X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Moja walka
Dodaj do ulubionych
1 2

24 maja, 10:45

Wracam do tego pamiętnika po wielu miesiącach.

30 urodziny zbliżają się wielkimi krokami, ale jeszcze wcześniej, bo już pojutrze - kolejny dzień Mamy, kolejny dzień Mamy, który nie będzie "moim" świętem.

Mimo górek i dołków po drodze, a nawet często tego samego dnia jestem w trochę innym miejscu niż byłam wcześniej.

Od kilku miesięcy uczęszczam na spotkania grupki kobiet takich jak ja. Sam fakt, że istnieje taka społeczność niesamowicie mi pomaga, nie czuję się już osamotniona i niezrozumiana. Jestem bardzo wdzięczna za to, że istnieją takie inicjatywy i że mogę być ich częścią.

We wrześniu skończę 30 lat a zarazem minie 5 lat od kiedy nasze życie skoncentrowało się na staraniach o dziecko. W zasadzie nie pamiętam już innego życia :D Chyba jest to jakiś czas przełomu, pod wieloma względami.

Może już dorosłam, żeby postawić kropkę tam, gdzie czuję że się zmuszam, że to nie jest moja droga. Chcę spróbować zupełnie czegoś nowego - również na niwie zawodowo-edukacyjnej, wyjść ze swojej strefy komfortu. Być może stracę bezpieczeństwo finansowe, ale mam nadzieję, że zyskam poczucie, że to co robię ma sens i komuś służy. Zdecydowanie tego pragnę.

Jeszcze wracając do Dnia Mamy. Jak co roku jest to dla mnie niewesołe święto, ale tym razem spędzę je w gronie osób, z którymi mogę być sobą, także myślę, że będzie mniej bolało i pozwoli następnego dnia pójść na spacer z koleżanką i jej bąbelkiem bez uczucia zazdrości i pustki a z autentyczną chęcią, żeby ten czas razem był wyjątkowy :)

W kwestii starań moja głowa wciąż pracuje i tworzy różne scenariusze. Najbardziej prawdopodobne jest to, że zrobię sobie jeszcze raz histeroskopię diagnostyczną, aby mieć pewność, czy na pewno środowisko jest przygotowane do przyjęcia zarodka. Jeśli ten etap będzie ok, wtedy zabiorę się za transfery - chciałabym ten etap zakończyć w tym roku. Zostały nam 3 śnieżynki.

Planuję spróbować zaleceń dwóch immunologów. Najpierw klasycznie immunosupresja a potem może bardziej eksperymentalne metody jak intralipid/immunoglobuliny. Mam trzy ostatnie szanse na ciążę, więc bardzo chciałabym zrobić, co mogę.

Potem - albo wóz, albo przewóz. Scenariusz pozytywny: udało się i oswajamy nową rzeczywistość <3 Scenariusz negatywny: "żegnamy się" z rodzicielstwem biologicznym - nie będę rozwijać tego tematu, ponieważ zakładam, że ta sytuacja i jej efekty to jedna wielka niewiadoma.

Będę znowu tu pisać i zdawać relację z tego co się dzieje. Jest coś czym chcę się pochwalić - wzięłam udział w rozmowie z Panią psycholog, która pisze książkę o niepłodności i opowiedziałam o moim doświadczeniu. Choć było to dla mnie emocjonalne ciężkie, było to też dla mnie uwalniające. Od kiedy chodzę na spotkania z dziewczynami takimi jak ja wiem, że bardzo chcę, aby osoby takie jak ja nie musiały się ukrywać i wstydzić. Żeby można było głośno mówić. "Tak, jest taka choroba jak N97, tak nie mogę mieć dzieci nie z własnej woli, tak - staram się od wielu lat bez skutku, tak, codziennie walczę o dziecko, również borykam się z kryzysami psychicznymi bądź w związku".

