Dziś, po przeczytaniu kilku pamiętników staraczek, które przeszły na fioletową stronę mocy i urodziły zdrowe dzidziulki, natchnęło mnie na przelanie tutaj swoich myśli, emocji i przeżyć. Poczułam, że właśnie TERAZ chcę spisać wszystko, co mnie trapi. Nazwać targające mną uczucia, wyrzucić z siebie żal... Stworzyć opowieść mojej własnej walki o szczęście. A jeśli się uda je dorwać - podzielić się z innymi swoją historią, która da nadzieję na upragnione, szczęśliwe zakończenie.
Myślę, że pamiętnik jest świetną formą ‘oczyszczenia’ duszy. Pozwala na zawsze zachować ulotne chwile oraz zacierające się wspomnienia...
Także, ekhm... Witajcie
W tym roku, a dokładniej w październiku, kończę 30 lat. Od 3 lat żyję w szczęśliwym związku z najcudowwniejszym facetem jakiego znam. Jedyne czego nam brakuje... Znacie odpowiedź
Decyzję o tym, że chcemy dzidzi, podjęliśmy w zeszłym roku po wakacjach. Moim marzeniem było urodzić przed 30tką.
Niestety plany w pierwszej kolejności pokrzyżowała moja antybiotykowa terapia na problemy skórne. Dermatolog zaleciła odczekać 3 miesiące po odstawieniu leków, zanim zaczniemy starania.
Ok. Do ogarnięcia.
Jakiś miesiąc po tej decyzji, podczas mycia się pod prysznicem, wyczułam w prawej piersi twardego guzka. Fuck. Na drugi dzień ginekolog, na następny usg. Diagnoza: gruczolakowłókniak. Niewielkie szanse na to, że nowotwór będzie złośliwy, niemniej jednak dostałam skierowanie na onkologię w celu dalszych badań i ewentualnego wycięcia. Do stycznia żyłam w strachu, jeździłam do szpitala na badania, skierowali mnie na biopsję gruboigłową, ale ostatecznie, jak już leżałam przed zabiegiem na łóżku, stwierdzili, że jednak wyślą mnie na rezonans. Wyniki ok, nie ma zmian zapalnych - coś tam jest, ale nie wymaga na ten moment żadnych zabiegów.
Ufff! Możemy działać!
W lutym rozpoczęliśmy starania.
Udało nam się w 2 cs!!!! Dzień przed @ (3t4d) ujrzałam dwie kreski. W tym samym dniu pobiegłam na betę. Wynik: 134,5 mlU/ml!
Radość rozsadzała mnie od środka. Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy powiem o tym mojemu M. Jak tylko dotarłam do domu, rzuciłam mu się na szyję, łzy lały mi się po twarzy strumieniami... Ogłosiłam w końcu cudowną nowinę. Cieszył się ogromnie!
Niestety nasze szczęście nie trwało długo. W 6 tyg podczas usg dowiedziałam się, że pęcherzyk jest za mały. Że na tym etapie powinno już być widać zarodek i serduszko. Puste jajo płodowe. Moja gin kazała mi się nastawić na samoistne poronienie, gdyż w tak wczesnej ciąży organizm zazwyczaj sam się oczyszcza. To była środa. Poprosiłam od razu o zwolnienie lekarskie na 2 dni, żeby to sobie poukładać w głowie. Dwa dni przepłakałam. W piątek pojechaliśmy na weekend do rodziców M, a na następny dzień do moich dziadków na wieś, gdzie zjechała się moja najbliższa rodzinka. Powiedzieliśmy im o ciąży i o tym, że raczej na dniach się ona zakończy. Nie chciałam tego w sobie tłumić, a wiem, że na tych, którzy akurat byli obecni, mogę liczyć w każdym momencie. W niedzielę, przed powrotem do domu, na bieliźnie pojawiła się strużka krwi. W domu o dziwo nie zalała mnie krew, ale za to wyleciał ze mnie pęcherzyk (!). Na drugi dzień skrzepy, a właściwie rzeka, L4 na 2 tyg. Przez cały ten czas silnie krwawiłam, leżałam w łóżku jak trup. W międzyczasie gin przepisała cyclonamine na zatrzymanie tego wodospadu. Minęło, ale rana w sercu pozostała...
Oficjalnie, po konsultacjach z dwoma ginami, wróciliśmy do starań po pierwszym cyklu.
Jeden namawiał do odczekania 3 cykli, a moja gin do pójścia na całość po pierwszym.
Jednak dopiero w trzecim coś zaskoczyło. Czułam, że coś się święci, (chociaż w sumie w każdym cyklu doszukuję się objawów, hehe, taka już nasza natura).
Z testem postanowiłam jednak poczekać co najmniej do jednego dnia (no ok - do dwóch) przed @.
Niestety na 3 dni przed planowanym @ w nocy dopadło mnie okrutne zatrucie pokarmowe. Rzygałam niemal bez przerwy przez 4 godziny. Chciałam umrzeć z wyczerpania, łeb mi pękał, nie mogłam nawet przyjąć żadnej tabletki przeciwbólowej, żadnej smecty ani nawet łyka wody. Po tej akcji udało mi się zasnąć aż na 1,5 h. Budzę się i od razu biegunka. Później gorączka. Popołudniu lekarz, zakaz jedzenia. Na drugi dzień mogłam spróbować sucharów + gotowanych ziemniaków Strasznie chciałam żebny okazało się, że jednak nie jestemn w ciąży, bo po takim zatruciu umarłabym ze stresu, że fasolce może się coś stać.
