A propos mojej obecnej pracy - zadzwoniła koleżanka, która przejęła część moich projektów. Spędziłam 40 minut na wprowadzaniu jej w temat. Z jednej strony chwyciła mnie nostalgia - przy niektórych z tych projektów pracowałam przez ostatnie 3 lata, kawał czasu i doświadczeń, tych przyjemnych i mniej przyjemnych. A z drugiej... nie wiem... może taka nieśmiała nadzieja, że czekające mnie nowe doświadczenia będą jeszcze lepsze? Że jakoś to się wszystko poukłada i na froncie pracowym, i na froncie ciążowym? Chyba znowu wreszcie, po tych miesiącach okropnej depresji, wychodzi z ukrycia optymistka
Zaraz zabieramy się za tapety w sypialni, niech nas wszyscy święci mają w opiece.
Dziś niestety smutne wieści od jednej ze znajomych staraczek po poronieniu - puste jajo płodowe w kolejnej ciąży, zarodek się nie wykształcił Aż za dobrze wiem, jaki to ból - gdy zaszłam w drugą ciążę, tyle było we mnie strachu i nadziei - piorunująca mieszkanka - ale mimo wszystko mówiłam sobie, że teraz musi już być dobrze, że moja miara nieszczęść już się wyczerpała - gdy dowiedziałam się, że beta spada... Przeżyłam to chyba jednak jeszcze gorzej niż pierwsze poronienie Wydawało mi się to takie cholernie niesprawiedliwe. Domi, trzymaj się kochana!
My z mężem staramy się teraz intensywnie, owulka na dniach. Śluzu przynajmniej mam znacznie więcej niż w trzech ostatnich cyklach, choć jest mlecznobiały i wodnisty raczej niż białko jajka - ale przynajmniej widać jakiś postęp. Może organizm wraca wreszcie do normy.
Poszukiwania pracy trwają, na razie bez wyraźnych efektów. Przyjmuję wszystkie kciuki zarówno w tej sprawie jak i w sprawie ciąży!
DOSTAŁAM PRACĘ!!!
Cieszę się jak nie wiem, bo już zaczęłam się denerwować co będzie jak skończy mi się zwolnienie a tu niczego konkretnego na horyzoncie. To jest ta praca, o której pisałam parę tygodni temu - będzie się wiązać z wieloma zagranicznymi podróżami służbowymi, głównie po Europie, ale okazjonalnie też po innych kontynentach. Nie jest to tryb pracy, który najbardziej bym sobie teraz życzyła, ale warunki finansowe są bardzo dobre, umowa o pracę na rok (potem na czas nieokreślony, ale mam jednak nadzieję, że zajdę w ciążę wcześniej i wtedy mi pewnie nie przedłużą, no ale o to to będę się martwić później) i zawodowo dla mnie super perspektywa.
Ale... zaczęłam się po raz pierwszy martwić tym, co będzie, jeżeli się okaże, że jestem teraz w ciąży.
Jeżeli faktycznie zaszłam teraz i wszystko będzie dobrze z dzieckiem, mam gdzieś tą nową pracę. W starej mam umowę na czas nieokreślony, a wypowiedzenie jest nieważne w momencie stwierdzenia ciąży więc o finanse się nie martwię. Poszukałabym nowej pracy po macierzyńskim i tyle.
Ale... Nie potrafię przestać myśleć, co będzie jeżeli zaszłam w ciążę, zrezygnuję z nowej pracy, a znowu będzie coś nie tak? Straciłabym i dziecko, i tą świetną ofertę Wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale nie mogę przestać Mam wrażenie, że siedziałabym przynajmniej do końca pierwszego trymestru jak na szpilkach, czekając tylko na uderzenie topora Ja nie chcę być w ciąży w takich okolicznościach, chcę się nią cieszyć kiedy w końcu by mi się znowu udało w nią zajść Jak tak ma być, to naprawdę zaczynam myśleć, że lepiej by było jakby to nie był ten cykl i jakbym zaszła dopiero w nowej pracy, kiedy przynajmniej decyzje zostały już podjęte i nic ode mnie nie będzie zależeć
Opcja 1 - za tydzień na teście pojawią się 2 kreski - anuluję wypowiedzenie i przechodzę w listopadzie na ciążowe L4 albo najpierw wykorzystuję urlop, a w czerwcu witam na świecie moje maleństwo
Opcja 2 - przychodzi @, odchodzę z mojej starej pracy i zaczynam nową Starania wstrzymujemy do wiosny, żebym zdążyła trochę popracować i zrobić dobre wrażenie. W tym czasie oboje z mężem bierzemy się za dietę, ćwiczenia i łykanie suplementów, żeby w dobrym stanie wrócić do gry
Opcja 3 - o której staram się nie myśleć! - zaczyna się jak pierwsza, 2 kreskami na teście i odrzuceniem oferty nowej pracy, ale kończy się jak poprzednie ciąże... No cóż, wracam po prostu do punktu wyjścia i szukam pracy od nowa. Przynajmniej mam zaktualizowane CV.