Chcę być prawdziwa, niczego nie udawać. Jestem na forum od 2022 - wtedy miałam pierwszą nieudaną procedurę i byłam zielona w temacie in vitro. Od tego czasu właściwie wszystkie dziewczyny, które wtedy ze mną walczyły zostały mamami. Było mi z tym bardzo ciężko, bolało jak nie wiem, nie chciałam czytać ich pamiętników. Dziś staram się patrzeć na to z dystansem i cieszyć się ich szczęściem.

Z okazji Dnia Mamy życzę wszystkim użytkowniczkom i tym, które już zostały mamusiami i tym, które teraz oczekują na spotkanie z maleństwem wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń <3 Oczywiście swoje życzenia kieruję do wszystkich, ale przede wszystkim jestem myślami z tymi userkami, którym zazdrościłam szczęśliwych zakończeń ich historii. Z serca gratuluję i trzymam kciuki za wasze doświadczenie rodzicielstwa.

Każdy, kto był w tym miejscu niewiadomej, wie jak jest ciężko. Mimo tego, że czasem odczuwam negatywne emocje względem innych, teraz staram się to bardziej akceptować i po jakimś czasie odpuszczać.

Dokąd mnie to wszystko zaprowadzi? Być może w końcu czeka mnie zakończenie, którego pragnę, a być może los przygotował dla mnie coś zupełnie innego, może mam coś do zrobienia na tym świecie? Już po piątym nieudanym transferze postanowiłam, że czas zacząć oswajać temat bycia nie-mamą, że to marzenie może się nigdy nie spełnić.

Czy dziś jestem z tym pogodzona? Nie. Czy wciąż mam nadzieję? Tak. Mimo, że strasznie się boję ją mieć. Ale... dziś zaczynam dopuszczać do siebie, że mimo bycia nie-mamą mogę wciąż być wartościowym człowiekiem, mogę coś dać z siebie światu, mogę w inny sposób realizować moje pragnienie macierzyństwa.

Czy zostanę mamą, czy jednak będę musiała przejść żałobę i zaakceptować bezdzietność nie z wyboru o tym będą kolejne wpisy.

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja, 10:51

13 czerwca, 20:34

Mimo lęku, co przyniesie przyszłość, mimo zdrowotnych kłód pod nogi jak np. mój nieprzewidywalny cykl podjęłam decyzję- będę wierzyć i myśleć optymistycznie do samego końca. Zaakceptuję wszystko, co przyniesie mi los.


Kocham życie we wszystkich jego odcieniach. Piszę to z pięknego miejsca pod Poznaniem po dwóch „przypadkowych”, ale wyjątkowych spotkaniach.

W lipcu czeka mnie histeroskopia i dwie wizyty: u immunologa i po ok. 9 miesiącach w klinice. Wczoraj zakończyłam pewien etap, żeby dziś zacząć nowy. Już się cieszę na to lato :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 czerwca, 20:34

29 czerwca, 08:31

Miałam teraz skupiać się na treściach wyłącznie optymistycznych, pełnych wiary, że na końcu tej drogi się spotkamy. Że to spotkanie jest coraz bliżej.

Tymczasem nastąpiła seria niefortunnych zdarzeń i w tym momencie- wiem, że nic nie wiem.

Zdarzenie nr 1.
Zaczęło się od wyniku cross match, który z wartości 28,5 w grudniu 2024 urósł do 39,5% w czerwcu tego roku.
Nie wiadomo, dlaczego. Podłamałam sie wtedy po raz pierwszy, czekamy na konsultację z immunologiem.

Zdarzenie nr. 2
Po prawie tygodniu walki, żeby się nie zarazić od męża, który po Pyrkonie wrócił chory zaraziłam się również ja. Infekcja rozwijała się powoli, w sobotę zdążyliśmy jeszcze pójść na urodziny znajomej. I co się okazało? Że to nie były standardowe urodziny. Królowały posiadówki na kanapach, napoje bezalkoholowe i dwa, piękne, ciążowe brzuszki. Nikt nam wcześniej nic nie powiedział. Przeżycie tego dania było dla mnie ekstremalnie trudne i zapoczątkowało moją złość na męża, poczucie braku zrozumienia. Myślałam, że już dawno nie przeżyłam czegoś tak bolesnego, ale myliłam się.