Ale los miał dla mnie inny plan. Rano zrobiłam test. Cień cienia. Pomyślałam, że kreska byłaby na pewno mocniejsza, gdyby nie to, że jestem na maxa odwodniona i pewnie hcg w moczu niebardzo się potrafi w takim przypadku skumulować (?).
Przez kolejne 2 dni test nadal z cieniem cienia. Już czułam w kościach, że coś jest nie tak. Pojechałam na betę. Wynik 4.68 mlU/ml. Na pograniczu ciąży. @ się wtedy spóźniał 2 dni, więc niemożliwe, żeby beta miała ruszyć w górę. Zapewne już spadała w dół.
Dwa dni później lekkie różowe plamienie i niespodziewany, kurewski ból, jak przy pierwszym poronieniu. Akurat byliśmy u teściów... Łykałam paracetamol jeden za drugim i dopiero po godzinie byłam w stanie zwlec się z łóżka.
Przez kolejne dni skrzepy. Dziś już końcówka. Jutro nie powinno być fizycznie śladu po tej przygodzie.
Gin potwierdziła, że to ciąża biochemiczna. Namawia, abym wstrzymała się jeszcze z badaniami hormonalnymi i genetycznymi. Powiedziała, że wie jak to brzmi po poronieniach, kiedy ktoś mówi "dajcie sobie jeszcze jedną szansę", ale w moim przypadku były to wczesne poronienia, więc uważa, że na podstawie tych badań, które do tej pory zrobiłam, mamy duzą szansę na szczęśliwe zakończenie. Zaleciła acard + kazała jeszcze zrobić badania pod kątem hashimoto, mimo, że wcześniejsze badania tsh były w normie. Dziś otrzymałam wyniki: pod tym kątem ok.
I nie wyklucza, że to moje zatrucie pokarmowe z 4 godzinnymi torsjami mogło mieć wpływ na zakończenie ciąży. Zarodek mógł się właśnie zagnieżdżać...
Za miesiac mam powtórzyć badanie na toksoplazmozę, jak tylko organizm całkiem wróci do normy.
Ufam jej, więc mam nadzieję, że obędzie się bez dodatkowych badań. Dochodzi u nas do zapłodnienia, więc nie jest tak całkiem źle
Psychicznie jest zdecydowanie lepiej niż po pierwszym poronieniu. Taką ciążę biochemiczną można traktować jak silniejszy okres, więc trzeba sobie to poukładać w głowie, wziąć się w garść i wracać do życia.
Kończę właśnie drugą lampkę wina. Nie powiem, zaczyna mi już szumieć w głowie
Od jutra wracamy do trzeciej próby staranek.
Trzymajcie mocno kciuki!
W końcu do trzech razy sztuka?
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2018, 00:05
Stanisław Jerzy Lec
Dziś coś z przymrużeniem oka
Codzienność moich starań dzieli się na 3 etapy:
Faza I - naaaajspokojniejsza w całym cyklu - podczas @ najmniej myślę o ciąży. Wiem na czym stoję. Po kolejnym nieudanym cyklu i wylanych łzach, godzę się z sytuacją. Stawiam czoła kolejnemu miesiącowi zmagań. Czuję się pewnie, wiedząc, że najbliższe dni nie zaskoczą mnie niczym nowym, niczym nieznanym. Spokojnie, choć czasem i z ekscytacją, czekam na rozpoczęcie starań. Dla mnie osobiście jest to jedyny moment, w którym nie wariuję. Odpoczynek psychiczny. Taaaaaak, czuję luuuuuuuuuz! Mogę się napić winka bez wyrzutów sumienia. Jeść sushi. A co tam, nawet i tatara! Chwilo, trwaj...
Faza II – jazda bez trzymanki - Juhu! W końcu!!! Przez niemal tydzień posuchy rzucam się na mojego M. Jest super! Praktykujemy co drugi dzień.
Jest śluz. Nie ma śluzu. Za mało. Za dużo! Czy to już dziś? Czy żołnierzyki zdążą dotrzeć do jaja? A może owulacja była wczoraj? A co jeśli jej w ogóle nie było??!! Jezusie, może powinnam była kupić te testy owulacyjne?
Nie. Pierdzielę. Nie mogę dać się zwariować.
Termometr... gdzie jest termometr?! Może zacznę mierzyć temperaturę? Eeee nie... uspokój się. To dodatkowy stres. Mam przecież duże tendencje do popadania w paranoję, więc to na pewno nie dla mnie. To nie sprzyja wyluzowaniu, nie chcę się zablokować psychicznie.
Wdech, wydech. Że co? Stary nagle pracuje na noc? Co to ma znaczyć?! Przecież wie, że się staramy! Powinien wziąć urlop! Tak mu zależy?!
Aaaaaaaa!!!...Ogarnij się kobieto! Nie możesz z niego zrobić byka rozpłodowego. Nawet podstępem. Że niby seksi bielizna, a w głowie tylko „Szybciej! Dawaj te plemniki!!!”.
Dobra. Nalewam wino, napuszczam wodę do wanny, może sobie pierdzielniemy romantiko kąpiel. Świeczki zapalone. W końcu czuję luz. Jest cudownie... Jak dawniej, kiedy nie myśleliśmy jeszcze o powiększeniu rodziny. To okropne jak się czasem zachowuję... Pragnienie posiadania dziecka przejmuje nade mną całkowicie kontrolę. Nie jestem sobą. Upominam samą siebie w myślach, żeby się nie zapędzić, żeby nie dać się zwariować. Ale jak długo będzie mi się jeszcze udawało?
