Poza tym mam bardzo wrażliwe piersi, co raczej rzadko mi się zdarza. Dziś moja kota zaczęła robić mi "masażyk" właśnie na biuście i aż syknęłam z bólu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 kwietnia 2016, 21:51
Piersi mam dzisiaj wrażliwe jak diabli. Jestem cholernie zmęczona i rozdrażniona. Jajniki bolą jak na @ więc oczywiście już jestem przekonana, że nadchodzi.
I tym oto optymistycznym akcentem kończę i idę zawinięta w kocyk przytulić się do M. Tylko Jego obecność jest w stanie mnie uspokoić
Kolejny dzień w oczekiwaniu na... No właśnie, na co? Serce mówi o fasolce, a rozum jak zwykle o @.
Znowu zrobiłam test (a co tam, mam ich kilka) i znowu ten cień cienia... To oczekiwanie mnie wykańcza. Chcę już wiedzieć!! Jajniki bolą jak na @, ale na razie czekam i chcę mieć jeszcze nadzieję...
Poza tym mój M. Wkurzył mnie niesamowicie. Rzadko na niego narzekam, myślę, że to facet prawie idealny, ale dzisiaj jestem wściekła. Wczoraj schlał się z moim bratem, tak się darli, że nie mogłam spać (zasnęłam dopiero koło 3:00) i oczywiście do teraz śpi. Akurat dzisiaj kiedy naprawdę potrzebuję jego wsparcia... Eh. Niby dorosły chłop, a czasem gorzej niż dziecko...
Sama nie wiem od czego zacząć. Jeszcze 2 dni temu byłam przekonana, że dzisiejszy wpis będzie już napisany po fioletowej stronie. Wczoraj moje marzenie niestety zostało sprowadzone na ziemię, dzisiaj rano po negatywnym sikańcu moja wiara spadła praktycznie do 0, a później wszystko stało się już jasne, bo przyszła @.
Jeszcze wczoraj byłam bardzo smutna tym co się stało, wynik bety zszokował mnie nie mniej niż pozytywny sikaniec poprzedniego dnia. Nie wiem dlaczego mój organizm tak okrutnie sobie ze mnie zakpił, ale wiem, że dzisiaj jestem silniejsza. Ta historia utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że najbardziej na świecie chcę być mamą i jestem przekonana, że moje marzenie niedługo się spełni
Nie mogę nie wspomnieć o tym, że ogrom Waszego cudownego wsparcia bardzo mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się aż tak wielu ciepłych i podnoszących na duchu słów. Jesteście wspaniałe, nieocenione i chociaż znamy się tylko w wirtualnym świecie, każda z Was jest tak cudowna, że aż brakuje mi słów jestem przekonana, że każda z nas już niedługo będzie cieszyć się z upragnionego bąbelka trzymam kciuki za wszystkie super babeczki i ślę mnóstwo uśmiechu
Już się nie smucę, wiem, że tak miało być. Jeszcze niedawno, kiedy moje @ opuszczały mnie nawet na blisko rok nie mogłabym marzyć o tym, aby w ogóle mieć podstawy do testowania i przeżywania tego wszystkiego. Dzisiaj jest zupełnie inaczej i gdyby udało mi się w 2 cs byłoby po prostu zbyt łatwo
Całuję Was i ściskam :*
@ już powoli chyba sobie odchodzi, ale ostatnie 3 dni były okropne. Chyba nigdy jeszcze nie miałam tak bolesnego i obfitego okresu. Małż aż się niepokoił i chciał mnie zabrać na IP, bo prawie mu mdlałam na rękach. Myślę, że teraz może być już tylko lepiej
Miłego dnia
Dawno tu nie pisałam, ale to najzwyczajniej dlatego, że ostatnio mało tu zaglądam. Ostatni cykl był dla mnie bardzo wykańczający emocjonalnie, sama dostrzegłam, że zaczyna robić się problemem z moim dążeniem do ciąży. Pewnie każda z nas przechodzi taki etap- ciągłe przesiadywanie na OF, ciągłe myślenie o ciąży, ciągłe wyszukiwanie najmniejszego nawet objawu. Dlatego postanowiłam odpuścić i swoje myśli poświęcić osobie, bez której te wszystkie starania nie mają przecież żadnego sensu, czyli mojemu mężowi. Dzięki temu między nami jest teraz cudownie tak, jakbyśmy przeżywali kolejny miesiąc miodowy M. też poświęca mi teraz dużo swojej uwagi i miłości. Mimo, że zawsze byliśmy przede wszystkim przyjaciółmi, po 11 latach czasami wkrada się rutyna.