Zdarzenie nr. 3
Rozchorowałam się na dobre. Staram się jakoś funkcjonować- sama, bo męża nie ma w Polsce. W tym momencie jestem chora od ponad tygodnia. Wszystko leży odłogiem, sił mi czasem brak, a pogoda nie rozpieszcza - miało być lato…
Oprócz zapalenia górnych dróg oddechowych, osłabienia, kataru, kaszlu co jakiś czas dokucza mi również brzuch… Od ok. 2 tygodni biorę antyki - Slinda w celu wykonania histeroskopii. Miałam brać od pierwszego dnia miesiączki, ale mój cykl mnie „znowu” zaskoczył i pojawiło się brunatne plamienie na 10 dni przed terminem okresu - potraktowałam je jako miesiączkę.
„Modlę się”, żeby mimo tych bóli nic tam na dole złego się nie działo, że nie ma np. torbieli… Chcę już, żeby film się przewinął i żeby minął tydzień do histeroskopii. I tak - boję się tego trochę- będzie znieczulenie miejscowe, ale jeszcze bardziej martwię się o stan swojego zdrowia. Coś jest ze mną nie tak, czuję to, niestety na razie nie dostałam jeszcze konkretnej informacji co jest nie tak, mimo wielu lat diagnostyki. Żeby było śmieszniej, w moczu wyszły mi bakterie - planuję iść do urologa we wtorek.

Zdarzenie nr. 4
Mąż wyjechał w delegację w niedzielę i od tego czasu jestem na niego zła, że dla niego praca jest ważniejsza niż ja. Staram się uspokajać, ale ta złość wraca, codziennie się kłócimy. On nie zrezygnuje z wyjazdów, mimo że wie, że ja nie chcę żeby wyjeżdżał tak często. Od pamiętnych urodzin między nami wrze - czuję się samotna, niezrozumiana, boję się o przyszłość . Nie ma porozumienia. Konflikt tragiczny… W życiu na niewiele sytuacji jesteśmy przygotowani… często jedno wydarzenie zmienia wszystko.

Mimo choroby i pogody idę na pilates, trzeba czasem coś robić z tym ciałem. Po treningu okazuje się że siostry mają przeczucie, że coś jest nie tak z babcią. Mam flashbacki sprzed dwóch lat , gdy umierał mój ojciec…

Long story short - babcia została zabrana karetką na OIOM. Moja sytuacja rodzinna jest skomplikowana, pojawiają się nowe trudne emocje, moja choroba zamiast się wyciszać pogłębia się. Teraz żyję w stanie jeszcze większego zawieszenia - nie wiem, czego się spodziewać, gdy dziś pójdę do szpitala, nie wiem, co zrobić z pracą- dopiero byłam na l4. Najchętniej rzuciłabym to wszystko w diabły, gdybym tylko mogła. Muszę wytrwać, przecież chcę dać szansę trzem mrozaczkom. Nie chcę się rozwlekać, ale sytuacja nie jest trudna tylko ze względu na ciężki stan babci, ale przede wszystkim na realne problemy z moją rodziną pochodzenia. Na szczęście nie jestem w tym całkiem sama - wspieramy się z dwiema siostrami tak, jak możemy. Tak bardzo chciałabym, żeby babcia miała szansę nas jeszcze zobaczyć, dowiedziała się, że nie została sama w szpitalu.

Tik, tak, tik, tak. Nie wiem, co będzie. Wiem tylko, że to nie jest dobry moment. Jeszcze się nie doleczyłam, mąż za granicą, zaraz histeroskopia, potem mieliśmy zacząć przygotowania do transferu - jak w tych warunkach się wyciszyć i odzyskać optymizm?

Niech te chmury i silny wiatr wreszcie miną. Czekam na słońce i ciepło. Czekam na nadzieję.