Faza III – zdecydowanie NAJGORSZA. Istny rollercoaster.
1 dpo. O! Coś mnie zakłuło! Jajnik! Lewy... a teraz prawy! A, nie... to chyba tylko wzdęcia.
2 dpo. Cycek! Jest jakaś żyła! Na pewno jej nie widziałam w poprzednim cyklu! A może jednak była?
3 dpo. Cycki jakieś takie dziwne... hmm, niby nie bolą, ale może jak zgniotę bardziej to coś poczuję?
4 dpo. Coś mi niedobrze. Witajcie mdłości! To na pewno nie przez tę szynkę, którą kupiłam tydzień temu, co to to nie!
5 dpo. Boże! Dlaczego dni się tak wleką?! Jeszcze tylko 234 h, 18 min i 36 sekund do testowania. 35, 34, 33, 32....
6 dpo. A może by tak już zatestować? Poszukam w necie czy którejś wyszedł pozytywny test w tym dniu.
7 dpo. Kawa mi przestała smakować! To na pewno objaw ciąży!! Że co? Aaaa, mleko się zepsuło...
8 dpo. Wszystko mnie denerwuje. Grrr! To na pewno nie PMS!!! Jeszcze tak nie miałam!!
9 dpo. Kiszone ogóreczki, mniammm. Ciążowe zachcianki hi hi hi.
10 dpo. Nie wytrzymałam! Zrobiłam test, a tam... biel vizira. Buuu nie jestem w ciąży. Ale zaraz! to dopiero 10 dpo! To nic nie znaczy. Na pewno zrobiłam ten test za wcześnie.
11 dpo. Zerknę jeszcze na ten wczorajszy test. Może jak poświecę latarką to ujrzę cień cienia?
12 dpo. Kur!@$%$* znowu biel. Poszukam w necie czy ktoś już tak miał, że 12 dpo biało, a jednak zakończyło się to ciążą.
13 dpo. Dalej nic. Ale czuję bóle podobne do @, ale jakieś takie inne w sumie. Coś jakby mi się macica rozciągała? Pier%&*%olę, jadę na betę.
14 dpo. Beta poniżej 0,1 mlU/ml. Siet. Ale może zrobiłam za wcześnie? Może owulacja była 2 dni później? A implantacja po 12 dniach? Może dziś się dopiero zagnieździł zarodek i od jutra zacznie się wydzielać beta? Bożeno, oby tak było bo zwariuję!
15 dpo. Skończyły mi się testy. Miałam tylko 5. Następnym razem zakupię co najmniej 10.
6:55. @ ani widu, ani słychu.
7:00. Dalej nic. Na bank ciąża.
7:05. Jeszcze się tak długo nie spóźniał. Zawsze dostawałam @ wczesnym rankiem!
7:10. Oszaleję.
12:00. Ja pikolę. Nie mogę się skupić na pracy. Co 5 min biegam do łazienki sprawdzać czy coś się dzieje.
17:00 Biegnę do apteki po test. A co tam, po dwa! Jeden zrobię teraz, a drugi z samego rana.
17:30. Kurde. Biało. Ale to na pewno dlatego, że robiłam z popołudniowego moczu.
21:00. Patrzę na ten poprzedni test i coś jakby przebija w miejscu, gdzie powinna być kreska. To nic, że po 3,5 h. To na pewno nie jest plama z moczu!
16 dpo.
6:00. Nigdy mi się nie spóźniał @! Never ever! Dobra robię test... Proszę proszę, pojaw się kreseczko!! $@%^%*& Dalej biało Jeśli to nie ciąża to niech już przyjdzie ten głupi @!!!
17:00 No i nadszedł @. Głupia ja! Czego ja się tak usilnie doszukiwałam? Moje ciało mnie oszukuje! Łzy leją się strumieniami... Kruszynko, jak długo jeszcze każesz na siebie czekać?
He, he...
Niby z przymrużeniem oka. Niby wiem, że to chore... ale jak sobie to wszystko spisałam i przeczytałam, to się przeraziłam, że ja mam tak co miesiąc!
A jak jest u Was, kochane Staraczki?
Czy to z czasem mija? Czy raczej się nasila?
Chyba często będę wracac do tego wpisu, aby uświadomić sobie, jak niezdrowe dla mnie i dla mojego związku może być nakręcanie się i uleganie własnej presji.
Miłego dnia!
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 sierpnia 2018, 13:57
Haruki Murakami - Norwegian Wood
Wczoraj dopadł mnie kryzys.
W końcu pozwoliłam sobie na łzy po zakończonej ciąży biochemicznej, mimo, że od tego czasu minęło jakieś 1,5 tygodnia.
Cały czas byłam twarda, wypierałam z głowy myśl o kolejnym niepowodzeniu.
Wmówiłam sobie, że nie ma się czym przejmować, bo cykl się nawet tak bardzo nie rozjechał, jak za pierwszym razem.
Wieczorem było przytulanie z M. Było cudownie, ale jak już byliśmy po, to mój mózg postanowił sobie nagle przypomnieć o dwóch poronieniach.
Poczułam się okropnie. Że coś ze mną jest nie tak...
Że mój organizm mnie oszukuje. Że bawi się ze mną, wodzi za nos, daje nadzieję, a potem z nienacka kopie mnie z buta w twarz.
Jestem zmęczona.
Ten cykl odpuszczam psychicznie. Do tej pory i tak nie udawało nam się zaskoczyć w 1 cs, więc nie ma się co łudzić.
A już najgorsze jest moje wewnętrzne przeświadczenie, że czeka nas jeszcze długa droga i że na dwóch stratach się nie skończy.