Dziecko byłoby cudownym dopełnieniem naszej miłości, ale nic na siłę. Jesteśmy przecież rodziną, a już niedługo ta rodzina będzie po prostu większa, jestem o tym przekonana
Dawno tu nie pisałam, ale to najzwyczajniej dlatego, że ostatnio mało tu zaglądam. Ostatni cykl był dla mnie bardzo wykańczający emocjonalnie, sama dostrzegłam, że zaczyna robić się problemem z moim dążeniem do ciąży. Pewnie każda z nas przechodzi taki etap- ciągłe przesiadywanie na OF, ciągłe myślenie o ciąży, ciągłe wyszukiwanie najmniejszego nawet objawu. Dlatego postanowiłam odpuścić i swoje myśli poświęcić osobie, bez której te wszystkie starania nie mają przecież żadnego sensu, czyli mojemu mężowi. Dzięki temu między nami jest teraz cudownie tak, jakbyśmy przeżywali kolejny miesiąc miodowy M. też poświęca mi teraz dużo swojej uwagi i miłości. Mimo, że zawsze byliśmy przede wszystkim przyjaciółmi, po 11 latach czasami wkrada się rutyna.
Dziecko byłoby cudownym dopełnieniem naszej miłości, ale nic na siłę. Jesteśmy przecież rodziną, a już niedługo ta rodzina będzie po prostu większa, jestem o tym przekonana
I oczywiście co raz więcej ciąż dookoła.
Jeszcze miesiąc temu byłam w najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, jeszcze miesiąc temu nosiłam pod sercem moją upragnioną Zosię, jeszcze miesiąc temu czułam jej pierwsze ruchy... Aż w końcu przyszedł 17 listopada, to był 20 tc i wtedy zaczął się mój dramat... Nagle pojawiły się skurcze, nagle trafiłyśmy do szpitala z rozpoznaniem "poronienie w toku". Wszystko nagle. 10 dni walki o moją kruszynkę na nic ;( urodziła się 27 listopada, w 21 tc, taka piękna, idealna, zdrowa.... I niezdolna do samodzielnego życia poza moim brzuchem ;( była z nami 55 min... Zarazem najpiękniejsze jak i najgorsze 55 minut w naszym życiu... Pozostał po tylko niej tylko ogromny smutek, żal i olbrzymia pustka.
Dlaczego my? To pytanie było, jest i pewnie zawsze pozostanie w naszych sercach. Dlaczego zamiast wybierać łóżeczko dla naszego Aniołka musieliśmy wybierać trumienkę?! Dlaczego?!
19.12. Jadę po odbiór badania histopatologicznego, może ono chociaż częściowo odpowie mi na to pytanie. 22.12. Idziemy na wizytę do naszej Pani doktor.
Pomimo niewyobrażalnej rozpaczy pojawiła się w naszych sercach również ogromna potrzeba starania się o drugie dziecko... Nie nowe. DRUGIE. I być może ktoś nas za to potępi, ale my tak bardzo chcemy mieć dzieci i wiemy, że Zosia będzie nad nami czuwać...
