MAŁY UPDATE:
Pęcherzyk z 11dc nie urósł, a przynajmniej nie do kolejnego monitoringu (14dc). Byłam załamana. Koleżanka poleciła mi innego lekarza z Gamety w Gdyni - dr Śliwińskiego. Stwierdziłam, że może warto zasięgnąć porady, nim dostanę kolejne końskie dawki CLO. Co się okazało? Ano okazało się to, że Estrofem przyjmowany przede mnie od 1 do 14 dc hamował owulacje. Działał jednym słowem antykoncepcyjnie. CLO w dawce 1x1 nie miało prawa zadziałać.
Zalecenie lekarza? Odstawić absolutnie wszystko. Od leków, po internety. Wyluzować (uwielbiam to zalecenie...). Postarać się kolejnych 6 miesięcy i ewentualnie wrócić. Kilka następnych dni trawiłam to dosyć mocno. Nie lubię bezczynności. Ale postanowiłam skorzystać z rady, tym bardziej, że podobną usłyszałam od 2 poprzednich lekarzy, a więc trzech na jedną, która przypisała mi CLO. No, ale wracając do meritum: postanowiłam WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ. Zająć się czymś, odnaleźć SIEBIE. Tydzień później podjęłam decyzję o kursie florystycznym, który zaczęłam w ten poniedziałek. Jestem zachwycona, czuje, że w końcu coś ma sens. Uwielbiam to robić. Rośliny, bukiety, dekoracje weselne, natura - wszystko co kocham.
Dodatkowo w zeszły wtorek gdzieś śmignął mi, zapewne na Pintereście, super malutki tatuażyk. Zainspirowana zaczęłam wpisywać różne frazy w wyszukiwarkę, odnajdując coraz więcej wzorów, które mi się podobały. Koniec końców wybrałam dwa, zadzwoniłam do studia, umówiłam się i... od piątku jestem szczęśliwą posiadaczką nowych 'dziar'. Stara a głupia...
Jednak nie o tym chciałam. A może i trochę o tym. Otóż zajęta snuciem nowych planów i marzeń LEDWO odotowałam, że w moim organiźmie cooooś zaczyna się dziać. Początkowo trochę to zignorowałam, w końcu dwa tygodnie wcześniej też pojawił się śluz wodnisty, po czy rozciągliwy, nawet czułam leciutki ból owulacyjny. Temperatura jednak ani drgnęła, a monitoring rozwiał wszelkie wątpliwości. Ale nic, czekam sobie więc dalej, wciąż zajęta, wciąż wyluzowana, aż tu nagle pojawia się ból jajnika. Jeden dzień, i drugi i trzeci. Myślę sobie: co jest? Okres się zbliża? Tak szybko? (to był zapewne jakoś 22 dc). Zaraz potem doszła szyjka macicy - jak nic zwiastująca zbliżającą się owulację. A do tego bóle owulacyjne. Nie jakieś tam pitu pitu. Bóle z prawdziwego zdarzenia. Najważniejszym objawem dla mnie był jednak BÓL SUTKÓW (pojawiał się u mnie zawsze na 2 dni przed owu). Równie okropny jak ten owulacyjny, który w piątek (28dc) promieniował do lewej pachwiny. Ledwo się ruszałam. Miałam wrażenie, że przy każdym ruchu moje przydatki obijają się o siebie, ścianę brzucha i wszystkie flaki. W sobotę tempka ładnie skoczyła. Aż nie mogłam w to uwierzyć. 3 dni po owulacji zaczęłam brać duphaston, z racji mojego cienkiego endo (a nóż coś jeszcze podrośnie), oraz acard. Baaardzo staram się nie nastawiać, ale kurcze... MOŻE? Może tym razem? Moja tarczyca w końcu się uspokoiła, tsh wynosiło w zeszłym tygodniu 0,58, więc kurcze... oby. Trzymajcie za mnie kciuki kochane!
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 sierpnia 2017, 05:51