W końcu zmotywowałam się do pisania. Może to pomoże mi się odrobinę wyluzować i przestanę tak obsesyjnie myśleć o dziecku.
A dzisiaj miałam ciężki dzień. Koleżanka urodziła drugie dziecko. Wiedziałam że to kiedyś nastąpi ale jednak "zabolało" mnie to bardziej niż myslałam. Pierwszy szok przeżyłam w lipcu jak koleżanka radośnie oznajmiła że jest ciąży.
Moja pierwsza reakcja? Jak ona mogła??? To przeciez ja od roku staram się o dziecko a ona tak od razu?! Sprawę pogarszała druga koleżanka która skakała nad tą w ciąży jak nie wiem co. Bardziej przeżywała tą ciążę niż chyba własną (a nie ma dzieci). Z sytuacją pogodziłam się dopiero po kilku miesiącach ale i tak nie do końca. Nie mogłam patrzeć na jej rosnący brzuch. Wiem że to głupie ale nie mogę się pozbyć uczucia zazdrości. Tym bardziej że tyle juz czekam. Co miesiąc latam do lekarza i co miesiąc rozczarowanie. Wiem że prawdopodobnie największy problem tkwi w głowie - im bardziej czegoś chce tym trudniej to dostać. I z ciążą jest tak samo. Każdy lekarz radzi spokój, relaks, nie myslenie o tym. Łatwo powiedzieć!
Jak któraś z Was zna jakieś mietody pt. "jak nie mysleć o ciąży" chętnie posłucham
Od kilku dni pobolewa mnie brzuch, @ nadchodzi!
Pomimo tego staram się myślec pozytywnie :
- że przeciez to jeszcze nie koniec świata
- że może następnym razem
- że kiedyś na pewno.
Przez chwilę działa a póxniej znów odzywa się ten głos : DLACZEGO???
Chyba musze się melisy napić
W związku z tym przyszło mi do głowy kupić castagnusa ale po chwili namysłu doszłam do wniosku że chyba jednak to będzie przesada.
I tak łykam już witaminę E, magnez, kwas foliowy, olej z wiesiołka, hormeel.
No i piję mieszankę ziół nr 3.
Zapomniałabym o najważniejszym! Jest jeszcze oczywiście Duphaston.
I to powinno wystarczyć.
I chyba dzisiaj umówię się na badanie drożności jajowodów. Jak szaleć to szaleć
Może od tego że chyba jestem szurnięta i powinnam się leczyć
Wczoraj załapałam takiego doła że cały wieczór spędziłam pijąc wino i płacząc z byle powodu.
W domu był mój mąż więc niechcący i mu się dostało.
Dzisiaj jest mi głupio z tego powodu ale wczoraj nie mogłam się powstrzymać. Tym bardziej że nie będziemy się widzieć przez następne trzy tygodnie. Aktualny cykl mogę sobie spisać na straty
Chyba na prawdę muszę zacząć się na głowę. Jak tak dalej będę świrować to chyba nigdy moje pragnienie się nie spełni.
Ale z dnia wczorajszego fajne jest to że jak przypadkiem rzuciłam że mój mąż ma jechać ze mną do jakiejś kliniki leczenia niepłodności, i że poddamy się inseminacji ( tak mi jakoś to przyszło do głowy) to moja druga połówka nie powiedział NIE I to chyba jest Ok.
Ale do psychologa to i tak się umówię
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 marca 2013, 19:22
Wczoraj musiałam jechać na szkolenie, a wyjazd w niedzielę to jakiś koszmar. Brrrr....
Ale co tam. Było minęło.
I muszę przyznać że być może ten 3 tygodniowy wyjazd mojej drugiej połówki dobrze mi zrobi.
Wydaje mi się że trochę odpuszcza
Jeszcze tylko znajdę sobie jakieś hobby i będzie suuuuuper
Oby do Wiosny!
Czy było warto? I tak i nie.
Samo badanie do przyjemnych nie należy ale da się wytrzymać.
Gorzej z wynikami
Prawy na wygląda na niedrożny (kontrast nie wypłynął) a lewy jest poskręcany.
Lekarz powiedział że szanse są ale musimy "celować" w ten lewy jajnik.