Jeszcze kilka słów o moim mężu, który w tym trudnym czasie wykazał się taką miłością, poświęceniem i odwagą, mimo tego, że sam ogromnie cierpiał. Był ze mną przez ten cały czas kiedy byłam w szpitalu. Od 7:00 do 24:00 aż nie wyrzucili go z oddziału trwał przy mnie, przy moim łóżku. Pomimo ogromnego bólu i zmęczenia trzymał mnie za rękę. Jako, że przez ten cały czas miałam reżim łóżkowy (nawet potrzeby fizjologiczne musiałam załatwiać na łóżku) Maciek był ze mną, nie pozwolił położnym mnie myć, sam robił to z oddaniem i miłością. Ani przez chwilę nie widziałam w jego oczach obrzydzenia, czy złości... To ogromnie trudne doświadczenie umocniło naszą miłość. Udowodniło mi po raz kolejny, że to jedyna, największa miłość mojego życia. Że te słowa, blisko 12 lat temu "będę z Tobą na dobre i na złe" oraz te 1,5 roku temu przed ołtarzem były prawdziwe...
I wiem, że tylko z nim chcę mieć dzieci. Bo mężem jest najlepszym na świecie. Ojcem będzie równie wspaniałym i kochającym.
Mimo wszystko staram się zachowywać normalnie. Ale to tylko maska... Aby nie myśleć zbyt wiele obsesyjnie sprzątam mieszkanie, że niby świąteczne porządki... Omijam tylko komodę, w której zaczęliśmy odkładać rzeczy dla Zosi. Nie jestem w stanie jej otworzyć, nie jestem w stanie patrzeć na te rzeczy, nie jestem w stanie ich przenieść w inne miejsce, czy zrobić z nimi cokolwiek. Jeszcze nie teraz, przyjdzie na to odpowiedni czas...
Zaczynam łapać się też na tym, że nie mogę patrzeć na malutkie dzieci, bo nie jestem w stanie zapanować nad łzami. A jak na złość w moim otoczeniu mnóstwo kobiet w ciąży i noworodków. Dlaczego tak musi być? Nie chcę izolować się od ludzi, potrzebuję ich obecności, a mimo to nie potrafię nad tym panować...
Nie chcę żeby moje życie tak wyglądało. Nie chcę, aby ból i cierpienie przysłaniały mi cały świat. Wiem, że muszę wziąć się w garść i zacząć walczyć o nasze szczęście. Wiem wszystko co w TEORII POWINNAM. Ale to tylko teoria...
Z pozytywów, to razem z mężem w styczniu jedziemy na mini urlop, będzie spa i mam nadzieję święty spokój. Marzę o tym, aby odpocząć i pobyć z mężem tylko we dwoje. Taki nasz prezent na święta.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 grudnia 2016, 11:44
Dzisiaj od rana miałam 3 telefony od znajomych, którzy nie wiedzieli o tym co się dzieje. Wiedzieli, że jestem w ciąży, więc zapytali o moje samopoczucie i musiałam im powiedzieć. I wiecie co? Poczułam ulgę i nieprawdopodobne wsparcie z ich strony! Wiedziałam, że ten moment, kiedy będę musiała wszystko tłumaczyć w końcu nadejdzie. I bałam się tego jak cholera. Okazuje się jednak, że mimo smutku potrafię o tym mówić. Traktuję to jako dobry znak.
Z innej beczki, jestem prawie przekonana, że wczoraj, po 19 dniach wystąpiła u mnie pierwsza owulacja po zabiegu. Zawsze była pomiędzy 19-20 dc. Czyżby nic się nie zmieniło? Śluz był ewidentnie płodny i prawy jajnik dawał o sobie znać. O tym czy mam dobre przeczucie dowiem się na wizycie u ginekologa 22-tego.
Boję się świąt. A najbardziej boję się pytań dzieci pt. "ciociu, a co się stało z twoim dzidziusiem?". No bo jak wytłumaczyć dzieciom, że dzidziusia już nie ma? Ehhh.
