Zapisz się i otrzymuj powiadomienia o
zniżkach, promocjach i najnowszych ciekawostkach ze świata! Jeśli interesują
Cię tematy związane z płodnością, ciążą, macierzyństwem - wysyłamy tylko
to, co sami chcielibyśmy otrzymać:)
O mnie: Mam 35 lat. Mieszkam i pracuję w Holandii. Lubię czytać książki, głównie Danielle Steel i Stephana Kinga oraz słuchać muzyki.
Czas starania się o dziecko: O dziecko staramy się już od jakiś 4 lat, a pod opieką medyczną jesteśmy ponad 2 lat.
Moja historia: Moja historia nie jest jakaś nadzwyczajna, taka sobie. Mając jakieś 18 lat byłam pierwszy raz u ginekologa, ten stwierdził u mnie nadżerkę, którą usunął. Po jakimś roku byłam u innego ginekologa ponieważ miałam bardzo nieregularne miesiączki i na dodatek bardzo bolesne. Została poddana badaniu m.in. prolaktyna, która oczywiście okazała się za wysoka, co oznaczało brak owulacji. Dostałam lekarstwo (nie pamiętam już nazwy), brałam je przez pół roku. Polepszyło się, miesiączki się wyregulowały, jedynie ból pozostał. Dopiero będąc z związku z mężem (wtedy jeszcze chłopakiem) zdałam sobie sprawę, co to tak naprawdę oznacza. Kilka lat później wzięliśmy ślub. Mąż chciał mieć od razu dziecko, jednak tę decyzję odwlekałam, bo wówczas nie myślałam, że zajście w ciążę będzie takie ciężkie. Ważniejszym powodem odwlekania było uczucie, że nie nadaję się na dobrą matkę. Może to się Wam wydać dziwne, ale dopiero po badaniach zaczęłam się zastanawiać, jak to było możliwe, iż pomimo braku antykoncepcji przez wszystkie te lata nie doczekaliśmy się z mężem potomka, a jesteśmy już 13 lat ze sobą.
Moje emocje: Chyba tak jak każda z Was: nadzieja, wiara, optymizm, potem nieudane próby nieprzejmowania się, zobojętnienia, niepoddawania się, aż do rozgoryczenia, przygnębienia, smutku, wściekłości na siebie i cały świat, no i zazdrości innym (przyszłym) mamom.
Dokładnie 15 dni temu miałam 3 inseminację, 2 poprzednie się niestety nie udało. Wczoraj pobrali mi krew do zrobienia testu ciążowego - jutro wynik. Aż się boję. W poprzednich próbach starałam się myśleć pozytywnie, miałam wielką nadzieję, że jednak się uda. Niestety, rozczarowanie, smutek, ból, pretensje do samej siebie, że coś ze mną nie tak - było nie do zniesienia i długo po tym nie mogłam się pozbierać. Tym razem obiecałam sobie, że nie będę tyle o tym myślała. Owszem zachowam wszelkie "środki ostrożności", ale poza tym pełny luz. No i prawie się udało. Do przedwczoraj. Wiedziałam, że nazajutrz miałam mieć pobieraną krew do testu i nie mogłam w nocy spać, na dodatek obudziłam się po wcześniejszym śnie, że byłam już w zaawansowanej ciąży, ale coś było nie tak. Dziś od południa miałam jakieś straszne przeczucia, żołądek ściśnięty, nerwy napięte, nigdzie miejsca nie umiałam sobie znaleźć. Boję się jutrzejszego dnia i wyniku.
Witam. No i cóż mam napisać. Nockę w sumie dobrze przespałam, ale to być może przez to, że późno poszłam spać i wcześnie wstałam, w sumie 6 godzin spałam. Leżąc jeszcze w łóżku myślałam co mnie będzie czekać w ciągu dnia. I pomyślałam, że może już się jakoś przygotuję na TĘ wiadomość, i choć bardzo się bałam zrobiłam test. Pokazała się, niestety tylko jedna kreseczka. Mimo to, dalej miałam nadzieję, że test z krwi będzie jednak pozytywny. Poszłam do pracy i około godz. 10.00 nie wytrzymałam dłużej i zadzwoniłam do lekarza po wynik. Do końca miałam nadzieję, że jednak tym razem się uda. Przecież do 3 razy sztuka! Trzymałam do momentu, jak asystentka powiedziała mi, że test jest negatywny, czyli NIE JESTEM W CIĄŻY! Zabrzmiało to tak okrutnie, że się rozsypałam. Nie byłam nawet w stanie się przyzwoicie pożegnać. Całe szczęście, że w pracy byłam akurat sama. Nie mogłam uwierzyć, a jednak ... Po jakimś czasie pojechałam do fili, żeby być między ludźmi i rzuciłam się w wir pracy. Tak, uciekałam przed myślą, że znów kolejny miesiąc trzeba czekać, i kolejny, i kolejny... Niedawno wróciłam dopiero z pracy i jestem sama w domu. Mąż poszedł do kolegów na partyjkę pokera. Może to i nawet lepiej, zrobiłam sobie drinka i spokojnie będę mogła sobie popłakać. A jutro znów w wir pracy.
