Weekend spędziłam na opiece nad moim 11-miesięcznym siostrzeńcem. Zawsze kiedy odwożę go do domu i wracam do siebie czuję taką ogromną pustkę i rozklejam się. Chciałabym bardzo, żeby taki słodki brzdąc zawitał w moim życiu na stałe. Chociaż wiem, że opieka nad takim bąblem jest ciężką pracą to daje ona tyle satysfakcji i radości, że chyba nic nie byłoby w stanie zniechęcić mnie do posiadania dziecka.
Zamiast sobie odpuścić i z czystą spokojną głową czekać na wizytę w klinice, która ma być 17 kwietnia to ja co robię ? A tak... właśnie tak... Siedzę w internecie i szukam opinii.. Po co ? Pytam się po co? Byłam na wizycie, lekarza odebraliśmy oboje bardzo pozytywnie... Po co mi inna wiedza?
Moja klinika to małe, prywatne miejsce i niewiele jest o nich informacji w necie. Oczywiście trafiłam na uwaga! JEDNĄ ZŁĄ OPINIĘ i się zaczęło...
Po co ja to w ogóle robiłam, mogłam słuchać Męża, który stwierdził że jak się nie ogarnę i nie przestanę czytać i szukać informacji to odetnie mi internet. Wczoraj cały dzień biłam się z myślami, co jeśli to prawda, jeśli faktycznie jest tam coś nie tak? Wściekła jestem na siebie, że to czytałam, że w ogóle szukałam informacji na temat kliniki.
Wiadomo jako mała klinika nie mają tyle klientów co znane każdemu wielkie kliniki, mniej pacjentów = mniej opinii = inna proporcja między pozytywnymi a negatywnymi opiniami... Poza tym, ufam mojemu ginekologowi a skoro on z nimi współpracuje to wiem, że nie wpuściłby mnie w jakiś kanał.
Także zakładam sobie blokadę... Koniec czytania, koniec wyszukiwania informacji na jakiekolwiek tematy... Będę czytać od teraz tylko ulubione pamiętniczki i koniec, kropka. Muszę znaleźć sobie cel na ten miesiąc i na spokojnie, swobodnie oddychając będę czekać do 17go kwietnia.
Ostatni dzień z tabletką był w poniedziałek, dzisiaj już czwartek i absolutnie nic się nie dzieje. Dziwi mnie to bardzo bo ostatnie dni na tabletkach były takie że pojawiało się niewielkie plamienie więc byłam pewna, że @ się od razu pojawi.
Z jednej strony wiem, że jeszcze jest czas, z drugiej jestem już niecierpliwa bo chciałabym jak najszybciej zacząć brać tabletki...
Po moich ostatnich wyliczeniach wychodzi że stymulację do ivf zaczęłabym na początku maja, nie chciałabym żeby się to wszystko opóźniło...
Czekam już tak długo, więc miesiąc nie powinien robić mi różnicy... Ale jednak robi...
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 marca 2019, 11:34
Także już zaczęłam brać tabletki i liczę że majówka będzie początkiem stymulacji. Czuję ogromną ekscytację i wielką nadzieję.
Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze i mam cichą nadzieję na sukces
Mąż zazwyczaj pracuje w delegacji a od jutra będę go miała codziennie na miejscu przez jakieś 2 miesiące Już się nie mogę doczekać. Oboje lubimy spędzać czas aktywnie więc oby tylko pogoda dopisała a będzie i rower i rolki i długie spacery. Dobrze mi to zrobi przed stymulacją bo mam jeszcze trochę zbędnego balastu. Odkąd zmieniłam w zeszłym roku endokrynologa i Pani Doktor wzięła się porządnie za moją tarczycę to na dobrze dobranych lekach waga zaczęła powoli spadać. Mam już 15 kg mniej. To mój największy sukces... Wcześniej czego bym nie robiła to nawet jeśli zeszło kilka kg to później wszystko stawało i waga ani drgnęła, aż w końcu rosła ponownie. Teraz proszę, tendencja spadkowa już od roku i baaaardzo mi się to podoba.