Sprawy u mnie mają się następująco:
* wyników hispat nadal brak ("proszę Pani kobiety u nas czekają jeszcze na wynik z października"). A na wypisie informacja, że będzie po ok. 3 tygodniach. Ok.
* wizyty u lekarza 22 grudnia nie było. Przełożona na 9 stycznia. Okaże się, że rzeczywiście pójdę bez wyniku i z tego powodu jestem zła.
* okresu nadal nie ma, mimo, że minęło już 5 tygodni.
Czyli generalnie dupa. Jak na złość pewnie okres przyjdzie akurat wtedy kiedy będę miała wizytę u lekarza...
Jeżeli chodzi o mój nastrój, to widzę niewielką poprawę. Najważniejsze, że nie płaczę już na widok małych dzieci, teraz z kolei mam ochotę rzucać się na nie i rozpaczliwie przytulać. Także tego...
Z mężem czekamy niecierpliwie kiedy będziemy mogli zacząć starania.
A tym czasem, życzę Wam kochane, aby ten Nowy Rok przyniósł Wam same dobre dni, aby spełniły się Wasze marzenia. No i wytrwałości!! Sobie też tego życzę, najgorszy rok już za mną, więc teraz może być już tylko lepiej, prawda?
Po 6 tygodniach od zabiegu przyszła @. Szkoda, że 2 dni przed wizytą u ginka, ale co tam. Czuję ogromną ulgę i z niecierpliwością czekam aż @ minie, a my zaczniemy starania.
Mimo to, do lekarza zamierzam oczywiście pójść, chociażby po to, aby poprosić o recepty na leki, które wcześniej pomogły mi zajść w ciążę, czyli Glucophage, Dostinex i ewentualnie CLO. Bardzo zależało mi na zrobieniu posiewu, aby sprawdzić co z tą moją infekcją, ale po prostu pójdę już po @. Trudno. Poproszę też o komplet badań.
Dzisiaj miałam dziwny sen. Byłam na cmentarzu. Cmentarz był pełen dzieci i ich rodziców. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, przytulali się i śmiali. Tylko ja nie mogłam znaleźć mojej Zosi... Chodziłam tak i wołałam ją, ale nigdzie jej nie było. Kiedy ze łzami w oczach wychodziłam z cmentarza jakaś starsza kobieta powiedziała mi "wszystko będzie dobrze". I wtedy się obudziłam.
Generalnie nie specjalnie wierzę w jakieś przepowiednie itp. ale tym razem zamierzam się tego trzymać. Wszystko jakoś się w końcu ułoży.
Jeżeli chodzi o przyczyny to według niej najbardziej prawdopodobna INFEKCJA + silny stres. Jakiś paskudny bakcyl sprawił, że szyjka nie wytrzymała i poszło... Co nieco mi tam podczas pobytu w szpitalu wyhodowali, więc bardzo możliwe, że to to.
Za tydzień robimy posiew i usg (dzisiaj ze względu na @ było to niemożliwe). Jeżeli wszystko będzie ok to mamy zielone światło na starania. Jeżeli będzie jakaś infekcja to ją leczymy i dopiero wtedy możemy startować (do mnie to przemawia).
Teraz zadręczanie się pytaniami DLACZEGO nie ma większego sensu, bo to tylko zabija mnie od środka. Tym bardziej, że nie jesteśmy w stanie precyzyjnie określić przyczyny. Możemy podejrzewać, domyślać się, ale na 100 % się nie dowiemy. Zosia była zdrowym, dobrze rozwiniętym jak na ten etap ciąży dzieckiem. Nie miała żadnej wady genetycznej, ani rozwojowej, która mogłaby doprowadzić do poronienia. Wyniki moich badań w ciąży były idealne, więc też nie ma powodu, aby podejrzewać, że coś jest nie tak. Posiewu nie zdążyliśmy zrobić, więc tutaj można upatrywać przyczyny. Tym bardziej, że w dniu przyjęcia do szpitala miałam CRP 38, czyli jakaś infekcja była...
