A więc od początku...
W tym roku skończę 26 lat. O założeniu rodziny marzyłam od zawsze. Zawsze też obawiałam się przedłużających się starań. Bałam się, że jak nie wyjdzie od razu to strasznie się zafiksuję, a często słyszałam opinię, że im mocniej chcesz, tym bardziej nie wychodzi.
W 2021 roku wyszłam za mąż za wspaniałego mężczyznę. Mój mąż jeszcze przed ślubem wspominał, że chciałby od razu po ślubie zacząć starania o dziecko. Ja jednak nie czułam się na to gotowa i po rozmowach na ten temat wspólnie stwierdziliśmy, że to jeszcze nie czas, że chcemy nacieszyć się sobą. Minęło trochę czasu, a ja coraz silniej zaczęłam odczuwać coś w rodzaju instynktu macierzyńskiego. W kwietniu wybrałam się na wizytę do ginekologa, wspomniałam o planach powiększenia rodziny, wszystko było super. Pani doktor przepisała mi Euthyrox25, bo moje TSH było lekko do zbicia. Starania planowaliśmy rozpocząć w wakacje, ale skoro nic nie stało na przeszkodzie to zdecydowaliśmy się wówczas podjąć pierwszą próbę spłodzenia potomka. Jak teraz sobie przypomnę tamte emocje, pewność, że się udało i wszystkie książkowe objawy ciąży.. o ja naiwna 😅 Pierwszy nieudany cykl zabolał, ale przecież tylko szczęściarzom udaje się w pierwszym cyklu. W kolejnym cyklu się zabezpieczaliśmy, bo bałam się lecieć na wakacje będąc we wczesnej ciąży. No cóż, zajście w ciąże wydawało mi się wtedy nieco prostsze. Potem wakacje, sprzyjająca staraniom luźna głowa, a potem znowu zderzenie z rzeczywistością. Trzy pierwsze cykle przeżyłam najgorzej, w każdym z nich doszukiwałam się objawów ciąży i wmawiałam sobie, że coś musi z nami być nie tak skoro nie wychodzi. Teraz mam w sobie większy luz, ale chyba też mniej nadziei. Pół roku temu myśląc o staraniach, które mogłyby potrwać 8-9 miesięcy czułam przerażenie, wydawało mi się, że tego nie wytrzymam psychicznie. A teraz mam wrażenie, że przywykłam do tej sytuacji. Powoli zbliżamy się do tej magicznej granicy 1 roku i coraz częściej brakuje mi wiary. Wiem, że wiele dziewczyn stara się o wiele dłużej i jestem pełna podziwu dla ich determinacji, ale ciężkie są dla mnie te wszystkie emocje i musiałam się trochę wyżalić.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 stycznia 2023, 19:35
Nie robię testów owulacyjnych, więc nie wiem dokładnie ile jestem dni po owulacji, ale po śluzie i mocnym bólu jajnika obstawiam, że dziś 10dpo. Nie testuję na razie, bo biel sprawia, że rozpadam się na kawałki. Jakoś lepiej znoszę okres niż jedną kreskę. Nigdy nie byłam w ciąży, więc zastanawiam się jak się będę czuła w tym szczęśliwym cyklu, czy będę przeczuwała, że się udało? Na ten moment nie czuję tego, czuję się zupełnie normalnie, nawet piersi nie bolą, jak to zawsze bywa u mnie po owulacji. Przez te miesiące starań przerobiłam już większość objawów "ciążowych", więc nie wiem co musiałabym poczuć, żeby uwierzyć, że zaskoczyło.
Mąż bardzo mnie wspiera i wierzy, że nam się uda. Dzielnie stosuje wszystkie suplementy. Jeszcze do niedawna sok pomidorowy stawał mu w gardle, więc zaproponował, że postara się go pić co drugi dzień. Dziś stwierdził, że nawet mu zasmakował i dla dobra sprawy będzie go pić codziennie. Badanie nasienia jeszcze przed nami, ale mam nadzieje, że jego starania się opłacą. Swoją drogą, strasznie boję się tego badania. Boję się, że wyjdzie źle i że ciężko będzie nam się po tym podnieść. Jeśli w tym cyklu się nie uda, mam napisać do mojej pani ginekolog, a ona wyśle mi sms-em jakie badania mamy wykonać. Sporo już ich wykonałam i wszystkie są prawidłowe. Mąż ma za sobą badanie hormonów i USG jąder, które też wyszły prawidłowo. Brakuje więc nam badania nasienia, które planujemy zrobić w lutym. A później pewnie drożność, choć tak bardzo chciałabym, żeby to nie było konieczne..