Odechciewa mi się tej walki. Mimo, że na codzień przybieram postawę wojowniczki, staram się być optymistką i wierzę, że kiedyś się w końcu doczekam dzieciątka, to dziś robię sobie przerwę w chceniu.
M. pocieszał, przytulał i milczeliśmy przez długą chwilę.
Tak bardzo chciałabym przestać myśleć. Przestać się bać.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 sierpnia 2018, 12:18
Victoria Aveyard - Czerwona Królowa
Odpuściliśmy chwilowo ze staraniami. Jest mi trochę lżej.
Cały czas próbuję coś robić, aby dni mijały szybciej, aby nie myśleć o tym co mnie trapi.
I wiecie co? Nawet mi to wychodzi!
Jednak w nocy moja podświadomość działa na pełnych obrotach. Śnią mi się noworodki. Śnią mi się testy ciążowe. Poronienia...
W nocy, we śnie, myślę o wszystkim o czym staram się zapomnieć w ciągu dnia.
Dziś mój mózg podsunął mi myśl, że to, że odpuściłam w tym cyklu, nie znaczy, że nie zajdę w ciążę.
Jak to możliwe?
A no tak, że starania przerwaliśmy na 2 dni przed prawdopodobną owulacją.
3 dni przed jeszcze się kochaliśmy.
Co to oznacza?
Że zamiast wyluzować, przez kolejne 2 tygodnie będę żyła nadzieją...
He, he, he.
To mi wyszła wstrzemięźliwość.
I jak tu nie zwariować?!
Macie jakieś sprawdzone sposoby na spokojny sen?
Wino niestety nie pomaga
Nick Vujicic
Po pierwszym poronieniu, kiedy targały mną złość i żal, chcąc poradzić sobie ze swoją bezsilnością i poczuciem bezsensu życia, postanowiłam w ramach autoterapii stworzyć listę rzeczy, za które jestem wdzięczna, i które sprawiają, że jestem szczęśliwa.
Zmieniło to moje spojrzenie na problem, przestałam zatracać się w poczuciu nieszczęścia, zaczęłam sobie przypominać, że są przecież wspaniałe aspekty życia. Często, zwłaszcza wtedy, gdy dopada mnie zwątpienie, wracam do tej listy. Czytam ją i skupiam się na pozytywach. I wiecie co? Robi mi się lepiej!
Polecam spisanie sobie takiego zestawienia wdzięczności. Fakt, będzie tam brakowało niezwykle ważnego punktu: dziecka. Ale jestem pewna, że wszyskie wkrótce będziemy mogły dopisać ten spełniony cel do naszej listy
A co u mnie?
Sny o tematyce ciążowej trochę odpuszczają. Ostatni koszmarek miałam w sobotę: śniło mi się, że tak jak w rzeczywistości, dopadło mnie zatrucie pokarmowe, następnie zrobiłam test ciążowy - blada kreska, kilka dni później poronienie. Ciąża biochemiczna. Ale objawy ciążowe po tym incydencie się nasilały. Poszłam na badania, ginka robi usg i mówi, że jest piękny zarodek z bijącym serduszkiem! Ja w szoku, mówię: jakim cudem skoro poroniłam? Krwawienie było spore, bóle okrutne, no jak?! A ona na to, że widocznie ciąża była bliźniacza. I poroniłam jedno z dwóch dzieciątek. Zostało jedno i ślicznie się rozwija.
Kurtyna.
Oczywiście po wybudzeniu wklepałam w wujka, czy komuś kiedykolwiek takie coś się przytrafiło.. I znalazłam potwierdzenie.
Od razu myślę: ginka nie zrobiła mi usg po tej akcji. I nie zleciła bety. Więc może?
Oczywiście WIEM, że to niemożliwe, ale wbrew logice i tak jakaś mała myśl zakiełkowała.
Głowa do wymiany!
A tak poza tym, cóż... piersi zaczynają boleć tak samo, jak w poprzenim miesiącu przy zaczynającej się ciąży, pojawiły się wielkie żyły (o ile w ogóle zniknęły choć na chwilę?), więc powoli zaczynam sobie robić maleńkie nadzieje... muszę je jednak stłumić, dla własnego dobra.
W piątek jedziemy z pracy na wyjazd integracyjny, wracamy w niedzielę. Jak co roku jestem organizatorką. Mam więc co robić i czym zająć głowę Ufff!
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 sierpnia 2018, 15:13
Carrie Jones – Pragnienie
No i się zaczęło.
Zaczęłam wierzyć, że może @ w piatek nie przyjdzie.
Bolą mnie piersi, podobnie jak przed ciążą. Bardzo bolą.
No chyba, że to hormony po biochemicznej nie potrafią się uspokoić?
Staram się nie nakręcać...
Ale testowanie pewnie zacznę już w środę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 września 2018, 15:59
Stephen King - Łowca Snów
13 dpo.
Test z rana bije po oczach bielą.
A ja dalej robię sobie nadzieję...
Z jednej strony lubię testowanie, taki rodzaj masochizmu
Ale z drugiej - chciałabym już wiedzieć!!
Jeszcze chwila i chyba skoczę na betę.
Jak wyjdzie negatywna to chociaż wieczorem winka się napiję i przestanę uporczywie myśleć czy jestem czy nie jestem w ciąży.
Aaaaa, zwariuję!
EDIT: jadę na betę. Siedzę w pracy i chce mi się strasznie płakać Wolę skrócić te męki w oczekiwaniu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2018, 13:55
- Nie bardzo się mam - odpowiedział Kłapouchy. - Już nie pamiętam czasów, żebym jakoś się miał."