W przyszłej ciąży widzimy się co 1-2 tygodnie i bacznie obserwujemy szyjkę. Najmniejszy objaw świadczący, że coś się dzieje - natychmiast reagujemy (pessar, szew). Teraz jesteśmy już bogatsi o te straszne doświadczenia i wiemy, że musimy zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić i to zrobimy!!! To słowa mojej pani doktor i ja jej wierzę.
Póki co mam brać kwas foliowy 5mg, znowu startujemy z Glucophage i Dostinexem. Jeżeli chodzi o CLO to zobaczymy co z tymi moimi owulacjami. Paradoksalnie w ciążę zaszłam kiedy CLO akurat nie brałam, więc może nie będzie takiej konieczności. I co najważniejsze- dobre nastawienie. Zośka nad nami czuwa i czeka na rodzeństwo.
A. Zapomniałabym. Wyniku histopatologicznego w dalszym ciągu nie ma. Miało być do 3 tyg, minęło już 6... Spoko.
Dzisiaj piękny dzień w roku - Finał WOŚP. Nie mogę zrozumieć ogromnej fali hejtu, która wylewa się ostatnio na tę fundację (także wśród moich znajomych). Tyle dobrego ile ten "niedobry" Owsiak robi dla dzieci i seniorów zasługuje na największe uznanie. Tysiące ludzi tego dnia wyznaje, że sprzęt WOŚP uratował życie ich dzieciom. Mojej córeczce nie uratował, bo nie było na to szans, ale sprzęt od WOŚP pozwolił jej na godną śmierć. Umieścili ją w inkubatorze, gdzie miała ciepło i miała stały dostęp do tlenu. Dzięki temu, że szpital dysponował sporą ilością sprzętu z czerwonym serduszkiem moja Zosia nie musiała umierać gdzieś w kącie, po cichu. Miała godne warunki przez tę niecałą godzinę jej życia...
Także okropny Owsiaku DZIĘKUJĘ CI ZA TO CO ROBISZ DLA NAS WSZYSTKICH OD 25 LAT!!
Bardzo liczę na to, że już jutro dostanę na maila wynik posiewu, który będzie czysty i da nam zielone światło (owulacja powinna być jakoś we wtorek- środę, czyli akurat!). Co prawda przytulamy się z Małżem mimo to, wbrew logice, ale kiedy wynik posiewu będzie w porządku będziemy to robić bez wyrzutów sumienia.
Kolejny raz to napiszę, bo Męża mam najlepszego na świecie. Wiedział, że marzę o kreatynowym prostowaniu włosów, bo denerwują mnie codzienne randki z prostownicą i moje włosy też nie koniecznie je lubią, więc wygonił mnie do fryzjera twierdząc, że mam w końcu zrobić coś dla siebie. No i wczoraj miałam zrobiony zabieg Efektem jestem zachwycona!! Dzisiaj pierwszy raz od kilku lat nie musiałam spędzić mnóstwa czasu na układanie włosów przed wyjściem z domu Mała rzecz, a tak cieszy
Niech to szlag!
Miało być na spokojnie, miałam się nie nakręcać i co? Nasikałam dzisiaj, nie wytrzymałam. I nic.
Wiem, że to może być jeszcze za szybko, ale ukłucie zawodu rano było...
Niech mnie ktoś kopnie!!
Rano było sikane i oczywiście NIC. Nawet cholernego cienia cienia. Test o czułości 10 powinien już coś pokazać...
Od rana po kątach popłakuję, czuję, a właściwie to wiem, że nic z tego... Wiele z Was napisze pewnie, że jeszcze jest czas, że jeszcze może być dobrze, ale ja w to już nie wierzę.
Jestem wściekła, że znowu się wkręcam, że znowu tak to przeżywam miałam mieć spokój na co najmniej rok...
Dzisiaj jest dzień doła. Ehhh...