X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Być może jednak... kiełkowanie nadziei
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5
WSTĘP
Być może jednak... kiełkowanie nadziei
O mnie: Jestem z moim cudownym mężem od 10 lat, od 30 sierpnia 2014 jesteśmy małżeństwem i ciągle szczerzę się do siebie z radości na samą myśl o tym. Mam fioła na punkcie moich 2 kotów (ale mój mąż jeszcze większego, więc nie czuję się kompletnie nienormalna) i stanowczo za mało półek na książki (pomimo że właśnie dokupiłam w Ikei dwie kolejne). Obecnie, po 2 wcześniejszych poronieniach, jestem najszczęśliwszą na świecie mamą Adasia.
Moja ciąża: Po dwóch stratach okupionych depresją w końcu i do nas uśmiechnęło się szczęście :) Teraz trzymamy kciuki za powtórkę i rodzeństwo dla synka.
Chciałabym być mamą: Moim pierwszym, największym celem było tą mamą po prostu zostać. W końcu się udało :) Co teraz? Chciałabym być mamą ciepłą, wspierającą, cierpliwą i zadowoloną z życia. W tej sprawie - work in progress, a sukces zależy od dnia i godziny :)
Moje emocje: Różne, w zasadzie cały ich przekrój - ale nawet w momentach frustracji i zmęczenia w tle cały czas niesamowite szczęście. Mam moje ukochane maleństwo przy sobie! Teraz doszedł strach o nowego małego człowieka, który rośnie w moim brzuchu, ale mam gorącą nadzieję, że tym razem również wszystko pójdzie dobrze!
Przejdź do pamiętnika starania i przeczytaj moją historię starania się o dziecko

22 kwietnia 2015, 17:58

Ciąża zakończona 22 kwietnia 2015
Przejdź do pamiętnika starania i czytaj kontynuację mojej historii

11 lutego 2016, 14:42

Dzisiaj rano ujrzałam poniższy widok. Nie wiem, czy jest we mnie więcej radości czy niepewności. To jeszcze tak wcześnie i aż za dobrze wiem, że wszystko może się zdarzyć. Ale tak bardzo chciałabym wierzyć, że tym razem wszystko będzie dobrze.

a7f67f9d4e413659med.jpg

12 lutego 2016, 20:06

Dzisiaj obudziłam się w podłym humorze, bo kot nasikał mi na torbę na laptopa. Przysięgam, kiedyś drania powieszę za ogon. Potem zrobiłam test, tym razem czułość 25 i okazało się, że wkładka w teście jest źle włożona i wyniku nie widać :( Testów mam więcej, ale pęcherz był już pusty :D Więc przypomniałam sobie, jak jedna z dziewczyn na forum rozbierała testy na kawałki i poszłam za jej przykładem. Jest piękna wyraźna krecha, już nie żaden cień, i to na teście o mniejszej czułości! Dziewczyny, zaczynam mieć taką nieśmiałą nadzieję, że może jednak tym razem pójdzie dobrze.

Z tych pozytywnych emocji nawet wybaczyłam kotu :D

7afc4f972a3a1cedmed.jpg

W ogóle dzisiaj jestem raczej spokojna, nie świruję jak w drugiej ciąży. Chyba wtedy w kwietniu rzeczywiście jeszcze było dla mnie za wcześnie na kolejną ciążę, psychicznie byłam w zupełnej rozsypce. Nie mówię, że się teraz nie boję - bo boję się jak cholera - ale ten strach, przynajmniej chwilowo, nie pochłania mnie całkowicie. Jestem w stanie w pracy skupić się na raporcie, na kawie z koleżanką na jej życiu uczuciowym i plotkach, na zakupach z mężem na wspólnych żartach - nie myślę obsesyjnie cały czas, czy na pewno z tą ciążą wszystko w porządku. Jeżeli tylko tak będzie dalej, może jakoś dotrwam do końca pierwszego trymestru bez chodzenia po ścianach :) Ale znam siebie i raczej nie mam złudzeń - będą jeszcze jazdy :D