Alan Alexander Milne – Kubuś Puchatek
Beta NEGATYWNA... czekam zatem ze smutkiem ale za to bez stresu na @.
Wszystko mnie dobija
Hormony szaleją przed @, na dodatek moja mama ma głęboką depresję i myśli samobójcze.
Byłam ją wczoraj odwiedzić (mieszkamy w tym samym mieście) i była w bardzo ciężkim stanie.
Mam nadzieję, że szczera rozmowa i wylanie tłumionych łez chociaż trochę pomogło.
Planuję do niej pojechać na kilka dni, bo strasznie się martwię. Za tydzień w weekend zabieram ją do dziadków na wieś.
Muszę też poszukać dla niej dobrego psychologa.
Ehhh, smutne dni. Ale kiedyś na pewno wyjdzie dla nas słońce
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2018, 14:03
Jasmine Warga - Moje serce i inne czarne dziury
Pragnąca92, właśnie mi uświadomiłaś, że strasznie długo nic nie napisałam!
Oczywiście podczytuję OF i BBF, ale nadszedł @ i moja głowa odpoczywała od tematu ciąży.
Cieszę się z tej krótkiej przerwy w staraniach. Myślę sobie, że dobrze, że nie udało nam się zajść w poprzednim cyklu, bo nie udźwignęłabym kolejnych dni w stresie, martwienia się o ciążę, myśli o poronieniu...
Odzyskałam siłę do walki i mój dawny optymizm!
Owulka prawdopodobnie w tym tygodniu, ale jakoś mniej o tym myślę.
Kochamy się wtedy kiedy chcemy, bez patrzenia w kalendarz
Problemy rodzinne wybijają z każdej strony jak szambo, natomiast czuję w sobie jakąś moc do dystansowania się od nich. Niby w tym uczestniczę, staram się lepić co się da, trochę wcielam się w rolę mediatora między dwoma stronami konfliktów, czasem w rolę "przyjaciółki" aby dać się każdemu wygadać.
Jednak nie stresuję się tym. Co więcej, zajmuje to aktualnie moją głowę na tyle, że nie wpadam w wir świrowania na punkcie ciąży. Bingo!
Do tego w ten weekend wybieramy się na wesele znajomych. Dwudniowe, więc będzie się działo
Myśli odciągnięte, dzięki czemu łatwiej jest funkcjonować. To lubię!
Sukienki na wesele wybrane, Stary zachwycony Muszę jeszcze skrócić jedną z nich, bo wczoraj przy przymierzaniu prawie się wywaliłam, przydeptując sobie obcasem tył kiecki.
A i UWAGA!!! kupiłam wczoraj maszynę do szycia! W Biedrze za 230 zł!!
Cena super, biorąc pod uwagę ryzyko użycia jej przeze mnie tylko raz (niestety szybko się nudzę różnymi zajęciami: sport - pół roku fitnessów i kontuzja - pasja minęła; malowanie na płótnie - brak mi cierpliwości + nie odkryłam w sobie talentu. Sztalugę wywiozłam do babci na strych. Tych prób znalezienia prawdziwej pasji było mnóstwo...)
Może więc szycie będzie strzałem w 10-tkę?
Od dłuższego czasu ciągnie mnie do krawiectwa. W zeszłym roku snułyśmy z koleżankami plany o tworzeniu ciuchów na wymiar, jako, że te z sieciówek często nie spełniają wymagań każdej z nas. A to w cyckach za ciasne, a to za luźne na biodrach.
Nawet kiedyś pożyczyłam maszynę od mamy, ale jak tylko ją dorwałam w swoje ręce to się od razu zepsuła. Mam nadzieję, że to przypadek...
Zatem w przyszłym tygodniu próbuję swoich sił! Trzymajcie kciuki, żeby mi rąk nie pourywało
Czerpię z tych dobrych chwil jak najwięcej, bo wiem, że w każdym momencie może nadejść chandra.
I cieszę się, że ostatnio ciągle mam zajęcie. Bo najgorsze są puste, nudne dni, które ściągają podłe myśli i przywołują w pamięci złe wspomnienia, generując coraz większy strach przed tym co przyniesie przyszłość.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 września 2018, 14:08
Sven Regener – Pan Lehmann
Ruszyłam! U mnie chyba okres użalania się nad sobą minął.
Pierwszy raz odkąd postanowiliśmy starać się o dziecko, nie myślę obsesyjnie o ciąży, nie analizuję objawów, nie odliczam dni do testowania, nie wkurzam się, że nagle czas stanął w miejscu.
Cudowne uczucie! Czuję się lekko i panuję nad swoimi emocjami. Frustracja uleciała.
Oby już tak zostało!
Ten cykl raczej zaliczam do straconych, nie wiem nawet czy miałam owulację. Śluzu nie zaobserwowałam w ogóle, susza jak na pustyni. Ale jakoś się tym nie przejęłam. Owszem, bardzo bym chciała, aby się udało. Zwłaszcza, że za nieco ponad tydzień mam 30te urodziny. Ale byłby prezent! No ale będzie co ma być. NIe mam już na to wpływu
W ubiegły weekend byliśmy na weselu. Było cudownie! Wybawiliśmy się za wszystkie czasy. Impreza trwała 2 dni. Z moim M stwierdziliśmy, że jak dalej będzie problem z zajściem w ciążę to zaczniemy myśleć o własnym ślubie. Jesteśmy już od dłuższego czasu zaręczeni, ale ja się upierałam przy planie: najpierw dziecko, później ślub. Ale skoro te założenia zaczęły się komplikować, to może odwrócimy kolejność?