Testowałam przed chwilą i nie zobaczyłam nic więcej niż przez ostatnie miesiące. Niby się nie nastawiałam, bo mąż był chory i nasze starania nie były zbyt intensywne w tym cyklu, ale boli jak zawsze. Już się nie łudzę tylko czekam na małpę. Czasem żałuję, że nie rozpoczęliśmy starań zaraz po ślubie, może bylibyśmy już gdzieś dalej, z naszym dzieckiem w ramionach. A zaraz potem tłumaczę sobie, że wszystko jest po coś i wszystko ma swój czas. Czekam dalej na NASZ czas. Na razie ciąża brzmi dla mnie abstrakcyjnie i nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, że kiedyś na teście pojawi się ta druga kreska.
💔
W tym cyklu okres przyjęłam z dużym spokojem. Wręcz go wyczekiwałam, bo spóźnił się dwa dni, a zawsze był jak w zegarku. Test zrobiony 13dpo pozbawił mnie nadziei, więc spóźniający się okres nie zrobił na mnie wrażenia. Ostatnie dni były przepełnione zajęciami, sprawami do załatwienia, więc było we mnie mnóstwo pozytywnej energii. Dzisiejszy dzień jest baaardzo leniwy i coś we mnie pękło. Czuję okropną pustkę. Zauważyłam, że coraz lepiej znoszę te comiesięczne "porażki", jednakże emocjonalne dołki mi się zdarzają i nie ma w tym nic złego, muszę to wypłakać i podnieść się do kolejnej walki.
Przejrzałam właśnie kalendarzyk - odkąd się staramy cykle mam raczej krótsze niż dłuższe i właśnie się zorientowałam, że rozpoczęliśmy 10 cykl bez zabezpieczenia. Nie wiem czy mogę to nazwać dziesiątym cyklem starań, bo nie w każdym cyklu daliśmy z siebie 100%. Jednak budzi to we mnie już lekkie przerażenie i zastanawiam się co dalej. Czy rozglądać się za kliniką, czy dać sobie jeszcze trochę czasu? Mam w głowie natłok myśli. Czarne scenariusze. Boję się, że problem leży gdzieś głębiej, że czekają nas lata starań. Czy za chwilę dołączę do staraczek - weteranek, które podczytuję i podziwiam za ich determinację? Przecież dopiero co dołączyłam do forum, rozpoczynając czwarty cykl starań, łudząc się, że już zaraz się uda. Zawsze myślałam (i pewnie wiele nieświadomych osób dalej tak myśli), że in vitro to taki pewniak i złoty lek na niepłodność. Dopiero forum uświadomiło mi jak bardzo malutcy jesteśmy w tych staraniach i jak niewiele zależy od nas. To dla mnie strasznie ciężki czas, ponieważ jestem typowym control freakiem i pierwszy raz w życiu nie mam nad czymś kontroli.
Zaczynamy działać. Mam w sobie spokój - jak to zawsze u mnie bywa w pierwszej połowie cyklu. Nie liczę za bardzo na ten miesiąc, bo przez grudniową gorączkę męża wydaje mi się, że wszystkie plemniki się usmażyły 🙈 Moje TSH też mnie przybiło, bo myślałam, że u mnie wszystko pod kontrolą. Idąc do ginekologa w kwietniu 2022 miałam TSH na poziomie 2,34, więc nie było źle, ale do starań dobrze było je obniżyć. Przepisany Euthyrox25 i jazda. Co dwa miesiące sprawdzałam wynik. Sukcesywnie sobie spadał. W sierpniu 2022 TSH wyniosło 1,41, więc idealnie. W listopadzie kolejna kontrola - 0,68. Tu już lekki stresik - czemu tak nisko? Sms do pani doktor i zalecenia, żeby kontynuować branie leku. Chwilę jeszcze brałam, ale w końcu odstawiłam na własną rękę. Kilka dni temu zrobiłam powtórne badanie, byłam przekonana, że TSH odbije, a tu wielki szok - 0,24. I tak tkwię teraz w martwym punkcie, nie wiedząc co robić. Ginekolog nie odpisała. Nie jestem pod kontrolą endokrynologa, bo nigdy nie było takiej potrzeby. Dostałam namiary na dobrą panią doktor w mojej okolicy. Poczytałam na jej temat - specjalizuje się w leczeniu endokrynologicznych przyczyn niepłodności. Długo nie czekałam, zadzwoniłam się zarejestrować. Spytałam o najwcześniejszy termin i tu kolejny szok: MAJ. Szok, przecież to wizyta prywatna. No trudno, poczekam w nadziei, że do maja nie będę potrzebować tej wizyty.