13 lutego 2016, 15:02

Dziś wizyta u hematolog w Luxmedzie, która bardzo podniosła mnie na duchu. Miałam szczęście trafić na lekarkę, która wciąż przejmuję się pacjentem. Po moich przebojach w trakcie ostatniego roku wiem lepiej niż przyjmować to za oczywistość.
Hematolog przede wszystkim powiedziała, że z moim wywiadem, zarówno położniczym jak i rodzinnym, absolutnie rekomenduje heparynę, acard i zwiększoną dawkę kwasu foliowego. Sprawdziła, która heparyna jest obecnie tańsza bez refundacji i zapisała mi na razie fraxiparynę. Zleciła mi też dodatkowe badania do zrobienia i powiedziała, że jak cokolwiek w nich wyjdzie minimalnie ponad normę, zapisze mi od razu heparynę z refundacją - byle tylko jakakolwiek podkładka w wynikach się znalazła, już ona tak to opisze żeby się NFZ nie przyczepił :) Powiedziała mi, że nie rozumie dlaczego nałogowi palacze lub osoby otyłe, które mogą sobie pomóc przez zmianę stylu życia dostają refundację, a kobiety po poronieniach muszą spełnić ścisłe kryteria, gdy zarówno w literaturze medycznej jak i wśród jej własnych pacjentek wychodzi, że nawet przy dobrych wynikach badań heparyna pomaga wielu kobietom donosić szczęśliwie ciążę po kilkukrotnych poronieniach.
Zapewniła mnie też, że ma naprawdę wiele pacjentek, z bardziej jeszcze obciążonym wywiadem niż mój, które cieszą się obecnie swoimi maluchami i że zrobi wszystko, żeby mi w tym pomóc. Wyszłam naprawdę podbudowana z gabinetu :)

15 lutego 2016, 13:10

Dzisiejsza beta 487,69. Jest 16dpo. Rośnij, maleństwo, rośnij!

19 lutego 2016, 20:40

Beta po 48h 1100,86 - przyrost 125% :)

Miałam wczoraj wizytę u ginki w Luxmedzie i jestem bardzo zadowolona. Bardzo ciepło i konkretnie podeszła do mojej ciąży :) Potwierdziła wszystkie leki zalecone przez hematolog i dorzuciła luteinę i duphaston. Kazała pojawić mi się za 2-3 tygodnie, tylko w taki dzień, kiedy ma gabinet z USG, bo sama chce maleństwo podejrzeć. Udało mi się zapisać na 14.03.

Czyli teraz mam najbliższą wizytę prywatną z USG 2.03. i potem w Luxmedzie 14.03. Bardzo mi to odpowiada, bo to będą dla mnie nerwowe tygodnie... No nic, staram się myśleć pozytywnie :)

Ginka w Luxmedzie proponowała mi już teraz zwolnienie jeśli chcę, ale ja na razie wolałabym nie. Nie chcę jeszcze mówić nikomu w pracy, a moja obecna praca jest znacznie lżejsza niż poprzednia i daje mi więcej swobody, więc o ile wszystko będzie w porządku z ciążą, wolałabym popracować parę miesięcy. Zwłaszcza, że bardzo mi się w tej pracy podoba i chciałabym móc wrócić po macierzyńskim, a wiadomo, trochę pewnie krzywo będą patrzeć na to, że zaszłam w ciążę tak szybko :/ Ale wiadomo, jeżeli tylko nie daj Boże coś się będzie działo to lecę na zwolnienie, bo jednak pracę inną zawsze znajdę, a dziecko jest teraz priorytetem.

Gorzej, że ginka odradziła kontynuowanie ćwiczeń na razie, przynajmniej póki nie zobaczymy jak się ciąża rozwija. Wiedziałam, że jak kupię karnet na siłownię na 3 miesiące to od razu zajdę w ciążę. Pewnie nie uda mi się go zawiesić, cholera. No nic, dobrze, że nie kupiłam karnetu na rok!

Moja apteka po wczorajszej wizycie (plus kot, bo się wepchnął do zdjęcia):

70cfa6cad235c14fmed.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lutego 2016, 20:38

21 lutego 2016, 11:45

Mam od wczoraj napady strachu, że znowu będzie źle, że może już jest źle, a ja po prostu o tym nie wiem... To moja największa obsesja, że znowu się coś stanie, a ja przez całe tygodnie nie będę o tym wiedziała i cieszyła się z ciąży, której już nie ma... W mojej pierwszej ciąży moje maleństwo zasnęło na przełomie 7/8 tygodnia, ale dowiedziałam się dopiero w 10tc :( Jakbym mogła, latałabym teraz codziennie na betę, a później podłączyłabym się do USG 24h na dobę 7 dni w tygodniu. Tłumaczę sobie, że nie mogę tak wariować, ale jak nadchodzą takie momenty, zupełnie sobie nie radzę z tym strachem :(

Dziewczyny, co u Was działa/działało na takie momenty paniki?

