Rok temu byłam pewna, że tegoroczny Dzień Mamy będzie też moim świętem. Nie chcę się rozpisywać jak trudny to dla mnie dzień, bo staram się dziś na tym nie skupiać. Doceniam dziś to, że mam przy sobie swoją Mamę ❤️
Chcę się z Wami podzielić mailem, jaki otrzymałam od dziewczyn z Akademii Płodności. Poruszył mnie bardzo.
"Cześć, tu Ania i Zosia.
“Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada cicho na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy”.
– Haruki Murakami, Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland
Wiemy, że znasz ten ból, choć większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak bolesny może być Dzień Matki dla osób zmagających się z niepłodnością.
Widzimy Cię i czujemy cierpienie rozrywanego co miesiąc serca.
Nie zdradzimy Ci „recepty na niepłodność”, chociaż tak bardzo chciałybyśmy mieć tą jedną i najskuteczniejszą.
To, co możemy dziś zrobić, to być tu z Tobą i wysłuchać, kiedy zdecydujesz się odpowiedzieć na tego maila.
Chcemy również przesłać Ci te kilka słów, które mamy nadzieję, że rozpalą malutką iskrę w sercu, na tej najtrudniejszej drodze, przez którą przyszło Ci się przeprawić.
*************************
Czuję szybsze bicie serca, jakby miało przyjść mi za chwilę weryfikować deadline w mojej głowie.
Czy będę w ciąży, czy będą Mamą?
Może za rok ten dzień wypełni ciepłem moje serce?
Moja codzienność to smak pragnienia.
Niewidzialny ciężar, który przygniata duszę tak mocno…
„Słaba, ale udźwignie”.
Każdego dnia zmierzam do Ciebie, a w kieszeni niosę strach, że może nigdy.
Nie tak wyobrażałam sobie tę drogę.
Ale jakaś część mnie wierzy, że kiedyś mój świt stanie się Twoim świtem.
Moje niebo będzie Twoim niebem.
Jesteś tam, dlatego niosę ten ciężar i strach.
Dla Ciebie walczę, do Ciebie idę.
Jesteś, inaczej by mnie tu nie było.
Wspinam się, podążam, wymykam myślom, że może nigdy.
Całą sobą, z duszą i ciałem zmierzam, po ten niedbały bukiet stokrotek, który kiedyś przyniesiesz mi w swoich małych rączkach.
*************************
Wierzymy, że kiedyś dostaniesz swój najpiękniejszy bukiet.
Tego dnia szczególnie mocno otulamy Twoje stęsknione i wciąż czekające serce.
Ania i Zosia"
Dużo siły moje kochane staraczki ❤️ Jeszcze będzie pięknie✨️
Ten cykl był inny. Byłam zajęta organizowaniem naszego wyjazdu. Nie ogarniałam, w którym dniu po owulacji jestem. Nie odliczałam. W końcu nastał wakacyjny relaks. Nauczona doświadczeniem nie przejmuję się tym, że mogę być w ciąży, tylko korzystam z wakacji na całego. Dzisiaj piętnasty dzień po owulacji. Cycki dość tkliwe, a przecież zawsze przed okresem przestają boleć. Każda wizyta w łazience powoduje stres. Tak bardzo nie chcę zobaczyć nic, co zapowiadałoby zbliżający się okres. I nie widzę. Czysto. W głowie rodzi się nadzieja. Może ten drugi cykl po HSG okaże się szczęśliwy? W końcu mówi się, że do trzech cykli szanse są zwiększone. Kelner do kolacji proponuje wino. Nie odmawiam, ale zastanawiam się czy powinnam. A może właśnie w tym momencie rozwija się we mnie nowe życie? Stwierdzam, że to jednak czas na test, choć tak się przed tym broniłam. Idę do pokoju, sikam i znów to samo. Od ponad roku nic się w tym temacie nie zmieniło. Nawet cholernego cienia. Wracam do stolika i wypijam lampkę wina. Mąż lekko zdziwiony pyta: "możesz?", a ja mówię: "a czemu nie?", pyta: "dostałaś okres?", ja mówię, że JESZCZE nie. Nie mam odwagi powiedzieć mu, że znów się nie udało. Wypijam kilka lampek wina, robi mi się wesoło i staram się nie roztrząsać sytuacji. A potem wracamy do pokoju, alkohol powoli schodzi, a mnie dojeżdżają najgorsze emocje. Tak bardzo nie chciałam przeżywać tego na wakacjach.
Sierpień upłynie nam pod znakiem badań i wizyt - 24 sierpnia robię badanie AMH, a mąż powtarza badanie nasienia. Mam ogromną nadzieję, że suplementacja działa. 31 sierpnia wizyta u dr Paligi. Tak bardzo wierzę, że nam pomoże. Odliczam dni do wizyty. To będzie nowy rozdział w naszych staraniach.