*
Piszę ten pamiętnik, bo liczę na to, że kiedyś, jak już zostanę mamą, wrócę tu, uśmiechnę się i przepełni mnie wdzięczność, że mogę tulić swoje wyczekane dziecko. A gdy nadejdzie ciężki dzień, gdy będzie brakowało siły, wrócę tu znowu i przypomnę sobie jak bardzo o to walczyłam. Czas starań jest dla mnie trudny i chyba nigdy nie będę go miło wspominać. Ekscytacja już dawno minęła, a zamiast niej pojawiło się zwątpienie. Niemniej, te starania uczą mnie pokory i cierpliwości, której tak bardzo mi brakowało. Zawsze osiągałam to, co sobie zaplanowałam, dlatego tym trudniej znoszę comiesięczną porażkę. Wierzę jednak, że wszystko dzieje się po coś, że każde wydarzenie kształtuje nasz charakter. I widzę, że te starania kształtują też nasze małżeństwo. Może gdyby udało się od razu to nie dostrzegłabym w moim mężu tego, co widzę teraz. Wiedziałam, że jest super facetem (przecież za niego wyszłam 😉), ale podczas tych starań poznaję i doceniam go jeszcze bardziej. Jak coś robi to daje z siebie wszystko. I tak też jest w przypadku starań - daje z siebie 100%. Łyka wszystkie suple, przekonał się do soku pomidorowego, psychicznie już szykuje się na badania, które go czekają. Powiedział mi, że zrobi wszystko, żeby się nam udało. I za każdym razem, gdy pytam go: "Myślisz, że będziemy mieć dzieci?" - odpowiada z taką pewnością w głosie, że ja mu wierzę. Skoro on w to wierzy, to ja też. Kiedyś zostaniemy szczęśliwymi rodzicami ❤️🍀
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 stycznia 2023, 20:40
Dziś 3dpo, ale to tylko moje domysły, bo nie mierzę temperatury, nie robię owulaków i nie sprawdzam śluzu. Moim wyznacznikiem jest ból owulacyjny oraz zauważalna zmiana w śluzie podczas ❤️. Ten miesiąc był bardzo intensywny pod kątem starań, więc mam w sobie dużo nadziei na szczęśliwy finał tego cyklu. Z drugiej strony minął dopiero miesiąc od choroby męża, co trochę studzi moją nadzieję. Ale może akurat, zobaczymy🤞
*
Mała aktualizacja na temat mojej tarczycy. Zdecydowałam się na teleporadę z panią endokrynolog, którą znalazłam na Znanym Lekarzu. Miała dobre opinie, więc zaryzykowałam, choć płacenie 250 zł za wizytę, na której lekarz nie wykona nawet USG brzmiało absurdalnie. Pani doktor przejrzała moje wyniki i uspokoiła mnie, twierdząc, że reszta wyników jest w normie i nie powinnam się negatywnie nakręcać. Zaleciła powtórzenie TSH po 8 tygodniach, a w międzyczasie mam zacząć suplementować jod, którego nie zawierają moje witaminy prenatalne. Nie żałuję tych wydanych pieniędzy, bo pani doktor odpowiedziała na wszystkie moje pytania, rozwiała wątpliwości, a przy tym podniosła mnie na duchu. Wybrałam się też na USG tarczycy. Lekarz, u którego byłam nie jest endokrynologiem, lecz chirurgiem, ale specjalizuje się w wykonywaniu USG. Dzięki temu czas oczekiwania na wizytę nie był tak długi, jak w przypadku endokrynologa. Pierwszy i ostatni raz na USG tarczycy byłam 3,5 roku temu. Wtedy moja tarczyca nie wyglądała ciekawie - mała torbiel, niejednorodny obraz tarczycy sugerujący Hashimoto i wielkość tarczycy w górnej granicy normy. Lekarz zlecił wówczas wykonanie pakietu tarczycowego i jeśli wyniki z krwi byłyby nieprawidłowe - wizyta u endokrynologa, a jeśli wszystko byłoby okej - kontrola za rok. Wyniki z krwi były dobre, więc nie poszłam do endokrynologa. Czas upływał, a ja odwlekałam w czasie ponowne USG. Ostatni wynik TSH zmotywował mnie do umówienia wizyty. Stresowałam się okropnie, wiedząc, że na ostatnim USG obraz tarczycy był niezbyt zadowalający, a do tego doszło to moje niskie TSH. A tu.. miłe zaskoczenie. Doktor spojrzał na opis USG, który ze sobą wzięłam i stwierdził, że wszystkie zmiany się wycofały. Tarczyca o prawidłowych wymiarach, torbiel zniknęła, obraz tarczycy jednorodny ❤️ Lekarz nie znalazł nic nieprawidłowego i życzył powodzenia w staraniach. Jestem więc wstępnie przebadana i zdecydowanie spokojniejsza. Wizytę u endokrynologa w mojej okolicy mam umówioną na maj (najszybszy termin) i póki co jej nie odwołuję. W lutym mam umówioną wizytę u ginekologa. Muszę zrobić w końcu USG piersi, bo ostatnie badanie miałam 1,5 roku temu. Niekończące się wydatki. Jakiś czas temu moja ciężarna znajoma narzekała, że te wizyty u ginekologa są strasznie kosztowne. Ja zapłaciłabym każde pieniądze za wizyty, na których mogłabym obserwować moje rozwijające się dziecko. Ale cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mam nadzieję, że niedługo dołączę do mojej znajomej, a nasze dzieci będą mogły razem dorastać 🤍
Złapało mnie jakieś przeziębienie. Jeszcze wczoraj rano czułam się bardzo dobrze, a tu nagle znikąd pojawił się katar, ból gardła, dreszcze. Niestety w pracy mam lekkomyślne osoby, które przychodzą chore i zarażają innych. Staram się kurować, bo na weekend mamy plany. Mam tylko nadzieję, że nie zarażę męża, bo czeka go badanie nasienia.