Niewiem jak tobie ale mi placz pomaga. To tak jakby wyzalenie sie samemu sobie. Tak jakby sie chcialo krzyczec co cie tak bardzo boli. Wspolczuje ze sie 2 kreski nie pokazaly. Nie trac nadzei to najwazniejsze:-))
Witam. Dzięki dziewczyny za wsparcie i słowa otuchy. W sobotę miałam dużo pracy i też wieczorem późno wróciłam, więc nie miałam aż tyle czasu żeby myśleć. Wczoraj natomiast przeleżałam w łóżku prawie cały dzień. Byłam zmęczona z braku snu, co chwilę ściskało mi gardło i spadały łzy, na dodatek przyszła @, a po obiedzie pokłóciłam się z mężem. Też chciałabym tak jak on - nie ma to nie ma i już, nic się nie stało. Wkurzyło i wkurza mnie to. Wracając w sobotę z pracy tak sobie pomyślałam, że na pewno którejś dziewczynie się udało. Musiało się udać. Teraz akurat nie był jeszcze po prostu mój czas. Trzymam kciuki za wszystkie dziewczyny i pozdrawiam gorąco.
Dawno nic nie pisałam i zanim to zrobię, chciałabym najpierw wszystkim złożyć najlepsze życzenia noworoczne, żeby się przede wszystkim to JEDNO, NAJWIĘKSZE marzenie spełniło!
Po nieudanej 3 inseminacji bardzo to przeżyłam. Tak bardzo, że przez ponad miesiąc nie miałam ochoty na przytulanki Jest to kolejny miesiąc, który mnie oddala od bycia matką, ale stwierdziłam, że nic na siłę i że warto też czasem o sobie pomyśleć. Kolejne miesiące staraliśmy się porządnie "wykorzystać", ale póki co bez dwóch kresek. Święta przeżyliśmy spokojnie i wspólnie z rodziną. Po świętach byliśmy z moim bratem i jego rodziną na nartach, trochę zmienić otoczenie, trochę się rozerwać i trochę odpocząć.
Od poniedziałku, cóż, znów praca - skończyły się wakacje i przyjemne leniuchowanie. Oboje z mężem postanowiliśmy zmienić lekarza i klinikę. Będziemy teraz próbować w Holandii się leczyć, skoro i tak tam mieszkamy...
Dzień jak co dzień. Zaraz po przebudzeniu mierzenie tempki, śniadańko, potem obiadek, a teraz już wieczór i jutro znów do pracy i wyczekiwanie czy @ się zjawi . Mam nadzieję, że nie, mimo całego pokręconego cyklu. Termometr mi od czasu do czasu odmawiał posłuszeństwa i nie jestem pewna, czy wszystkie wyniki są ok. Zobaczymy. Widziałam dziś na facebook'u film, który mnie natchnął większą nadzieję. Film przedstawiał całą ciążę, od poczęcia do narodzin. Trwał jakieś 12 minut, ale był tak pięknie zrobiony, że nie mogłam oderwać wzroku. To cudnie widzieć jak się dziecko rozwija, jak z 2 małych komórek? rodzi się mały cud. Do niedawna filmu tego wogóle bym nie włączyła, teraz jednak dodał mi nadziei i wiary. Wiary, że każdej z nas się uda. Wiary, że każda z nas kiedyś zostanie tak bardzo upragnioną matką.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 stycznia 2015, 22:08
Przeczytałam Twoja historie i życzę Ci z całego serca małego Okruszka.
