X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Potrzeba pisania
Dodaj do ulubionych
1 2 3

10 września 2019, 21:50

Dzien jak codzien, tym razem pod haslem bol krzyza i stawow. Kolana, lokcie, nadgarstki dokuczaja przy kazdym ruchu. Te nadgarstki sa najgorsze, nie jestem w stanie utrzymac patelni albo czajnika. Kolejne ograniczenie do pokonania doszlo. To by nawet pasowalo, starosc przyszla, a z nia menopauza i kolezanka osteoporoza. Zaczelam suplementowac wapn i magnez, z dodatkiem witaminy D i potasu. Ciekawe jak dlugo wytrzymam. Nienawidze tabletek. To i tak cud, ze jeszcze lykam zelazo.
Tymczasem stary odebral trzy telefony od rodziny, informujace radosnie o kolejnych dzieciach. Zostanie jednoczesnie wujkiem u brata i u siostry, u obojga po raz drugi. Zalamal sie. Na pocieszenie ojciec polecil mu adopcje. Normalnie peklam ze smiechu, ale musialam sie powstrzymac, bo tesciowa byla wielce zainteresowana moim stanem zdrowia i koniecznie chciala ze mna rozmawiac. Tradycyjnie nic jej nie powiedzialam poza tym, ze jestem dorosla i umiem trafic do lekarza, jak mi cos dolega.
Informacje o dzieciach nie zrobily na mnie zadnego wrazenia. Przywyklam. Puscilam staremu pare zlosliwosci w temacie, celujac glownie w jego siostrzenice, ale takze rodzicow i dziadkow. Takie male zlosliwe kombo, po prostu zwrot karmy, jak on mi przy chorobie mojego ojca, tak ja teraz jemu. Czuje, ze nie chce miec z nim dzieci. Moze zechce kiedys z kims innym, ale tez raczej nie, za pozno juz na to. On ciagle o dzieciach mysli, chce i cierpi, bo nie moze. To uderzylam tam, gdzie zabolalo. Jesli czyni mnie to zlym czlowiekiem, trudno, na codzien staram sie jednak byc dobra.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 września 2019, 22:10

11 września 2019, 21:24

A moze to jelita? Siostra taty zmarla na raka zoladka, jej corka jest tez po stomii. Moze i u mnie jakies sensacje w tych rejonach? Przy "dwojce" czuje ciagly dyskomfort i bol. Fakt, z odzywianiem ostatnio bardzo odpuscilam, potrafie ciagnac na kanapkach, pizzy, jogurtach, chipsach lub slodyczach. Oczywiscie wszystkie te produkty wystepuja oddzielnie, dzien slodyczy przeplata dzien chipsow lub kanapek itd. Nawet ostatnio w pracy dziecko mi powiedzialo, ze kanapka z sama wedlina bez warzywa na obiad jest srednio zdrowa. Z tym, ze w tych kanapkach to zamiast wedliny jest pasztet, bo szybciej i taniej, wiec juz kompletna tragedia zywieniowa.
Przy tym naciagam sie za mocno z psem. Prosto po pracy zasuwam z nim godzine na glodnego. Pizze, chipsy lub jogurt jem dopiero po 17:00. Sporty zupelnie odpadaja, nie wyrabiam sie, zreszta o 20:00 jest nowa runda z psem i to biegiem, bo juz jest ciemno, wiec nie ma jak go puscic samopas i trzeba biec z nim. Zabolalo mnie przy prawym jajniku podczas takiego biegu. I tu dochodzimy do meritum, czyli terminu laparoskopii w klinice. Mailowo nie dalo rady umowic, telefonicznie tez nie. Dzwonilam po 17:00, czynne niby do 18:00, ale juz nikt nie odbieral. Jutro musze z pracy probowac.
I jako wisienka na torcie, stary poranne spacery robi w 10 minut, na kiblu spedza natomiast minut 40. Nawet ma jakas prace, ale go do niej odwoze, tracac godzine rano w korkach. Po poludniu ta sama spiewka. Poniewaz 10 minut to stanowczo za malo dla rottweilera, ranki rowniez spadaja na moje barki. I tak wychodzi na to, ze stary nie jest mi juz kompletnie do niczego potrzebny, tolerowalam go tylko ze wzgledu na poranne spacery. Z niecierpliwoscia zagladam codziennie do skrzynki, czy przyszlo cos z sadu. Mogloby juz, czas najwyzszy.

14 września 2019, 22:07

Zawsze bardzo zachwalam mojego psa, nawet jak nabroi, to go usprawiedliwiam i szybko mu wybaczam. Jednak tym razem grubo przesadzil i powaznie zastanawiam sie, co dalej. Pociagnal mnie za kotem, standard w zasadzie, uwielbia ganiac koty. Ale to stalo sie tak nagle i niespodziewanie, ze nie mialam zadnych szans na reakcje i upadlam tak niefortunnie, ze cos mi sie w kolanie jakby przestawilo, boli bardzo, ale tylko podczas ruchu, a i to zalezy jak i w ktora strone. Moze to stluczone miesnie, moze cos innego, siniakow nie ma, opuchlizny tez nie. Nie to jest wazne, raczej to, ze ten pies mnie kiedys zabije albo w najlepszym razie zrobi ze mnie kaleke. Moge upasc glowa na beton, moge zderzyc sie z drzewem, wpasc z nim pod samochod, generalnie takie ciaganie stanowi powazne zagrozenie zdrowia i zycia. Nie wiem, jak ten problem rozwiazac. Rottweiler powinien isc przy nodze, chocby sie walilo i palilo, a moj robi sobie, co chce. Zasadniczo slucha, komendy wykonuje, przy nodze chodzic potrafi, ale ma swoje humory i jak nie kot, to rower, motor, kon czy slon, zawsze sie znajdzie cos, co mu weszlo w droge, na co reaguje wlasnie taka dzika i niekontrolowana pogonia. Szkolki, prywatni trenerzy, internet, ksiazki, wszedzie pietrza sie "dobre" rady, a efekt taki, ze efektu brak. Ja juz go nawet sprzedac chcialam, zawiozlam do klienta, ale oczywiscie sie rozmyslilam. Moze zagladaja tu jakies "psiary" i cos doradza, bo mi juz rece opadaja do tego mojego klocka.

