy i zrobiłam jeszcze Facelle paskowy. Pokazał ładną drugą kreseczkę, więc na betę czekałam spokojna.
Do czasu... Wyniki miały być koło 15,a koło 13 zaczęłam mieć bóle w klatce piersiowej z nerwów, że testy kłamią, że beta będzie negatywna itp.
Okazało się, że wynosi 12!!! Jestem w ciąży!
Nie wiem, czy beta 12 w 6 dpt jest ok. Chyba tak - dzisiaj test był już dużo ciemniejszy, niż wczoraj. No, może nie jakoś mega dużo, ale dla mnie różnica jest ogromna. Piękna, dobrze widoczna druga kreska, na którą czekałam tyle lat.
Trudno w to uwierzyć - niby człowiek wie, że transfer może się udać, ale po tyle latach starań, porażek itp. trudno w to uwierzyć.
Za nami cztery lata walki - równo cztery lata temu odstawiłam antykoncepcję. Na początku 2020 roku zaszłam w ciążę naturalnie, ale niestety straciliśmy ją w 10 tc. Później kolejne próby, inseminacje, trzy procedury... Człowiek po tylu przejściach nie cieszy się na wieść o ciąży, tylko robi się blady, zestresowany, przerażony - tak było u nas. Chyba jest to pewien rodzaj traumy, która zostanie na zawsze.
Dzisiaj Maluszek jest ze mną, pierwszy szok już minął. Według BellyBestFriend do końca ciąży zostały zaledwie 254 dni. Plan jest taki, aby powoli pokonywać każdy kolejny dzień - najpierw do etapu 10 tc. Myślę pozytywnie - wierzę, że na przełomie lipca i sierpnia będę już tulić Maluszka. Dzisiaj jestem szczęśliwa, a w moim brzuchu rozwija się tak bardzo wyczekiwane Dziecko
Czytam i mam wrażenie, że siedzisz mi w głowie 😊 trzymam kciuki za ten cykl 😉💕
Przedluzajace starania wplywaja na nasza psychike i samopoczucie. Wazne, ze raz juz sie udalo i zobaczysz za chwile znowu sie uda. Pzdrawiam
Zastanawiam się dlaczego lekarz dał Wam tylko 2% szans, chyba że jest coś na rzeczy o czym Wam nie powiedział. Jeżeli jednak nie ma konkretnej przyczyny niepowodzeń to myślę, że macie duuużo większe szanse niż mówi lekarz, więc nie załamuj się i walcz dalej 🙂❤️
Tak, ta niepewność czy w ogóle się uda jest najgorsza w staraniach.. u Was raz coś zaskoczyło a to bardzo dobry omen.. mi lekarz kiedyś tłumaczył że są takie pary które potrzebuja ok. 1.5roku żeby zajść mimo że są całkowicie zdrowi.. że trzeba czasem uzbroić się w cierpliwość.. życzę Ci dużo cierpliwości i żebyś lada moment wstawiła tutaj fotkę pozytywnego testu! PS. Robiliście rozszerzone badania nasienia? Morfologia, DFI, HBA? Często tam tkwi problem..
@kokoszka31 Dzięki! Nie robiliśmy rozszerzonego badania. Podczas pierwszej wizyty w klinice niepłodności lekarz spojrzał na badanie nasienia i powiedział, że jest ok - i tyle, koniec tematu. Myślałam o dodatkowych badaniach, ale nie jestem w tym zorientowana niestety. Muszę chyba ogarnąć temat i przekonać swoją drugą połówkę do tego :) Bardzo gratuluję Maluszka! :)