Ale, jak sobie powtarzam, nie ma co koncentrować się na opcji 3. Wszystkie badania jak do tej pory wyszły mi dobrze. Mam z moją ginką ustalony plan leków na kolejną ciążę. Już teraz łykam acard i od dzisiaj zaczęłam luteinę żeby wspomóc tą moją krótką fazę lutealną. Mam umówioną kolejną wizytę u hematologa, żeby omówić jeszcze raz sprawę clexane. Cokolwiek się wydarzy, tym razem musi być dobrze!
Wg ovu owulacja była w 17dc, więc jeszcze za wcześnie na testowanie. Powinnam poczekać przynajmniej do niedzieli, a jeszcze lepiej do wtorku. Ale wg aplikacji w telefonie owulacja była już 15dc, więc teoretycznie jutro mogłabym testować...
Mam ambitny plan, żeby wstrzymać się z testowaniem do niedzieli. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Chyba zaczyna do mnie docierać, że to jest mój cykl ostatniej szansy przed zmianą pracy. Jeżeli teraz się nie uda, musimy zawiesić starania na jakiś czas. Planowo do wiosny przynajmniej, bo jednak nie do końca wyobrażam sobie rozpoczęcie pracy i zajście w ciążę zaraz potem. Ale nie będę czekać roku na stałą umowę. Licho wie, ile potrwałyby te wznowione starania, bo w nowej pracy będę bardzo dużo podróżować służbowo i może być ciekawie ze wstrzeleniem się w dni płodne Więc jeżeli teraz się nie uda, to pewnie do gry wrócimy marzec/kwiecień.
Wcześniej dostawałam lekkiej histerii na myśl o kolejnym opóźnieniu, ale chyba wyluzowałam. Jestem bardzo zmęczona psychicznie tym, jak całe moje życie kręci się dookoła tej jednej sprawy. Chciałabym się trochę oderwać, zająć myśli czym innym. Nowa praca w tym momencie brzmi fantastycznie. Do tego miałabym czas zrzucić parę kilo przed powrotem do starań, a to by mi się bardzo przydało, bo niestety przez tą depresję przybyło mi trochę Więc ogólnie liczę, że podładuję baterie i wrócę za parę miesięcy z nowymi siłami do walki.
A jeżeli jednak uda się w tym cyklu? Byle wszystko skończyło się trzymaniem zdrowego maluszka w ramionach za 9 miesięcy, a płakać na pewno nie będę
Przerwa w staraniach na najbliższe miesiące. Od 9 listopada zaczynam nową pracę.
Myślałam, że lepiej zniosę to niepowodzenie. Że jestem podekscytowana perspektywą nowej pracy, wyjściem do ludzi. Że może lepiej by było jakby jednak zrobić sobie tą przerwę...
Akurat.
Siedzę właśnie i ryczę. Wczoraj też miałam już sesję płaczu i tylko wystraszyłam męża. Dobrze tylko, że już niedużo zostało z tego cholernego roku.
2014 to był najszczęśliwszy rok w moim życiu: wyszłam za mąż, kupiliśmy mieszkanie, w pracy dostałam awans i znaczącą podwyżkę, a Boże Narodzenie spędziłam w ciąży z wymarzonym dzieckiem.
2015 - dwa poronienia, depresja, strata pracy, nieudane próby ponownego zajścia w ciążę.
Mam dosyć. Mam po prostu dosyć.