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 września 2019, 22:09

19 września 2019, 16:59

W recepcji powitala mnie przemila pani z szerokim hollywoodzkim usmiechem, od razu po nazwisku. Zaprosila do poczekalni z nowym obowiazkowym formularzem. Ledwo go wypelnilam, w drzwiach stanela pani doktor i slodkim glosem poprosila do gabinetu, mimo ze w poczekalni bylo kilkoro ludzi. Po drodze zrobilo sie male zamieszanie ze starym, od niego tez chcieli karte ubezpieczenia, w koncu to klinika dla nieplodnych par. Po dosc dlugiej, acz sympatycznej rozmowie, zdolalam wytlumaczyc pani doktor, z czym przychodze. Najpierw twierdzlia, ze oni nie sa od tego typu zabiegow, ze robia tylko laparoskopie diagnostyczne, ale nie maja narzedzi do ewentualnego usuwania zrostow. Gdy nazwalam ich klinike najlepsza na rynku i wychwalilam odpowiednio umiejetnosci doktorow, zgodzila sie na konsultacje z ordynatorem, bo to on robi zabiegi. Powiedzialam, ze wiem, ze juz mi robil, dlatego chce jeszcze raz, bo bylam bardzo zadowolona. Pani stwierdzila jeszcze, ze przy endometriozie, ktora podejrzewamy, szans na naturalna ciaze i tak nie ma, ze nawet usuniecie zrostow nie pomoze przy takich parametrach nasienia, jakie ma stary. Zapytala, czy od razu wpisywac nas na invitro, bo i tak bedzie za darmo. Na koniec postanowila mnie zbadac. Wtedy pierwszy raz uslyszalam od lekarza, ze to zrozumiale, ze mnie tak boli, ze nie chce mnie straszyc, bo to tylko usg, ale na lewym jajniku widzi torbiel, byc moze endometrialna, ktora ordynator na pewno mi obejrzy laparoskopowo. Zapisala na konsultacje u niego za dwa tygodnie. Kazala przyjsc ze starym i jego papierami, od razu i jego sie przeswietli. Wypisala szereg badan z krwi, widzialam na zleceniu dane do operacji.
Potwierdzilo sie prawie cos, z czym standardowa ginekolog od trzech lat sobie nie radzi. Moje bole maja nazwe. To endometrioza. Jeszcze nie oficjalnie, brakuje pieczatki ordynatora kliniki, ale to tylko formalnosc. Ogolnie czuje ulge, bo wreszcie cos wiem. Jest szansa na zminimalizowanie objawow. Bede walczyc, wiem juz z czym i jak. Dlatego na poczatek wracam do diety przeciwzapalnej.

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 września 2019, 17:01

21 września 2019, 22:31

Moja najlepsza przyjaciolka znowu postanowila mi pomoc. Tak naprawde pogrzeb taty przezylam w jednym kawalku tylko dzieki niej, to ona trzymala mnie za reke, pozwalala mi swoja sciskac, nawet gdy z bolu juz palcow nie czula. To ona zaprowadzila mnie w kosciele do lawki, a potem na cmentarz i to ona zabrala mnie po wszystkim do siebie i sie ze mna upila. Mam najkochansza przyjaciolke, jaka mozna sobie wyobrazic. Nic dziwnego, ze gdy opowiadalam jej o wizycie, nie ograniczyla sie tylko do wysluchania, ale zaproponowala konkretna pomoc w postaci konsultacji u swojej dietetyczki, celem rozpisania dla mnie diety przeciwzapalnej. Znamy sie i przyjaznimy od zawsze, od przedszkola. Zawsze sobie pomagalysmy, zawsze moglysmy na siebie liczyc, nawet gdy rozdzielily nas kilometry. Przyjezdzajac do Polski od razu najpierw zagladam do niej, dopiero potem do domu. Musialam o tym napisac, chce pamietac, jak wazna jest dla mnie ta relacja i jak bardzo zalezy mi, by tego nie zepsuc.
Poza tym powoli oswajam sie z choroba. To znaczy, ja wiedzialam juz od dawna, ze ja mam, tylko nikt nie umial mi tego zdiagnozowac, o leczeniu nie wspomne. Teksty lekarzy typu, ze takie bole sa normalne albo ze mam sobie lykac ibuprofen lub pigulki antykoncepcyjne, niestety naleza do zenujacej codziennosci. Na razie brakuje mi odwagi, by czytac wiecej na ten temat, pobieznie sie z nim zapoznalam duzo wczesniej, doglebna analize na razie ciagle odkladam na potem. Staram sie nie jesc rzeczy, ktore mi szkodza, staram sie wybierac te zdrowe. Tyle mi chwilowo wystarcza, czekam grzecznie na konsultacje u ordynatora kliniki, na zabieg i konkretne okreslnenie ognisk. Dopiero wtedy bedzie mozna "cos" z nimi probowac zrobic, przy pelnej swiadomosci nawrotow choroby. Najczarniejszy scenariusz to przedostanie sie zrostow do pluc, ogladalam dzis w serialu paramedycznym. Watpliwe, bym byla az taka wybranczynia losu, aczkolwiek moje przeczucie o raku troszke sie spelnilo. W koncu endometrioze oznacza sie miedzy innymi markerem nowotworowym CA 125.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 września 2019, 22:33