Byliśmy dzisiaj na badaniach - ja zbadałam AMH i homocysteinę, a mąż zrobił kontrolne badanie nasienia. Pierwszy raz byłam w klinice, do której jesteśmy zapisani. Zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie - nowocześnie, spokojnie, a personel bardzo sympatyczny. Spuściłam krew na badania. Pani w recepcji powiedziała, że czas oczekiwania na AMH to około trzech dni roboczych, więc będę dzwonić po wyniki w poniedziałek. Swoją drogą zdziwiłam się, że nie mają dostępu do wyników online, tylko osobiście lub telefonicznie po uprzedniej weryfikacji czy ja to ja.
Następnie zjedliśmy pyszne śniadanko, wypiliśmy kawkę i przyszła kolej na męża. Wczoraj otrzymałam sms-a przypominającego o wizycie w laboratorium wraz z informacją o zmianie lokalizacji. Podjechaliśmy pod wskazany adres i od razu stwierdziliśmy, że nowa lokalizacja dużo gorsza od poprzedniej. Ciężko było zaparkować, ogromny ruch i budynek też nieciekawy. Mąż poleciał, zrobił swoje i wrócił niezbyt zadowolony. Stwierdził, że warunki w środku też są gorsze niż w poprzednim miejscu. Wyniki miały być do trzech godzin. Były po dwóch. Nie mieliśmy odwagi otworzyć pliku, bo byliśmy na działce i wiedziałam, że jak coś wyjdzie nie tak, to nie skupimy się już na pracy. Po kilku godzinach jednak ciekawość wzięła górę i... zrobiło mi się przykro. Liczyłam na wystrzelone w kosmos liczby, a tu wyniki gorsze od poprzednich. Ilość i koncentracja spadły, morfologia prawie nie drgnęła. Ruch się nieco poprawił, ogólnie niewiele, ale ładnie podskoczył ruch postępowy szybki. Jestem zawiedziona, bo mąż od końca kwietnia zamiast Fertilmana Plus przyjmuje garść tabsów. Od marca (od wyników pierwszego badania) codziennie pijemy czarnuszkę. Codziennie soczek pomidorowy. Naprawdę liczyłam na lepsze wyniki. I to nieszczęsne HBA - spadło z 64% do 57%. To mnie chyba najbardziej podłamało. Wstawiam tu wyniki, w poprzednich wpisach dodawałam te pierwsze, więc możecie sobie porównać.
I choć wiem, że wyniki są prawie w normie, to jest mi zwyczajnie przykro. Pogorszenie wyników tłumaczę sobie upałami. Jednak taka pogoda nie sprzyja plemnikom. Przeczytałam już nawet artykuł potwierdzający moją tezę.
Zamierzam podkręcić dawki niektórych supli, bo mogły być wyższe. Codziennie jemy owsianki, do których zawsze sypnę garść orzechów, pestek dyni, więc bojąc się przedobrzyć trzymałam się dolnych widełek zalecanych dawek supli. Na pewno podbijemy dawkę cynku (do tej pory 15mg), selenu (było 100ug) i w sumie nie wiem co jeszcze mogłabym zwiększyć. Zastanawiam się też nad konsultacją z andrologiem, z którym rozmawialiśmy w kwietniu. Jest bardzo dobrym specjalistą, ale konsultacja kosztuje u niego 350 zł. Na kwietniowej konsultacji bardzo nas uspokoił i kazał wrócić z kontrolnymi wynikami, ale jeszcze muszę to przemyśleć.
W przyszły czwartek wizyta u dr Paligi. Czekam na nią z niecierpliwością, choć myślałam, że przyjdę z lepszymi wiadomościami i zajmiemy się wyłącznie moją diagnostyką. Jakoś tak czuję, że może immunologicznie coś nie grać. Tak myślałam, a teraz mam przed sobą wyniki nasienia i już sama nie wiem. Boję się, że pani doktor widząc to HBA nie będzie miała nam wiele do zaoferowania. Jeśli będzie konieczność to podejdziemy do in vitro, ale jeszcze nie czuję się gotowa na taki krok. I tak czekam na tę wizytę, a jednocześnie boję się co tam usłyszę. Dziś jest mi smutno, ale najważniejsze, że mąż nie stracił motywacji i jest gotów walczyć dalej.