22 lutego 2016, 20:19

Pierwszy dzień mdłości. Kto by pomyślał, że będę się z nich cieszyć? :D

23 marca 2016, 15:15

Dzisiaj miałam wizytę, której najbardziej się bałam - to właśnie w 10tc w mojej pierwszej ciąży dowiedziałam się, że moje maleństwo odeszło już dwa tygodnie wcześniej...

Ale dzisiaj wszystko jest dobrze! Boże, co za ulga! Szłam ulicą i z tego przepełniającego mnie szczęścia szczerzyłam się do każdego mijanego przechodnia, do szyb w samochodach i do latarni :D Teraz dalej szczerzę się do ekranu komputera, jak piszę te słowa: z moim maleństwem jest wszystko dobrze.

Ma już 3cm i USG wskazuje na 9t6d, czyli idealnie z OM i faktycznie 3 dni starsze niż wg daty owulacji. Serduszko zasuwa z całych sił: aż 179 uderzeń na minutę! Na forum spekulowano, że podobno wyższe tętno oznacza dziewczynkę, zobaczymy, czy się sprawdzi :) Przepływy idealnie, łożysko tworzy się na tylnej ścianie, więc może wcześniej poczuję ruchy :) Rączki i nóżki obecne :) U mnie szyjka długa i zamknięta, żadnych krwiaków ani infekcji, wyniki badań w normie, a waga grzecznie tkwi w miejscu od ostatniej wizyty :)

Dzisiaj jestem taka szczęśliwa!!!


7ebc7e60f9f84c85med.jpg

25 marca 2016, 13:00

Czasami mam chwile refleksji, czy dziecko to jest rzeczywiście to, czego chcę? Oczywiście z jednej strony głupie pytanie, oczywiście, że tego chcę, całe moje wnętrze wyje z pragnienia dziecka, ostatnie półtora roku upłynęło pod znakiem desperackich starań, zmagania się z porażkami na drodze do macierzyństwa, strachu, czy w końcu kiedyś nam się uda... Moje maleństwo jest wymarzone, upragnione i wyczekiwane. Ale chodzi mi o coś innego. Mamy teraz z mężem bardzo przyjemne życie we dwoje. Super się dogadujemy, lubimy spędzać razem czas – dużo w tym słodkiego lenistwa, wylegiwania się na kanapie z laptopem czy książką, spontanicznych wyjść do restauracji i generalnie robienia tego, na co mamy ochotę, przy minimalnym udziale przymusu (oczywiście poza pracą i obowiązkami wobec naszych rodzin). I tak czasami myślę, jak my się odnajdziemy z tym małym stworzeniem, które wymaga nieustającej uwagi i do pewnego momentu bez żadnej możliwości kompromisu? Czy nie będziemy jednak odczuwać, że mamy gorzej, że zabrano nam tą przyjemność celebrowania wolnego czasu, wtrącono w kierat codziennych obowiązków? Chyba najbardziej się boję, co będzie, jeśli któreś z nas zacznie żałować naszej decyzji o posiadaniu dziecka? I nie będziemy przez to dość dobrymi rodzicami dla tej kruszynki (która pewnie nie raz i nie dwa doprowadzi nas do szewskiej pasji).
Mam koleżanki, które z tych względów nigdy nie zdecydują się na dziecko – dobrze im z partnerem we dwójkę i nie potrzebują nikogo więcej do szczęścia, a boją się, że dziecko wszystko by tylko popsuło – ale dla mnie i mojego męża było oczywiste, że z czasem chcemy mieć dzieci. Nie z powodu nacisków rodziny czy otoczenia, bo nie ma żadnych. Z normalnej chęci posiadania rodziny i przeżywania tych wszystkich cudownych i koszmarnych chwil, które są tylko udziałem rodziców. Wydaje mi się, że nie mam wyidealizowanej wizji macierzyństwa czy rodzicielstwa – raczej kojarzy mi się z orką na ugorze, która bywa znośna dzięki miłości, drobnym, ale perfecyjnym chwilom i sporej dawce poczucia humoru. I generalnie nie mogę się doczekać spotkania z naszym małym człowieczkiem. Ale czasami pojawiają się właśnie takie obawy – a co jeśli...?