Kurde, nawet nie wiem co teraz czuję. Wydaje mi się, że przyzwyczaiłam się już do sytuacji i nie przeżywam tego tak, jak na początku. Nie nakręcam się jak kiedyś, nie wsłuchuję się w swój organizm, bo nie raz mnie oszukał. Ale czasem przyjdzie taki kryzys jak teraz, że muszę popłakać, dać upust emocjom. Ciężko mi uporządkować sobie w głowie to wszystko. Zawsze bałam się znaleźć w tym miejscu. Czuję pustkę, brak najważniejszego puzzla w naszej układance. Nie mam ochoty przeglądać social mediów, bo na każdym kroku widzę ciąże i dzieci. Wśród znajomych jest teraz istny baby boom. Z jednej strony ciąża jest dla mnie czymś najbardziej naturalnym - przecież ludzie od tysięcy lat się rozmnażają. Z drugiej strony jesteśmy my, dla których ciąża brzmi nierealnie, a zobaczenie dwóch kresek na teście wydaje się być nieosiągalne. Choć powinnam raczej pisać w liczbie pojedynczej, bo mój mąż bardzo wierzy, że nam się uda. Ma w sobie więcej siły ode mnie. Dla niego każdy cykl to taka sama szansa, jak na początku starań, a dla mnie z każdym kolejnym cyklem ta szansa maleje. Wczoraj przegadaliśmy temat kliniki. Najpierw ten pomysł musiał dojrzeć w mojej głowie, a wczoraj już na poważnie o tym pogadaliśmy. Zadzwonię w najbliższym czasie, aby nas umówić. Klinika leczenia niepłodności, brr. Brzmi strasznie, ale nie pozostaje nic innego jak wierzyć, że wszystko się ułoży.
Liczyłam na lepszą morfologię ze względu na prowadzenie zdrowego trybu życia, ale jednocześnie myślałam, że pozostałe parametry będą niższe ze względu na rodzaj pracy. Myślę, że te 3% przy takiej ilości to dobry wynik. Co do zwiększonej lepkości to spodziewaliśmy się. W czasie okołoowulacyjnym mąż pije ACC, ale przed badaniem oczywiście go nie stosował, aby wyniki były wiarygodne. W osobnym pliku przyszedł wynik HBA 64% przy normie >80%. Nie zmartwiło mnie to jakoś specjalnie, bo znam przypadki ciąż z niższym HBA. Gdyby wyniki były gorsze to na pewno postawilibyśmy na przyjmowanie suplementów oddzielnie. W tym wypadku chyba możemy zostać przy dotychczasowych suplach: Fertilman Plus, maca i do tego sok pomidorowy. Namawiam jeszcze męża na olej z czarnuszki, ale jest oporny 😅
Wczoraj miałam pewne przemyślenia. Skoro staramy się od kwietnia, a mąż suplementuje się od września, a macę i sok pomidorowy wprowadził jakoś od listopada i morfologia wyszła teraz 3% to może wcześniej plemniki były za słabe do zapłodnienia? Nie wiemy jak wyglądały wyniki przed suplementacją. Może wcale problem nie leży gdzieś głębiej, tylko trzeba czasu 🙏🏼
Na wizytę szłam z przekonaniem, że to będzie luźna i szybka wizyta, a wyszłam z gabinetu ze łzami w oczach. Na początku wszystko było dobrze: wymazy pobrane, na USG płyn potwierdzający owulację. Doktor spisał sobie moje ostatnie wyniki i przepisał Euthyrox25. Później pokazałam mu wyniki badań nasienia. Wydawało mi się, że są dobre, wszystko powyżej normy, jedynie morfologia 3%. Ginekolog stwierdził, że ruch jest słaby, a 97% plemników jest uszkodzona. Powiedziałam, że jak dla mnie nie ma tragedii, bo te wymagane 4% morfologii jest przy 39 mln plemników, a u nas jednak ogólna ilość to 247,8 mln, więc tych prawidłowych plemników jest sporo. Nie przekonało go to, stwierdził, że skupiam się za bardzo na ilości, a za mało na jakości. Zalecił Fertilman Plus i USG w celu wykluczenia żylaków. Mąż suplementuje Fertilmana od września, a na USG był w październiku i wszystko było dobrze. W międzyczasie był jeszcze kilka razy chory, co na pewno zaburzyło efekty suplementacji. Później pokazałam doktorowi wyniki fragmentacji, a na końcu HBA. To HBA mu się nie spodobało, stwierdził, że zrobimy tę drożność, bo to taki ostatni krok w mojej diagnostyce, ale według niego jajowody wyjdą drożne i mamy skupić się na diagnostyce chłopa. Polecił nam klinikę, powiedział, że z tym HBA to inseminacja odpada i myślałby o in vitro. Ja w szoku, momentalnie zrobiło mi się ciepło, pytam z niedowierzaniem: "Zaleca nam pan in vitro?", na co on, że nie wyklucza naturalnej ciąży, bo mąż nie jest bezpłodny, ale przy jego charakterze pracy te wyniki będą się tylko pogarszać i po co tracić czas i pieniądze na wizyty. Mój mózg eksplodował. Pan doktor był bardzo empatyczny, ale te informacje mnie przygniotły. Widziałam już ciąże z gorszych wyników, ale mimo wszystko, po dzisiejszej wizycie moja ciąża wydaje mi się jeszcze bardziej odległa.