Dziś wkraczamy w nowy etap naszych starań. Jestem po pierwszej wizycie w klinice. Byłam sama, bo mąż nie mógł ze mną dziś jechać. Musiałam zebrać myśli, aby to wszystko opisać. Mam w sobie tyle emocji. Siedząc pod gabinetem czułam jednocześnie smutek, że muszę tam być, ale też ogromną wdzięczność, że czekam przed gabinetem jednej z najlepszych specjalistek w dziedzinie niepłodności✨️
Pani doktor przemiła! Zrobiła bardzo szczegółowy wywiad. Zaczęłyśmy od męża, bo powiedziałam, że u mnie wszystko w wynikach gra, a u męża kilka parametrów odbiega od normy. Przejrzała więc jego wyniki i powiedziała, że wyglądają dobrze. Ilość, ruch, żywotność bardzo ładne. Morfologia przy tej ilości jak najbardziej okej. Pytałam o to pH, ale powiedziała, że nie jest jakoś bardzo wysokie. Przeszłyśmy do HBA i tu mnie bardzo uspokoiła, bo powiedziała, że przy prawidłowych wynikach nasienia HBA na poziomie ok. 60% nie powinno stanowić problemu 🥹 Tu widzę, że zmieniła podejście, bo czytając wątki o HBA natrafiłam na stare wpisy jej pacjentek, którym powiedziała, że to parametr nie do ruszenia i raczej zaleca in vitro. Stąd wynikały moje obawy przed wizytą, jak widać niepotrzebnie. Powiedziała też, że te wyniki wcale się nie pogorszyły i są porównywalne do poprzednich. Zwiększyła Staremu dawkę witaminy E i zamiast B complex ma brać kwas foliowy 5mg.
Po informacji na temat pracy mojego męża zapytała czy miał robione wymazy na ureaplasmę, bo bardzo rzadko spotyka się z sytuacją, aby facet pracujący w takich warunkach nie miał tej bakterii. Zaleciła więc zrobić wymaz, aby wykluczyć zakażenie. Ja miałam robiony wymaz MUCHa w zeszłym roku i był negatywny. Niestety nie miałam wyniku przy sobie, bo ginekolog posłał mi wtedy tylko sms-a, że wszystko okej. Mam zdobyć te wyniki, aby się dowiedzieć jaką metodą było wykonywane to badanie. Pani doktor chce wiedzieć czy wynik był miarodajny. Chodzi o to, że jeśli był robiony metodą PCR i było okej, a teraz wymaz wyszedłby dodatni, to znaczy, że do zakażenia doszło w ciągu ostatniego roku. Jeśli byłby robiony jakąś inną metodą, a teraz wynik byłby dodatni, to nie można wykluczyć, że z zakażeniem bujamy się już długo. Pani doktor zasugerowała, że wystarczy, że zbadam się tylko ja, bo albo tę bakterię mamy oboje, albo żaden z nas. Pobrała mi od razu wymaz w gabinecie i do przyszłego piątku mam czekać na wynik. Jeśli nie zadzwonią to znaczy, że wszystko okej, a jeśli coś będzie nie tak, to dostanę kod do recepty.
Pani doktor pochwaliła naszą diagnostykę, bo dzięki temu jesteśmy bardzo do przodu. Przygotowałam dla niej tabelki, gdzie zestawiłam wszystkie dotychczasowe badania, aby łatwiej jej było porównywać wyniki. Bardzo to pochwaliła i chciała sobie zostawić, więc polecam taką opcję 😁 Stwierdziła, że nie ma się do czego przyczepić. Obie stwierdziłyśmy, że najgorzej 😅 Oprócz wymazu na ureaplasmę kazała zrobić krzywą glukozowo-insulinową, bo to, że wyniki na czczo są dobre, nie oznacza, że nie ma problemu. Oprócz tego mam zrobić kiry. Jeśli wyjdzie kir Bx to mąż ma wykonać HLA-C. W kolejnym etapie zrobimy biopsję endometrium i rozważymy laparoskopię. Do laparo na razie nie widzi wskazań, ale jeśli wyszłaby ureaplasma to wtedy zrobimy, bo mogą być zrosty.
Muszę wykonać te wszystkie badania, wyniki wysłać jej na maila i wtedy będziemy działać dalej. Proponuje też trzy cykle stymulowane, aby trochę zwiększyć nasze szanse. Powiedziała, że na dalszym etapie można pomyśleć o inseminacji, ale wspomniała o niskiej skuteczności. Ja mimo wszystko będę raczej chciała spróbować, jeśli stymulacja nie przyniesie efektu. W końcu droga plemników jest wtedy bardzo skrócona i może któryś wojownik w końcu dotarłby do celu 🙄
Ogólnie wszystko na duży plus 😊 Czuję się w końcu zaopiekowana. Ktoś zdjął ze mnie cały ten ciężar i jest mi o wiele lżej. Mamy plan i tego właśnie oczekiwałam. Dostałam też dużo nadziei, że uda się naturalnie. Pani doktor powiedziała, że jeśli po pogłębieniu diagnostyki wyniki będą prawidłowe, a ciąży dalej nie będzie, to wtedy będziemy myśleć o in vitro, ale jesteśmy młodzi i mamy na razie czas.
Dziś jestem spokojna. Wiem, że będzie dobrze 🧡
Umówiłam się do pani doktor na 27.10. wraz z kompletem badań, które nam zleciła.
Na pierwszy ogień poszły moje cukry - ogólnie spoko, ale widać, że mój organizm szybko je rozkłada, więc mam jeść często, a mniejsze porcje, no i najlepiej dieta z niskim indeksem glikemicznym.