6 kwietnia 2016, 21:38

Konkluzje z dzisiejszego USG w Luxmedzie:

Po pierwsze: mój wielkolud naprawdę jest wielki! A konkretnie ma 56mm, co wskazuje na 12t5d. Boję się teraz, czy nie mam za późno ustawionych prenatalnych, jak on dalej będzie rosnąć w takim tempie! Wdał się w tatusia, paskuda, mój mąż, delikatnie mówiąc, nie należy do niskich :D

Po drugie: kość nosowa widoczna, lekarka zmierzyła też NT i wychodzi 1,7 :)

Po trzecie: serduszko bije silnie i miarowo, choć trochę martwi mnie, że uparcie na poziomie 177 (na poprzednim badaniu było takie samo). Oczywiście zapamiętałam, że gdzieś czytałam, że na tym etapie tętno powinno być już niższe, więc trochę panikuję. Ale lekarka nic nie mówiła, więc zakładam, że to moja paranoja.

Po czwarte: na początku młode spało, ale w połowie badania obudziło się i zaczęło wyczyniać takie salta i fikołki, że lekarka musiała go ścigać po całym moim brzuchu, żeby udało jej się dokończyć mierzenie :D Moja wiercipięta :)

Po piąte: lekarka stwierdziła, że coś jej małe wygląda na chłopca, ale jeszcze się pod tym nie podpisze. Nie nastawiam się, za dużo niespodzianek nawet tu na forum widziała, żeby przywiązywać się do wskazania płci na tym etapie :D

d4602914d59ed285med.jpg

10 kwietnia 2016, 15:10

Wczoraj się dowiedziałam, że jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest w ciąży i termin ma 4 dni po mnie :) Może spotkamy się na porodówce :D Bała się mi powiedzieć o swojej ciąży po moich przejściach, ja też czekałam z rozgłoszeniem nowiny i tak się obie kryłyśmy i dopiero teraz wyszło na jaw :D

Problem jest tylko w tym, że mamy wspólną przyjaciółkę, z którą zazwyczaj spotykamy się we trzy i większość rzeczy robimy razem. Ta dziewczyna od prawie roku bezskutecznie stara się o dziecko i strasznie ją to dobija :( A teraz biedna w zeszłą sobotę dowiedziała się o ciąży mojej przyjaciółki, a w czwartek o mojej :( Bardzo stara się cieszyć z naszego szczęścia, ale ledwo powstrzymywała łzy, a mi się serce ściskało, bo aż za dobrze ją rozumiem, pół roku temu byłam gotowa zagryźć większość ciężarnych z zazdrości :(

Specjalnie powiedziałam jej o mojej ciąży w cztery oczy, żeby nie musiała silić się na entuzjazm przy innych i powiedziałam, że aż za dobrze rozumiem, jeżeli ma mieszane uczucia co do mojej ciąży, więc chyba zrobiłam wszystko co można. Ale i tak jest mi strasznie przykro, że sprawiłam jej ból, choć oczywiście wpływu na to nie miałam. Pozostaje mi tylko zaciskać kciuki, żeby jak najprędzej udało jej się doczekać swojego wymarzonego maleństwa.

15 kwietnia 2016, 16:48

W środę mieliśmy badania prenatalne - pierwsze USG, na którym towarzyszył mi mój mąż :) Jego główną reakcją było zdziwienie, że maluch jest już taki duży i tak podobny do człowieka - chyba spodziewał się kijanki :D

Ale oceńcie same, to już naprawdę mały człowiek!

09f2033077c5087fmed.jpg

Z najważniejszych wieści, wszystko z nim w porządku! Kość nosowa obecna, NT 1,7mm, mózg obecny (obie półkule na miejscu), serduszko pięknie bijące 169, dwie komory i dwa przedsionki, umieszczone po lewej stronie, żołądek, pęcherz, dwie rączki, dwie nóżki - i na 80% chłopiec. No, zobaczymy, czy faktycznie :) Podejrzewam chłopca od początku, bo wstrzeliliśmy się idealnie w owulację, ale z drugiej strony tak mi wszyscy tego chłopaka wmawiają, że z samej przekory chciałabym, żeby okazał się dziewczynką :D

Młode, czymkolwiek jest, charakterek ma po tatusiu, pani doktor prawie się poddała próbując skłonić go, coby się łaskawie odwrócił profilem - stukała, pukała, próbowała przez brzuch i przez pochwę - na nic, mały obrócił się po ponad 20 minutach, ewidentnie dopiero wtedy, kiedy sam miał na to ochotę :D

Aż boję się wypowiedzieć te słowa na głos, ale w tym momencie jestem taka szczęśliwa!