Od jakiegoś czasu truję mojemu M, że chciałabym kota. On się trochę opiera, wymyśla, że mamy za małe mieszkanie (45 m). Ale na co kotu większe? On swoje dzieciństwo spędził w domu, gdzie koty i psy były zawsze, ale głównie biegały po podwórku i robiły co chciały. Jak byłam nastolatką, to przygarnęłyśmy z mamą i siostrą kotka - do mieszkania w bloku. Wspaniale wspominam ten czas. Powiedziałam M, że potrzebuję takiego małego kłębuszka, żeby odciągnąć myśli od TEGO tematu. Że kot to naprawdę lekarstwo na smutek i na samotne dni czy wieczory, kiedy M pracuje. Kot nie wymaga specjalnej opieki. W ciągu dnia śpi, załatwia się do kuwety, nie trzeba z nim nad ranem wychodzić na spacery. Psy też są spoko, ale nie zdecydowałabym się na pieska w bloku. 9 h, kiedy jesteśmy poza domem, w samotności, bez spacerów, bez towarzystwa - to męczarnia. Ale kot... Będę dalej urabiać M. Do skutku!
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 września 2018, 10:29
Ida Scott Taylor
Staram się czerpać z każdego dnia jak najwięcej. Na ten tydzień mam zaplanowane każde popołudnie. Fajnie jest cieszyć się z tego co jest, nie wracać do smutnej przeszłości Nie wiem jak mi się udało osiągnąć ten stan, ale na razie złe myśli są w mojej głowie zablokowane.
W sobotę wyprawiam imprezę z okazji moich 30 urodzin I gdyby nie to, w ogóle nie myślałabym o testowaniu. Jednak muszę wiedzieć czy mogę się napić za swoje zdrowie @ powinien się najwcześniej pojawić w piątek. Wątpię bardzo w ten cykl. Do tego nie wierzę, że mógłby mi się przytrafić taki cudowny prezent urodzinowy. No ale sprawdzić muszę, żeby nie robić głupstw. Jutro pewnie spróbuję zatestować, a w ostateczności w piątek pójdę na betę dla 100% pewności.
Ogólnie dalej luz, nie doszukuję się na siłę żadnych objawów, nie nakręcam się. Oddycham więc swobodnie i powoli ustalam menu urodzinowe. Dziś po pracy muszę skoczyć po kieliszki do wina, bo został mi tylko jeden, ostatni Reszta wytłuczona... oby na szczęście
Jak zobaczyłam test to zamarłam... Później płakałam z radości i ze strachu. Jestem przerażona, ale muszę wypierać z głowy czarne myśli. Tak ciężko uwierzyć, że będzie dobrze...
Pojadę dziś na betę. Wyniki pewnie otrzymam pod wieczór. Do mojej ginki umówiłam się na poniedziałek.
Trzymajcie Kochane kciuki ♡
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 października 2018, 08:01
Autor nieznany
Nawiązując do powyższego cytatu, staram się nie zamartwiać. Oczywiście od czasu do czasu pojawiają się w głowie dziwne myśli, strach o przyszłość, obawy przed poronieniem...
Wczorajsza beta nie pozostawia złudzeń. Jestem w ciąży!
153,60 mIU/ml.
Niemniej jednak w marcu była na podobnym poziomie. Po powtórnym badaniu wykazała, że rośnie książkowo. I na nic to, bo chwilę później ciąża przestała się rozwijać.
Dlatego staram się być ostrożna w tej radości, choć z drugiej strony chcałabym się beztrosko cieszyć, na złość losowi, przełamać poprzednie fatum. Teraz tylko czekać, czekać, czekać... Boże daj mi cierpliwość
W ogóle zerknęłam sobie na Flo, gdzie notuję terminy @ i wychodzi na to, że zaszłam w kolejną ciążę równiutko 6 miesięcy po poprzedniej nieudanej wtedy ostatni @ miałam 9 marca, a teraz 9 września. Lubię takie cyfrowe zgodności i może to głupie, ale zawsze się dopatruję różnych znaków z niebios ostatnio było tego trochę, więc wierzę z całych sił, że tym razem się uda.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 października 2018, 12:54
Carmen Sylva
Wczoraj zgłosiłam się do mojej ginki z czwartkowym wynikiem bety. Niestety w gabinecie, w którym przyjmowała, nie było usg, więc na badanie mam przyjść za tydzień w środę (teraz można by było podejrzeć czy pęcherzyk odpowiada wielkością wiekowi ciąży). Ale dostałam skierowanie na betę, tsh i toxo. Oprócz tego z zaleceń dalej mam przyjmować acard i po długiej, ale bardzo merytorycznej rozmowie dostałam receptę na duphaston, aczkolwiek mam się wstrzymać z zażywaniem go do usg, bo ginka chce najpierw wiedzieć, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Jeśli coś jest nie tak, to nie ma sensu sztucznie podtrzymywać ciąży i opóźniać poronienie. Kobieta jest bardzo rzeczowa, lubię ją i cieszę się, że na nią trafiłam. Zawsze mnie uspokaja ogólnie jest przeciwna faszerowaniu się lekami, ale przyznała, że jak wszystko będzie ok, to tego dupka mi zaleci, bo on działa też w wielu przypadkach jako placebo
Po wizycie, w labo chwilowo zalała mnie fala stresu i obaw. WIeczorem myślałam, że zwymiotuję ze strachu czekając na wynik bety. W końcu się pojawił na portalu: 1190 mIU/ml ... ufff!!! Bardzo dobry przyrost. Już teraz jestem spokojna. Wytrzymam do środy, znajdę sobie zajęcie i jakoś zleci
Tsh w normie dla kobiet w I trymestrze, toxo niereaktywny. Podbrzusze dalej pobolewa (co mnie wcześniej przerażało) i bardzo się z tego cieszę! Doktorka potwierdza, że to dobry znak. W marcu nie bolało w ogóle, bo ciąża przestała się rozwijać na etapie 4t5d. Ahhh boję się jeszcze cieszyć, ale rozumiecie to doskonale, prawda?
