Trzeci dzień biorę Duphaston, bo ginekolog w 17 dc stwierdził, że niestety moje jajniki nie wzięły się do roboty, a każda owulacja po 20 dc jest mniej wartościowa... Normalnie powinnam mieć owulację około 20-23 dc, teraz się zastanawiam, czy Duphaston nie zblokuje mi naturalnej owulacji i czy ten cykl nie został spisany na straty... Z drugiej strony - wg mojej wiedzy takie dawki Duphastonu nie powinny tak drastycznie zadziałać i być może jest jeszcze szansa? Zwłaszcza, że dzisiaj czuję kłucie prawego jajnika, a kreska na teście owulacyjnym jest dziś nieco tylko bledsza od kontrolnej. Jutro kolejny test owulacyjny. Cóż, spróbować można, zobaczymy
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 listopada 2015, 00:52
Testy owulacyjne codziennie ujemne - tzn. kreska testowa nieco bledsza od kontrolnej. Dzień w dzień identycznie. Albo zatem zbliża się pik LH i owulacja w końcu wystąpi, albo niestety Duphaston zablokował owulację i ten cykl będzie stracony.
Ścigam się z czasem, bo chciałabym zajść w ciążę zanim wrócę do pracy - teraz jestem nadal na zwolnieniu. Boję się, że moje cykle całkowicie się rozregulują po powrocie do roboty, albo że znowu promieniowanie jonizujące, pole elektromagnetyczne, wirusy, dźwiganie zadziałają niekorzystnie i będzie powtórka z dramatu. Chciałabym tego uniknąć, co chyba (?) jest zrozumiałe. W poprzedniej ciąży pracowałam dopóki nie dowiedziałam się o swoim odmiennym stanie, czyli do 6 tygodnia (w 4 tygodniu ciąży robiłam betę z krwi, była ujemna!), a Krzysiu urodził się z wadą serca. Mam niejasne wrażenie, że moje warunki pracy nie pomogły w tym, żebym urodziła zdrowe dzieciątko...
Staram się mimo wszystko nie nakręcać, niemniej jednak wiadomo, jak to jest.
Czekam na silne kłucie prawego jajnika - zwiastun wyczekiwanej owulacji.
Jak się nie uda, czekamy na @ i zaczynamy znowu z Clo. Nadzieja umiera ostatnia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 listopada 2015, 17:06
Dokładnie dzisiaj mój Krzysiu kończyłby pół roku. Najbardziej boli, gdy umiera spełnione marzenie, ale Synku, jeszcze się zobaczymy! Wierzę w to, że przyprowadzisz nam rodzeństwo.
Kocham Cię i pamiętam, Słoneczko!
Wydaje mi się, że Duphaston skutecznie zablokował mi owulację, nie czuję już w ogóle pracy jajnika, test owulacyjny jak był ujemny, tak jest. Cały czas krecha bledsza od kontrolnej.
Przyzwyczajam się do myśli, że ten cykl nic nowego nie przyniesie. Jeszcze dwa dni z Duphastonem, czekam na @ i jedziemy z Clo.
Wczoraj ciężko było zasnąć - wszystkie wspomnienia z tej przeklętej Łodzi wróciły, jakby to było wczoraj, a przecież minęło już (dopiero?) pół roku. Obym już nigdy nie musiała korzystać z 'opieki' w Matce Polce. Nikomu nie życzę takiego porodu i opieki położniczej, jaką miałam ja. NIKOMU. Cały czas noszę się z myślą, żeby napisać skargę na to, co się tam zadziało. W końcu nadejdzie ten dzień, że to zrobię. Nie dla siebie. Dla innych kobiet, które oczekują narodzin chorego dziecka. Naiwnie myślę, że mój głos może coś zmienić w tej materii. Spróbować nie zawadzi.
Życzę wszystkim położnym i lekarzom z pawilonu ginekologiczno-położniczego Matki Polki, żeby nigdy nie spotkała ich taka tragedia, jak spotkała mnie. A jeśli życie okaże się dla nich niesprawiedliwe i okrutne, jeśli jednak doświadczą w swoim życiu czegoś tak okropnego, jak mnie spotkało - oby trafili na ludzi, dzięki którym cała ta straszna sytuacja będzie łatwiejsza do przejścia. Do dziś pamiętam wszystkie wasze twarze. Nie zrobiliście absolutnie nic, żeby było łatwiej. Przez was wszystko było trudniejsze i bardziej traumatyczne. Mam o to wielki żal.
