Po nieudanej 3 inseminacji bardzo to przeżyłam. Tak bardzo, że przez ponad miesiąc nie miałam ochoty na przytulanki
Jest to kolejny miesiąc, który mnie oddala od bycia matką, ale stwierdziłam, że nic na siłę i że warto też czasem o sobie pomyśleć. Kolejne miesiące staraliśmy się porządnie "wykorzystać", ale póki co bez dwóch kresek. Święta przeżyliśmy spokojnie i wspólnie z rodziną. Po świętach byliśmy z moim bratem i jego rodziną na nartach, trochę zmienić otoczenie, trochę się rozerwać i trochę odpocząć.Od poniedziałku, cóż, znów praca - skończyły się wakacje i przyjemne leniuchowanie. Oboje z mężem postanowiliśmy zmienić lekarza i klinikę. Będziemy teraz próbować w Holandii się leczyć, skoro i tak tam mieszkamy...
. Mam nadzieję, że nie, mimo całego pokręconego cyklu. Termometr mi od czasu do czasu odmawiał posłuszeństwa i nie jestem pewna, czy wszystkie wyniki są ok. Zobaczymy. Widziałam dziś na facebook'u film, który mnie natchnął większą nadzieję. Film przedstawiał całą ciążę, od poczęcia do narodzin. Trwał jakieś 12 minut, ale był tak pięknie zrobiony, że nie mogłam oderwać wzroku. To cudnie widzieć jak się dziecko rozwija, jak z 2 małych komórek? rodzi się mały cud. Do niedawna filmu tego wogóle bym nie włączyła, teraz jednak dodał mi nadziei i wiary. Wiary, że każdej z nas się uda. Wiary, że każda z nas kiedyś zostanie tak bardzo upragnioną matką.Wiadomość wyedytowana przez autora 15 stycznia 2015, 22:08
Wczoraj przeczytałam pamiętnik jednej dziewczyny. Mimo, że większość lekarzy nie dawała jej szans (nawet pomimo jej młodego wieku - 25 lat) i mimo tych wszystkich problemów udało się jej zajść w ciążę.
Bardzo się cieszę z tego powodu, bo ta historia pokazuje, że nie można się poddawać i przestać wierzyć. Więc od dziś głowa do góry, pozytywne myśli i za niedługo do dzieła.Dobrej nocki wszystkim życzę.
W tym tygodniu umówiłam się do gin'a, najbliższy wolny termin to ... 9 marzec. Jak ja wytrzymam do tego czasu?!
Póki co muszę jeszcze załatwić skierowanie od lekarza domowego, inaczej ubezpieczenie nie pokryje mi kosztów. No i mamy z mężem całą listę pytań do wypełnienia. A i jeszcze muszę zdobyć moje wyniki z poprzedniej kliniki - mam nadzieję, że nie będą robić żadnych problemów.
Teraz pozostaje mi czekanie na @, bo niestety przez moją chorobę nici z przytulanek. Było tak strasznie, że biedny mąż wyniósł się na dół na kanapę. Ale mamy za niedługo kolejny cykl i kolejne pole do popisu. Oby ...
Wprawdzie tłusty czwartek dopiero za tydzień, ale w sobotę będę robić pączki. Na nockę przyjdzie nocować do mnie siostrzenica, tak więc przy okazji mi pomoże. Chyba - ma 5 lat, więc nie wiem czego się spodziewać.
Ze skierowaniem już wszystko ok, lekarz rodzinny do mnie dzwonił i przepraszał, że od razu tego nie wysłał, że teraz już jest ok itd. Tylko jeszcze poprzednia klinika coś się nie odzywa. Jutro będę musiała tam zadzwonić, żebym wiedziała co i jak.
Jutro na szczęście piątek. Cały ten tydzień jakiś szalony był. A żeby to sobie zrekompensować jestem jutro umówiona do koleżanki - fryzjerki. Będę pasemka robić, no i może nowa fryzyrka wyjdzie spod nożyczek. Zobaczymy.