Jedyne, co mnie podtrzymuje, to mój absolutnie cudowny mąż. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
Wiem, że jutro muszę wziąć się w garść. Mam nawet plan. No, to może nie jest takie niezwykłe, bo ja zawsze mam plan. Obmyślanie planów mnie uspokaja, nawet jak później wszystkie biorą w łeb. Więc według tego planu przede wszystkim biorę się za siebie. Depresja zostawiła po sobie 15kg nadwagi, zerową kondycję i problem ze zmieszczeniem się w jakiekolwiek ciuchy do pracy. Pierwsze kroki już poczynione. Byłam u fryzjera i skontaktowałam się z moim trenerem fitness. Wracam do treningów. Kupię sobie parę ciuchów do pracy, żebym nie straszyła nowych współpracowników. Biorę się za zdrową dietę. W nowej pracy daję z siebie wszystko, żeby zrobić pozytywne wrażenie. Wiosną wracamy z mężem do starań i mam nadzieję, że do tego czasu będę znowu szczupła, wysportowana i w dobrej kondycji. Ok, szczuplejsza niż teraz, powrót do pełnej formy pewnie zająłby dłużej
Ale to wszystko jutro, a dzisiaj jeszcze sobie popłaczę, że 2015 jest dla mnie osobiście zupełnie do dupy, a życie za diabła nie chce iść według żadnego z moich planów.
Cholera jasna.
Co więcej, zamówiliśmy dzisiaj w Ikei łóżko, materac i wielką szafę do sypialni! Jeszcze tylko ostatnie poprawki i za parę dni będziemy wreszcie znowu spali na normalnym łóżku, a nasze rzeczy przestaną być upychane w kartonach i jedynej małej szafie którą mieliśmy do tej pory!!!
Psychicznie dalej nieźle, ale kłuje mnie jednak w sercu gdy czytam pamiętniki po fioletowej stronie. Nie oczekuję zbyt radośnie tegorocznych świąt. W zeszłym roku byłam w święta taka szczęśliwa... 23.12. miałam USG na którym widziałam bijące serduszko mojego maleństwa... Jak się okazało, po raz ostatni. Styczeń 2015 nie przyniósł mi dobrych wieści. Boję się wspomnień i boję się życzeń od rodziny. W zeszłym roku wszyscy życzyli mi dziecka, jak to zwykle bywa w przypadku młodej mężatki. Wtedy się tylko tajemniczo uśmiechałam, bo nie chciałam zawiadamiać całej rodziny w drugim miesiącu ciąży, wiedzieli tylko moi rodzice i brat. Ale w tym roku... Nie wiem jak wytrzymam bez płaczu. Mam nadzieję, że oboje dostaniemy urlop i pojedziemy do teściów za granicę. Tam nikt nie powinien się wyrywać z tego typu życzeniami.
Może to i lepiej, że skoro nie udało nam się zajść w poprzednim cyklu robimy przerwę póki nie minie mój okres próbny w nowej pracy. Gdybym teraz zaszła w ciążę, znowu w święta byłabym na podobnym etapie co wtedy. Nerwy chyba by mnie zjadły a przez okres świąteczny oczywiście miałabym znowu ograniczone możliwości uderzania do lekarza żeby się uspokoić. Mam nadzieję, że uda nam się szybko zajść i kolejne święta będę celebrować z moim maleństwem.
Wróciłam do domu z cmentarza i rozpłakałam się w samochodzie. Myślałam, że już ze mną lepiej, że pogodziłam się w miarę z tym, co się stało. Ale po drodze zaczęliśmy rozmawiać o świętach i nagle uderzyło mnie, że dokładnie rok temu, w listopadzie, zaszłam w ciążę. Przypomniały mi się te wszystkie momenty: dwie kreski na teście, nasza radość, pite na potęgę soki warzywne (jak mnie na nie napadło!), bolące piersi, egzamin do którego w ogóle się nie uczyłam bo senność złapała mnie taka, że zasypiałam jak kłoda natychmiast po przyjściu z pracy, wymówki od picia na wigilii służbowej, serduszko na USG, zarodek idealnie odpowiadający wiekowi ciąży, święta ze słodką tajemnicą, modlitwa w kościele o zdrowie maleństwa... modlitwa niewysłuchana...