Jeszcze raz chciałam Wam bardzo podziękować za wsparcie i głos rozsądku. Po ostatniej wizycie byłam mega rozdarta, a w mojej głowie krążyło tyle myśli, że sama bym tego nie ogarnęła. Niby nie zgadzałam się ze słowami ginekologa, bo dzięki wiedzy zdobytej na forum mam obycie w tym temacie i wiem, że wyniki męża nie są złe, ale jednak słysząc takie słowa od lekarza człowiek zaczyna wątpić w swoją wiedzę. Po raz kolejny muszę podkreślić jak bardzo wdzięczna jestem za to miejsce i dziewczyny, które tutaj poznałam 🤎
Gdy wróciłam od ginekologa i mąż zapytał "i jak tam?", a ja się popłakałam, starał się być twardy i nie dał po sobie poznać, że słowa lekarza go dotknęły, choć przecież chodziło tu o niego. Opisałam moją wizytę na forum i wszystkie dziewczyny zgodnie stwierdziły, że lekarz trochę się zagalopował sugerując in vitro. To mnie bardzo uspokoiło, bo wiedziałam, że nie tylko ja tak myślę. Tutaj muszę podkreślić, że in vitro jest dla mnie cudem medycyny i cieszę się, że żyję w takich czasach, gdzie postęp nauki daje nam takie możliwości. Nie wykluczam, że kiedyś skorzystamy z tej metody, ale uważam, że słowa lekarza w przypadku, gdy nasze starania trwają rok, a badania są dobre, były trochę na wyrost. Tym bardziej, że jestem przed badaniem drożności. Chcemy jeszcze próbować naturalnie i robić wszystko, by zmaksymalizować nasze szanse. "Diagnoza" ginekologa podziałała na męża motywująco - bez przypominania sięga po sok pomidorowy, olej z czarnuszki i robi sobie zielone koktajle. Jestem z niego taka dumna! Naprawdę nie mogłam wybrać lepszego ojca dla naszych przyszłych dzieci 🤎 W środę był na wizycie u urologa/androloga. Lekarz przejrzał wyniki i powtarzał tylko: "tu fajnie", "tu też okej". Przy morfologii (3%) na chwilę się zatrzymał, ale szybko stwierdził, że przy takiej ilości odsetek prawidłowych plemników jest wysoki. Wynik HBA skomentował słowami: "miałem pacjentów z niższym wynikiem, a mają gromadkę dzieci". Na koniec powiedział, że wszystko wygląda dobrze i nie widzi żadnych przeszkód. Z zaleceń: zdrowo się odżywiać, uprawiać sport i się nie poddawać. Jakby się nadal nie udawało to za trzy miesiące mąż ma powtórzyć badania, już bez fragmentacji. Dwie wizyty i dwa zupełnie różne stanowiska. Bardziej ufam temu drugiemu, bo to jednak lekarz, który w swojej pracy na co dzień spotyka się z wynikami badań nasienia. Walczymy więc dalej i czekamy na konsultację online u androloga z Krakowa, którą mamy 17 kwietnia. Do Krakowa nie mamy daleko, ale terminy wizyt stacjonarnych były dopiero na wakacje, a nam zależy na czasie. Czekam z niecierpliwością na termin wizyty. Czekam też na wyniki wymazu, który musiałam zrobić przed drożnością, choć nie ukrywam, że ciągle o tym zapominam, bo jakoś wyparłam ostatnią wizytę z pamięci.
Wszystkiego dobrego w kwietniu, dziewczyny! 🌷🍀
W kwietniu mija rok odkąd przestaliśmy się zabezpieczać. Rok temu zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ten czas. Myślałam, że Wielkanoc spędzimy już z naszym dzieckiem. Śniło mi się właśnie dzisiaj, że trzymam takie maleństwo na rękach. To, jak się czułam w tym śnie ciężko mi nawet opisać - ogromne szczęście i spełnienie. Chcę tego doświadczyć nie tylko w snach, więc nie poddam się w tej walce.
A jeszcze tak na koniec..