27 września 2019, 21:21

Cykle robia sie coraz krotsze. Wczoraj przeszywajacy bol podbrzusza przytlumiony nospa i ibupromem zwienczylo czarne plamienie. Dzis bol promieniuje na krzyz i zoladek. Nie moge jesc, bo od razu laduje w toalecie, jelita bardzo bolesnie wykonuja swoja prace. Ilosc krwi jest przerazajaca, doslownie leje sie jasnoczerwonym strumieniem od nocy dzis caly dzien. To bardzo oslabia, jest mi niedobrze. Pies wyczul moja niemoc i zamiast patrzec wspolczujaco w oczy, postanowil zakwestionowac moje przywodztwo. Normalna rzecz w naturze, gdy samica alfa slabnie, rzady przejmuje natepne zwierze w hierarchii. Rociu niestety przeliczyl sie z silami, zamach stanu mu nie wyszedl i skonczyl na banicji w swoim lozeczku.
Od jutra mam dwutygodniowy urlop. Chce jechac nad morze, chocby na jedna noc. Obiecalam psu w wakacje, nie bylo nam dane, moze teraz to nadrobimy. Ogolnie czuje sie przepaskudnie, do tego snil mi sie tata. Sponiewieralo mi to psychike, zaczynam szukac sensu i znaczenia tego snu. Nie wiem, po co to robie, sen to tylko sen, choc w moim przypadku z tymi snami bywalo roznie. Dawniej miewalam tzw. "prorocze", widywalam urywki przyszlosci. Tym razem chodzilo chyba raczej o przeszlosc albo to jakas symbolika. Meczy mnie to. Musze zadzwonic do brata.

1 października 2019, 09:23

Wywalilo mi brzuch i waga przesunela sie o kilogram. Stary z glupim zacieszem pyta, czy to ciaza. Na pewno, zwlaszcza ze od dwoch miesiecy sie nie bzykamy. I teraz mam dylemat, czy po prostu przytylam, bo znowu od jakiegos miesiaca jedynym sportem jest joga raz w tygodniu, czy mozliwe jest, ze az takie zrosty w brzuchu sie porobily. Co
prawda juz w lipcu w szpitalu lekarze stwierdzili powiekszona macice i nienaturalnie wygladajaca zatoke Douglasa, w ktorej wedlug lekarki z kliniki w 2014 byly ogniska. Dodajmy do tego jelito grube (rowniez zaogniskowane w 2014) i wiezadla krzyzowe (to po symptomach bolowych), ale zeby az kilogramowe te ogniska?! Pomijam fakt, ze o tym calym Douglasie dowiedzialam sie dopiero na ostatniej wizycie i ze w ogole wtedy w 2014 jakos tak te zrosty zostaly bardzo niegroznie przedstawione, a slowo endometrioza nawet nie padlo. Rozumiem, pojawil sie klient na in vitro, wiec to na tym klinice zalezalo. Tymczasem choroba sie rozszalala, sieje spustoszenie i smieje sie wszystkim lekarzom w twarz. Za tydzien konsultacja i jakos niedlugo potem zabieg. Zaczynam swirowac. Wyobrazam sobie blizne na pepku po same kolana albo ze doktor zabiegu nie zrobi, bo cos tam. Nawet na urlop nie ma jak pojechac, zeby sie choc troche zresetowac, bo stary noge na spacerze z psem zlamal, siedzi w domu i kasa powoli sie konczy. Do tego adwokat sie nie popisal, nie powysylal pism, gdzie trzeba i sadowa eksmisja umarla smiercia naturalna przez zaniedbanie. Czlowiek to ogolnie jakis dziwny, duzo mowi, malo robi, a ceni sie jakby byl ze zlota. Generalnie mnie wystawil do wiatru i szczerze, to przegladam ogloszenia o wynajem, bo zaczynam miec tego dosc. Oczywiscie wynajecie czegokolwiek z rottweilerem oznacza niesamowicie karkolomne przedsiewziecie, jednak kto nie ryzykuje, nie pije szampana.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2019, 09:25

5 października 2019, 00:19

Stary znowu wyladowal na kanapie. Przez ostatnie dni znosilam go w lozku, bo wiesci o mojej chorobie uruchomily w nim przytulanie i czulosci. Kleil sie jak dziecko i ta jego zlamana noga, litosci jeszcze nie stracilam. Ale nie wytrzymalam juz. Ja sie potrzebuje wyspac, w lozku musze miec przestrzen i wlasna koldre. Moge chwile sie poprzytulac czy pomiziac, jak mnie w srodku nie boli to i seksy lubie, ale sen jest sen, do tego potrzebuje samotnosci. Przeszkadza mi dotyk, chrapanie, glosniejszy oddech czy zbyt raptowne zmiany pozycji. Dodajac do tego permamentny bol brzucha, te jego tulenie wyszlo mi juz konkretnie bokiem. Nie rozumie zwyklego tlumaczenia, ze boli, ze duszno, ze zwyczajnie nie lubie. Nie, bedzie ugniatal jak ciasto przez calutka noc, a ja pozniej ledwo wstaje o 11:00 z bolem glowy z niewyspania.
Do tego znowu nici z wyjazdu nad morze. Ubezpieczenie sciagnelo sobie jakas kosmiczna stawke za samochod, pewnie po ostatniej stluczce, nie zostalo nawet na mieszkanie i musze brac kolejna zaliczke, by za nie zaplacic. Wscieklam sie i rozplakalam na niesprawiedliwosc losu. Naprawde zaczynam marzyc o tym, by wyniesc sie stad z kilkoma parami majtek na zmiane. Rzucic to wszystko, trzasnac drzwiami i juz nie wrocic. Strona z ogloszeniami mieszkaniowymi jest aktywowana codziennie przez kilka godzin. Jak tylko trafie okazje, pakuje walizki. Szkoda psa, ale jesli jestem powaznie chora i tak predzej czy pozniej nie bede miala sily nawet na jeden spacer dziennie. Moze da sie z nim tez wyprowadzic, jeszcze nic nie zostalo przesadzone.