Następnie kiry - tu duże zaskoczenie. Byłam przekonana, że tu też raczej wszystko okej. Po otrzymaniu wyników wraz z dziewczynami z forum starałyśmy się je zinterpretować i wydawały się całkiem dobre - kilka braków, ale większość ważnych kirów obecna. Na wczorajszej wizycie okazało się, że brakuje mi 4 z 6 kirów implantacyjnych. To całkiem sporo. Dostałam receptę na Accofil i Encorton. Gdyby w tym cyklu zaskoczyło mam brać leki od razu. W kolejnych cyklach wprowadzamy te leki już w drugiej fazie cyklu - Accofil 1/3 ampułki co 3 dni, Encorton 10mg x 1. U męża wyszło HLA C1 C2 - wynik pani doktor określiła jako pośredni. Z tego co rozmawiałam z osobami bardziej ogarniętymi w temacie to jest to najczęściej występująca kombinacja u mężczyzn w Polsce. Mąż się śmiał, że nie zna nawet swojej grupy krwi, za to miał już robione badanie genetyczne 😅
Pani doktor zrobiła mi USG. Na obrazie widać ślad po owulacji z lewego jajnika. Tak właśnie czułam. Endometrium ładne, odpowiednie na drugą fazę cyklu. Podsumowując - nie ma się do czego przyczepić.
W kolejnym cyklu robimy biopsję endometrium. Jesteśmy więc wyłączeni ze starań, bo badanie robi się w drugiej fazie cyklu. Na wyniki czeka się ok. 2 tygodnie. Jeśli wyjdzie stan zapalny to dostanę antybiotyk. Termin badania ustalimy jak przyjdzie miesiączka. Badanie jest nieprzyjemne, ale trwa krótko.
Jak boomerang wrócił temat HBA. Po ostatniej wizycie byłam taka szczęśliwa, bo pani doktor uważała, że przy prawidłowych parametrach nasienia wynik HBA na takim poziomie jak u mojego męża jest wystarczający. Wczoraj powiedziała, że może się przyczepić tylko do tego wyniku i póki co nie widzi u nas więcej przyczyn naszych niepowodzeń. Mąż ma zrobić kolejne badanie (tylko HBA), aby sprawdzić wynik po wdrożeniu suplementacji zleconej przez panią doktor. Według niej wynik nie musi wynosić te 80%, ale za optymalny uznaje się wynik ok. 65%, a wyniki męża ani razu nie przekroczyły tej liczby. Jeśli trzeci wynik podskoczy to działamy ze stymulacją. Jeśli nie to... trzeba się zastanowić nad innymi metodami. Tu znowu poczułam to dziwne uczucie, jak wtedy w marcu na wizycie u ginekologa. Powiedziałam pani doktor, że nie jestem gotowa na taki krok, że chcemy dać sobie jeszcze czas, na pewno do dwóch lat starań. Najpierw twierdziła, że jeśli to HBA nie podskoczy to stymulacje nie mają większego sensu, ponieważ staramy się kilkanaście miesięcy, owulacja występuje i w tym czasie ciąża powinna nam się przytrafić. Powiedziałam, że chciałabym spróbować najpierw starań naturalnych ze stymulacją, później inseminacji, a na końcu in vitro. Pani doktor jest bardzo sceptycznie nastawiona do IUI. Uważa, że skuteczność jest znikoma. Podsumowała to słowami "szkoda Waszych pieniędzy". IUI nie omija problemu niskiego HBA. Ja gdzieś w głębi duszy dalej wierzę w skuteczność inseminacji i chciałabym spróbować. Widziałam tu nie raz przypadek, gdy przez 2-3 lata nie wychodziło, a IUI dało upragnioną ciążę. Będę się przy tym upierać.
Pani doktor uszanowała moje zdanie i nie drążyła tematu in vitro. Ustaliłyśmy na razie tak, że w przyszłym miesiącu robimy biopsję i na to badanie mam przynieść świeży wynik HBA męża. W kolejnym cyklu (grudniowym) zaczynamy stymulację. Możemy nie znać jeszcze wtedy wyników biopsji, więc gdyby się okazało, że jest stan zapalny to go przeleczymy, a jeśli wszystko będzie dobrze, to dokończymy stymulować ten cykl i będziemy czekać na efekty. Wspomniała, że biopsja działa jak scratching endometrium i szanse na ciążę wzrastają. Na razie tyle, bo wiele zależy od wyniku biopsji i HBA. O to HBA się bardzo martwię, bo przy budowie styl życia się nam pogorszył, a mężowi to już w ogóle. Nie chcę, aby nas skreślono przez HBA poniżej normy, bo wiem, że i z niższymi wynikami się udawało. Z drugiej strony - tak wielu lekarzy nawet nie zleca tego badania.