Obym już nigdy nie musiała korzystać z waszej wątpliwej 'pomocy'. Oby.
Boże, obym nigdy nie była tak pozbawiona empatii w pracy zawodowej, jak osoby, które spotkałam na swojej drodze w najcięższym okresie w swoim całym życiu.
Ach, zapomniałabym - w Polsat Cafe, w programie "Porody" wszystko wygląda tak pięknie! Nie chciało mi się wierzyć, że rzeczywistość wygląda tak bardzo inaczej, niż w TV...
Ovufriend twierdzi, że miałam owulację w 22 dc. Mało prawdopodobne, ale cóż, i tak gdzieś tam w głębi serca czai się nadzieja.
Zobaczymy jak jutro temperatura, bo dzisiaj zmierzyłam dwie godziny później, niż zwykle.
Staram się nie nakręcać.
Taaa, wszystko jasne, ten cykl jest bezowulacyjny. Wczorajsza wyższa temperatura niestety była spowodowana późniejszym pomiarem. Trudno! Dzisiaj ostatni dzień biorę Duphaston, czekamy na @ i lecimy z Clo. Wierzyć trzeba...
Na forum dołączyła do nas kolejna Aniołkowa Mama. Boże, jakie to straszne. Nikt nie powinien przeżywać takich dramatycznych chwili w życiu, jakie my przeżyłyśmy. Nikt.
Głowa do góry, musi być coraz lepiej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 listopada 2015, 16:27
@ przybywaj, chciałabym już zacząć stymulację Clo, wtedy przynajmniej będę miała poczucie, że coś robię, że nie siedzę bezsilnie.
Równo pół roku temu, o 17:15 odszedł od nas nasz Synek. Miał 5 dni. Nie zapomnę tego dnia do końca życia. Byłam przy nim do samego końca, widziałam jego ostatnie godziny, minuty, sekundy życia, byłam świadkiem jego ostatniego oddechu.
Żadna matka i żaden ojciec nie powinni przechodzić przez takie piekło.
Wyszłam po raz ostatni ze szpitala. Było ciepło, słońce świeciło, a mój ukochany syn nie żył. Taksówką wróciłam do wynajętego mieszkania. To wszystko było tak abstrakcyjne. Już go nie było.
A dopiero co się pojawił...
Kochanie, jeszcze się zobaczymy. Mamusia za Tobą bardzo tęskni.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 listopada 2015, 20:06
@ nadeszła, Bogu dzięki. Od jutra startujemy z Clo. Martwi mnie tylko to, że lekarz kazał mi go brać tylko od 2 do 5 dc, czyli przez 4 dni. Mam nadzieję, że wie, co robi.
Wykopałam starą kartę z monitoringu cyklu, sprzed roku, u innego lekarza. Byłam stymulowana między 5 a 10 dc, przez 5 dni. W 17 dc dostałam Pregnyl, pęcherzyk nie był jakichś zawrotnych wielkości, bo miał 15mm, endometrium 8 mm. No i zaszłam wtedy w ciążę. W pierwszym cyklu, w ogóle się tego nie spodziewałam. Nastawiałam się na walkę, branie ton leków... A tu cyk, za pierwszym razem się udało! Szkoda, że z takim finałem.
Tym gorzej, bo teraz też mam nadzieję, że uda się za pierwszym razem. Ech.
Jutro ostatni dzień Clo. W środę, w 10 dc monitoring. Oby coś nam pięknie urosło. Na razie obserwuję, że @ jakby mniej obfita, na pewno nie dokuczał mi tak PMS, brzuch mnie prawie nie boli. A odpowiada za to pewnie Duphaston.
Zabookowałam hotel w Czechach, za miesiąc pojedziemy ze znajomymi pośmigać na stoku. Ten sam hotel bookowałam rok temu, na luty - wtedy byłam w ciąży z Krzysiem, mieliśmy jechać, odpocząć... Ale w styczniu dowiedzieliśmy się, że nasz Krzysiu niestety jest chory i odechciało nam się gdziekolwiek jechać. Jakbym miała deja vu.
Cały czas się zastanawiam, czy próbować znowu uczyć się jeździć na desce, czy zostać przy nartach. I gdzieś z tyłu głowy tli się nadzieja: może nie będę na niczym jeździć, bo okaże się, że jestem w ciąży...? Gdyby nam się teraz udało, to właśnie na początku stycznia miałabym testować.