Wiadomość wyedytowana przez autora 5 października 2019, 00:24

5 października 2019, 23:11

Kolejny psowy temat porusze. Zaprowadzilam mojego klocka do wielce polecanej, wychwalanej, superspecjalistycznej szkolki. Wystarczylo, ze wysiadl z samochodu i juz po pieciu minutach pani trenerka z potem na czole stwierdzila, ze moze lepiej niech pies posiedzi w tym aucie, a my tylko teorie dzis zrobimy. Na sali jednak byly osoby z pupilami, tylko ze te pieski grzecznie lezaly pod krzeslami. Trenerka pogadala pol godziny na temat konsekwencji w wychowaniu, po czym zaprosila na krotki trening chodzenia na smyczy, ktory ja mialam tylko obserwowac, jak robia to inni. Zaproponowala zajecia indywidualne u samej szefowej, bo do grupy to ona nie bardzo Rocia widzi. Ta cala szefowa zarezerwowana jest az do konca roku, a jedna godzina kosztuje tyle, co moich godzin szesc, takze dziekujemy, pomyslimy.
Dalej nie ma mi kto wyszkolic psa. Byl juz we wszystkich okolicznych szkolkach, przerobilismy dwoch prywatnych trenerow, na szczescie nie tak kosmicznie drogich, jak ta super szefowa. Przekopalam pol Internetu, naczytalam sie ksiazek jak student kynologii. A pies ciagle ma swoje foszki i humorki, slucha mnie w 9/10 przypadkow, z czego ten jeden konczy sie moja kontuzja lub panika wsrod ludu. Do kolejnego egzaminu z posluszenstwa przystepuje juz za trzy lata. Jak tak dalej pojdzie, to go obleje. Ma chyba tylko jedna poprawke, a potem kula w leb. Czasu wydaje sie duzo, ale patrzac na jego "postepy" w ciagu tych dwoch lat, to strach sie bac. Zeby nie bylo, ze to jakis dzikus nieokrzesany, nie, po prostu nie jest tak posluszny, jak powinien byc rottweiler. Slodziak, kochany i uroczy, uwielbiam te 60kg futra i miesni, wiem ze on tez mnie kocha bezgranicznie, ale miloscia egzaminu nie przejdziemy. Co robic, jak zyc?

7 października 2019, 18:32

Tym razem trzeba bylo poczekac pol godziny. Przed nami czekali: para lesbijek, facet z zona na badania nasienia do ivf i blondynka z playboyem chyba pierwszy raz. Przyjal nas doktor, ktorego zupelnie nie kojarze, a ktory twierdzil, ze swietnie nas pamieta z poprzedniej procedury. Zdziwil mnie brak ordynatora, w koncu po to tam pojechalam. Okazalo sie, ze jest na urlopie, stad zastepstwo. Dalej poszlo bardzo sprawnie, podpisalam dokumenty, doktor doskonale zorientowany w sytuacji wyjasnil , co trzeba i obiecal plyte ze zdjeciami z zabiegu. Niesamowicie trzesly mu sie rece, gdyby robil mi usg, bylaby szansa na orgazm, takie mial drgawki. Nie bylo jednak potrzeby badania, obejrzal sam pepek, zeby ocenic blizne i zapewnic o tak precyzyjnym cieciu i szyciu, ze gorzej nie bedzie, bo klinika dba o estetyke, a zabieg robi sam ordynator, ktory sie na tym zna. Jesli znajdzie cos malego, usunie od razu, wieksze zmiany wymagaja dluzszej narkozy, wiec ewentualnie innym razem. Na koniec przeszlam do recepcji dopasowac moj cykl do urlopu ordynatora. Stanelo na tym, ze jak dostane nastepny okres, mam do nich dzwonic i w przeciagu tygodnia mnie wtedy wpisza w grafik. Nastepnie udalam sie do anestezjologa na wywiad. Krew byla badana poprzednio i pani z recepcji upewnila sie, ze za te okolo trzy tygodnie, zgodnie z prognozowanym okresem, badania beda jeszcze wazne. Anestezjolog zebral wywiad, pouczyl co i jak, dal nowe papierki do podpisu i poinformowal, ze zabiegi sa tylko w czwartki o 7:45. Mi to pasuje, czwartki w robocie mam luzne, duzo nie strace.
Czyli mam, co chcialam. W czwartek po nowym okresie bedzie laparoskopia i wiedza, co gdzie siedzi. Ciesze sie, ze to juz. Wolalabym zalapac sie jeszcze w tym cyklu, bo sie obawiam okresu i bolu, ale mam nadzieje, ze to jeden z ostatnich tak meczacych.

10 października 2019, 13:02

Stary znowu lezy w szpitalu. "Choruje" na padaczke alkoholowa i poniewaz wczoraj wypil "tylko" piec piw, gdzie "norma" jest skrzynka, dostal sobie kolejnego ataku. Poklocilam sie z ratownikami, bo niby po co maja go wiezc do szpitala, jak sprawa jest jasna, niech mu dadza to, co zwykle, czyli plyny fizjologiczne i wystarczy. Ale sie uparli, bo z padaczka nie ma zartow, i zabrali tym razem az do M. ponad 30 km stad. No ja cie nie moge, jakie zawracanie tylka, co ja taxi jestem, zeby pijusa tyle wozic?! Kolega go chyba odbierze, mi sie nie chce. Kusi mnie zadzwonic do tesciow, zeby sobie synka odebrali, bo ja wysiadam. Nie nadaje sie do pracy, pieniedzy nie przynosi , a koszty generuje. Ja chora jestem i o wlasne zdrowie musze dbac, a nie o jego alkoholizm. Rodzina to matka z ojcem, bo rodzicow ma sie jednych, zon czy mezow mozna miec kilka, to tylko papier, nie wiezy krwi. W zwiazku z tym, szwagierka dostala dlugiego maila ode mnie ze szczegolowym opisem sytuacji. Niech teraz rodzinka zadziala wreszcie.