Lekarz wystawił dziś to skierowanie na drożność, dał mi je, ja je spakowałam, ale nie spojrzałam na treść. Teraz je wyciągnęłam i zobaczyłam to: "Rozpoznanie: niepłodność pierwotna" i zaraz obok symbol N.97. I niby wiem, że musiał tak napisać. Wiem, że dzięki temu to badanie mogę zrobić na NFZ. Ale mimo wszystko, zły popłynęły..
Przekroczyliśmy tę magiczną granicę. Naprawdę wierzyłam, że do roku nam się uda. Ból brzucha nie pozwolił w pełni cieszyć się czasem z rodziną. Mój organizm ani na chwilę nie dał mi zapomnieć, że znów się nie udało. Dziś jest mi wyjątkowo ciężko. Nie wiem czy to ze względu na rocznicę naszych starań, czy ze względu na świąteczny czas, który zawsze wpędza mnie w nostalgię. Chyba jedno i drugie. Rok temu, rozpoczynając starania, miałam zupełnie inne wyobrażenie o tegorocznych świętach. Brakuje mi tego jednego małego puzzelka naszej układanki. Tęsknię za czymś, czego nigdy nie miałam; za kimś, kogo nigdy nie poznałam. Tęsknię i czekam.
Jutro - konsultacja online z urologiem/andrologiem Tomaszem Wiatrem
Wtorek - badanie HSG
Środa - zapisy do kliniki do dr MP
🍀🍀🍀
Na konsultacji chcę być razem z mężem. Jestem trochę bardziej obcykana w tych staraniowych tematach i na pewno będę miała więcej pytań do doktora niż mój mąż. Wizyta kosztowała 350 zł, więc chcę z niej wynieść ile tylko się da. Skonsultujemy wyniki i pomęczę doktora o to cholerne HBA. Już jakiś czas temu zamówiłam mężowi Resveratrol, który dorzucił do swoich supli. Jest to antyoksydant zalecany właśnie przy obniżonym HBA. Nie wiedziałabym o istnieniu tego suplementu, gdyby nie Oloska (jeśli to czytasz to dziękuję jeszcze raz 🤍). To wspaniałe, że jest nas tutaj tyle i możemy dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem. I to kolejny argument, dlaczego tak lubię to miejsce.
We wtorek badanie HSG. Będzie je wykonywać mój ginekolog, więc jest mi z tą świadomością trochę lżej. Mam się zgłosić na oddział z samego rana. Od sytuacji na oddziale zależy, o której badanie będzie wykonywane. Może być tak, że zrobimy je o 9:00, a może być tak, że będzie jakaś pilna operacja i wykonamy je dopiero koło południa. Staram się za dużo o tym nie myśleć, nie czytam nic w internecie, żeby się negatywnie nie nakręcać. Traktuję to badanie jako kolejną rzecz do odhaczenia w naszych staraniach. Nie boję się bólu, boję się tego, co mogę usłyszeć po badaniu. Mój ginekolog uważa, że jajowody są drożne, ale skąd on może wiedzieć jak to wygląda od środka. Na pewno Wam tu napiszę co i jak.
No i ostatni ważny dzień w nadchodzącym tygodniu - zapisy do pani dr Marty Paligi. Terminy do pani doktor rozchodzą się bardzo szybko, więc mam obawy czy się załapiemy. Jeśli się nie uda to tego samego dnia otwierają się zapisy do dr Mańki, więc jest jakaś opcja B. I choć bardzo mi zależy, żeby dostać się do pani doktor to jeszcze bardziej chcę, żeby ktoś nam pomógł.