Chyba bo wczorajszym koszmarnym dniu dziś nastał ten lepszy... Dziś mogę nawet powiedzieć że czuję się szczęśliwa:)
Czas wracać do pracy;)
Miłego dnia Kochane :*
Jestem na etapie robienia badań potrzebnych do procedury: wirusologia, wymazy itp.
Wczoraj zrobiłam ostatnie badania u ginekologa i zaczęły już spływać do mnie wyniki badań krwi. Te które dotarły do mnie wczoraj są ok. Natomiast dzisiaj dotarły kolejne. To że miałam różyczkę to wiedziałam, że przebyłam toxoplazmozę to podejrzewałam bo całe życie miałam zwierzaki, poza tym jestem fanką dań typu tatar. Tego wszystkiego się spodziewałam. Natomiast nie spodziewałam się, że wyjdą mi dodatnie p-ciała p/HbC. Świadczyć to może o wirusowym zapaleniu wątroby typu B. W tym momencie wszystko mi się wali. Nie rozumiem skąd to się mogło wziąć, nie mam kontaktu z chorymi, w laboratorium zawsze przy mnie otwierają igły, nie mam tatuażu, nie mam przekutych części ciała, nie miałam nigdy operacji... No nic takiego się nie działo. Mąż na szczęście jest zdrowy. Nigdy nie miałam innego partnera seksualnego. Nie wiem już co myśleć. Pojechałam od razu oddałam jeszcze raz krew do badania, jutro powinny być wyniki. Mam nadzieję że to tylko pomyłka w laboratorium.
Nie mam objawów, nic mnie nie boli, nic się nie dzieje... oczywiście sprawdziłam już co piszą na temat objawów. Zazwyczaj jak coś się sprawdza to widzi się u siebie wszystkie objawy. Ja nie widzę... No może krwawienie dziąseł podczas szczotkowania zębów, ale to chyba nie jest nic nadzwyczajnego i każdy kto ma wrażliwsze dziąsła może potwierdzić że takie sytuacje się zdarzają.
Jestem przerażona, jestem wściekła i kompletnie skołowana. Nie mam pojęcia co myśleć. Do czasu jutrzejszych wyników chyba kompletnie osiwieję. Jeśli wynik się potwierdzi to niestety marzenia o dziecku legną w gruzach. Nie wiem czy na zawsze, czy tymczasowo. Nie wiem z czym choroba będzie miała związek, co będzie wolno a czego nie. Boję się, strasznie się boję tego co mnie czeka
Do dzisiejszego poranka liczyłam, że może to jakiś błąd w laboratorium. Niestety odebrałam wyniki powtórnego badania i nie pozostawiają złudzeń. Jednoznacznie wynik dodatni.
Napisałam już do kliniki, wysłałam wyniki i mają pokazać je Doktorowi żeby dał mi znać co i jak dalej, czy może muszę jakieś dodatkowe badania zrobić. Na popołudnie umówiłam się też na wizytę do lekarza internisty, może da mi skierowania na jakieś dodatkowe badania.
Przeszukałam też internet, trafiłam na wyniki takie jak moje czyli antygen HbS ujemny, p-ciała p/HbC dodatnie i według tego jak zinterpretował wyniki lekarz to pacjent ten nie zarażał (ujemny antygen) natomiast dodatnie przeciwciała świadczyły o przebytym w przeszłości zapaleniu, które organizm samodzielnie zwalczył. Ta informacja to takie moje światełko w tunelu, nadzieja że nie wszystko stracone i że może jestem jednak zdrowa. Wirus z organizmu nie zniknie nigdy ale może być nieaktywny. Wtedy trzeba uważać na stany silnego wyczerpania organizmu i odporności bo właśnie w takich sytuacjach może się reaktywować. Zobaczymy co powie lekarz.