I tak mnie jakoś wzięło na płacz że wyję nawet teraz.
Nie ma sensu płakać i lamentować bo to i tak nic nie da.
Na pewną wybiorę się na spokojnie do lekarza i ustalimy co dalej
A może jakieś zioła?
Tak sobie przed chwila pomyślałam że daję sobie rok.
A później "zaszaleję" z invitro.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 marca 2013, 11:48
Może zabrzmi to idiotycznie ale trochę się cieszę z tego mojego wyniku.
Już wyjaśniam o co chodzi z tym cieszeniem się.
Jak okazało się w czym najprawdopodobniej tkwi problem jakoś tak uspokoiłam się.
Wiem na czym teraz stoję i wiem co "naprawić". Jeszcze nie wszystko stracone. Kupiłam zioła na niedrożne jajowody, pójdę do mojego gina i razem ustalimy co dalej. A tak na wszelki wypadek zacznę odkładać na in vitro. Może w końcu będzie refundowane więc nadzieja jest.
Po drodze zamierzam pojechać na wakacje i dobrze się bawić.
Czas pokaże
Szkoda tylko że nie w swoim łóżku
Ale spkojnie, spokojnie to tylko hotel.
Dzisiaj służbowo musiałam pojechać do naszej ukochanej stolicy.
Zabawię tu do środy.
Mam nadzieję że jakoś to wytrzymam. Nie jestem przyzwyczajona do takiego ruchu.
Tym razem nie nie przesadzałam z ilością jedzenia i dzięki temu nie muszę przez następny tydzień dojadać resztek
A jako że dzisiaj 1 kwietnia to mój organizm zrobił mi psikusa i ta wstręyna @ przyszła.
Co prawda spodziewałam się takiego obrotu sprawy ponieważ cały miesiąc nie było męża więc i efektów też być nie mogło
W tym miesiącu będzie podobnie. Ale pomimo kolejnego jakby straconego miesiąca nie wpadam w histerię. Od kiedy dojrzałam do mysli o in vitro jestem jakaś taka spokojniejsza.
Próbuję dwa lata to i miesiąc czy dwa mnie nie zbawi.
Nie spinam się i staram korzystać z tego co mam
W końcu pogoda sprawia że chce się chcieć
Wydaje mi się że trochę się się uspokoiłam i chyba nie myślę tak obsesyjnie o dziecku.
Ostatnio byłam nawet u koleżanki która miesiąc temu urodziła.
Nie skakałam co prawda nad dzieckiem ale i tak nie było tak źle jak z początku myślałam.
Teraz, po fakcie, to łatwo mi tak mówić ale zanim poszłam z wizytą to prawie że szukałam pretekstu żeby nie ruszać się z domu.
Tak więc mam nadzieję że te moje świrowanie mam już za sobią i teraz wszystko na pewno się ułoży.
Trzeba mieć nadzieję i wierzyć że się uda
W każdym razie nadal jestem na etapie czekania.
Wczoraj przegladając kliniki leczenia niepłodnosci przypadkiem trafiłam na informację że jest mozliwość dofinansowania 3 tys do in vitro za pośrednictwem fundacji (nie pamietam nazwy). W każdym razie dzisiaj wysyałam swoje zgłoszenia. Może się uda.
A jak nie to będę próbować z tej refundacji którą rząd obiecał
A jak nie to i tak sie na to zdecyduję. Wezmę większą pożyczkę
W ciągu tego czasu podjełam decyzję o laparoskopi. W sumie to nie mam nic do stracenia.
Albo sie uda udrożnić i bedzie suuuuuper, albo sie nie uda i wróce do swoich rozmyslań o in vitro. Trzeba próbować wszystkiego. I wierzyć że się uda.
Bo jak same zauważyłyście WIARA CZYNI CUDA
Czasami nachodzi mnie myśl "dlaczego ja" ale staram się aż tak nie dołować.
A tymczasem piersi bolą jakby mniej, za to powoli zaczyna odzywać się brzuch.
Jeszcze około 4 - 5 dni i wszystko będzie jasne.
Trzymam kciuki sama za siebie
I za Was Dziewczyny też!