Dużo informacji. Muszę to sobie wszystko poukładać na spokojnie. Trochę mi ciężko, że znów wracamy do tematu HBA, z którym nic nie umiemy zrobić. Znowu trzeba czekać. Czekanie jest chyba wpisane na stałe w te starania. Wiem, że przyszły miesiąc będzie się pewnie dłużył bez starań, ale nic z tym nie zrobimy. Będzie śmiesznie wrócić do antykoncepcji na ten jeden miesiąc 😅
Wczoraj mąż powtórzył badanie nasienia. Pani doktor poprosiła o powtórzenie samego HBA, ale nie mogłam nie sprawdzić jak wyglądają wyniki po wprowadzeniu zmian w suplementacji. Nastawiałam się na każdą ewentualność. Już raz się przejechałam, licząc na spektakularną poprawę, więc nie chciałam rozczarować się ponownie. Wizja biopsji endometrium nie przerażała mnie tak bardzo jak kontrola nasienia. To dlatego, że na ostatniej wizycie pani doktor wspomniała, że jeśli HBA nie podskoczy do poziomu chociażby 65% to stymulacja może nie wystarczyć i należałoby pomyśleć o innych metodach (czyt. in vitro). W moim odczuciu od tych wyników zależało więc wszystko. Byłam tym tak zestresowana, że nie mogłam się skupić na pracy. Tuż po godzinie 14:00 mąż napisał, że są już wyniki. Ręce mi się trzęsły, a serce biło jak szalone. Otworzyłam wyniki, które mąż podesłał mi na maila i nie docierało do mnie to, co widziałam. HBA na poziomie 80% 🥹 Nawet nie marzyłam o takim wyniku. Z tej ekscytacji zapomniałam, że na drugiej stronie są przecież pozostałe wyniki. Wszystko pięknie, ruch fenomenalny. Morfologia nieco niżej niż ostatnio, ale przy tej ilości i tak jest dobrze. Pierwszy raz lepkość prawidłowa. Jestem taka szczęśliwa. To HBA spędzało mi sen z powiek i w końcu mogę odetchnąć. Latałam wczoraj trzy metry nad ziemią 🤍 Wstawiam całość wyników poniżej.
Dzisiaj zgodnie z planem miałam biopsję endometrium. Badanie nieprzyjemne, ale do przeżycia. Pani doktor stale informowała mnie co robi, co mogę odczuwać, więc czułam się spokojnie i bezpiecznie. Nie stresowałam się. Wiedziałam, że muszę to przejść i tyle. Wyniki powinny być za około dwa tygodnie, choć wiem z relacji innych dziewczyn, że ten czas może się wydłużyć. Pani doktor była mile zaskoczona poprawą wyników. Powiedziała, że teraz nie ma się do czego przyczepić. Dostałam receptę na Lamettę i od przyszłego cyklu zaczynamy przygodę ze stymulacją. W międzyczasie mam umówić się na monitoring, oczywiście o ile wcześniej nie dostanę telefonu z informacją, że jest stan zapalny. Wtedy będziemy zmuszeni przerwać stymulację i przeleczyć zapalenie. Mam nadzieję, że zapalenia nie będzie, a naszym problemem było jednak to HBA i braki w kirach. Wykupiłam dziś w aptece receptę na Lamettę, Accofil i Encorton. To będzie pierwszy taki cykl. Pierwszy ze stymulacją, pierwszy z lekami i pierwszy po biopsji, która podobno też zwiększa szansę. Na pewno się nakręcę, nie wierzę, że nie. Mam nadzieję, że nasze dziecko jest już na wyciągnięcie ręki 🤍 Niech ten najbardziej magiczny miesiąc w roku będzie wyjątkowy. Grudniu, liczę na Ciebie✨️
Chciałabym jednak coś tu napisać, aby móc kiedyś wrócić i przypomnieć sobie jak o Ciebie walczyłam, moje Dziecko 🤍
Grudzień nie okazał się magiczny. Dużo się działo. Czekając na wyniki biopsji otrzymałam telefon z kliniki, że w cytologii wyszedł stan zapalny i mam zrobić wymaz bakteriologiczny. Najpierw jednak musiałam poczekać aż skończy się okres, który właśnie się rozkręcał. Znowu to cholerne czekanie. W międzyczasie napisałam maila do pani doktor z pytaniem czy rozpocząć stymulację. Ze względu na wynik cytologii kazała się wstrzymać. Cykl miał być stracony. I znowu pojawiło się to uczucie bezradności. Złość, bo przecież w cyklu po biopsji szanse miały być większe. No trudno, przebolałam (tak mi się przynajmniej wydawało). Zrobiłam wymaz i czekałam. Grudzień stracił swoją magię. Nie potrafiłam cieszyć się nadchodzącymi świętami. Pewnego wieczoru włączyłam piosenki świąteczne, ale szybko je wyłączyłam. Czułam, że to wszystko jest na siłę. Czekając na wyniki wymazu pomyślałam, że warto napisać do pani doktor czy nie możemy starać się w tym cyklu naturalnie, bez stymulacji i bez leków przewidzianych na ten cykl. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu dała zielone światło tłumacząc, że wynik cytologii nie świadczy o aktualnym zakażeniu. Pojawiła się iskierka nadziei.