Wiadomość wyedytowana przez autora 15 kwietnia 2016, 16:50

19 kwietnia 2016, 14:55

Powiadomiłam właśnie moich amerykańskich szefów o ciąży i czekam na reakcję. Jestem tak zdenerwowana, że nie mogę skupić się na pracy. Niby wiem, że z praktycznego punktu widzenia nie mam się za bardzo czego bać, bo mam umowę na czas nieokreślony i zwolnić mnie nie mogą, ale przyjemne to czekanie nie jest... lubię tą pracę i bardzo chciałabym do niej wrócić po macierzyńskim, a wiem, że nie za fajnie to wygląda, że zmieniłam pracę w listopadzie i już ciąża. Z drugiej strony, czy z perspektywy pracodawcy kiedykolwiek jest dobry moment na ciążę trudnego do zastąpienia pracownika? Na zwolnienie się na razie nie wybieram, więc i tak mają ze mną znacznie łatwiej niż mogliby oczekiwać...

19 kwietnia 2016, 16:12

Mam cudowną szefową! :)

b276fb4608c9f91emed.jpg

23 kwietnia 2016, 18:21

Fajny jest teraz etap :) Mdłości przeszły, ale ciąża jest już na tyle zaawansowana, że cieszę się zamiast świrować z tego powodu. Mam nieco więcej energii (choć dalej zdarza mi się pójść spać o 21, a weekend to czas na popołudniowe drzemki). Momenty paniki dalej się zdarzają, ale Bogu dzięki mogę teraz używać detektora; kocham to urządzenie!!! Zupełnie serio, ratuje mnie od załamania nerwowego, kiedy nadchodzą strachy i złe myśli. Serduszko z tygodnia na tydzień słyszę wyraźniej :) po raz pierwszy mam miesiąc pomiędzy wizytami z USG i jestem pewna, że nie wytrzymalabym takiego oczekiwania bez detektora. Trudno, mam paranoję, ale przynajmniej znalazłam sposób na radzenie sobie z nią i dzięki temu przez większą część czasu udaje mi się ostatnio zachować optymizm i pogodę ducha :)

23 kwietnia 2016, 18:36

Jeszcze z reakcji znajomych na ciążę, trochę zirytowała mnie ostatnio jedna koleżanka. Przez długi czas była sama, ale rok temu poznała przez Internet faceta i za miesiąc biorą ślub. Dziewczyna zawsze marzyła przede wszystkim o zostaniu żoną i matką, więc teraz promienieje szczęściem. Od grudnia wszystkie nasze spotkania i rozmowy telefoniczne podporządkowane są omawianiu najmniejszych detali ślubu i wesela, z czym jestem jak najbardziej ok, bo cieszę się jej szczęściem. Ale podczas naszego ostatniego spotkania powiedziałam jej, że jestem w ciąży. O. wie, że jestem po 2 poronieniach, że miałam z tego powodu depresję przez którą straciłam pracę. Jej reakcja? Szybkie gratuluję i jeszcze szybszy powrót do tematu poszukiwań butów dla jej narzeczonego. Nawet nie spytała jak się czuję. Ok, rozumiem, że ślub jest teraz najważniejszym wydarzeniem w jej życiu, ale omawiamy go cały czas i teraz z moimi nowinami też czekałam ponad godzinę aż omówimy wszystkie najnowsze sprawy z tym związane. Chyba mogłam oczekiwać odrobiny więcej zainteresowania od kogoś, kto zna całą moją historię i uważa się za moją przyjaciółkę?

W każdym razie, sprawiedliwie czy nie, czuję się dość rozżalona jej podejściem. Nie wiem, może przesadzam. Zdaję sobie sprawę, że moja ciąża nie dla wszystkich musi być taką atrakcją jak dla mnie, ale chyba zwykła uprzejmość nakazuje zadania chociaż paru pytań na jej temat?

