Muszę podjechać do mechanika. Znowu gwóźdź wbił się w koło. Mariusz (nasz mechanik) będzie miał ubaw, zawsze ja przyjeżdżam z gwoździem w kole. Ale przynajmniej mam auto.
Dzisiaj mam nawet dobry humor. mam nadzieję że tak będzie do końca dnia. Muszę jeszcze sprawdzać siostrze zamówienie, czy jest wszystko co chce i jak tylko będzie to mam puścić do realizacji.
Remontu ciąg dalszy. Dach ocieplony pierwszą warstwą wełny. Już czuć w domu ciepełko. Być może przed zimą uda się całkiem ociepli górę domu. Chciałabym jeszcze do Bożego Narodzenia ud się nam skończyć remont na parterze, w sumie zostało do skończenia trzy pomieszczenia, salon, korytarz i ganek.
Poza tym rozpoczął się kolejny cykl starań. Chociaż teraz jakoś nie bardzo było jak bo w jednym pokoju spaliśmy z teściem i siostrą. No ale dzisiaj już spokój. Rozjechali się wszyscy. Więc będziemy coś działać. Tak w ogóle to kolejny tydzień wybieram się do ginekologa i jakoś wybrać się nie mogę.
Wczoraj jak M wrócił z pracy było bardzo miło. Chyba źle na niego wpływa obecność innych ludzi z rodziny w naszym domu. Wystarczyło, że teściu i moja siostra wyjechali a humor mu się zmienił. Jest miło...
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 października 2014, 17:59
Widząc swój wykres w tym cyklu widzę, że chyba odpuściliśmy. Ja jakoś nie mam specjalnie ochoty na przytulanie. Może tak ma być. Przynajmniej wiem, że nie ma na co czekać. Zresztą jakoś kiepsko się czuję. Cały czas mam uczucie "spięcia" w dole brzucha. Bez no-spy się nie ruszam.
Pogoda się popsuła. Człowiek nie ma już energii, żeby zrobić coś koło siebie. Trzeba płaszcze wyciągnąć. Chandra jesienna się zbliża
Wczoraj mieliśmy gości. Przyjechali pooglądać dom. Za tydzień też zanosi się na nalot rodzinki. Na szczęście u Nas nie ma gdzie nocować więc muszą sobie szukać noclegu gdzie indziej jeśli będą chcieli zostać cały weekend. Ale to nie moja sprawa. Pewnie będę musiała upiec kolejnego placka. A potem ćwiczyć silną wolę, żeby nie jeść słodyczy.
A tak w ogóle to nie mam ochoty na przytulania z M. Nie wiem czemu. W sumie M też nie ma specjalnie jakoś ochoty. Może jesteśmy przemęczeni remontem. Codziennie coś jest do robienia. A jeszcze tyle do zrobienia ...
Jesień zaczęła się na całego. Rano zimno, trzeba palić w centralnym. Dzień krótki. Ale za to, często bardzo aktywny. W sumie w krótszym czasie muszę zrobić to na co zawsze miałam więcej czasu.
A co do starania o dzidziusia, to coraz mniejsze widzę szanse. Nie wiem, czy jest w ogóle o co walczyć... Pasowałoby zrobić jakieś badania, ale mój M jakoś nie kwapi się do tego. Twierdzi, że są ważniejsze rzeszy np. remont domu. Nie wiem jak z nim rozmawiać, jak tylko zaczynam temat dziecka to zaraz mi nerwy puszczają i zaczynam płakać, a on się patrzy na mnie jak na jaką idiotkę. Czasami się też czuję jak kretynka. Nie raz mam ochotę mu powiedzieć przed ślubem, że nie chce mieć dzieci, a nie ściemniać, że później, później... Już jesteśmy 7 lat po ślubie a tu nic. Rodzina, zwłaszcza jego siada nam na głowę, że czemu to wciąż nie mamy dziecka, że może powinniśmy zainteresować się adopcją itd....
Koszmar jakiś. Na szczęście nie będę musiała się z tą częścią rodziny spotykać zbyt często. Odległość jest duża odległość między nami. A na święta puki co też nie planuję się z nimi spotkać. Dobrą wymówką jest to, że ktoś musi być z babcią w domu.
Chyba mam jakiś gorszy dzień dzisiaj. Właściwie nic mi się nie chcę. Głowa i gardło mnie boli. Muszę jeszcze jedno okno umyć. I na dzisiaj koniec roboty...
W styczniu zaczęliśmy przygotowania do in vitro. Najpierw była cała masa badań. Później stymulacja hormonalna na długim protokole. 4 czerwca punkcja. Pobrano 6 komórek, zapłodnić udało się 5. Podczas stymulacji pojawił się polip, więc w lipcu miałam histeroskopię. Na szczęście okazało się, że wchłonął się. Chcieliśmy podejść do criotransferu na cyklu naturalnym jednak z moją okupacją było coś nie tak. Następnym cyklu zaczęłam brać hormony. Dzisiaj jestem 2 dzień po transferze... M jest w Anglii a ja u siostry. Czekamy do 16 października na badanie hcg i zobaczymy. Wszyscy na około mówią, że będzie dobrze...
Czekam
Psychicznie chyba jest ok, ale fizycznie strasznie źle się czuję
Od początku wiedziałam, że nie udało się, czułam się całkiem inaczej niż po pierwszym transferze kiedy zaszłam w ciążę, ale wszyscy mówili, że każda ciąża inna jest... tak bardzo chciałam w to wierzyć...
Znowu wszystkich zawiodłam, a najbardziej siebie....
W poniedziałek lecę do Anglii do M. Pierwotnie miałam być u niego do świąt, ale w związku z kolejnym transferem muszę stawić się w przychodni w 11dc. Więc 26 marca wizyta w przychodni. Tego samego dnia przylecę do Polski. Myslałam że będę mogła się zatrzymać u przyjaciółki ale okazało się że jej mąż czuje się skrępowany jak tam jestem. Chociaż już od ponad pół roku tam nie byłam 😔 trochę przykro... ale jego dom więc ma prawo decydować kogo zaprasza.
Wizytę mam o 16.50, później muszę pędzić na autobus na 19 do Rzeszowa. I dalej kombinować jak o 12 w nocy dostać się do domu. (Mieszkam 65km od Rzeszowa).
Jakoś muszę to zorganizować....
A tak poza tym to mam 5 dc, od drugiego dnia biorę Estrofem 2x1, no i jeszcze biorę furaginę. Już pęcherz nie boli ale lepiej brać ten lek tak jak pisze na ulotce.
Martwię się trochę wizytą w Warszawie, nie wiem co to będzie...
Jutro wizyta w Warszawie...
Poza tym wiosna się zaczyna, jest cieplej....
M jutro wraca do Anglii, zostaję z jego rodzicami...
Jestem zmęczona...