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 października 2018, 11:15
wszystko ma czas swój
widzą prorocy
trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać
niewysłuchane w przyszłości dojrzewa
to niespełnione dopiero się staje
Pan wie już wszystko nawet pośród nocy
dokąd się mrówki nadgorliwe śpieszą
miłość uwierzy przyjaźń zrozumie
nie módl się skoro czekać nie umiesz"
Ksiądz Jan Twardowski
Odpuściłam, przestałam się spodziewać czegokolwiek.
Może ta ciąża będzie szczęśliwa? Nie uwierzę dopóki nie usłyszę bijącego serduszka. A tak naprawdę, nie uwierzę, póki nie wezmę tego cudu w ramiona.
Trzeba nauczyć się czekać.
Tym razem jestem spokojna, choć zdarzają się momenty, że ciężko oddycham z obawy o przyszłość. Ale jest zupełnie inaczej niż w poprzedniej, nieudanej ciąży. Wtedy rozsadzała mnie ekscytacja, nie mogłam się doczekać, nie mogłam sobie wyobrazić, jak można wytrzymać 9 miesięcy w oczekiwaniu na upragnione dziecko. Myślałam, że ten czas mnie zabije, byłam narwana jak dziki zwierz.
Teraz jestem szczęsliwa, ale z umiarem. Cierpliwie czekam, nic nie planuję. Chyba dlatego, że jeszcze do końca nie uwierzyłam, że może być dobrze.
Dopóki usg nie wykaże prawidłowego przebiegu ciąży, nie chcę nawet obliczać ani typować daty porodu. Przyjdzie na to czas.
Teraz żyję jak gdyby nigdy nic, cieszę się każdą chwilą, ale nie myślę zbyt dużo w kategoriach ciąży, noszenia drugiego życia pod moim sercem.
Mam świadomość, że wszystko jest ulotne i kruche jak cienka tafla lodu.
Wreszcie nabrałam pokory.
Mam nadzieję, że tam jesteś i zostaniesz ze mną na zawsze...
Wiesław Myśliwski – Traktat o łuskaniu fasoli
Wlecze mi się paskudnie czas. Już nie jestem taka spokojna. Nie mogę doczekać się środy - wtedy z usg dowiem się czy jest ok.
Jeszcze 2 dni. To już tuż tuż...
Wczoraj wpadłam w straszną panikę. Pojechaliśmy pospacerować do Ojcowskiego Parku Narodowego. Cudowna pogoda, słonko, wspaniałe widoki, skały i kolorowe liście... Skierowaliśmy się w stronę Bramy Krakowskiej i o ile droga w dół była miła i przyjemna, o tyle powrót był dla mnie ciężki. Stroma droga w górę. Po każdym kroku dostawałam zadyszki, puls wariował, staraliśmy się robić częste przerwy, ale serce nie chciało mi się uspokoić, nie mogłam złapać oddechu. Oczywiście w głowie pojawiły się myśli, że taki przyspieszony na maxa puls może zaszkodzić ciąży. Szliśmy tak ok. 25 minut. Jak tylko wsiadłam do auta zaczęły mi się bolesne, przeszywające kłucia w macicy. Kłuło bez przerwy. Do tego histeria, łzy itp.. Po ok pół h kłucia zaczęły ustępować, były coraz słabsze. W domu od razu wskoczyłąm do łóżka, wzięłam magnez i wszystko przeszło.
Dziś jest ok, więc mam nadzieję, że nie zaszkodziłam sobie tym "spacerem".
Pocieszam się, że kiedyś kobiety zapieprzały w polu całą ciążę i jakoś rodziły zdrowe dzieci.
Oby i u mnie tak było.
Wdech, wydech...
Colleen Houck – Klątwa tygrysa. Wyzwanie
Melduję się po wizycie. Jest zarodeczek i bijące serduszko!! według OM 5t3d, wymiary się zgadzają, CRL 0,2 cm, prawidłowy obraz pęcherzyka żółtkowego. Pęcherzyk ciążowy z jednej strony też ok, wymiary super, ścianki też ładne, ale jak ginka pogmerała tym usg od innej strony to pęcherzyk ma trochę nieregularny kształt. Nie jest ani spłaszczony, za mały, ani rozciągnięty, ale ma takie uwypuklone dodatkowe ścianki. No i ją to zastanawia, bo mówi, że zazwyczaj tak nie gmera za dużo przy pierwszym usg, ale u mnie dokładnie chciała sprawdzić, jako że miałam już różne przeboje i w ogóle pierwszy raz takie coś widzi. Mówi, że może przez skurcze macicy się taki obraz zrobił i że może się to zmienić, ale ona się nie zna i podała mi nazwiska dwóch dobrych lekarzy, którzy specjalizują się w usg ciążowym. Mam się do któregoś z nich zgłosić w przyszłym tyg na kolejne usg. No i zacząć brać dla spokoju ducha duphaston. Chciałabym się tym nie przejmować... ale jednak się martwię. Nie może być ze mną nigdy zbyt łatwo, grrrr! Niemniej jednak jest progres, rośnie sobie tam mała istotka. Dla niej muszę walczyć i postarać się o wewnętrzny spokój
Po tej wizycie wybrałam się jeszcze do innego doktorka po skierowanie, żeby się umówić na usg na przyszły tydzień (bo moja ginka miała zablokowany system i nie mogła mi wystawić skierowania). Bardzo mnie ten gin uspokoił. Pooglądał zdjęcia i mówi, że nie ma się co przejmować, bo kosmówka ma prawidłowy obrys, najważniejsze, że jest zarodek o prawidłowych wymiarach, bijące serduszko i prawidłowej budowy pęcherzyk żółtkowy. Dobrze, że do niego poszłam, bo potrzebowałam takich słów. Teraz wszystko w rękach Boga, a ja muszę spokojnie czekać.
