Z tych pozytywnych emocji nawet wybaczyłam kotu
W ogóle dzisiaj jestem raczej spokojna, nie świruję jak w drugiej ciąży. Chyba wtedy w kwietniu rzeczywiście jeszcze było dla mnie za wcześnie na kolejną ciążę, psychicznie byłam w zupełnej rozsypce. Nie mówię, że się teraz nie boję - bo boję się jak cholera - ale ten strach, przynajmniej chwilowo, nie pochłania mnie całkowicie. Jestem w stanie w pracy skupić się na raporcie, na kawie z koleżanką na jej życiu uczuciowym i plotkach, na zakupach z mężem na wspólnych żartach - nie myślę obsesyjnie cały czas, czy na pewno z tą ciążą wszystko w porządku. Jeżeli tylko tak będzie dalej, może jakoś dotrwam do końca pierwszego trymestru bez chodzenia po ścianach Ale znam siebie i raczej nie mam złudzeń - będą jeszcze jazdy
Hematolog przede wszystkim powiedziała, że z moim wywiadem, zarówno położniczym jak i rodzinnym, absolutnie rekomenduje heparynę, acard i zwiększoną dawkę kwasu foliowego. Sprawdziła, która heparyna jest obecnie tańsza bez refundacji i zapisała mi na razie fraxiparynę. Zleciła mi też dodatkowe badania do zrobienia i powiedziała, że jak cokolwiek w nich wyjdzie minimalnie ponad normę, zapisze mi od razu heparynę z refundacją - byle tylko jakakolwiek podkładka w wynikach się znalazła, już ona tak to opisze żeby się NFZ nie przyczepił Powiedziała mi, że nie rozumie dlaczego nałogowi palacze lub osoby otyłe, które mogą sobie pomóc przez zmianę stylu życia dostają refundację, a kobiety po poronieniach muszą spełnić ścisłe kryteria, gdy zarówno w literaturze medycznej jak i wśród jej własnych pacjentek wychodzi, że nawet przy dobrych wynikach badań heparyna pomaga wielu kobietom donosić szczęśliwie ciążę po kilkukrotnych poronieniach.
Zapewniła mnie też, że ma naprawdę wiele pacjentek, z bardziej jeszcze obciążonym wywiadem niż mój, które cieszą się obecnie swoimi maluchami i że zrobi wszystko, żeby mi w tym pomóc. Wyszłam naprawdę podbudowana z gabinetu
Miałam wczoraj wizytę u ginki w Luxmedzie i jestem bardzo zadowolona. Bardzo ciepło i konkretnie podeszła do mojej ciąży Potwierdziła wszystkie leki zalecone przez hematolog i dorzuciła luteinę i duphaston. Kazała pojawić mi się za 2-3 tygodnie, tylko w taki dzień, kiedy ma gabinet z USG, bo sama chce maleństwo podejrzeć. Udało mi się zapisać na 14.03.
Czyli teraz mam najbliższą wizytę prywatną z USG 2.03. i potem w Luxmedzie 14.03. Bardzo mi to odpowiada, bo to będą dla mnie nerwowe tygodnie... No nic, staram się myśleć pozytywnie
Ginka w Luxmedzie proponowała mi już teraz zwolnienie jeśli chcę, ale ja na razie wolałabym nie. Nie chcę jeszcze mówić nikomu w pracy, a moja obecna praca jest znacznie lżejsza niż poprzednia i daje mi więcej swobody, więc o ile wszystko będzie w porządku z ciążą, wolałabym popracować parę miesięcy. Zwłaszcza, że bardzo mi się w tej pracy podoba i chciałabym móc wrócić po macierzyńskim, a wiadomo, trochę pewnie krzywo będą patrzeć na to, że zaszłam w ciążę tak szybko Ale wiadomo, jeżeli tylko nie daj Boże coś się będzie działo to lecę na zwolnienie, bo jednak pracę inną zawsze znajdę, a dziecko jest teraz priorytetem.
Gorzej, że ginka odradziła kontynuowanie ćwiczeń na razie, przynajmniej póki nie zobaczymy jak się ciąża rozwija. Wiedziałam, że jak kupię karnet na siłownię na 3 miesiące to od razu zajdę w ciążę. Pewnie nie uda mi się go zawiesić, cholera. No nic, dobrze, że nie kupiłam karnetu na rok!
Moja apteka po wczorajszej wizycie (plus kot, bo się wepchnął do zdjęcia):
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lutego 2016, 20:38
Dziewczyny, co u Was działa/działało na takie momenty paniki?