Czasami te nasze dzieciaki nie chcą abyśmy to my wybierały im termin poczęcia. Zjawiają się w najmniej spodziewanym momencie. I Tobie życzę Aby ten moment nadszedł jak najszybciej :)
Ale wiara nadzieja i wolą walki to podstawa- nie możesz się poddawać. To droga do Twojego szczęścia - i nikt nie mówił ze będzie nam łatwo ją pokonać. Ale zostanie uwienczona najpiękniejszym trofeum jakie mogliśmy sobie w życiu wyobrazić.
Dzięki Miru za Twoje wsparcie. Wiem, że nie mogę się poddać i wiem, że nie jest i nie będzie łatwo. Czasem denerwuje mnie fakt, iż inne pary nie są świadome jaki skarb w domu posiadają, bo nie zdają sobie sprawy, że nie wszyscy maja tak prostą drogę.
No i cóż, w poniedziałek rano zaraz po brzebudzeniu zaczął mnie brzuch boleć. Pomyślałam, że @ już jest, ale nie - zjawiła się dopiero koło południa. Czyli tym razem znów żadnych dwóch kresek nie będzie. Ale pomyślałam, że zaczyna się nowy miesiąc, nowy cykl, więc też i nowe szanse. Któż to wie?!
Wczoraj przeczytałam pamiętnik jednej dziewczyny. Mimo, że większość lekarzy nie dawała jej szans (nawet pomimo jej młodego wieku - 25 lat) i mimo tych wszystkich problemów udało się jej zajść w ciążę. Bardzo się cieszę z tego powodu, bo ta historia pokazuje, że nie można się poddawać i przestać wierzyć. Więc od dziś głowa do góry, pozytywne myśli i za niedługo do dzieła.
Dobrej nocki wszystkim życzę.
Dziś nie był najlepszy dzień, bardzo dużo stresu i jeszcze więcej negatywnej energii, która mnie wykańcza. A przy okazji załapałam też gdzieś jakieś przeziębienie. Ale jest też i jeden pozytwyny punkt: zapisałam się na wizytę u lekarza, w najbliższy czwartek - zobaczymy co powie. Póki co, teraz kładę się do łóżka i trochę relaksu.
Relaks okazał się nie wystarczjący, bo zapałam gdzieś jakieś okropne grypsko. Rozwaliło mnie totalnie. Gorączka powyżej 38 stopni i poty, co u mnie mało spotykane. I ten okropny, ciągły ból głowy. Mam nadzieję, że do jutra jakoś się ogarnę.
Tak się ogarniałam, że dopiero od zeszłego wtorku poszłam do pracy. W sumie nie mogłam już dłużej wysiedzieć w domu.
W tym tygodniu umówiłam się do gin'a, najbliższy wolny termin to ... 9 marzec. Jak ja wytrzymam do tego czasu?!
Póki co muszę jeszcze załatwić skierowanie od lekarza domowego, inaczej ubezpieczenie nie pokryje mi kosztów. No i mamy z mężem całą listę pytań do wypełnienia. A i jeszcze muszę zdobyć moje wyniki z poprzedniej kliniki - mam nadzieję, że nie będą robić żadnych problemów.
Teraz pozostaje mi czekanie na @, bo niestety przez moją chorobę nici z przytulanek. Było tak strasznie, że biedny mąż wyniósł się na dół na kanapę. Ale mamy za niedługo kolejny cykl i kolejne pole do popisu. Oby ...
Ze specjalistami tak jest, wyobraź sobie, że ja wizytę u okulisty mam na.. SIERPIEŃ. Ja znowusz miałam przeziębione zatoki. Trzymaj się cieplutko kochana :) I owocnego następnego cyklu :)
No i przyszła @. Zupełnie niespodziewanie, zupełnie za szybko. Chociaż z drugiej strony lepiej, że już teraz, a nie za tydzień, no bo wiecie, za niedługo Walentynki. Z mężem wybieramy się na weekend do Belgii, a dokładnie do Brugii. Niby tylko 2 dni, ale myślę, że fajnie będzie - trochę inne klimaty.
Wprawdzie tłusty czwartek dopiero za tydzień, ale w sobotę będę robić pączki. Na nockę przyjdzie nocować do mnie siostrzenica, tak więc przy okazji mi pomoże. Chyba - ma 5 lat, więc nie wiem czego się spodziewać.