Zastanawia mnie tylko ile jeszcze kłód pod nogi rzuci nam los w tych naszych staraniach o poczęcie dziecka. Nie wiem czy to jakaś kara? Nigdy nie zrobiłam nikomu nic złego, staram się pomagać jak tylko mogę, często nie patrząc na swoje uczucia tylko kierując się dobrem innych. Więc za co to właśnie nam się przytrafia. Latem miną 4 lata starań, 4 długie lata pełne badań, tony leków, setek wizyt... Broniłam się przed wizytą w klinice, nie sądziłam że mój problem jest tak poważny żebym musiała korzystać z metod wspomaganego rozrodu... Oczywiście nigdy nie byłam im przeciwna ale nie spodziewałam się że kiedyś moją drogą do szczęścia stanie się in vitro. Kiedy już pogodziłam się z tym co nas czeka, zebraliśmy pieniądze, zaczęłam brać leki to wychodzą kolejne problemy. Pozbywamy się jednych, przychodzą kolejne... Jak długo to jeszcze będzie się ciągnąć. Ile jeszcze musimy cierpieć? Czy potwierdzenie choroby przekreśli nasze szanse na posiadanie biologicznego dziecka?
Pytania mnożą mi się w głowie, nie mogę się na niczym skoncentrować, nie chce bezczynnie siedzieć. Żałuje że nie mogłam wziąć dzisiaj wolnego i od rana ruszyć do lekarzy, robić badania... Robić wszystko żeby nie trzeba było przerywać przygotowań do procedury, a tak jeszcze 6 długich godzin do wizyty... Czuję jak całe moje ciało się napina i czuje takie wewnętrzne drżenie... Czuje czasem jak ogarnia mnie cicha panika... Nie płaczę, nie krzyczę, nie lamentuję... Za to czuje jak kurczy się moja klatka, jak zaczyna brakować powietrza... Przerażenie blokuje moje myśli, jestem w stanie myśleć tylko o tym... O prawdopodobnym wyroku, który może znowu nas oddalić od naszego małego cudu. Staram się odpychać te myśli od siebie, trzymać się tej informacji o której pisałam wcześniej ale nie zawsze się udaje.
W całej tej beznadziejnej sytuacji cieszę się tylko że mam przy sobie męża. Jest ze mną zawsze i mimo wszystko. Wspiera mnie i jak nikt inny potrafi pocieszyć... Bez niego nie dałabym rady
Czuje ogromną ulgę... Ostatnie dwa dni to był jakiś koszmar... Bardzo wam Kochane dziękuje za wsparcie, słowa pocieszenia, za to że byłyście... Ten pamiętnik, wasza obecność w nim daje mi ogromne wsparcie. BARDZO DZIĘKUJE :*
W środę wizyta u zakaźnika, mam nadzieję że jest tak jak mówił przez telefon, niczego się już nie dopatrzy i wypisze dokumenty i brak przeciwwskazań do in vitro.
Niech ten czas szybciej leci...
Byłam świadkiem przyjścia na świat mojej siostrzenicy... Cudowne emocje...
Narzeczony siostry nie czuł się na siłach aby być przy porodzie, kiedy zobaczył wyraz bólu na jej twarzy podczas pierwszych skurczy, zbladł i kazała jechać mu do domu. W alternatywie byłam ja.. Właściwie to już kilka dni wcześniej ustaliliśmy, że jeśli on nie da rady to ja czekam w pogotowiu.
No i po 11 wczoraj zadzwonił że wraca po mnie do naszego miasta (siostra rodziła w mieście jakieś 40 km oddalonym od naszego) bo podali jej oksytocynę i już ma skurcze. Cała akcja poszła szybko od pierwszych skurczy jakieś 5-5,5 godz. Miała cudowną położną, wspaniałego lekarza... Naprawdę jeśli miałabym rodzić to chciałabym mieć taką opiekę.