Zatem: mam nadzieję, że nie będę musiała wybierać ani nart, ani deski.
Wczorajszy monitoring wlał we mnie nową nadzieję. Przecież nikt nie powiedział, że nie uda się za pierwszym razem, prawda?
Mamy pęcherzyk dominujący na prawym jajniku, 15mm. Takich rozmiarów pęcherzyk to rok temu po stymulacji Clo miałam w 17 dc i wtedy dostałam Pregnyl... Być może teraz pęcherzyk jeszcze podrośnie i pęknie sam? Oby!
Lekarz przewiduje, że owulacja powinna być w weekend. Jutro idę sprawdzić, jak pęcherzyk rośnie. Boże, jakbym chciała, żeby się udało!
Wszystko co się działo rok temu do mnie wraca - jest mnóstwo podobieństw, miejsca, w których byłam, sytuacje, które przeżyłam... Tylko nie wiem, czy to wszystko wróży dobrze, czy wręcz przeciwnie. Nawet owu ma być z tego samego jajnika, lekarz śmiał się, że to dobry znak.
Obyobyobyoby!
Jestem tak samo głupia, jak byłam. Na ocenie cyklu nie dowiedziałam się, czy na 100% była owulacja. Pęcherzyk w 10 dc był, a w 12 dc już go nie ma. Mało tego, lekarz stwierdził, że niewiele jest płynu w zatoce Douglasa... Możemy domniemywać, że owulacja już była, bo pęcherzyk mógł mieć około 19mm i miał prawo pęknąć. Gin przychyla się do tej właśnie wersji, raczej wyklucza możliwość, że pęcherzyk się wchłonął. Kazał brać Duphaston. A moja temperatura jak zaczarowana, nadal nisko... Ech.
To wszystko takie męczące, nic nie jest na pewno, nic nie jest 'na bank', wszystko jest tylko 'prawdopodobne', 'możliwe'...
Cóż mam zrobić, staram się nie nakręcać (hahahaha, bardzo śmieszne), ciągle na coś czekam - tym razem na wzrost temperatury i na czas testowania. Wszystko kręci się wokół jednego.
Nawet wczoraj kapsel od Tymbarka powiedział do mnie 'Chill out'!
No nic, muszę zatem chill the fuck out.
Dzisiaj Dzień Palenia Świec. O 19:00, w każdej strefie czasowej zapalać się będą świeczki dla dzieciątek, które opuściły ten świat. Modlę się za wszystkich Rodziców, którzy doświadczyli takiej tragedii, jak my.
Nie poddawajcie się, z tym bólem musimy nauczyć się żyć.
Mój ukochany Krzysiu, mój Synku...
Życie Twoje jak płomień
Zaświeciło blaskiem
Który rozjaśnił drogi
mojego życia
Płomień Twój zaczął migotać
Na wietrze losu
Lecz nadal świecił
Ciepłym blaskiem miłości
Wicher choroby
Zdmuchnął ciepły płomień
Pogrążając rzeczywistość
w zimnej ciemności
Lecz nie zagasił płomienia
Który ciągle świeci w moim sercu
Kiedyś ten płomień
Przyniosę do Ciebie Synku.
[wiersz Taty Nikodema - Aniołka]
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 grudnia 2015, 16:59
Byłam dzisiaj u gina. Owulacja była na pewno - mamy ciałko żółte, endometrium ładne - ponad 10mm (czyżby wino pomogło?). Teraz tylko zostaje trzymać kciuki, żeby się udało.
Cały czas boli mnie brzuch w okolicy prawego jajnika, ciągnie czasem całkiem mocno. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Rok temu było podobnie, pamiętam, ale nie chcę się też nakręcać. Rozczarowanie byłoby dotkliwe.
Kupiłam sobie w Aparcie nowego charmsa - aniołka. Jest przepiękny. Teraz Krzysiu będzie ze mną cały czas.