Edit: To jakas kpina. Ona mi pisze, ze mam sie wyprowadzic, bo jak stary zostanie bez srodkow do zycia, to sie ogarnie. Nie beda mu pomagali, bo to niby zona wedlug prawa jest najblizsza rodzina. Ponadto szwagierka jest dopiero co po poronieniu i ma w zwiazku z tym dosc wlasnych problemow. Tego jej wspolczuje bardzo, bo to zawsze jest niesprawiedliwe. Ale cholera, jaka sprawiedliwosc wymaga ode mnie kolejnej wyprowadzki?! Co to za swiat jest, ze czlowiek wiecznie sam z najgorszym syfem zycia musi walczyc?! Niech ten swiat juz zginie, niech sie ludzie nie mnoza, bo sa najwieksza pomylka Pana Boga. Dobra, szukam tego mieszkania, biore psa i auto i do konca roku sie wynosze. A zaraz potem skladam papiery o rozwod u normalnego adwokata. Takie sa plany, a zycie i tak zrobi mi na zlosc i je pokrzyzuje. Nic, zaryzykuje, do stracenia nie mam kompletnie nic, poza zdrowiem. A nie, wroc, zdrowia przeciez tez juz nie mam. Za 20 dni operacja. Gdybym miala pelno kasy, wynajelabym na tydzien po, w ktorym nalezy sie oszczedzac, jakiegos czlowieka do wyprowadzania psa. A tak coz, chuj, dupa i kamieni kupa.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 października 2019, 22:30

11 października 2019, 09:21

Z drugiej strony mysle sobie, po co mi to cale przeprowadzkowe zamieszanie. Niedlugo powinno sie wyjasnic ze spadkiem. Wezme pieniadze po tacie i wynajme porzadnego adwokata. Powiem co i jak, niech zglebi temat tej sadowej eksmisji rownolegle z rozwodem. Przeciez to jest do zrobienia. Krew mnie zalewa, jak pomysle, ze dawno byloby po sprawie, gdyby ten adwokat, u ktorego mieszkam, byl niezawodny. Nie chce mi sie do niego chodzic i przypominac, tym bardziej w sytuacji, gdy zalegam z czynszem. Zaleglosci znowu z winy starego, bo to przez jego wypadek ubezpieczenie podnioslo skladke za samochod, po czym na moim koncie nie zostalo na czynsz.
Lista pytan i wymagan do adwokata:
- Prozesskostenhilfe. Podobno jak sie nie ma pieniedzy, panstwo placi koszta sadowe. Zlozyc wniosek.
- Eksmisja starego. Udokumentowac zgloszenia na policje, wyjazdy do szpitala i alkoholizm. Wspomniec, ze dwa razy takie cos bylo zaczynane, ale przez zaniedbanie innego adwokata nie doszlo do skutku.
- Scheidungsjahr. Tutaj przez rok separacji bogatsza strona lozy na biedniejsza. Uniknac tego ze wzgledu na wlasna sytuacje, a takze na splacane dlugi starego.
- Ogolnie opisac cala sytuacje, ze chleje, zyje na moj koszt, generuje dlugi i problemy typu wycieczki po szpitalach jak wczoraj, ze agresywny po alkoholu, ze ma w domu bron, ze pozycia nie ma no i ze chora jestem. Cala wina po jego stronie i chce to miec wpisane do sprawy.
- Podzial "majatku", czyli niech on sie wreszcie wyniesie. Jestem chora, mam duzego psa i maly dochod. Ponadto zupelnie sama, wiec z przeprowadzka sobie nie poradze. Ludzie, u ktorych mieszkam, sami mnie przyjeli z wlasnej inicjatywy. Samochod co prawda stoi zarejestrowany na starego, ale to ja nim jezdze, on tylko go rozbija. Zreszta ma od lekarza zakaz prowadzenia.

Jak mi sie cos przypomni , dopisze tu. Chce isc przygotowana do tego adwokata. Chce to ruszyc na powaznie i jak najszybciej skonczyc.

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2019, 09:22

15 października 2019, 22:15

Czytam sama siebie i troche sie nie rozumiem. Tyle lat ciagnie sie to samo, a ja wciaz sie waham i robie krok do przodu, po czym dwa w tyl. Umowilam adwokata kobiete, czyli adwokatke, na czwartek. Zeby tam isc, potrzebuje jednego papierka z sadu. Niby prosta rzecz, a dla mnie jawi sie niczym osmiotysiecznik zima od polnocnej strony. Wymowka jest taka, ze sad ma godziny otwarcia w czasie mojej pracy. Normalny czlowiek po prostu by sie na godzine czy dwie z tej pracy zwolnil i poszedl po ten smieszny papierek, ale przeciez ja normalna nie jestem. Do tego stary robi zaslone dymna i wlaczyl tryb abstynencji dla niepoznaki. Siostra, do ktorej napisalam i ktora tak malo pomocnie mi odpowiedziala, codziennie do niego wydzwania, ale ze mna rozmawiac nie chce. Stary klamie, ze wszystko w porzadku lub naprawde tak mu sie wydaje. Ja wiem, ze w porzadku nie jest, ale moja wola dzialania znowu ulegla jakiemus magicznemu paralizowi. Zanim wezme sie za ten rozwod, musze wybrac sie do psychologa. Tak dalej byc nie moze, nie moge sama siebie zwodzic i zaglowac decyzjami w zaleznosci od fazy ksiezyca. Musze sie ogarnac, postanowic jedno i sie tego trzymac, jak pijany plota. Chwilowo czuje sie jak zamrozona w kostce lodu, widze wszystko, troche przez ten lod znieksztalcone, ale nie jestem w stanie sie ruszyc. Powoli zaczyna zamrazac sie moj mozg w tej kostce lodu. Nie jest dobrze.