Miałam ten zaszczyt przecinania pępowiny, nawet dostałam nożyczki na pamiątkę od położnej. Wspaniałe doświadczenie, niesamowite emocje...
Później okazało się, że byłam przy porodzie mojej chrześnicy
Bardzo się cieszę, że miałam okazję tego doświadczyć. Nigdy nie byłam pewna czy chciałabym żeby Mąż był przy porodzie naszego dziecka. Z jednej strony tak bo jest dla mnie ogromnym wsparciem... Z drugiej nie, bo nie chciałabym żeby to co zobaczy wpłynęło na nas. I wiecie co? Możecie się ze mną nie zgodzić bo każdy ma prawo do własnego zdania ale uważam że to nie są widoki dla faceta. Warto mieć kogoś przy sobie, kto chociażby poda wodę, ale u mnie na 100% będzie to mama bądź jedna z sióstr. Nie chcę żeby mój mąż to wszystko widział. Dla mnie nie było to nic strasznego, gorszącego czy obrzydzającego. Ale ja jestem kobietą, mam świadomość tego jak to wygląda i dla mnie liczy się tu cud narodzin. Czytałam, że zdarzają się często sytuacje gdzie związki się rozpadają bo mężczyzna po tym co widział w czasie porodu nie chce zbliżyć się do kobiety. Także według mnie, z mężem wszędzie ale nie na porodówkę
Dodatnie p-ciała p/HbC świadczą o przebytym zapaleniu wątroby typu B. Mam silny organizm który zwalczył chorobę, ale wirus wbudował się w komórki wątroby i już nigdy nie zniknie. Nie stanowi dla mnie ani dla dziecka zagrożenia. Tylko w stanach skrajnego upośledzenia odporności może się reaktywować, więc w przypadku choroby nowotworowej, HIV, AIDS musiałabym na to uważać.
Lekarz stwierdził że na 90 % jest to zakażenie z wczesnego dzieciństwa. Urodziłam się w 1992r a wtedy jeszcze przez jakiś czas stosowano igły wielorazowe i szklane strzykawki. Na dodatek nie przykładano takiej wagi do dezynfekcji więc gdzieś w przychodni podczas szczepienia albo pobrania krwi ktoś mnie uraczył tym świństwem. Całe szczęście że organizm zawalczył i nie mam problemów z wątrobą.
Teraz już tylko chwila niepokoju do poniedziałku bo powinny być wyniki chlamydii, cytologia i badanie czystości i mam nadzieje, że tam będzie wszystko ok i 17go dostanę już rozpiskę do stymulacji.
No i mam komplet badań do in-vitro. Nic już nie powinno stanąć nam na przeszkodzie. Zostało 8 dni do wizyty i poznamy więcej szczegółów. Póki co L4, leże i odpoczywam bo przypałętała się jakaś jelitówka. Swoją drogą strasznie mocny wirus. Objawy miałam jakieś 6 godz po kontakcie z chorym... Masakra
Boje się tylko rozczarowania, bo co jeśli się nie uda... Stanowczo za dużo myślę...
In vitro - długi protokół - DZIAŁAMY!
Od ponad tygodnia biorę gonapeptyl, wczoraj byłam z wynikami LH i estradiolu w klinice. Mieliśmy już rozpisać puregon ale muszę jeszcze poczekać bo LH niestety za wysoko (ponad 10). Dzisiaj przyszła miesiączka więc jutro powtarzam badanie i zobaczymy. Wiem już że pierwsze 3 dni stymulacji będę miała 150j puregonu a dalej zobaczymy.
Nie zdawałam sobie sprawy z jak ogromnym stresem się wiąże cała procedura. Nocne koszmary albo w ogóle problemy ze snem, absolutny brak koncentracji, zrobiłam się płaczliwa, już nie wspominając o bólach podbrzusza, piersi i głowy... Staram się wrzucić na luz ale ciężko mi to idzie.