Ze skierowaniem już wszystko ok, lekarz rodzinny do mnie dzwonił i przepraszał, że od razu tego nie wysłał, że teraz już jest ok itd. Tylko jeszcze poprzednia klinika coś się nie odzywa. Jutro będę musiała tam zadzwonić, żebym wiedziała co i jak.
Jutro na szczęście piątek. Cały ten tydzień jakiś szalony był. A żeby to sobie zrekompensować jestem jutro umówiona do koleżanki - fryzjerki. Będę pasemka robić, no i może nowa fryzyrka wyjdzie spod nożyczek. Zobaczymy.
Trzymajcie się kobitki...
Weekend zleciał niewiadomo kiedy. A zmęczona jestem bardziej niż po tygodniu pracy. Pączki się udały. Oczywiście z pomocą siostrzenicy, tyle, że nocka to już mniej dobrze poszła - co chwilę się budziłam i w efekcie obudziłam się z bólem głowy. Pasemki wyszły ładnie, nowa fryzurka też -tyle że się nasiedziałam. Aż do 3.00 rano. Fryzjerka to koleżanka, na dodatek młoda karmiąca, mama, więc stąd to przeciągnięcie. Poszłam spać to była już 3.30. A w sobotę rano już o 8.00 pobudka - byłam umówiona na pakowanie rzeczy do naszej fundacji.
Wyniki z poprzedniej kliniki zostały dziś wysłane, więc niedługo powinnam je mieć.
Dziś w pracy miałam ogromnego stresa. Miałam tak nieprzyjemną rozmowę (delikatnie mówiąc), że cała byłam roztrzęsiona i długo nie mogłam się po niej pozbierać. Oby jutro był lepszy dzień.
Weekend w Brugii się udał, chociaż trochę się obawiałam czy wszystko pójdzie dobrze i przez to byłam bardzo nerwowa. Ale pozwiedzaliśmy kilka fajnych miejsc, popływaliśmy łódeczką (prawie jak w Wenecji), a w niedzielę pojechaliśmy nad morze pospacerować. Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. A ja wieczorem ze szwagierkami poszłam do kina na "50 Twarzy Grey'a" - oj, się działo ...
Dziś jakoś dziwnie boli mnie brzuch, a bardziej lewa strona. W sumie od kilku dni co jakiś czas mam dziwnie skurze w brzuchu. Może to ten zbliżający się termin wizyty u lekarza? W sumie to jeszcze 2,5 tygodnia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2015, 06:32
Te weekendy powinny być zdecydowanie dłuższe. Człowiek się nawet nie obejrzy, a już trzeba zbierać się do pracy.
W pracy dalej jakaś straszna wirówka. Każdy czegoś chce, starasz się pomóc, a na koniec jeszcze się na tobie wyżywają, bo ktoś inny popełnił błąd, a że ja jestem pod ręką to prościej.
Po tej chorobie mój organizm chyba nie umie się pozbierać i wysyła mi jakieś dziwne sygnały. A jeszcze 2 tygodnie do wizyty ...
No i jak tu się nie stresować! Wczoraj przyjeżdżam służbowym samochodem do domu, a tam patrzę - nasze prywatne auto uszkodzone. Żeby to była jeszcze jakaś rysa, to jeszcze. Ale nie. Lampa przeciwmgielna całkowicie wypadła, druga lampa przesunięta, że nie można jej teraz w ogóle przesunąć (jeszcze kilka dni temu wymienialiśmy w niej żarówkę). I cały lewy bok pokiereszowany. Najgorsze jest to jedno wgniecenie - jest bardzo głębokie i zanim oddamy auto do naprawy, to blacha zacznie rdzewieć. Oczywiście żadnej karteczki nie było z danymi gościa, który to zrobił, no fakt, bo i po co? Dobrze,że mamy opłacony cały pakiet. Ale i tak roboty z tym będzie. Wczoraj już zgłosiłam szkodę do ubezpieczalni. Dziś ma exspert dzwonić, żeby resztę ustalić. Obawiam się tylko wyceny szkód. Wiecie, jak działają ubezpieczalnie - wszystko jak najniższym kosztem. A tym bardziej w naszym przypadku na podstawie zdjęć - nie widzę tego za dobrze. Mąż się oczywiście wkurzył, ja też się tym przejęłam, ale na szczęście nockę w miarę dobrze przespałam.