17 października 2019, 07:35

Migrena od rana daje popalic. W sumie to juz mnie w nocy obudzila i mimo 600 ibupromu sie nie poddaje. Zawsze mam migrene przed okresem, zatem czyzby chcial przyjsc szybciej? Jesli sie bardzo pospieszy, to moze juz za tydzien o tej porze bede siedziec w poczekalni. Jak widac zycie uklada swoj plan, na za tydzien bowiem mialam umowiona ta adwokatke. Wyglada na to, ze kolejnosc ma byc jednak taka: zdrowie fizyczne (na ile sie da z endometrioza), zdrowie psychiczne (psycholog na cito!), spadek, rozwod. Jutro pewnie i tak wszystko sie poprzestawia, nic wiecej nie planuje, bo tylko sie Pan Bog ze smiechu zanosi.

Edit: 17:00 pojawilo sie plamienie i delikatne skurcze. Najprawdopodobniej jutro musze zglosic nowy cykl w klinice i ustalic termin laparoskopii. Mozliwe, ze da rade dokladnie za tydzien. W sumie fajnie.

Edit: Nastepnego poranka okres rozkrecil sie na calego. Nie wiem, jak wytrzymam w pracy do 14:30, pewnie sie zerwe wczesniej. Ale jest swiatelko w tunelu: laparoskopia w czwartek, 24.10. o 7:45, wlasnie sie dogadalam telefonicznie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 października 2019, 07:35

24 października 2019, 12:54

Droga do szpitala trwala cala wiecznosc. Miasto jest rozkopane, obwodnice pozamykane, wiec trzeba bylo naookolo jechac. Udalo sie punktualnie co do minuty i dzieki temu pielegniarka od razu po weryfikacji danych zaprowadzila mnie do przebieralni. Poprosila o probke moczu, to ja wysmialam, bo pierwsze co zanim podeszlam do okienka, to byla toaleta, a ta mi juz po wszystkim kubeczek daje. Tym sposobem moglam dokonac eksperymentu na moim pecherzu, czego skutkiem bylo kolejne 150ml siusiu. Gdzie ja to mieszcze, pozostanie zagadka. Zanim sie zdazylam przebrac w koszulke i grube skarpetki, przyszla inna pielegniarka i zaczela maltretowac moja lewa zyle. Jakze sie zdziwila, ze krew nie leci. Jakim cudem miala leciec, jak bylam zupelnie na czczo. U mnie ogolnie znalezc zyle, to jak dokopac sie zlota, a bez odpowiedniego nawodnienia to sobie mozna i do rana probowac. Przerzucila sie na dlon. Uczucie wchodzenia igly w zyle tuz pod skora jest bardzo nieprzyjemne, do tego i tam leciec nie chcialo. Dopiero jak poruszala, to chlusnelo porzadnie, doslownie cieklo po palcach. Nie ma co, swietny poczatek. Przyszedl doktor z pytaniem o samopoczucie. Oczywiscie rewelacyjne, ale wstalam z bolem glowy. On mi na to, ze nie szkodzi, zaraz i tak znowu usne. Tak, fajnie, ale obudze sie z migrena stulecia. Zaordynowal dodatkowo cos przeciwbolowego do kroplowki i poszedl sprawdzac dane. Przesiadlam sie na "samolot" i przyszedl anestezjolog z maseczka. Nie wiem, co mi w ta zyle dali, ale juz kopac zaczelo, bo nie rozumialam, o co pytaja. Dwa wdechy przez maseczke i...

"Wez idz z tym psem, ja jeszcze pospie", tym razem takie byly moje pierwsze slowa na pooperacyjnej. Latwiej powiedziec jak zrobic, zaczelam trzasc sie z zimna. Postanowilam sie zatem ubrac. Nie takie to proste tuz po narkozie, ale ogarnelam. Spojrzalam na zegarek, pokazalo 9:30. Na operacyjnej ostatnie, co pamietam , to bylo 8:00, wiec zabieg musial trwac dluzej, niz zapowiedziane przez doktora 20 minut. Przyszedl stary z bulka i sokiem, za nim pielegniarka z herbata i ciastkami. Spytalam o doktora, to sie dowiedzialam, ze juz jest w klinice, po poludniu zadzwoni i przysle opis do domu.
Czyli co to bylo i co wycieli, pozostaje nadal tajemnica. Krwawie niesamowicie mocno, mocniej niz przy okresie, do tego ze skrzepami. Wiem, ze mialam podany kontrast, bo koszulka byla mokra i pierwsze siusiu bylo niebieskie. Czyli kontrast przeszedl. Szwy na pepku mocno ciagna, kazalam pielegniarce poluznic plaster, nie pomoglo.
O 11:00 moglam juz wyjsc ze szpitala. Poki tam bylam, bylo w miare ok, tylko wyszlam, zaczelo sie rozpieranie w klatce piersiowej od gazu. Czuje go wszedzie teraz. Ogolnie slabo, zawroty glowy, sennosc. Nic niezwyklego. Pozostaje mi czekac na telefon i opis, by moc odniesc sie do sytuacji.
Poza tym w porzadku, szybkosc i jakosc "uslugi" jak zwykle na wysokim poziomie. Teraz tylko kwestia niezaleznych od niczego efektow.

Wyjasnilo sie. Przyczyna mega krwawienia jest wykonana dodatkowo histeroskopia z pobraniem wycinka. Bole wynikaja z endometriozy, ktorej jednak nie usunieto. Ogniska w okolicy miednicowej (?), lewy jajnik przyrosniety do otrzewnej (?). Dokladniej doczytam, jak opis dotrze, ale juz moge szykowac sie na nastepny zabieg uwalniania badz usuwania jajowodu i tych innych zmian. Pytanie za milion punktow: kto i gdzie mi to zrobi???