Ale dzisiaj wszystko jest dobrze! Boże, co za ulga! Szłam ulicą i z tego przepełniającego mnie szczęścia szczerzyłam się do każdego mijanego przechodnia, do szyb w samochodach i do latarni Teraz dalej szczerzę się do ekranu komputera, jak piszę te słowa: z moim maleństwem jest wszystko dobrze.
Ma już 3cm i USG wskazuje na 9t6d, czyli idealnie z OM i faktycznie 3 dni starsze niż wg daty owulacji. Serduszko zasuwa z całych sił: aż 179 uderzeń na minutę! Na forum spekulowano, że podobno wyższe tętno oznacza dziewczynkę, zobaczymy, czy się sprawdzi Przepływy idealnie, łożysko tworzy się na tylnej ścianie, więc może wcześniej poczuję ruchy Rączki i nóżki obecne U mnie szyjka długa i zamknięta, żadnych krwiaków ani infekcji, wyniki badań w normie, a waga grzecznie tkwi w miejscu od ostatniej wizyty
Dzisiaj jestem taka szczęśliwa!!!
Mam koleżanki, które z tych względów nigdy nie zdecydują się na dziecko – dobrze im z partnerem we dwójkę i nie potrzebują nikogo więcej do szczęścia, a boją się, że dziecko wszystko by tylko popsuło – ale dla mnie i mojego męża było oczywiste, że z czasem chcemy mieć dzieci. Nie z powodu nacisków rodziny czy otoczenia, bo nie ma żadnych. Z normalnej chęci posiadania rodziny i przeżywania tych wszystkich cudownych i koszmarnych chwil, które są tylko udziałem rodziców. Wydaje mi się, że nie mam wyidealizowanej wizji macierzyństwa czy rodzicielstwa – raczej kojarzy mi się z orką na ugorze, która bywa znośna dzięki miłości, drobnym, ale perfecyjnym chwilom i sporej dawce poczucia humoru. I generalnie nie mogę się doczekać spotkania z naszym małym człowieczkiem. Ale czasami pojawiają się właśnie takie obawy – a co jeśli...?
Po pierwsze: mój wielkolud naprawdę jest wielki! A konkretnie ma 56mm, co wskazuje na 12t5d. Boję się teraz, czy nie mam za późno ustawionych prenatalnych, jak on dalej będzie rosnąć w takim tempie! Wdał się w tatusia, paskuda, mój mąż, delikatnie mówiąc, nie należy do niskich
Po drugie: kość nosowa widoczna, lekarka zmierzyła też NT i wychodzi 1,7
Po trzecie: serduszko bije silnie i miarowo, choć trochę martwi mnie, że uparcie na poziomie 177 (na poprzednim badaniu było takie samo). Oczywiście zapamiętałam, że gdzieś czytałam, że na tym etapie tętno powinno być już niższe, więc trochę panikuję. Ale lekarka nic nie mówiła, więc zakładam, że to moja paranoja.
Po czwarte: na początku młode spało, ale w połowie badania obudziło się i zaczęło wyczyniać takie salta i fikołki, że lekarka musiała go ścigać po całym moim brzuchu, żeby udało jej się dokończyć mierzenie Moja wiercipięta
Po piąte: lekarka stwierdziła, że coś jej małe wygląda na chłopca, ale jeszcze się pod tym nie podpisze. Nie nastawiam się, za dużo niespodzianek nawet tu na forum widziała, żeby przywiązywać się do wskazania płci na tym etapie
Problem jest tylko w tym, że mamy wspólną przyjaciółkę, z którą zazwyczaj spotykamy się we trzy i większość rzeczy robimy razem. Ta dziewczyna od prawie roku bezskutecznie stara się o dziecko i strasznie ją to dobija A teraz biedna w zeszłą sobotę dowiedziała się o ciąży mojej przyjaciółki, a w czwartek o mojej Bardzo stara się cieszyć z naszego szczęścia, ale ledwo powstrzymywała łzy, a mi się serce ściskało, bo aż za dobrze ją rozumiem, pół roku temu byłam gotowa zagryźć większość ciężarnych z zazdrości
Specjalnie powiedziałam jej o mojej ciąży w cztery oczy, żeby nie musiała silić się na entuzjazm przy innych i powiedziałam, że aż za dobrze rozumiem, jeżeli ma mieszane uczucia co do mojej ciąży, więc chyba zrobiłam wszystko co można. Ale i tak jest mi strasznie przykro, że sprawiłam jej ból, choć oczywiście wpływu na to nie miałam. Pozostaje mi tylko zaciskać kciuki, żeby jak najprędzej udało jej się doczekać swojego wymarzonego maleństwa.