PS. Dostałam skurczy od tego trzymania ale trzymam dalej
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 maja 2013, 19:22
Temperatura spadła w dół. Może nie drastycznie nisko ale jednak w dół. Brzuch boli jak zawsze przed @ i w ogóle mam podły humor. Ale żeby nie popadać w totalnie czarną rozpacz to wydarzyło się wczoraj coś mega pozytywnego co zwróciło mi wiarę w ludzi
Pod koniec kwietnia znalazłam informację o możliwości refundacji 3000 zł kosztów in vitro. Fundatorem jest fundacja "Cud in vitro" czy jakoś tak. Napisałam bo co mi szkodzi
Odpowiedź miała być w ciągu 14 dni czyli wymyśliłam sobie ze tak do 15.05. Nic nie dostałam więc doszłam do wniosku ze nici z interesu. A tymczasem wczoraj dostałam maila że mój wniosek został ZAAKCEPTOWANY!!!! Teraz pozostaje mi tylko umówić się na wizytę. Oczywiście zdaje sobie sprawę że 3 tys. to mało i będę musiała sporo dopłacić ale zawsze to 3 tys. do przodu
Przez małą chwilę miałam nadzieję że się udało, że w końcu, że nareszcie, że nie muszę iść na laparoskopię, która tak na prawdę nie wiem czy coś pomoże. Normalnie załamka dzisiaj na całego. I wstyd się przyznać ale wszystkie wpisy na forum czy w pamiętnikach w stylu " staramy się miesiąc / dwa / trzy (generalnie krótko) i już jestem w ciąży" doprowadzają mnie do wściekłej zazdościo - zawiści. Wiem że to podłe ale po prostu nie mogę się powstrzymać. I z góry przepraszam. Po prostu to wszystko jest takie niesprawiedliwe.....
Do szpitala przyszłam we wtorek. Jedyne badanie jakie mi zrobili to pobrali krew oraz pogadał ze mną anestzjolog. Do jedzenia tylko zupa na obiad i koniec.
Wieczorem czopki i spać.
Rano lewtywka - da się przeżyć - i hop na stól.
Pośmiałam się z anestezjologiem i film mi się urwał.
Nagle (po dwóch godzinach) otworzyłam oczy i miałam wrażenie że się duszę.
To ta cholerna rurka w gardle! Na szczęście zaraz mi ją wyjeli ale uczucie jakby śluzu w gardle zostało.
Do dzisiaj boli mnie gardło, jak bym była przeziębiona. A może jestem? Nie ważne.
Narkoza nie pozostawiła po sobie żadnych niespodzianek - żadnych mdłości , słabości itp.
Na swoją salę wróciłam jeszcze tego samego dnia.
No a dzisiaj juz jestem w domku
I od dzisiaj ponownie zaczęłam pić ziółka. Takie anty zrostowe i pobudzające jajniki .
Wcześniej też je piłam. I może to że podczas laparo kontrast przeszedł przez oba jajowody to trochę "zasługa" ziółek ?...... Hmmm......
Tylko witaminy i zioła. No i
trzymam kciuki za niemyslenie o ciazy ja staram sie nie myslec w ty miesiacu, a czy sie uda to sie okaze
kochana nie wiem czy to się jakiejś starającej sie kobiecie się uda, ja próbuje ale staram się o pierwsze dziecko teraz 10 cykl a mam w tym roku 38 lat i nic. Trzymam mocno kciuki za Ciebie i życzę sił i nadziei :)
Ja staram sie nastawic na to ze to proces i teraz jeszcze nie pora na myślenie o ciąży, teraz faza przygotowawcza - zbieranie sił, równowaga, doprowadzanie ciała do gotowości. (planowanie ogrodu, zmiana diety, rytmu dnia) Czy wychodzi - różnie to bywa, czasem kleska, przewaznie całkiem niezle, bo cel ten sam tylko fokus sie zmienil, no a w miedzy czasie działamy.
Dzięki Dziewczyny za dobre słowo. Czasami człowiekowi robi sie lepiej jak wie że nie jest sam z tym wszystkim
ja planuje zycie tak jakbym miala w cizay nie byc... i staram sie wyciagac plusy tej sytuacji, a jak sie zdarzy...to przeplanuje....