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 października 2019, 13:46

25 października 2019, 16:43

Pierwsza doba po laparoskopii minela w miare znosnie. Gaz ciagle gdzies sie tam blaka, dokucza przy zmianach pozycji i jak dluzej pochodze czy posiedze. Ale musze sie ruszac wlasnie po to, zeby sie rozplynal. Szwy juz nie ciagna i nawet estetycznie wygladaja, prawie nie bedzie sladu. To prawda, ze klinika bardzo ceni sobie estetyke. Krwawienie zminiejszylo sie tylko do epizodow podczas dwojeczki. Ciekawe przezycie swoja droga, zrobic kupe bez napinania brzucha w obawie przed peknieciem szwow. Po wszystkim pojawia sie troche krwi, ale z innego ujscia. Po histeroskopii chyba normalne, czytalam, ze i 5 dni dziewczyny krwawia. Psychicznie nastawilam sie juz na usuniecie jajowodu. Istnieje ryzyko sklejenia z jelitami, wole tego uniknac. Majac do wyboru jajowod czy jelita, wybieram jelita. Gdyby to byla kwestia nerki czy pluca, byloby co rozwazac, a tutaj sprawa jest jasna. Stomia mi do szczescia potrzebna nie jest.
Poza tym porownujac moj obecny stan do tego sprzed 5 lat, po pierwszej laparoskopii, musze przyznac, ze wiek robi swoje. Wtedy na drugi dzien zdawalam egzamin na prawo jazdy, teoretyczny. Teraz nie chce mi sie jechac po chleb. Czekam jak na szpilkach na wizyte w piatek celem zdjecia szwow i propozycji, co dalej. Klinika zapewne bedzie namawiac na in vitro, w koncu jajowod mimo przyklejenia do otrzewnej jest drozny i spelnia swoje funkcje. Ja jednak podziekuje, stymulacja jajeczkowania na jajniku z torbiela endonetrialna to za duze obciazenie fizyczne. Do tego w przypadku niepowodzenia procedury, nawrot choroby moze dokonac wiekszego spustoszenia. Gra niewarta swieczki. Staraczki portlaowe, glownie te, ktorym sie udalo lub za chwile uda, moga czuc sie zgorszone tym sformulowaniem. Trzeba jednak wziac pod uwage moj wiek i stan zdrowia. Dzieciatko potrzebuje matki, ktora w pierwszych miesiacach jego zycia poswieci mu 100% siebie. Matka z nawrotem endometriozy wymagajaca natychmiastowego zabiegu celem ratowania jelit tudziez zycia, nie spelni tej funkcji. W tym wypadku egoizm polega na ochronie wlasnego zycia i zdrowia, okrucienstwem jest fundowanie dziecku chorej matki. Trzeba mierzyc sily na zamiary. Gdyby jeszcze dziecko mialo ojca, ktory w razie czego przejalby obowiazki matki (poza karmieniem piersia naturalnie), mozna byloby pokusic sie o nowe zycie. Tymczasem jako przyszla posiadaczka tylko jednego jajowodu mam cale 50% szans na ciaze naturalna, ktora pojawi sie wtedy, gdy przyjdzie jej moment, o co jednak w najblizszej przyszlosci nie planuje zabiegac. Zycie, zaskocz mnie!

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 października 2019, 17:12

27 października 2019, 14:29

Wczoraj bylo tragicznie pod wzgledem samopoczucia. Troche wiecej sie poruszalam, odkurzylam, poszlam kawalek za psem i starym na spacer, pojechalismy na drobne zakupy. Cala reszta gazu zaczela szalec w srodku, do tego pojawilo sie silne krwawienie. Jakas masakra sie zrobila. Dopiero powrot do pozycji horyzontalnej zwienczony godzinka drzemki uspokoil to tornado, wstalam i jak reka odjal. Doslownie kilogram gazu ze mnie zszedl (wedlug wagi i opisu, ktory dotarl wczoraj papierowy), wreszcie moge sie normalnie ruszac. Krwawienie zamienilo sie w drobne plamienie, ogolnie w porzadku. Ogledziny blizn i szwow zaskoczyly mnie bardzo pozytywnie. Ciecie na lewym boku jest juz niemal niewidoczne, praktycznie moge obejsc sie bez plastra, ale nakleilam profilaktycznie, bo niteczki wystaja i niechcacy moga byc naderwane przy zabawie z moim pieseczkiem, ktory cala sytuacje bardzo dzielnie znosi, chodzi za mna krok w krok i delikatnie kladzie sie obok. Pepek jeszcze lekko opuchniety, za chwile pojawi sie siniak pod spodem, do tego nie widac nitek (mozliwe, ze szwy rozpuszczalne tam zastosowano), za to drobne slady krwi, takie cieniutkie, malutkie strupki, jak odpadna, pepek wroci do pierwotnego wygladu. Magia trzeciej doby zaczyna dzialac, teoretycznie moglabym jutro isc do pracy, ale pojde dopiero po zdjeciu szwa, czyli za tydzien. Z opisu dowiedzialam sie niewiele: jest endometrioza na lewym jajniku, lewy jajowod przyklejony do otrzewnej, ponadto zmiany jak w opisie z 5/2014, ktory musze wyciagnac z kliniki, bo nie mam w swoich papierach. Dostalam tez skierowanie na ginekologie w zwiazku z endometrioza.