Edytowane 1.07.2025

Babcia jest po operacji. Stan dalej ciężki, każdy scenariusz jest możliwy w każdej chwili. Tymczasem ja dostałam wynik badania genetycznego i tym sposobem dowiedziałam się, że oprócz mutacji MTHFR heterozygota c.128a mam również mutację Pai1 - polimorfizm 4g/5g… będę teraz zgłębiać temat. Tylko spokój może mi pomóc.




Wiadomość wyedytowana przez autora 1 lipca, 10:31

11 lipca, 09:05

Siedzimy sobie z kotem na łóżku. Kot patrzy na mnie z wielkim oddaniem. Czy zasłużyłam sobie na taką miłość?

Dziś jest dzień pogrzebu mojej babci. Zmarła w niedzielę.

Przechodzę chyba najgorszy kryzys od miesięcy.. Wszystko się rozpada a mi brak już sił, żeby dalej „walczyć”?

W temacie niestaraniowym - nie spodziewałam się odejścia babci, nie w tym momencie. Jej śmierć tylko pogłębiła konflikt w mojej najbliższej rodzinie, ponieważ babcia zostawiła testament. Tak bardzo boli to, że w tym przypadku jak z niepłodnością- ludzie nie rozumieją. Nie rozumieją, że można nie mieć dobrej woli, można odczuwać skrajnie negatywne emocje do własnych dzieci, że nie każda rodzina jest jak z obrazka. W każdym razie nie moja. Choć gdybym zaliczyła do tej rodziny moje kotki i siostry, może ten obrazek byłby piękny. Chcę przeżyć dzisiejszy dzień i znaleźć siłę na to co przyjdzie potem - na stres, którego „nie było w planach”.

Cisną mi się do głowy słowa piosenki: „miał być ślub, i wesele”… W lipcu miała być kwalifikacja do in vitro, terapia immunologiczna. Tymczasem odbyła się histeroskopia w Nowym Sączu i … było trudniej niż się spodziewałam.

Nie chodzi tylko o to, że bolało. Naprawdę. Wyszły zrosty szyjki macicy, ponownie przewlekłe zapalenie endo, ogniska adenomiozy. Potwierdzone u mnie zostało to, że do listy chorób mogę dodać: adenomiozę i być może również endometriozę. W końcu jedno to tylko typ drugiego, a w USG z kontrastem wyszły mi już kiedyś też zrosty w zatoce Douglasa…

Tyle lat. Tyle lat „mówienia” o pięknej macicy. Właściwie to zawsze wiedziałam, że we mnie jest problem, potrzebowałam tylko to udowodnić. Udowodniłam, ale nie przyniosło mi to ulgi. Cierpię.

Pan doktor zapisał antybiotyki, całą garść suplementów oraz… zastrzyki, wywołujące sztuczną menopauzę. I dziś, w dniu pogrzebu jestem dzień po pierwszym zastrzyku z trzech.

Jeśli wcześniej czułam się „ch…” to teraz czuję się jeszcze gorzej. Obudziłam się z potwornym bólem głowy, mam wrażenie, że czuję każdą kość. Doszłam chyba do ściany - co ja zrobiłam ze swoim życiem… Zgodziłam się nawet na menopauzę? Ryzykuję swoim własnym życiem, ciałem, wyglądem. Tym, co składa się na mnie.

Mimo tabletki głowa wciąż boli, czuję się delikatnie mówiąc: średnio. Poza tym chyba mam wzmożone nastroje depresyjne- chciałabym wyć. Co teraz będzie? Niedługo włączę antybiotyki i suple i postaram się przeżyć. Metronidazol, here we go again…

Nie muszę dodawać, ze małżeństwo też się chwieje w posadach. Moje problemy zdrowotne, osobiste, emocjonalne nie pomagają.

Mam nadzieję, że to kiedyś minie. Że w końcu wyjdzie dla mnie, dla nas słońce. Że dobry Bóg nas dostrzeże i wskaże sens tego wszystkiego.