Teraz już się zbieram do pracy. Trzymajcie się kobitki i fajnego dzionka.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 marca 2015, 21:48
Mój organizm zabawił się ze mną w chowanego. @ przyszła dzień później i to cichaczem w nocy. Niby to niewiele, ale jednak nadzieję miałam, że może tym razem się uda. Nie udało się.
W poniedziałek mieliśmy pierwszą wizytę. Wzięłam sobie pół dnia wolnego, żeby na spokojnie się przygotować, ale oczywiście musiałam jeszcze to zrobić i tamto, no i wcale spokojnie nie wyszło. Pani doktor wszystko nam wyjaśniła jaka jest u nich jest procedura. Wcześniej musieliśmy jeszcze odpowiedzieć na kilkadziesiąt pytań odnośnie naszej przeszłości i przeszłości naszej rodziny. A potem na początek zrobiła mi usg. Macica i prawy jajnik jest ok, ale przy lewym jest jakaś plamka, jakiś guzek, sama nie wie co. Mąż dostał pojemniczek, aby oddać nasienie do sprawdzenia (jutro). W następny poniedziałek znów będzie mi robić usg, żeby sprawdzić czy się jakieś pęcherzyki pojawiły i jakiej są wielkości. Zależnie od tego wyznaczy mi kolejny termin na usg. Za 4 tygodnie będę miała spotkanie ewaluacyjne, tak to się u nich zwie. Zobaczymy. W każdym bądź razie z gabinetu wyszłam nie będąc jakoś specjalnie przekonana ani rozentuzjonowana. Być może "wytrenowałam" w sobie już większą ostrożność i za bardzo się nie nastawiam, bo za każdym następnym razem rozczarowanie bolało jeszcze bardziej. Teraz czuję, można by powiedzieć, spokój. Dziwne, ale czuję jakbym się już przyzwyczajała do myśli, że mi bycie matką nie jest pisane. A te badania to po prostu takie potwierdzenie, że faktycznie zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Zobaczymy co będzie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 marca 2015, 20:13
Trzymam kciuki za was, u mnie jest to samo co u ciebie, za kazdym razem mimo że odpuscilismy boli jeszcze bardziej.. A może kiedyś znienacka pojawi się malutka fasolka :)
Dziś miałam pierwsze usg w celu stwierdzenia obecności pęcherzyków. Jest jeden i całkiem już dorodny, bo aż 17,5 mm na 11 dzień cyklu. Jutro popołudniu mam kolejne usg.
Ten guzek przy lewym jajniku to jakaś narośl, ale pani doktor stwierdziła, że to nie ma wpływu na płodność. Z nasieniem męża wszystko w porządku, a nawet bardzo dobrze.
Jedna rzecz jedynie mnie martwi. Otóż z racji iż wczoraj serduszkowaliśmy pani doktor zrobiła dziś jeszcze jedno badanie. Nie wiem jeszcze jak to się fachowo nazywa, ale chodzi o to, żeby sprawdzić ile plemników znajduje się w śluzie po stosunku. Po 15 godzinach u mnie nie było żadnego mimo, iż PH mam 5,5. Jutro ma mi powtórzyć to badanie, zobaczymy co teraz z tego wyniknie. Martwi mnie też, że "wyprodukowałam" aż jeden pęcherzyk. Chociaż z drugiej strony dobre i to.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 marca 2015, 20:14
Pani doktor szukała, szukała i doszukać się nie mogła mojego pęcherzyka. Najwyraźniej już pękł i nastąpiła owulacja. Tylko dlaczego dalej mnie prawy jajnik boli? Jest więc szansa, bo dziś rano było serduszkowanie. A badania pani doktor nie mogła zrobić, bo do tego potrzeba pęcherzyka. Za tydzień będą mi pobierać krew, żeby sprawdzić poziom prolaktyny, a przy okazji sprawdzą mi też poziom tarczycy. Na ostatniego marca mamy przełożoną wizytę ewaluacyjną, wtedy mam nadzieję, że dowiemy się jakie nam jeszcze szanse zostały.
Mój małżonek stwierdził, że mam się położyć i wypoczywać, skoro jest szansa. Tak więc jestem już wykąpana i leżę sobie w łóżeczku, czatuję i wypoczywam.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 marca 2015, 21:35
Jutro badanie krwi, żeby potwierdzić owulację. Bo co do tego tam mam rozbieżne informacje. Na badaniu usg wykazało, że owulacja nastąpiła w 12 dc, a z kolei na Ovu że dopiero w 14 dc. I czego mam się trzymać?