I ponownie - wszystko jest jak rok temu - owulacja z prawego jajnika, pęcherzyk 15mm, wyjazd w góry w to samo miejsce, badało mnie nawet znowu dwóch różnych lekarzy... I żeby było jeszcze śmieszniej, w październiku 2014, kiedy byłam już we wczesnej ciąży, a jeszcze o tym nie wiedziałam, zaprosiłam do mnie na wino sąsiadkę, której mąż zmarł nieco wcześniej na raka - chciałam pogadać, wesprzeć, została przecież sama, z małym dzieckiem. Dzisiaj po powrocie od lekarza spotkałam tę moją sąsiadkę. I co? Zaprosiła mnie dzisiaj na lampkę wina. Boże. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć - czy to wszystko dobre wróżby? Czy to Ten z góry wysyła do mnie sygnały: słuchaj, rok temu się nie udało, ale teraz, zobacz, wszystko już będzie dobrze! Chciałabym. Bardzo.
I do tego testować powinnam w Boże Narodzenie. Modlę się, żebyśmy zobaczyli dwie kreski.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 grudnia 2015, 01:30
Ile razy bym sobie nie obiecywała, że nie będę robić testu wcześniej, niż w 14 dpo, to i tak nie działa. Pytanie tylko, po co to robię? Co chcę osiągnąć? Czego się dowiedzieć? Czego się spodziewam? Ech. Wczoraj, w 10 dpo znowu zobaczyłam jedną kreskę. Wiem, wiem, pewnie i tak za wcześnie na test. Zwłaszcza, że dzisiaj temperatura poleciała na łeb, na szyję, a i podbrzusze boli na @. Dzisiaj biorę ostatnią dawkę Duphastonu i nie pozostaje mi nic innego, niż czekać na to, że zaleje mnie krew. Bez Duphastonu @ przyszłaby dzisiaj, ale pewnie i tak do Świąt zdąży.
A propos Świąt. Jak bardzo okrutne jest to, że zamiast kupować kolorowe zabawki, kupiłam dzisiaj małą choineczkę na grób mojego Synka? Ciężki dzień, ciężki.
Nowy, 2016 rok. Błagam, bądź lepszy, niż ten mijający. Chciałabym wierzyć, że to, co najgorsze już za nami. Wiem, że nikt mi tego nie zagwarantuje, ale nie będę wywoływać wilka z lasu i staram się patrzeć w przyszłość z podniesioną głową. Musi się udać. Musi już wszystko być dobrze. Musi.
W Święta dwóch kresek nie zobaczyliśmy. Działamy dalej. Na razie cieszę się na wyjazd - jedziemy w góry! Oczywiście miałam nadzieję, że nie będę mogła szaleć na stoku, ale we wszystkim trzeba umieć znaleźć plusy. Mam zamiar dobrze się bawić i spróbować znowu pozjeżdżać na desce.
W tym cyklu brałam znowu Clostilbegyt, trochę martwi mnie to, że nie ma co liczyć na monitoring - w weekend gabinet jest nieczynny, a po weekendzie już wyjeżdżamy. Nie sprawdzimy zatem jak tam moje pęcherzyki i owulacja. Trudno. Lekarz kazał po prostu działać. I tak właśnie zrobimy. Staramy się bez spiny.
Wiem już też, kiedy wrócę do pracy - około 18 marca. Biorę teraz ostatnie zwolnienie i od lutego będę na zaległym urlopie. Mamy więc trzy cykle, żeby 'zdążyć'. Boże, jak to brzmi. Jakbym się z kimś ścigała. Cóż, liczę na to, że zdążymy i do pracy przed kolejną ciążą nie wrócę. Nie, żebym nie lubiła swojej pracy - uwielbiam ją! Ale po prostu, po ludzku boję się, że kiedy wrócę, będzie jeszcze trudniej zajść w ciążę, rozreguluje mi się cykl... Albo, co gorsze - znowu moje Dziecko będzie narażone na szkodliwe czynniki. Boję się.
2016, bądź lepszy. Bądź najlepszy.
Byliśmy na nartach - ależ cudowna zabawa! Rozsądek wygrał tym razem z ambicją i postanowiłam nie próbować już jeździć na desce. Zostanę przy nartach - jeżdżę na nich od 12 roku życia, a na desce próbowałam ze dwa razy, nie szło mi najlepiej Cóż, nie można mieć wszystkiego. Najważniejsze, że - jak się okazało - jazda na nartach nadal sprawia mi przyjemność.
W ogóle jestem zdziwiona - naprawdę dobrze się bawiłam! Jak dawniej, cieszyłam się chwilą, grzanym winem na stoku, wieczorną kolacją w knajpie. Myślałam, że taki stan nigdy już mnie nie spotka - że nie będę potrafiła cieszyć się już z niczego, dopóki nie zajdę w ciążę.