31 października 2019, 22:40

Jutro wizyta ze sciaganiem szwow i planowaniem, co dalej. Nie wiem, czy to z podswiadomego stresu, ale cos mi zablokowalo zoladek. Zjadlam dzis tylko trzy kanapki, galaretke i salatke z kurczakiem, w sumie chyba nawet nie tysiac kilokalorii. Ale rewolucja w jelitach okrutna nastapila, zupelnie bezpodstawnie, bo chleb zytni byl, a salatke robilam sama z czterech skladnikow: kurczak, salata, ananas, majonez. Nawet nie solilam! Bol w toalecie jak zwykle sie pojawil, a musialam tam zagladac dosc czesto. Ja wiem, ze mi tego jelita nie rozplatywano z tym jajowodem, praktycznie nie ruszono nic. Caly zabieg poszedl juz w niepamiec, nic nie boli, blizny ledwo widoczne. Jedynie odparzylam sobie wokol pepka skore, bo plaster na sucho dzis sciagnelam. Zawsze robilam to wieczorem pod prysznicem i naklejalam nowy, ktory nosilam caly nastepny dzien. A dzis stwierdzilam rano, ze juz mi plaster nie potrzebny, zerwalam na sucho i mam za swoje.
Krwawienie ustalo praktycznie po trzech dniach, jakies tam epizody z plamieniem po dwojeczce tylko potem byly. Przedwczoraj zalalo mnie plodnym sluzem w ilosciach hurtowych. Warunki tak jakby luksusowe do zachodzenia w ciaze, tylko oczywiscie prokreacja sie nie odbyla. Ogolnie nie jest zle, tylko ta gehenna w toalecie troche humor psuje. Coz, oby do nastepnego zabiegu, celem naprawienia tego balaganu w srodku. Poczatkowy entuzjazm w sprawie usuwania jajowodu mi opadl, zaczynaja sie watpliwosci typu, a co z hormonami, jak zredukowanie o polowe liczby jajnikow wplynie na gospodarke hormonalna? Pytanie pozostaje otwarte na jutro dla doktora.

1 listopada 2019, 14:25

Ten doktorek jest niesamowity. Nic, ze kazal czekac na siebie godzine, w koncu szef, to moze. To, co mi powiedzial, zabrzmialo miliard razy mniej strasznie niz sobie przez tydzien wkrecalam. Otoz ten jajowod jest do odratowania. Istnieje mozliwosc "odklejenia" operacyjnie, on osobiscie nie potrafi, ale da skierowanie do szpitala. Mam sobie tylko termin wybrac, jego zdaniem przed swietami lepiej nie, bo to chaotyczny czas i ktos moze byc na urlopie albo sie spieszyc, poza tym organizm potrzebuje przerwy po zabiegu. Siedze i mysle intensywnie, kiedy sie na ten stol klasc. W styczniu moze wypasc wyjazd do Polski. Z kolei teraz i tak juz tydzien na zwolnieniu jestem, musze isc do pracy i jakies pieniadze zarobic przed kolejna nieobecnoscia. A kazdy miesiac czekania, to dodatkowy miesiac z bolem i ryzyko brania zwolnienia na dzien czy dwa w razie okresu. Tak zle i tak niedobrze. Dzis raczej zadnej decyzji nie podejme. Grunt, ze jestem do naprawienia. Ale taki drobiazg jeszcze, czyli zrosty w zatoce Douglasa, od 2014 albo i dluzej tam sobie urzeduja. Przeciez to dziala jak wkladka antykoncepcyjna! Inseminacja, in vitro, natura, to wszystko nie mialo prawa sie udac. Moge sie bzykac na potege, nie bedzie z tego ciazy chocby nie wiem co. O tym doktor nic nie mowil, ale jak juz beda kroic, to moze i nimi sie zajma w szpitalu, trzeba tylko operatorowi podpowiedziec.
Pozostaje drobny niesmak, ze mimo tych zrostow, klinika w 2015 na dwie proby nas naciagnela. Mogli chociaz po wszyszkim wspomoc konskimi dawkami progesteronu, a nie leciec sztanca. Tego nie cofne, ale wiele sie wyjasnilo. Nieplodnosc idiopatyczna to tym razem znaczy endometrioza w zatoce Douglasa i teratozoozpermia.

8 listopada 2019, 22:10

Minal pierwszy tydzien pracy po zwolnieniu. Nie dosc, ze ciemno i zimno, jak na listopad przystalo, to jeszcze jakis gorszy okres jest i robota kompletnie nie idzie. Na szczescie nie z mojej winy, robie, co moge, a ze za wiele nie moge, jest jak jest, czyli bez szalu i do tylu zamiast do przodu. Coz, cudotworca to ja nie jestem. Wazne, ze beze mnie podobno bylo jeszcze gorzej.
Od strony fizycznej zgodnie z trendem, czyli srednio. Brzuch pobolewa, ciagle wyskakuja jakies plamienia i jestem niesamowicie zmeczona. Bez drzemki nie dociagne do wieczora, a potem zasnac nie moge, noc robi sie coraz krotsza, rano ledwie zwlekam sie z lozka, w robocie zaciskam zeby, wracam, padam i tak w kolko.
Teoretycznie w weekend powinnam sie zregenerowac, jak zwykle pewnie nic z tego nie wyjdzie. Przydalyby sie wieksze porzadki i dokumenty wymagaja pilnego posortowania. Akurat w tym drugim aspekcie moge liczyc na pomoc mojego czworonoga, dziala o wiele skuteczniej od niszczarki, tylko potem trzeba te konfetti pozbierac.
Humor mam odpowiedni do sytuacji, nakrecany PMSem. Nie wiem, kiedy spodziewac sie zakonczenia cyklu, te ciagle plamienia zaburzaja mi wyczucie, do tego jeszcze migrena tez wpycha sie poza kolejke i starszy, ze to juz tuz tuz, a tu jednak nie. Chcialabym dociagnac do jakiejs przyzwoitej dlugosci nieco ponad 24 dni, na razie osiagnelam 22, ale naprawde pojecia nie mam, ile wyjdzie.
Jako wisienka na tym gorzkim torcie, snilo mi sie, ze jestem przygotowywana do jakiegos zabiegu, narkoze podawal przystojny i sympatyczny doktor. W zasadzie zapraszam chetnie ten sen do serii proroczych, zabieg i tak mnie czeka w styczniu, jesli ten wysniony doktor jest wolny, to z przyjemnoscia dosnie ciag dalszy historii.
1 2 3