Mam żal, mam taki straszny żal, że to właśnie nas spotkało to nieszczęście. Wiem, że to się zdarza. Wiem, że wiele osób dotykają gorsze tragedie. Wierzę, że jeszcze uda nam się zostać rodzicami. Ale dzisiaj znowu płaczę, bo to tak cholernie nie fair. Dlaczego tak wielu parom udaje się mieć kilkoro dzieci bez najmniejszych problemów, a my musieliśmy stracić dwa maleństwa? Dlaczego zamiast zastanawiać się, w co ubrać moje dziecko na cmentarz musiałam mu zapalać znicz? Wiem, że nie ma odpowiedzi na te pytania, ale dziś jestem rozżalona i nie potrafię przestać ich zadawać. Czuję, że zostaliśmy tak niesprawiedliwie potraktowani przez los. My tego maleństwa tak pragnęliśmy, tak je kochaliśmy od tych pierwszych dwóch kresek na teście. Tak się cieszyliśmy na tegoroczne święta, pierwsze z maluszkiem. Nie mogę teraz znieść myśli o świętach, chcę wyjechać jak najdalej byle tylko nic mi nie przypominało, jak bardzo byłam szczęśliwa rok wcześniej i jak bardzo miałam być szczęśliwa w tym roku, a zamiast tego wciąż odkrywam nowe fazy żałoby. Mam dość zachwycania się cudzymi dziećmi, kiedy w środku wyje we mnie pustka po stracie moich. Myślałam, że jest lepiej, że wracam do normalności, ale zaczyna do mnie docierać, że normalnie już nigdy nie będzie. Może będę jeszcze szczęśliwa, jeżeli uda mi się urodzić zdrowe, żywe dziecko, ale już nigdy nie wrócę do stanu, kiedy nie przeszłam przez piekło straty tego pierwszego, wymarzonego maleństwa. Te straty będę już zawsze częścią mnie i nienawidzę tego.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 listopada 2015, 21:12
Nieśmiało cieszę się z bledziutkich dwóch kresek... Zobaczymy, jak będzie dalej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 lutego 2016, 12:45
Ten cykl to pierwszy cykl po porodzie, w którym wykres wygląda jako tako - chyba pierwszy owulacyjny. Pierwszy okres dostałam dopiero 14 miesięcy po porodzie i dalej karmię Adasia piersią, więc niby liczyłam się, że te pierwsze cykle mogą być w cały świat, ale i tak strasznie mnie to irytowało. Nie lubię nie wiedzieć na czym stoję i poczucia, że nie mam czegoś pod kontrolą. Ale ten cykl daje mi wreszcie nadzieję, że wszystko wraca do normy Nawet jeśli jeszcze nie zajdę w ciążę, przynajmniej wygląda na to, że sprawy idą we właściwym kierunku
Dziś 4dc. Nie mam zbytnich nadziei, że to będzie szczęśliwy cykl – myślę, że jeszcze nie wszystko wróciło do normy, choć poprzedni cykl wreszcie wyglądał na owulacyjny, więc sprawy idą chyba w dobrym kierunku Ale mam wrażenie, że wykres nie wygląda jeszcze dokładnie tak jak powinien, cykl jest trochę za długi, a okres zbyt skąpy – chyba endometrium za cienkie. No ale to dopiero trzy cykle od powrotu okresu po porodzie, a Adaś pozostaje małym cycoholikiem, więc licho jedno wie, jak wygląda mój poziom prolaktyny i jak wpływa na moje cykle. W kolejnym cyklu planuję zbadać poziom hormonów, ale najpierw muszę doczytać których i w jakich dniach cyklu – tak dużo z tej całej wiedzy dotyczącej zachodzenia w ciążę zapomniałam!
Moje emocje to straszna huśtawka. Z jednej strony mówię sobie, że nie ma pośpiechu z kolejną ciążą, jak się uda w tym cyklu to super, ale jak za parę miesięcy to nawet z kilku praktycznych względów jeszcze lepiej i że nie ma potrzeby się nakręcać, ale chwilę później szlag mnie trafia z niecierpliwości i chcę być w ciąży teraz, zaraz, już! Zwariuję sama ze sobą jeżeli to się nie uspokoi
Dłuższe starania byłyby lepsze ze względu na specyfikę mojej pracy i fakt, że jestem w niej z powrotem dopiero od listopada – chyba wyglądałoby to lepiej gdybym w niej chociaż pełen rok przepracowała... Zaczęłam też dojeżdżać do pracy rowerem (co sprawia mi mnóstwo frajdy!) i powoli wprowadzam zdrowe zmiany w mojej diecie, więc za parę miesięcy będę pewnie w lepszej kondycji na ciążę. No i po babsku cieszę się, że fajnie teraz wyglądam Ale mój organizm cały już krzyczy o nowe dziecko i wszystkie te mniej lub bardziej praktyczne rozważania spadają na drugi plan.