Teraz zamiast przygotowania do transferu znowu nastąpi zatrzymanie, oby nie zamrożenie… Chcę wierzyć, że ruszymy z powrotem do kliniki we wrześniu.

We wrześniu moja koleżanka z liceum będzie rodzić, we wrześniu będę miała 30 urodziny, we wrześniu minie 5 lat od kiedy chcę a nie mogę zajść w ciążę. Jestem już zmęczona. Chciałabym wziąć urlop od życia, ale nie mam takiej możliwości, nie mam na to funduszy - przy wydatkach, które mamy na leczenie ledwo starcza na zwykłe życie. I muszę dać radę, otrząsnąć się, odzyskać nadzieję i pójść dalej.

Wierzę, że i na mnie czeka jakieś pozytywne zakończenie. Że nie będę musiała tylko słuchać, jak wszystkim innym w życiu się układa a u mnie tylko kolejne kłody pod nogi. Że wyrwę się z tego marazmu i przestanę być antypatyczna jak teraz jestem. Nie bawią mnie żarty, nie umiem cieszyć się szczęściem innych, nie chcę tych innych wokół siebie, tak naprawdę- nie chcę nikogo, kto nie rozumie, czego doświadczam. Wiem, że to straszne, ale tak właśnie czuję.

Dlatego pragnę zmiany. Słońca, ciepełka, świeżego powietrza. Dystansu od swojego życia. Ponieważ tego wszystkiego ze względów materialno-zawodowych nie mogę mieć, to chociaż chce się przebudzić z powrotem do życia, do doceniania chwili, bycia życzliwym dla innych, do uśmiechu.

Wizytę u immunologa będę mieć pod koniec sierpnia. Teraz chciałabym przeżyć pogrzeb, przeżyć to co ma się wydarzyć później, przeżyć „leczenie” i jakoś spróbować cieszyć się „wakacjami” - letnią aurą. Odegnać złe myśli i samopoczucie. Nie poddać się w każdym znaczeniu tego słowa.

Dziękuję za to, że to czytasz. Pozdrawiam ciepło :)




Wiadomość wyedytowana przez autora 11 lipca, 09:06

12 lipca, 20:25

Po pogrzebie.

Zdecydowałam- nie poddam się, będę walczyć, nawet jeśli to walka z samą sobą. I będę wierzyć - do końca.

Przede mną:
1. 20-dniowa kuracja metronidazol dopochwowo + doxycilinum doustnie
2. 2 zastrzyki diphareline (sztuczna menopauza) - w sierpniu i we wrześniu
3. W sierpniu pierwsza od miesiący wizyta u mojego lekarza z kliniki oraz teleporada z immunologiem, na której mam nadzieję zostaną rozpisane leki przed - do transferu (immunosupresja)
4. Planowana wizyta kwalifikacyjna 2.09 a zaraz po niej moje urodziny i urlop

Chciałabym, żeby transfer nr. 6 odbył się pod koniec września/na początku października. Będzie dobrze- musi być. Ja muszę zaufać, że to co przyjdzie, miało przyjść i cokolwiek się wydarzy - to jest dobre i tak miało być.

Czasem boli potwornie, ale chyba już nie chcę walczyć z losem. Chcę zaakceptować i cieszyć się ty, co mam. Mimo wszystko, oczywiście wierzę, że w końcu nam się uda - że i nam przeznaczone jest zostać rodzicami. W ten, czy inny sposób.

A przede wszystkim chciałabym wierzyć, że cokolwiek się nam przydarzy nie dzieje się bez przyczyny i realizujemy po prostu plan na swoje życie. To od nas zależy, z jakim nastawieniem przeżyjemy nasze życie. Dlatego odpalam program: koniec buntu, czas na odpuszczenie i przyjęcie tego, co jest. Czas na skupienie się na tym, żeby w moim życiu było więcej spokoju, dobra, pozytywnej energii i wdzięczności.

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 lipca, 20:27

1 2