Ale oceńcie same, to już naprawdę mały człowiek!
Z najważniejszych wieści, wszystko z nim w porządku! Kość nosowa obecna, NT 1,7mm, mózg obecny (obie półkule na miejscu), serduszko pięknie bijące 169, dwie komory i dwa przedsionki, umieszczone po lewej stronie, żołądek, pęcherz, dwie rączki, dwie nóżki - i na 80% chłopiec. No, zobaczymy, czy faktycznie Podejrzewam chłopca od początku, bo wstrzeliliśmy się idealnie w owulację, ale z drugiej strony tak mi wszyscy tego chłopaka wmawiają, że z samej przekory chciałabym, żeby okazał się dziewczynką
Młode, czymkolwiek jest, charakterek ma po tatusiu, pani doktor prawie się poddała próbując skłonić go, coby się łaskawie odwrócił profilem - stukała, pukała, próbowała przez brzuch i przez pochwę - na nic, mały obrócił się po ponad 20 minutach, ewidentnie dopiero wtedy, kiedy sam miał na to ochotę
Aż boję się wypowiedzieć te słowa na głos, ale w tym momencie jestem taka szczęśliwa!
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 kwietnia 2016, 16:50
W każdym razie, sprawiedliwie czy nie, czuję się dość rozżalona jej podejściem. Nie wiem, może przesadzam. Zdaję sobie sprawę, że moja ciąża nie dla wszystkich musi być taką atrakcją jak dla mnie, ale chyba zwykła uprzejmość nakazuje zadania chociaż paru pytań na jej temat?
Samodzielnie przygotowałam poniższe kartki. Proszę bez zbyt ostrej krytyki, ostatni raz bawiłam się w takie rzeczy na plastyce w szkole!
P.S. Babcia jest przeszczęśliwa z faktu, że niedługo zostanie prababcią i już w poniedziałek oznajmiła mi, że obdzwoniła wszystkich znajomych, żeby się pochwalić i ciężko myśli, do kogo jeszcze może zadzwonić Ale mama przyznała, że poczuła się faktycznie wzruszona, kiedy zobaczyła kartkę dla siebie Teraz przygotowujemy kolejne do wysłania teściom.
Chciałabym już mieć widoczny brzuszek (wystaje trochę do przodu, ale ciągle wygląda bardziej jak efekt świąt u rodziny na wsi niż ciąża) i odczuwać ruchy. Wiem, że jeszcze parę tygodni do tego, ale liczę, że to zmniejszyłoby mój strach po raz kolejny. Przekroczenie momentu, kiedy ostatnim razem wszystko poszło źle było pierwszą taką magiczną granicą. Potem prenatalne, wejście w drugi trymestr - mój strach zmniejszał się, choć towarzyszy mi nadal niemal nieustannie. Podejrzewam, że tak już zawsze będzie - przecież jak dziecko szczęśliwie się urodzi, dojdzie mi tyle nowych powodów do niepokoju! Jestem z tym pogodzona. Ale chciałabym mniej strachu i więcej radości w tym moim oczekiwaniu, więc teraz nie mogę się doczekać wizyty w środę. Chcę usłyszeć i zobaczyć, że wszystko nadal jest w porządku. A potem kolejne oczekiwanie na połówkowe i na ruchy...
Może nie powinnam irytować się na młodego, bo w końcu nie ułatwiam mu pewnie zadania moją oponką na brzuchu. Pewnie gdybym była o 10kg lżejsza to byłaby większa szansa, żeby coś poczuć
Mam teraz do diabła i trochę roboty w pracy, jeżeli mam być w stanie pojechać na urlop w czerwcu (ja bym poczekała do lipca, ale mąż miał do wyboru w pracy czerwiec lub październik...). Mąż ma już urlop zaklepany, więc termin jest nienogocjowalny, po prostu muszę się wyrobić i tyle. Problem w tym, że pomimo tego, że przez całe lata pracowałam w nadgodzinach, teraz za nic nie mogę się do tego zmusić Po prostu organizm, psychika, całe moje jestestwo wzdryga się ze wstrętem na taki pomysł. I to nie jest tak, że moi przełożeni wymagają ode mnie nadgodzin - no ale puszczenie mnie na urlop gdy projekty niegotowe też nie wchodzi w grę... Za dużo tego stresu na mnie jedną. Ostatnio mam ochotę warczeć na przypadkowych przechodniów.
Do połówkowych równo 19 dni. To tylko trochę ponad dwa tygodnie. Szybko zleci. Przynajmniej tak sobie powtarzam.
I może to moje dziecię zacznie w końcu porządnie kopać do tego czasu, co?