Oj, trochę tu nie zaglądałam.
Badanie wykazało, że faktycznie owulację miałam.
Dzisiaj znów miałam robione usg i jest pęcherzyk, duży. I pani doktor powiedziała, że w każdej chwili może pęknąć. Oprócz tego dostałam masę informacji na temat dalszego postępowania.
Na 7-go maja mam zaplanowane badanie drożności jajowodów, zaraz potem muszę robić testy owulacyjne i jak będę miała szczyt to mam do pani doktor dzwonić. W następnym dniu będę miała robioną inseminację. Boję się, że mogę przegapić owulację. Całe szczęście, że broszury podostawałam. Ten sposób leczenia pani doktor chce powtórzyć trzy razy. Jeżeli nie przyniesie efektu, wówczas dostanę hormony do wstrzyknięcia, a jeżeli to nie pomoże to zostało już tylko In Vitro.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 maja 2015, 22:14
7-go maja chciałabym wymazać z pamięci.
Poza tym zaczynam wątpić w przebyte leczenie w Polsce i dochodzę do wniosku, że zmarnowaliśmy tam czas i pieniądze.
W Polsce też mi robiono badanie drożności jajowodów, ale w porównaniu z tutejszym badaniem, to myślę, że w Polsce jedynie "przepłukano" mi jedynie macicę.
Całe badanie trwało jakieś 20 minut - najdłuższe w moim życiu. I ten niesamowity ból. Dosłownie wyłam z bólu. Do takiego stopnia, że chciałam zrezygnować z dalszego leczenia.
Na badanie pojechałam sama, bo mąż nie mógł się zwolnić z pracy. Badanie było zaplanowane na godz. 11.00. 1,5 godziny wcześniej musiałam zażyć lek przeciwbólowy. Pani doktor przed badaniem jak i w trakcie mówiła mi co robi i co będzie robić. Oprócz tego wspierała mnie i dodawała odwagi, co było miłe. Potem nie było już tak miło.
Po oczyszczeniu macicy i pobraniu jakis próbek pani doktor zabrała się do właściwego badania.
Włożyła mi jakiś pręt o długości 30 - 40 cm, przez który wstrzykiwała mi płyn (kontrast), aby sprawdzić moje jajowody. Pierwszą dawkę jakoś wytrzymałam, ale jak zaczęła wstrzykiwać dalej to już było gorzej. Nie myślałam, że aż tak to będzie boleć. Byłam przekonana, że brzuch od środka mi pęknie. Potem okazało się, że nie mogła dobrze się dostać do jajowodów i płyn wyciekł gdzieś obok, no i badanie trzeba jeszcze raz powtórzyć. Wtedy już nie wytrzymałam i się popłakałam. W międzyczasie radiolog miał robić zdjęcia, ale nie sądzę, żeby jakieś fajne zdjęcia mógł zrobić. Kontrast do prawego jajnika się dostał, ale do lewego już nie.
Miałam możliwość obejrzenia jak kontrast wypełnia moje jajniki i macicę, ale z tego bólu to nic nie widziałam.
Chciałam uciec z tego szpitala, ale po pół godzinie miałam się zgłosić na jeszcze jedno zdjęcie rentgenowskie - to już na szczęście nie bolało.
Po tym wszystkim odechciało mi się wszystkiego, nawet serduszkowania.
Dziś zrobiłam test owulacyjny i jest pozytywny. Zadzwoniłam do szpitala i jutro o 11.40 będę mieć robioną inseminację. Czekałam na to, ale po ostatnich przeżyciach jestem przerażona.
Jedna pozytywna myśl - leczenie zęba u dentysty w porównaniu z badaniem drożności jajowodów to pikuś.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 maja 2015, 07:14
Treści zawarte w serwisie OvuFriend mają charakter informacyjno - edukacyjny, nie stanowią porady lekarskiej, nie są diagnozą lekarską i nie mogą zastępować zasięgania konsultacji medycznych oraz poddawania się badaniom bądź terapii, stosownie do stanu zdrowia i potrzeb kobiety.
Korzystając z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na użycie plików cookies. W każdej chwili możesz swobodnie zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich zapisywaniu.
Dowiedz się więcej.
Trzymam kciuki aby się udalo :*