W całym tym zamieszaniu zapomniałam że w maju mam kontrolę u endo, zadzwoniłam dzisiaj zapytać kiedy ta wizyta bo gdzieś zgubiłam karteczkę a tu się okazało że wizytę mam jutro. Nie mam zrobionych badań, pojechałam na szybko oddać krew ale nie zrobiłam wszystkich badań, bo po co robić insulinę i glukozę jeśli nie byłam na czczo. Teraz się stresuję, że Pani Doktor urwie mi głowę. Jest bardzo specyficzna, jeśli się przychodzi przygotowanym do wizyty to wszystko jest ok, miła z ogromną wiedzą. Wystarczy że przyjdzie się nieprzygotowanym to zaczyna się piekiełko bo jest wtedy okropna, uszczypliwa i złośliwa a na dodatek krzyczy... Masakra... Nie znoszę jak ktoś na mnie krzyczy a odezwać się nie potrafię... Taki dziwny ze mnie typ...
Stres stresem poganiany... Wykończę się niedługo. Jak tu wyluzować? Jakieś złote rady?
Oby tylko jutro LH spadło a Pani Doktor musi mieć dobry humor
Oczywiście nie ze wszystkim jest tak kolorowo. Jakiś czas tamu całkowicie połamał mi się ząb po leczeniu kanałowym, Pani Doktor go oczyściła, wypełniła i na korzeniu go odbudowała. Wszystko było w porządku ale po pewnym czasie zaczął się pojawiać dziwny posmak w ustach. Rozmawiałam z nią przez telefon, kazała płukać szałwią a jeśli będzie się utrzymywał to przyjść na wizytę.
Szałwia pomogła nic się nie działo. Niestety od wczoraj zaczęło się na nowo, z większą mocą a na dodatek coś mnie pobolewa, więc dzisiaj muszę się na szybko umówić do stomatologa bo nie chciałabym żeby coś nam teraz stanęło na przeszkodzie. Pewnie będzie trzeba wyrwać... Do punkcji pewnie zostały ok 2 tyg więc czas na zaleczenie będzie. Oby to był koniec problemów...
Tak bardzo bym chciała, żeby jutrzejsze USG pokazało coś... cokolwiek...
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 maja 2019, 09:38
Niestety Doktor obawia się przestymulowania i na sobotniej wizycie wspomniał o odroczeniu transferu
Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. Czuje się już w miarę ok, wiadomo lekki dyskomfort jest bo jajniki są trochę powiększone ale nie dzieje się nic złego. Początkowo po zmianie puregonu na menopur był koszmar. Dwie nieprzespane noce... Ale po zmniejszeniu dawki jest już ok.
W tej chwili boję się tylko tego odroczenia. Nie wiem jak zniesie to moja psychika, jest mi ciężko. Człowiek nie zdaje sobie sprawy patrząc z boku jak wielkim obciążeniem dla kobiety jest in vitro. Wizyty co drugi dzień, zastrzyki, badania krwi... Dużo tego... Nie żałuje i nigdy nie będę że podjęliśmy decyzję o podejściu do procedury ale przyznaję, że jest to bardzo trudne doświadczenie...
Czuje sie okropnie. Psychicznie i fizycznie...
Czekamy dwa miesiące i spróbujemy tym razem krótkiego protokołu i na trochę innych lekach... ale to bedzie ostatnia próba. Zbyt dużo nas to kosztuje. Mam dość
Cześć, dopiero przeczytałam, że pytałaś co u mnie. To miłe :) jestem w 16 tc, niestety ciąża jest zagrożona i muszę dużo leżeć, biorę górę leków. Ale wierzę, że wszystko skończy się dobrze :)
Wykorzystaj te 2 miesiące na domkniecie wszystkich spraw przed ciąża chociażby gruntowne posprzątane czy odświeżenie mieszkania/domu - ja tego nie zrobiłam a teraz nie mogę. Czas szybko zleci i niedługo sama będziesz miała takiego bąbla jak siostra ;)