Trzymajcie się kobitki...
Wyniki z poprzedniej kliniki zostały dziś wysłane, więc niedługo powinnam je mieć.
Dziś w pracy miałam ogromnego stresa. Miałam tak nieprzyjemną rozmowę (delikatnie mówiąc), że cała byłam roztrzęsiona i długo nie mogłam się po niej pozbierać. Oby jutro był lepszy dzień.
Jeszcze miesiąc do wizyty u nowego ginekologa...
Dziś jakoś dziwnie boli mnie brzuch, a bardziej lewa strona. W sumie od kilku dni co jakiś czas mam dziwnie skurze w brzuchu. Może to ten zbliżający się termin wizyty u lekarza? W sumie to jeszcze 2,5 tygodnia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2015, 06:32
W pracy dalej jakaś straszna wirówka. Każdy czegoś chce, starasz się pomóc, a na koniec jeszcze się na tobie wyżywają, bo ktoś inny popełnił błąd, a że ja jestem pod ręką to prościej.
Po tej chorobie mój organizm chyba nie umie się pozbierać i wysyła mi jakieś dziwne sygnały. A jeszcze 2 tygodnie do wizyty ...
Teraz już się zbieram do pracy. Trzymajcie się kobitki i fajnego dzionka.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 marca 2015, 21:48
W poniedziałek mieliśmy pierwszą wizytę. Wzięłam sobie pół dnia wolnego, żeby na spokojnie się przygotować, ale oczywiście musiałam jeszcze to zrobić i tamto, no i wcale spokojnie nie wyszło. Pani doktor wszystko nam wyjaśniła jaka jest u nich jest procedura. Wcześniej musieliśmy jeszcze odpowiedzieć na kilkadziesiąt pytań odnośnie naszej przeszłości i przeszłości naszej rodziny. A potem na początek zrobiła mi usg. Macica i prawy jajnik jest ok, ale przy lewym jest jakaś plamka, jakiś guzek, sama nie wie co. Mąż dostał pojemniczek, aby oddać nasienie do sprawdzenia (jutro). W następny poniedziałek znów będzie mi robić usg, żeby sprawdzić czy się jakieś pęcherzyki pojawiły i jakiej są wielkości. Zależnie od tego wyznaczy mi kolejny termin na usg. Za 4 tygodnie będę miała spotkanie ewaluacyjne, tak to się u nich zwie. Zobaczymy. W każdym bądź razie z gabinetu wyszłam nie będąc jakoś specjalnie przekonana ani rozentuzjonowana. Być może "wytrenowałam" w sobie już większą ostrożność i za bardzo się nie nastawiam, bo za każdym następnym razem rozczarowanie bolało jeszcze bardziej. Teraz czuję, można by powiedzieć, spokój. Dziwne, ale czuję jakbym się już przyzwyczajała do myśli, że mi bycie matką nie jest pisane. A te badania to po prostu takie potwierdzenie, że faktycznie zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Zobaczymy co będzie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 marca 2015, 20:13
Ten guzek przy lewym jajniku to jakaś narośl, ale pani doktor stwierdziła, że to nie ma wpływu na płodność. Z nasieniem męża wszystko w porządku, a nawet bardzo dobrze.
Jedna rzecz jedynie mnie martwi. Otóż z racji iż wczoraj serduszkowaliśmy pani doktor zrobiła dziś jeszcze jedno badanie. Nie wiem jeszcze jak to się fachowo nazywa, ale chodzi o to, żeby sprawdzić ile plemników znajduje się w śluzie po stosunku. Po 15 godzinach u mnie nie było żadnego
mimo, iż PH mam 5,5. Jutro ma mi powtórzyć to badanie, zobaczymy co teraz z tego wyniknie. Martwi mnie też, że "wyprodukowałam" aż jeden pęcherzyk. Chociaż z drugiej strony dobre i to.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 marca 2015, 20:14
Mój małżonek stwierdził, że mam się położyć i wypoczywać, skoro jest szansa. Tak więc jestem już wykąpana i leżę sobie w łóżeczku, czatuję i wypoczywam.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 marca 2015, 21:35
Badanie wykazało, że faktycznie owulację miałam.