Boję się trochę jak to będzie z dwójką dzieci – czy damy radę, czy Adaś na tym nie ucierpi. On jest takim kochanym dzieckiem, za nic nie chcę, żeby był smutny! Z drugiej strony bardzo doceniam, że sama mam fajnego brata i chciałabym, żeby Adaś miał rodzeństwo. Mam nadzieję, że długofalowo na tym zyska, a nie straci. Po cichu marzy mi się trójka dzieci... Zobaczymy, czy nie zmienię zdania po drugim. No i oczywiście najpierw muszę to drugie mieć!
Staram się nie dopuszczać do siebie myśli, że znowu może coś pójść nie tak – chociaż zawsze ta myśl gdzieś z tyłu głowy siedzi, skłamałabym mówiąć, że nie. Ale nie chcę teraz myśleć o czarnych scenariuszach. Chcę cieszyć się staraniami o kolejne maleństwo i czuć tą ekscytację, która przepełnia mnie teraz. No i mam nadzieję, że w ciągu następnego pół roku nam się uda
Wczoraj się dowiedziałam, że brat męża żeni się 1 czerwca przyszłego roku, 800 kilometrów od nas. No to mam rozkminkę, czy gorzej będzie jechać tam z maluszkiem czy w zaawansowanej ciąży Byle mi termin porodu nie wypadł w tych dniach, bo nie chciałabym, żeby mężowi przepadło wesele jedynego brata.
Najbardziej jednak przeraża mnie myśl, że mogę do tego czasu jeszcze w ogóle nie zajść w ciążę. Przy tak długich staraniach na pewno chodziłabym już po ścianach.
Generalnie bardzo lubię moją pracę, ale ostatnio mam gorszy okres. Cały czas mam wrażenie, ze zawalam, nie daję rady. Nie wiem, może po prostu jestem jednak zmęczona.
A propos zmęczenia, wczoraj to był wręcz komiczny widok: ja i mój mąż siedzimy na kanapie, wyglądamy jak zombie i tak dyskutujemy, że w zasadzie wypadałoby spróbować coś podziałać, bo jednak dni płodne i śluz jest, ochotę w zasadzie na siebie mamy, ale jednak tacy zmęczeni jesteśmy... I tak gadamy o tym seksie, a jedno i drugie praktycznie na tej kanapie przysypia na siedząco Ostatecznie podziałaliśmy i fajnie było Ale ta gra wstępna to po prostu komedia
Jeżeli z tego dziwacznego cyklu wyjdzie ciąża chyba zemdleję ze zdziwienia. Zwłaszcza, że jeśli ovufriend ma rację z owulacją, za cholerę nie wstrzeliliśmy się w nią z serduszkami
Tłumaczę sobie oczywiście na tej podstawie, że jest jeszcze nadzieja dla mojego porąbanego cyklu z możliwą owulacją w 29dc
Ale tak serio to raczej w ten cykl nie wierzę. Bardzo chciałabym się mylić, ale jakoś tak nie czuję tego i już. No i ponieważ tak sie niespodziewanie wydłużył wygląda na to, że w lipcu podczas naszych 2 tygodni urlopu, kiedy zaplanowałam dzikie seksy, za nic nie wstrzelimy się w dni płodne Ech...
Dla pamięci, chciałam tu jeszcze odnotować słowa jakie mówi Adaś w wieku 20 miesięcy:
- oko / Auge (to słowo mówi w dwóch jezykach!)
- hau hau (piesek)
- brum brum (pojazdy wszelkiego rodzaju, ale również jazda w wózku)
- mama
- papa
- opa
- oma
- baba
- dada (dziadzia)
- mniam mniam (kiedy jest głodny albo mu coś smakuje)
- bach
- czuczu (pociąg)
- grugru (gołębie)
- pić (podobno poprosił mojego męża o picie, ja jeszcze nie słyszałam)
- ała (lubi pokazywać na swoje zdarte kolana )
W ostatnim tygodniu zaczął też po raz pierwszy powtarzać za nami wyrazy
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 czerwca 2018, 18:02
trzymam za Ciebie kciuki :)