Nie potrafię rozmawiać z bliskimi o naszych staraniach. Im więcej słucham i obserwuję ludzi, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę się przed nikim otwierać. Wiem, że warto uświadamiać innych, że czasem trzeba o dziecko walczyć długie miesiące czy lata, ale mam wrażenie, że dopóki ktoś tego sam nie doświadczy to niestety nie zrozumie. Robimy z mężem dobrą minę do złej gry. Zakładamy maski, udając, że nie ruszają nas informacje o kolejnych ciążach w naszym otoczeniu, które pojawiają się jak na pstryknięcie palcem. Patrzymy na siebie porozumiewawczo, gdy któreś z nas trzyma na rękach dziecko znajomych, wyobrażając sobie jak to pięknie byłoby tworzyć taką rodzinkę. Dziś wieczorem pogadaliśmy chwilę z mężem o naszych staraniach, a potem pojechał do pracy. Niedługo później dostałam sms-a: "Kocham Cię! Razem damy sobie radę ze wszystkim". Jesteśmy w tym razem i wierzę, że damy radę. Mam Jego i mam Was. I wiem, że nie muszę nic tłumaczyć, bo rozumiecie 🤍
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 kwietnia 2023, 23:12
Wróciłam właśnie do domu ze szpitala. Trochę się tam naczekałam, bo o 7:00 byłam już na miejscu, o 9:00 zostałam przyjęta na oddział, a koło 12:00 odbyło się badanie. Samo czekanie nie byłoby takie złe, gdyby nie to, że miałam być na czczo. Badanie miał wykonać mój ginekolog, ale miał zaplanowane dwa cesarskie cięcia, więc grzecznie czekałam na swoją kolej. Na sali była ze mną dziewczyna, która też stara się z mężem o dziecko od roku, więc trochę pogadałyśmy, trochę się pośmiałyśmy i czas jakoś leciał. Przed badaniem doktor wykonał USG: na prawym jajniku pęcherzyk 14mm. Następnie wróciłam na salę i przyszła pani pielęgniarka, która zrobiła mi zastrzyk z ketonalem. Odczekaliśmy znowu chwilę, aby lek zaczął działać i przeszłam do innej sali na założenie cewnika, przez który miał zostać podany kontrast. Uśmiałam się z doktorkiem, bo kazał się rozebrać, a ja spytałam: "A to nie ma jednorazowych spódniczek? Kurde, jestem nieprzyzwyczajona do wizyt na NFZ", na co pan doktor odpowiedział: "Witamy na wycieczce krajoznawczej." 😅 Przy zakładaniu cewnika czułam lekki dyskomfort, ale naprawdę minimalny. Potem udaliśmy się do pracowni RTG. Podanie kontrastu było dla mnie praktycznie nieodczuwalne. Samo badanie trwało dosłownie chwilę i usłyszałam najlepszą wiadomość: "jajowody obustronnie drożne". Wyobrażałam sobie to badanie zupełnie inaczej, a na pewno bardziej boleśnie. Wiem, że ból to kwestia indywidualna, dlatego nie czytałam nic w internecie, żeby się negatywnie nie nakręcać. Każdej dziewczynie, którą czeka badanie drożności życzę, żeby odbyło się w takiej luźnej, radosnej atmosferze. Oddział był bardzo kameralny, raczej z tych starszych, ale panowała tam taka fajna atmosfera, że jak w końcu będzie mi dane urodzić dziecko to na pewno rozważę ten szpital. Od jutra mamy zielone światło na starania, więc będziemy działać. Mówi się, że po drożności szanse na ciążę wzrastają, a ja strasznie się boję, że się nakręcę na ten cykl, a potem zderzę się z rzeczywistością. Ale na razie cieszę się dzisiejszym dniem ✨️
A teraz wrócę jeszcze do wczorajszej konsultacji. Wizyta (online) rozpoczęła się o 17:30 i trwała około 20-25 minut. Pan doktor był bardzo rzeczowy i kompetentny. Przeprowadził z nami wywiad i przeszedł do omawiania wyników nasienia. Powiedział, że ruch, ilość i koncentracja są na bardzo dobrym poziomie. Morfologia lekko obniżona, ale wyników nie rozpatrujemy indywidualnie i przy takiej ilości jest okej. Pochwalił też wyniki fragmentacji i przeszedł do HBA. Według niego te 64% to nie jest zły wynik i na pewno nie uniemożliwia on zajścia w ciążę. Omówiliśmy też dotychczasową suplementację męża. Pan doktor wypisał nam co i w jakich dawkach powinien przyjmować mąż. Powiedział, że Fertilman zawiera większość z tych składników, ale nie zna składu na pamięć, więc mamy tak uzupełnić suplementację, aby mieścić się tych wypisanych przez niego dawkach. Mąż kończy już ostatnie opakowanie Fertilmana, więc zdecydowaliśmy się przejść na oddzielne suplementy. Wcale to nie jest takie proste, bo Fertilman ma bardzo bogaty skład i jeśli chciałabym skomponować dokładnie taki skład tylko w większych dawkach to mąż chyba zacząłby świecić w ciemności 😅 Oprócz takich podstaw jak cynk, selen, glutation, koenzym Q10, pan doktor zalecił jeszcze NAC. Tego jeszcze nie próbowaliśmy, więc jestem ciekawa efektu. Poza tym mąż ma w dalszym ciągu przyjmować Resveratrol, Macę, witaminę D3 (4000 j.m.), kwasy omega 3, kontynuować zdrową dietę i zrezygnować z używek. Nie mogłam nie wspomnieć o mojej wizycie u ginekologa, podczas której skierował nas w stronę in vitro. Pan doktor skrytykował to, mówiąc, że najpierw zaczynamy od podstaw, a metody wspomaganego rozrodu zostawiamy na sam koniec, kiedy inne sposoby zawiodą. Ucieszyło mnie też to jak powiedział, że z takimi wynikami nasienia na pewno najpierw spróbowałby inseminacji (co mój ginekolog, widząc wynik HBA, od razu wykluczył). Za trzy miesiące mąż ma powtórzyć badanie nasienia (seminogram, HBA), a dodatkowo zrobić badanie na stres oksydacyjny i wtedy możemy umówić się na kolejną konsultację. Jak dla mnie wszystko na plus i warto było wydać te pieniądze. Od dłuższego czasu chciałam, żeby mąż zaczął przyjmować wszystkie suple oddzielnie, ale nie chciałam brać na siebie tej odpowiedzialności i ustalać samodzielnie dawek. Teraz czujemy się zaopiekowani i głowa jakby trochę odetchnęła. I jeszcze jedno zdanie pana doktora, które zapadło nam w pamięć: "Natura dąży do tego, aby doszło do zapłodnienia"✨️ Wiem, że to brzmi banalnie, ale jak to usłyszałam to poczułam jakby w mojej głowie puściła jakaś blokada.