Dzisiaj znów miałam robione usg i jest pęcherzyk, duży. I pani doktor powiedziała, że w każdej chwili może pęknąć. Oprócz tego dostałam masę informacji na temat dalszego postępowania.
Na 7-go maja mam zaplanowane badanie drożności jajowodów, zaraz potem muszę robić testy owulacyjne i jak będę miała szczyt to mam do pani doktor dzwonić. W następnym dniu będę miała robioną inseminację. Boję się, że mogę przegapić owulację. Całe szczęście, że broszury podostawałam. Ten sposób leczenia pani doktor chce powtórzyć trzy razy. Jeżeli nie przyniesie efektu, wówczas dostanę hormony do wstrzyknięcia, a jeżeli to nie pomoże to zostało już tylko In Vitro.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 maja 2015, 22:14
Poza tym zaczynam wątpić w przebyte leczenie w Polsce i dochodzę do wniosku, że zmarnowaliśmy tam czas i pieniądze.
W Polsce też mi robiono badanie drożności jajowodów, ale w porównaniu z tutejszym badaniem, to myślę, że w Polsce jedynie "przepłukano" mi jedynie macicę.
Całe badanie trwało jakieś 20 minut - najdłuższe w moim życiu. I ten niesamowity ból. Dosłownie wyłam z bólu. Do takiego stopnia, że chciałam zrezygnować z dalszego leczenia.
Na badanie pojechałam sama, bo mąż nie mógł się zwolnić z pracy. Badanie było zaplanowane na godz. 11.00. 1,5 godziny wcześniej musiałam zażyć lek przeciwbólowy. Pani doktor przed badaniem jak i w trakcie mówiła mi co robi i co będzie robić. Oprócz tego wspierała mnie i dodawała odwagi, co było miłe. Potem nie było już tak miło.
Po oczyszczeniu macicy i pobraniu jakis próbek pani doktor zabrała się do właściwego badania.
Włożyła mi jakiś pręt o długości 30 - 40 cm, przez który wstrzykiwała mi płyn (kontrast), aby sprawdzić moje jajowody. Pierwszą dawkę jakoś wytrzymałam, ale jak zaczęła wstrzykiwać dalej to już było gorzej. Nie myślałam, że aż tak to będzie boleć. Byłam przekonana, że brzuch od środka mi pęknie. Potem okazało się, że nie mogła dobrze się dostać do jajowodów i płyn wyciekł gdzieś obok, no i badanie trzeba jeszcze raz powtórzyć. Wtedy już nie wytrzymałam i się popłakałam. W międzyczasie radiolog miał robić zdjęcia, ale nie sądzę, żeby jakieś fajne zdjęcia mógł zrobić. Kontrast do prawego jajnika się dostał, ale do lewego już nie.
Miałam możliwość obejrzenia jak kontrast wypełnia moje jajniki i macicę, ale z tego bólu to nic nie widziałam.
Chciałam uciec z tego szpitala, ale po pół godzinie miałam się zgłosić na jeszcze jedno zdjęcie rentgenowskie - to już na szczęście nie bolało.
Po tym wszystkim odechciało mi się wszystkiego, nawet serduszkowania.
Dziś zrobiłam test owulacyjny i jest pozytywny. Zadzwoniłam do szpitala i jutro o 11.40 będę mieć robioną inseminację. Czekałam na to, ale po ostatnich przeżyciach jestem przerażona.
Jedna pozytywna myśl - leczenie zęba u dentysty w porównaniu z badaniem drożności jajowodów to pikuś.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 maja 2015, 07:14

Trzymam kciuki aby się udalo :*