Umówiłam się na wizytę, aby potwierdzić, że owulację. Na USG zobaczyłyśmy płyn po pęknięciu pęcherzyka. Pani doktor poinstruowała mnie co robić, gdy się uda i rozpisała też plan na wypadek, gdyby się nie udało. Uwielbiam to jej podejście. Dzięki karteczce z zaleceniami nie stresuję się, że o czymś zapomnę. Ustaliłyśmy, że jeśli wynik wymazu będzie prawidłowy to wdrażam Accofil i Encorton. Dwa dni po wizycie przyszedł wynik - wszystko okej, więc mogłam wytoczyć cięższe działa. Pierwsze przelewanie Accofilu do insulinówki to był dramat. Z każdym kolejnym razem było coraz lepiej. Nie odczuwałam żadnych skutków ubocznych. Nawet miałam wątpliwości czy leki w ogóle działają, jednak wyniki totalnie rozjechanej morfologii te wątpliwości rozwiały.
W związku z tym, że przyjmowałam leki musiałam zatestować. Jak ja tego nie lubię. Nienawidzę oglądać tej pojedynczej, samotnej kreski. Szkoda mi testów przy moich miesiączkach jak w zegarku. Mogłam też pojechać na betę, ale po pierwsze - test był tańszą i szybszą opcją, a po drugie - po sprawdzaniu morfologii dwa razy w tygodniu nie miałam ochoty na kolejne kłucie. Zrobiłam więc test, żeby wiedzieć czy dalej brać leki. Okres przyszedł jakieś pół godziny później. Jak w zegarku.
Była owulacja. Były starania. Były leki. Był pierwszy cykl po biopsji. A na końcu wielkie NIC. Niby się spodziewałam, ale i tak zabolało. Kiedy wdraża się jakieś nowości to nadzieja zawsze jest większa. Przeżyłam. Podniosłam się po raz kolejny. Który to już? Chyba dwudziesty.
Zgodnie z planem pani doktor - od 2 dc do 6 dc brałam Lamettę. Nie wierzę w magiczną moc stymulacji. Skoro mam swoje owulacje, dobry poziom progesteronu po owulacji, który świadczy o jej dobrej jakości, to w czym miałoby to pomóc? Pani doktor jednak wierzy w stymulację, a ja wierzę w to, że wie, co robi. W piątek mam monitoring. Zobaczymy co tam urosło.
Jestem w trakcie drugiego cyklu "odpoczynku" od leków. Mam w sobie sporo luzu, wyparłam z głowy temat starań, nie chce mi się o tym rozmawiać. Dziś jednak czuję okropną pustkę, której nie czułam już dawno. Koleżanki planują kolejne dzieci, a my ciągle walczymy o pierwsze. Nie wiem jak długa droga nas jeszcze czeka i czy w ogóle kiedykolwiek się uda. To przecież żaden pewnik.
W tym miesiącu mijają nam dwa lata starań. Dwa cykle były w tym czasie odpuszczone, ale to nic nie zmienia. To i tak za długo. Żadna zdrowa para się tyle nie stara. A skoro my podobno jesteśmy zdrowi, to czemu się nie udaje? Gdzie tkwi przyczyna? Jak uświadamiam sobie staż naszych starań to ogarnia mnie przerażenie. Z każdym kolejnym miesiącem coraz mocniej uświadamiam sobie, że naprawdę mamy problem. Od zawsze, myśląc o macierzyństwie, czułam, że nie przyjdzie mi to łatwo. I czasem czuję jakbym to sobie wykrakała..
W maju podeszliśmy do pierwszej inseminacji. Od 2 do 8dc brałam Fostimon 75j., a w 9dc miałam zjawić się na monitoringu. To było szaleństwo. Dzień wcześniej bawiłam się do rana na weselu, a na 13:00 miałam podgląd. Na USG pokazały się dwa solidne pęcherzyki i kilka mniejszych. Pani doktor powiedziała, że albo podajemy zastrzyk na pęknięcie już teraz, zanim te mniejsze podrosną, albo odpuszczamy w tym cyklu, bo będzie za duże ryzyko ciąży mnogiej. Wybór był prosty. Wykupiłam Zivafert, a pani pielęgniarka w klinice od razu mi go podała. Nie spodziewałam się, że wszystko potoczy się tak szybko, przecież ledwo co skończył mi się okres. Kolejnego dnia po południu podeszliśmy do pierwszej IUI. Wspominam to bardzo dobrze, bo inseminację przeprowadzała moja pani doktor, która zawsze wprowadza przemiłą atmosferę i cały stres gdzieś ulatuje. Po IUI czułam się normalnie, jednak dwa dni po domniemanej owulacji zaczęłam czuć kłucie w jajnikach. To trochę zaburzyło mój spokój. Nie miałam USG potwierdzającego pęknięcie pęcherzyków i zaczęłam powątpiewać, że do owulacji w ogóle doszło. Około 8dpo zbadałam proga. Wynik mnie zmiótł - 8,87 ng/mL. Nigdy nie miałam tak słabego wyniku. Na taki scenariusz nie byłam przygotowana. Spodziewałam się dwóch opcji - albo progesteron szorujący po dnie, który potwierdzi, że owulacji nie było, albo wynik wystrzelony w kosmos, bo przecież były dwa pęcherzyki podkręcone stymulacją. Przeżyłam swego rodzaju żałobę. Straciłam nadzieję na szczęśliwy finał tej historii. Ujemna beta 14dpo nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia. Zbierałam siły na drugie podejście.