Krzysiu czuwa nade mną i nie pozwala mi się smucić.
W górach mieliśmy przepiękny hotel, wszystko nowe, pachnące, wspaniałe warunki, wygodnie. Właśnie tak wyobrażałam sobie wypoczynek w górach. Najeździliśmy się, ja na nartach, K na desce. Najadłam się smażonego sera i opiłam się grzanym winem. Fajnie, że 15-go lutego jedziemy raz jeszcze! Nie mogę się doczekać.
Zwolnienie mam do 2-go lutego, a od 3-go wybieram zaległy urlop. Do pracy wracam w trzecim tygodniu marca. Nie tak to wszystko miało wyglądać, ale co zrobić, takie jest życie. Będzie, co ma być.
Zaczynam też się 'brać za siebie'... Po ciąży zostało mi koniec końców 8 kg, a i wcześniej nie byłam szczupła. Do roboty, do roboty! Od dzisiaj skończyłam ze słodyczami (za które dałabym się niestety pokroić).
Od nowego cyklu znowu stymulacja Clo + tym razem Metformax 1000. Planuję też wymóc na ginie Pregnyl. Generalnie dzisiaj powinnam być @. Od rana na nią czekam, a ona się nie zjawia. Nie powinnam się łudzić, bo temperatura niska jak na biegunie, a gdybym nie ignorowała większości temperatur, ovu nawet nie wyznaczyłoby mi owulacji. Nie wiem, dlaczego tak przejmuję się tym, co mówi ovu. To przecież tylko program. W każdym razie - gdzieś tam w głębi serca tli się nadzieja, że ten brak @ oznacza największe szczęście w moim życiu.
EDIT
Ech, 1 dc.
No tak, @ oczywiście zawitała po południu... Nowy cykl, nowa nadzieja.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 stycznia 2016, 21:23
Dokładnie rok temu zaczął się nasz dramat. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
18 tydzień ciąży, brzuszek już był widoczny. Nareszcie zaczęłam się naprawdę cieszyć ciążą, bo czułam się doskonale, jakbym mogła przenosić góry. Czułam się piękna, szczęśliwa. Pojechaliśmy przed wizytą u lekarza do galerii, mój mąż miał kupić sobie jakieś dresowe spodnie. Ja oglądałam śpioszki w C&A. Piękne, w samochodziki.
O 18:00 pojechaliśmy do szpitala, w którym pracuję. Moja lekarka miała obejrzeć serce Krzysia, bo ostatnio uparcie odwracał się plecami. Zapytałam, czy nie widzi przeciwwskazań, żebym wyjechała z mężem odpocząć w góry. I zamiast odpowiedzi usłyszałam coś, co spadło na mnie jak grom z jasnego nieba: 'To serduszko musi obejrzeć kardiolog.'
Jaki kardiolog? Jaka wada serca? Jaki HLHS? Co? Dlaczego Krzysiu? Dlaczego my?!
Wyszłam stamtąd, dostałam numer do Łodzi, do profesor Respondek-Liberskiej.
Płakałam. Wyłam. Jak wilk do księżyca. Chryste, dlaczego my?
To był poniedziałek. Codziennie szukaliśmy kogoś, kto powie, że moja lekarka się myli, że z naszym serduszkiem jest wszystko w porządku. W czwartek wizyta u kardiologa prenatalnego u nas w mieście. No tak, to serduszko wygląda nienajlepiej.
W sobotę miałam już umówione echo serca Krzysia w Łodzi. Wtedy dowiedzieliśmy się, że jest jeszcze gorzej, niż myśleliśmy: "Proszę się zastanowić, mają państwo tydzień, żeby zdecydować, co chcecie zrobić, czy chcecie donosić ciążę. Te dzieci rzadko żyją normalnie. Takiej wady nie znajdziecie w podręcznikach, jest tak skomplikowana i ciężka. Nie wiadomo, czy Krzysiu weźmie pierwszy oddech." Pamiętam te słowa jak dzisiaj. Tak samo, jak te śpioszki, które oglądałam w C&A - kiedy tak je oglądałam w tej swojej ulubionej, malinowej bluzce, odwzajemniając uśmiech starszej pani, która zauważyła mój brzuszek, w życiu nie przyszłoby mi do głowy to, że na koniec maja, w tej samej, malinowej bluzce, będę świadkiem ostatnich chwil życia mojego ukochanego Synka...