Od kilku cykli przyjęłam zasadę, że nie testuję, dopóki okres się nie spóźni, a że ten przychodzi zawsze o czasie, to nie testuję wcale. Miałam dość oglądania bieli. Nie jestem z tych, które odliczają dni po owulacji, by móc zacząć testować. Dzisiaj jednak tę swoją zasadę złamałam. Wynik testowania - bez zaskoczenia. Skłamałabym pisząc, że nie miałam nadziei. Ohh, ile ja się naczytałam o szczęśliwych cyklach po HSG. W większości opisywanych historii zaskoczyło właśnie w cyklu, w którym HSG było wykonywane, więc narobiłam sobie niepotrzebnie ogromnej nadziei.
Dzisiejszą biel zniosłam z godnością, ale to dlatego, że pękłam już wczoraj. Wczoraj po prostu poczułam, że to nie jest TEN cykl. Poza tym czułam się zbombardowana zdjęciami dzieci na social mediach, informacjami o kolejnych ciążach w otoczeniu, a do tego doszły jeszcze zmartwienia rodzinne i nie wytrzymałam. Powiedziałam mężowi, że po prostu muszę sobie popłakać, żeby dać upust emocjom. Długo rozmawialiśmy przed snem. Doszliśmy do wniosku, że jesteśmy już zmęczeni tematem starań, że po roku walki o dziecko nie jesteśmy już tymi samymi osobami i że strasznie tęsknimy za tą beztroską sprzed starań. Mąż jak zwykle pełen optymizmu powtarzał, że czuje, że jesteśmy na ostatniej prostej, że tyle zmieniliśmy w swoim żywieniu, suplementacji, że w końcu to zaowocuje. Moja intuicja też mi podpowiada, że to już za moment, że za rogiem czeka na nas ten wyczekany cud. Nie wiem skąd od zawsze było we mnie to poczucie, że starania o ciążę nie będą dla mnie łatwe. Nie umiem tego wyjaśnić, jakaś dziwna intuicja. Jednak patrząc w przyszłość widzę nas jako rodziców. Na początku roku miałam poczucie, że ten rok będzie przełomowy i dalej się tej myśli trzymam. Czuję poniekąd ulgę, bo wiem, że po roku starań nikt nas już nie zlekceważy i nie powie "dajcie czas naturze, starania do roku są normalne".
Czekam jak na wybawienie na wizytę w klinice. Przyszło mi do głowy, żeby dzwonić co jakiś czas i pytać o wcześniejszy termin do pani doktor, ale mąż jest temu przeciwny. Chce dać nam czas aż nowa suplementacja zacznie działać, chce korzystać z cykli po drożności bez presji. Rozumiem go, ale z drugiej strony myślę, że jeśli jest coś, co uniemożliwia nam poczęcie dziecka, to pani doktor mogłaby wprowadzić jakiś lek/terapię i w połączeniu z przeczyszczonymi jajowodami w końcu by się nam udało. Nie wiem jeszcze co zrobię. Jeszcze rok temu myśląc o długich staraniach myślałam, że nie dałabym rady unieść tego psychicznie. Po roku wiem, że jak człowiek musi, to wszystko zniesie. Jestem zmęczona, ale wiem, że warto czekać ☀️
Wiem, jak ciężko jest poradzić sobie z emocjami. Jestem w tym samym wieku, również w 2021 roku braliśmy ślub. Starania od sierpnia tego roku. Udało sie w listopadzie. Ogólnie jestem wulkanem energii i pozytywizmu, ale to co działo się ze mną przez okres starań to czysta depresja. Po tym jak przygarnęliśmy znalezionego, chorego kotka, moja głowa odżyła. Myślę, że gdyby nie to, to by się tak "szybko" nie udało. Spróbuj znaleźć coś co Cie pochłonie 🤗 mam nadzieję, że Wam się uda! Trzymam kciuki 🤞❤️
Jedna_z_wielu, dziękuję za słowa wsparcia ❤️ Staram się zająć głowę czymś innym i w grudniu nawet sie udało, bo byłam pochłonięta przygotowaniami do świąt. Mimo wszystko, druga faza cyklu zawsze sprawia, że zaczynam za dużo nad tym wszystkim myśleć i się dołować 😏 Trzymam kciuki za spokojną ciążę, wszystkiego dobrego 🥰