29 kwietnia 2016, 14:11

W zeszły weekend oficjalnie powiadomiliśmy moją rodzinę o ciąży. W praktyce moi rodzice i mój brat z narzeczoną wiedzieli już od dawna, więc faktycznie dowiedziała się tylko babcia. Babcia jest z gatunku, który za nic nie potrafi utrzymać języka za zębami i z każdą nowiną, dobrą czy złą, musi natychmiast obdzwonić połowę miasta, więc nauczeni wieloletnim doświadczeniem babcię powiadamiamy o czymkolwiek dopiero wtedy, gdy nie przeszkadza nam, że ta połowa miasta będzie ze szczegółami poinformowana :D

Samodzielnie przygotowałam poniższe kartki. Proszę bez zbyt ostrej krytyki, ostatni raz bawiłam się w takie rzeczy na plastyce w szkole! :D

561a42f785214dc5med.jpg

de0922481cda1176med.jpg

P.S. Babcia jest przeszczęśliwa z faktu, że niedługo zostanie prababcią i już w poniedziałek oznajmiła mi, że obdzwoniła wszystkich znajomych, żeby się pochwalić i ciężko myśli, do kogo jeszcze może zadzwonić :D Ale mama przyznała, że poczuła się faktycznie wzruszona, kiedy zobaczyła kartkę dla siebie :) Teraz przygotowujemy kolejne do wysłania teściom.

7 maja 2016, 09:33

Nie mogę uwierzyć, że jestem w siedemnastym tygodniu ciąży. To cały czas pewna abstrakcja. Naprawdę nam się udało? Naprawdę jestem już tak daleko? Odczuwam radosne niedowierzanie pomieszane ze strachem.

Chciałabym już mieć widoczny brzuszek (wystaje trochę do przodu, ale ciągle wygląda bardziej jak efekt świąt u rodziny na wsi niż ciąża) i odczuwać ruchy. Wiem, że jeszcze parę tygodni do tego, ale liczę, że to zmniejszyłoby mój strach po raz kolejny. Przekroczenie momentu, kiedy ostatnim razem wszystko poszło źle było pierwszą taką magiczną granicą. Potem prenatalne, wejście w drugi trymestr - mój strach zmniejszał się, choć towarzyszy mi nadal niemal nieustannie. Podejrzewam, że tak już zawsze będzie - przecież jak dziecko szczęśliwie się urodzi, dojdzie mi tyle nowych powodów do niepokoju! Jestem z tym pogodzona. Ale chciałabym mniej strachu i więcej radości w tym moim oczekiwaniu, więc teraz nie mogę się doczekać wizyty w środę. Chcę usłyszeć i zobaczyć, że wszystko nadal jest w porządku. A potem kolejne oczekiwanie na połówkowe i na ruchy...

17 maja 2016, 17:48

Tydzień od wizyty mija dopiero jutro, a ja już bym chciała następną. Ech... Mógłby się ten mój syn (?) ruszać trochę wyraźniej. Parę razy miałam wrażenie, że go czuję, ale nie jestem pewna, czy to nie była tylko moja wyobraźnia. Moja mama powiedziała, że jeżeli wdał się we mnie, to nawet jak zacznę odczuwać ruchy zaznam niewiele spokoju, bo sama podobno byłam wyjątkowo leniwym dzieckiem, które ruszało się z łaski, jak mi się zachciało. Mój brat z kolei miał energii jak cały zespół piłkarzy :D

Może nie powinnam irytować się na młodego, bo w końcu nie ułatwiam mu pewnie zadania moją oponką na brzuchu. Pewnie gdybym była o 10kg lżejsza to byłaby większa szansa, żeby coś poczuć :D

Mam teraz do diabła i trochę roboty w pracy, jeżeli mam być w stanie pojechać na urlop w czerwcu (ja bym poczekała do lipca, ale mąż miał do wyboru w pracy czerwiec lub październik...). Mąż ma już urlop zaklepany, więc termin jest nienogocjowalny, po prostu muszę się wyrobić i tyle. Problem w tym, że pomimo tego, że przez całe lata pracowałam w nadgodzinach, teraz za nic nie mogę się do tego zmusić :( Po prostu organizm, psychika, całe moje jestestwo wzdryga się ze wstrętem na taki pomysł. I to nie jest tak, że moi przełożeni wymagają ode mnie nadgodzin - no ale puszczenie mnie na urlop gdy projekty niegotowe też nie wchodzi w grę... Za dużo tego stresu na mnie jedną. Ostatnio mam ochotę warczeć na przypadkowych przechodniów.

Do połówkowych równo 19 dni. To tylko trochę ponad dwa tygodnie. Szybko zleci. Przynajmniej tak sobie powtarzam.

I może to moje dziecię zacznie w końcu porządnie kopać do tego czasu, co?
1 2 3 4 5