Przed kolejnym podejściem miałam pojawić się na USG w 1-3dc, ale plany swoje, a życie swoje. Okres, mimo nieodstawienia Duphastonu, przyszedł akurat podczas naszego wyjazdu. Mogłabym pojawić się w 3dc, ale przypadało to na sobotę, a pani doktor wtedy nie pracowała. Wizytę ustaliłam na 5dc. Poszłam bez żadnej nadziei, pogodzona z tym, że cykl jest zmarnowany. Na wizycie okazało się jednak, że możemy rozpocząć stymulację. Pani doktor przepisała Puregon w dawce 50j. Miałam przyjmować go od 5 do 12dc, a 13dc miałam przyjść na USG. Ustaliłyśmy też, że po IUI potwierdzimy owulację na USG i zbadamy proga. Czułam się szczęśliwa i zaopiekowana. Cieszyłam się, że ten cykl jest spokojniejszy niż poprzedni, że mieliśmy szansę podziałać przed IUI. Pod koniec stymulacji mocno czułam prawy jajnik i trochę się obawiałam, że na monitoringu okaże się, że już po owulacji - w końcu 13dc to późno jak na moje cykle, tym bardziej te stymulowane. Na wizytę wzięłam ze sobą męża, w razie gdyby okazało się, że do IUI najlepiej byłoby podejść już teraz. Pani doktor jeszcze przed USG powiedziała, że liczy, że 13-tka (13dc) będzie szczęśliwa. Nie była. Aż sześć pęcherzyków miało powyżej 19mm. Za duże ryzyko ciąży mnogiej. Dostaliśmy bana na starania. Widziałam, że pani doktor jest przykro, ale powtarzała, że moje zdrowie jest najważniejsze i nie możemy tak ryzykować. I że wie, że mogę sobie pomyśleć, że skoro tyle razy się nie udało, to teraz też na pewno nie ustrzelimy szóstki, ale los bywa przekorny.
Jestem zła, zawiedziona, bezradna. Po raz kolejny los zakpił sobie z naszych planów. Wiem, że odpuszczony cykl to nie koniec świata, ale ja jestem już zmęczona ciągłym czekaniem. Myślałam, że mam to poukładane w głowie, że przywykłam do tych dłużących się starań i życia bez dziecka. Teraz wiem, że w ryzach trzymał mnie plan. Plan, który znowu trzeba zmodyfikować. Znowu musimy czekać, żyć w zawieszeniu. Gdybyśmy mogli starać się naturalnie byłoby zdecydowanie łatwiej. Żylibyśmy nadzieją, jak co miesiąc. A teraz jest pustka i czekanie, które już tak bardzo mi się znudziło.
Wczoraj pewna bliska memu sercu staraczka podesłała mi taką grafikę. Muszę to tu mieć.
Życzę sobie siły, bo ja naprawdę wierzę, że w końcu nadejdzie nasz czas.
W tym cyklu stymulowana byłam Menopurem w mini dawce - 37,5j. Dawka była tak malutka, że w trakcie stymulacji zabrakło mi strzykawek, choć leku zostało sporo. Cykl był spokojniejszy niż poprzednim razem. Inseminacja odbyła się w 14dc, a nie jak ostatnio - w 10dc. W dniu IUI jeden pęcherzyk miał ponad 20mm, a drugi mniejszy chyba 16mm, więc nie wiązałam z nim nadziei. Liczyłam na więcej, ale Pani doktor uświadomiła mi, że lepiej w tę stronę, aniżeli znowu odwoływać IUI ze względu na przestymulowanie. Wyniki nasienia były prawie dwukrotnie lepsze niż ostatnio, więc nadzieja poszybowała w górę. Dzień IUI był nieco szalony, ale udało się wszystko ogarnąć, a tego samego dnia wieczorem bawiliśmy się na imprezie rodzinnej. Swoją drogą, dawno tak dobrze się razem nie bawiliśmy.
Od poniedziałku miałam włączyć Encorton, Accofil i Luteinę. Luteina była dla mnie nowością, a resztę zestawu już dobrze znam i na szczęście nie robi on na mnie wrażenia - czuję się bardzo dobrze i nie mam żadnych skutków ubocznych. Kontrolę morfologii po Accofilu trochę olałam. Badałam krew raz w tygodniu, a nie jak zawsze - dwukrotnie. To dlatego, że po kilku cyklach z tym lekiem już wiem jak na niego reaguję i jakich wartości w morfologii mogę się spodziewać.