Zostań ze mną...
Autor nieznany
Od piątku walczę z przeziębieniem. Całe szczęście nie mam gorączki, więc mam nadzieję, że nie będzie to miało wpływu na fasolkę. Męczy tylko katar, osłabienie i czasem ćmienie głowy. Do ogarnięcia! Już chyba najgorsze za mną
W najbliższy czwartek idę na kolejne usg, żeby sprawdzić czy wszystko się dobrze rozwija, czy pęcherzyk ma ładny kształt i czy poprzedni niezbyt ładny obraz był spowodowany skurczami macicy. Zapisałam się do prywatnej kliniki do ginki poleconej przez koleżankę. Ma świetne opinie, więc liczę, że wyjaśni dokładnie co się tam dzieje i mnie uspokoi.
Jestem dobrej myśli, tym bardziej, że od ubiegłego tygodnia zaczęły mi się okropne mdłości. To chyba dobry znak! Jest mi niedobrze od rana do wieczora. Zaraz po przebudzeniu w żołądku ssie niemiłosiernie, musze od razu zapchać się kawałkiem bułki zanim ogarnę śniadanie. Po śniadaniu znów ciężko, nie wiem czym sobie pomagać... próbowałam mięty, rumianku, melisy. Nic nie działa. Odbija mi się non stop. Najgorzej jest wieczorem - jak tylko położę się do łóżka, mam wrażenie, że za chwilę puszczę pawia. Od tygodnia nie mogę patrzeć na mięso. Nie jest lekko, ale to wszystko to nic. Wszystko zniosę! Najważniejsze, żeby ciąża rozwijała się prawidłowo, a mały fasolek zdrowo rósł
Uciekam zaraz z pracy do domu, popracuję sobie z łóżka, żeby szybciej do siebie dojść.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 października 2018, 10:38
Nicholas Sparks - Pamiętnik
6t5d
Dziewczyny, u mnie wszystko dobrze! Byłam wczoraj na usg. Kamień spadł mi z serca... pęcherzyk jest równiutki, dzidziuś ma już 1 cm, serduszko bije 130/min. Co za ulga, ryczałam wczoraj co chwilę ze szczęścia. Nowa doktorka z zaleceń oprócz Acardu i Dupka kazała dołożyć jeszcze Progesteron Besins 100 mg 2 x dziennie. Skrytykowała trochę moją starą ginkę, że po dwóch poronieniach powinna mi zlecic dodatkowy zestaw badań. No ale już nie ma co wracać do przeszłości. Uffff ♡♡♡
Dziękuję za Wasze kciuki!
Wczoraj był 6t4d ale dzidziuś jest troszkę większy - według usg ma 7t1d. Ale to dlatego, że miałam prawdopodobnie wczesną owulkę (coś koło 10/11 dc).
Jestem taka szczęśliwa! Mimo tego nadal się boję o to maleństwo. Mam nadzieję, że z tymi lekami i oszczędnym trybem życia wszystko się uda.
Za Was również trzymam mocno kciuki walczcie kochane!
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 października 2018, 15:47
Ksiądz Jan Twardowski
8t2d
Było tyle łez, mam nadzieję, że już teraz pozostanie na długo sam uśmiech
Wczoraj odwiedziłam moją ginkę w celu ustalenia planu badań wymaganych przed 10 tygodniem.
Zaproponowała mi przy okazji, żebyśmy na szybko podejrzały dzidziusia i sprawdziły czy bije serduszko. Ma w gabinecie takie awaryjne usg bez drukarki. I wszystko jest super! Mówi, że "klocuszek" ( ) ładnie rośnie, serduszko też pięknie biło. Także jestem trochę spokojniejsza
Maleństwo wyglądało już jak taka większa fasola!
Czuję się dobrze, czasem męczą mdłości, czasem senność, ale ogólnie jest ok. Od jakiegoś miesiąca nie jem mięsa, nie mogę na nie patrzeć ani wąchać. Pomysłów na posiłki mam zatem mniej, ale dam radę Najważniejsze, że dzidziuś ma się dobrze!
Powoli do przodu
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 listopada 2018, 16:56
Powodzenia w staraniach. Oby sie udalo
Hej! :) Pewnie że do trzech razy sztuka! Ja po jednej cp i jednej cb. Strzeliłam wczoraj ovitrelle, mąż też dziś strzelił co trzeba i czekamy na efekty :):) Fajnie piszesz!
Bardzo mocno Ci kibicuje. Trzymam kciuki. :) mysle, ze u Was to kwestia czasu i na pewno sie uda. Z nieciepliwiscia czekam na kolejne wpisy i pamietaj - nie trac nadziei. <3