Boże, daj mi siłę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 stycznia 2016, 22:35
Odmierzania czasu dniami cyklu ciąg dalszy. Za chwilę wychodzę do ginekologa, sprawdzić, czy moje pęcherzyki wzięły się do roboty po podwójnej dawce Clo. Mam ostatnią szansę na ciążę przed powrotem do pracy. Cóż, trzeba będzie - wrócę. Trochę się za tym moim oddziałem stęskniłam, więc myślę, że powrót nie będzie taki dotkliwy... Chociaż zmuszenie się do wstawania o 5:00 nie będzie należało do przyjemności. Nocne dyżury na początku też
W międzyczasie byliśmy znowu w górach, naszalaliśmy się na stoku za wszystkie czasy. Super, że jednak coś jeszcze sprawia mi przyjemność.
18 maja mam egzamin specjalizacyjny. W Warszawie. Ale ten czas leci. Dobrze, że już trochę przymusiłam się do nauki, bo lekko nie jest, a czasu coraz mniej.
I chyba jestem powoli trochę zmęczona, zrezygnowana tym wszystkim. Przecież szczęście miałam już na wyciągnięcie ręki...
Wynik monitoringu świetny. Torbiel na prawym jajniku. Owulacji w poprzednim cyklu nie było. I w tym nie ma co się jej spodziewać. Od 15 dc Duphaston i modły, żeby cholerstwo się wchłonęło. Trudno. Misję powrót do pracy czas zacząć.
Tak mi przykro. Źle. Dlaczego nie mogę być zdrowa? Dlaczego się nie udaje?
Głos z tyłu głowy mówi: Cóż, głupolu, pewnie dlatego, że za bardzo chcesz...
https://naforum.zapodaj.net/thumbs/97039084579b.jpg
Beta z piątku trzynastego 40,8. Nadal nie wierzę!
Beta 48h później: 73,7. Jest wzrost.
Nie badam więcej bety, bo okropnie się tym stresuję... We wtorek wizyta u lekarza - mam nadzieję, że na tym etapie wszystko jest dobrze. Boże, oby.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 maja 2016, 17:53
O matko, aż się popłakałam, dzielna jesteś bardzo, ściskam mocno i życzę dużo szczęścia
Przykro czyta się takie historie. Wiem jak to jest stracić maleństwo, które patrzyło na ciebie swoimi maleńkimi oczkami. Życzę powodzenia w staraniach i ściskam mocno :-* pozdrawiam gorąco
Kochana Ty masz jeszcze trudniej, ale też musisz wierzyć. Kiedyś w końcu i Krzyś i moje Aniołki doczekają się Ziemskiego rodzeństwa. Ściskam Cię bardzo mocno i wspieram <3
U mnie to bardzo delikatne jest a i tak psychicznie wykańczajace. Ja nawet nie myślałam że przy poronieniu w 12 tygodniu można już mieć mleko w piersiach. A tu przykra niespodzianka. Nie chce sztucznie tego zatrzymywać dlatego pije ta szałwie kilka razy dziennie. A Ty kochana jak się dziś czujesz?
Trzymam za Was kciuki :)
kciuki <3
Dużo zdrowia Ci życzę, bo silna jesteś niesłychanie. Trudno się czyta Twoją historią, ze łzami w oczach. Spadają na ludzi nieszczęścia, na które nie mają wpływu, ale Wy się nie poddaliście i to jest ważne. Jestem pewna, że Krzyś tam z góry opiekuje się swoimi Rodzicami i wysyła dużo miłości i nadziei, a razem z nią swoje rodzeństwo. Z całego serca najszczerzej życzę Ci zdrowej ciąży. Pozdrawiam ciepło
ok, napisałam Ci pod wykresem że za wcześnie na duphaston, teraz rozumiem, że ginowi chodziło o wywołanie okresu jeżeli mogę Ci coś poradzić to spróbuj sobei przez miesiąc popijać inofem albo inofolic. To jest suplement dla kobiet z PCOS ale tak naprawde to on normalizuje damskie hormony, nie zaszkodzi bo to zwykły inozytol plus kwas foliowy, spróbuj na miesiąc, widać że coś masz z pierwszą fazą, a ten supl wspomaga przemiane męskich hormonów w estrogeny, spróbuj też w przyszłym miesiącu ograniczyć słodycze, zobacz czy widać różnicę, pozdrawiam