Dni uciekały szybko, głowa była zajęta czym innym. Im było bliżej do dnia, w którym miałam zrobić betę, tym bardziej kusiło mnie siknąć na test. Jak nigdy. Jestem zupełnie nietestowa. Skusiłam się w piątek, 13dpi. Widok znajomy, znowu nic się nie zadziało. Test był wprawdzie po terminie, bo tylko taki wygrzebałam na dnie szuflady, ale i tak obdarł mnie z nadziei. Sobotnia beta była dla mnie formalnością, ale zrobiłam ją. Znajomy wynik: < 2,30 mIU/ml.
Idziemy za ciosem, albo raczej - odhaczymy ten trzeci raz. Zupełnie bez nadziei podejdziemy do trzeciej inseminacji. Taki plan od początku miałam w głowie, więc dla własnego spokoju chcę go zrealizować, by przejść na kolejny "level". Nie podoba mi się ta gra. Człowiek daje z siebie wszystko, a końca nie widać. I najgorsze jest to, że nie wiadomo czy w końcu wygramy. Mój mąż mi powtarza, że dla niego kwestia naszego rodzicielstwa to nie pytanie "czy?", tylko "kiedy?". Chciałabym mieć tyle wiary co On.
We wrześniu mieliśmy podchodzić do IVF. Wspólnie z mężem zdecydowaliśmy, że nie chcemy już dłużej czekać i czas wytoczyć najcięższe działa. W międzyczasie sytuacja trochę się skomplikowała. Właściwie na własne życzenie, bo zmiana pracy to akurat jedna z rzeczy, na który mam realny wpływ. Nie wiem czy robię dobrze, ale wiem, że tamta praca była już dla mnie pewnego rodzaju poczekalnią. Czekałam tylko, by móc uciec na ciążowe L4. Wszystko tak bardzo rozciągnęło się w czasie, że zaczęłam się czuć zmęczona i wypalona. Teraz czas na nowe wyzwania. Czas, by zrobić coś dla siebie. Do IVF i tak chcielibyśmy podejść, bo muszę wykorzystać urlop, więc byłby to dla mnie najbardziej komfortowy czas na procedurę, ale transfer odroczymy w czasie. Zawsze sobie myślałam, że podchodząc do IVF będę na maksa przygotowana - dużo ruchu i zdrowa dieta. Tymczasem budowa pochłania nasz czas do tego stopnia, że ciężko zadbać o to wszystko. Nie jemy śmieciowego żarcia, ale był czas, że jedliśmy o wiele zdrowiej. I z jednej strony moglibyśmy odsunąć IVF w czasie, by w pełni poświęcić się przygotowaniom do procedury, ale jesteśmy już za bardzo zmęczeni tymi staraniami. Mamy dobre wyniki i mimo wszystko żyjemy zdrowiej niż większość naszych znajomych, którym spłodzenie dziecka przychodzi z łatwością. Pewnie gdyby pierwsza procedura okazała się całkowitą porażką to przed kolejnym podejściem chciałabym trochę odczekać, by lepiej przygotować organizm. A teraz chcę po prostu spróbować. Według naszych wyników nie powinniśmy mieć żadnego problemu z poczęciem dziecka, a jednak ponad dwa lata staramy się o to bezskutecznie. Dalej nie znamy przyczyny naszej niepłodności, a hasło "niepłodność idiopatyczna" tak średnio mnie przekonuje. Nie wiem na ile IVF jest w stanie pomóc w naszej sytuacji. Boję się tego kroku, bo to ostatnie co możemy zrobić.
Też przed chwilką przeczytałam tego maila. Wzruszył mnie. Masz rację. Jeszcze będzie pięknie ❤️ Jeszcze ten dzień będzie nasz.
Rok temu byłam na Twoim miejscu i pamiętam jak cholernie ciężko mi było. Z całego serca wierzę, że będzie pięknie, najważniejsze to nigdy się nie poddawać ❤️
Tez dostałam tego maila , nie mogłam całego przeczytac bo popłakałabym się tak wiec skończyłam w połowie. Jeszcze będzie pieknie trzymam kciuki ❤️🤞🤞🌱🤞🤞
Lia, mocno w to wierzę ❤️ Myślałam dzisiaj o Tobie. Wiem, że to dla Ciebie trudny dzień, więc wysyłam Ci wirtualne uściski i ciepłe myśli ❤️
Moniek, czytając Twój wpis sprzed roku wiem, że doskonale rozumiesz wszystkie emocje, które mi dziś towarzyszą. Wierzę, że za rok też przeczytam swój dzisiejszy wpis już jako mama ❤️ I nie będzie we mnie żalu, tylko wdzięczność i spełnienie ✨️
Sheelie, u mnie też ten mail wycisnął łzy z oczu 🥺 Trzymam kciuki również za Was🤞🏻🍀