Już za tydzień lecimy z A. na Teneryfę
Może zmiana klimatu da nam szansę. A tak serio to się nie nakręcam. Co ma być to będzie. Tym bardziej, że ovu wypada już po powrocie... ehhh...
Od utraty fasolki jestem cholernie przewrażliwiona. Każdy ból, skok temperatury czy cokolwiek innego a ja od razu lecę do lekarza.
Dziś w pracy zabolał mnie prawy jajnik, ten w którym była Niunia i momentalnie poczułam zimny pot, duszności, zawroty głowy. Już zaczęłam szukać innych objawów, które mogą być przy CP - KOSZMAR!
Po chwili wyciszenia i tłumaczenia, że przecież wszystko gra, wszelkie objawy ustąpiły. I nie ważne, że pani doktor tłumaczyła, że może boleć, że to jednak była operacja i zostawia jakiś ślad... Oj Olka, Olka sama sobie pod górkę robisz
Już nie pierwszy raz mi się to zdarza, ale dziś naprawdę się wystraszyłam.
Jak będę tak z każdą pierdołą panikować to dzidzia przez ten mój stres na pewno się nie pojawi...
Tylko spokój może mnie uratować...
Dziś prawy jajnik daje nieźle w kość. Czuję się jak podczas HSG. Mam tylko nadzieję, że to nie jest znowu zapalenie miednicy...
Tak na wszelki wypadek polecę zrobić jutro betę.
A tak na wzmocnienie nadziei dla wszystkich "przyszłych mamusiek":
"To jest ten dzień,
To jest ta chwila.
Głęboki wdech
To niepowodzenie już przemija.
Odparty lęk,
Przecież potrafisz wygrywać.
Dawaj do przodu,
Wyciągnij dłonie i to zdobywaj.
Nieprawdą jest to ze mówili nie dasz rady.
Nieprawdą jest ze nie możesz zostać wygranym.
Nieprawdą jest mówienie marzeń nie osiągniemy.
To jest w twojej głowie,
To od ciebie zależy.
Potrafisz wierzyć?
Potrafię!
Więc dalej walczę.
Założenie ze każdy powinien mieć szansę.
Gdy upadniesz pamiętaj – razem wstaniemy,
Jeśli nie tym razem to pofarci się następnym.
Nie pierwszy raz mówię ze wiara daje wsparcie.
Wygranym jest już ten, który staje na starcie."
A więc walczmy o nasze Maluszki !
Wakacje na Teneryfie udane na 200%. Było cudownie.
Dzień po powrocie wizyta u gina na monitorowaniu. Niestety cykl bezowulacyjny i podejrzenie już nie pierwszy raz PCOS. Dwa dni po wizycie zaczęłam plamić ni z tego ni z owego. Kolejna wizyta. Pani doktor uspokoiła, że nic się nie dzieje i dała skierowanie do szpitala na badania hormonalne, żeby potwierdzić PCOS. Miałam czekać do początku cyklu i zgłosić się do szpitala. Ale @ nie nadchodziła. Cykl się dłużył i w końcu w 52 dniu dzwonie do szpitala co robić. Powiedzieli, że w takim wypadku nie ma na co czekać i mam za dwa dni przyjechać. Godzinkę przed wyjazdem coś mnie tknęło i zrobiłam test. To co zobaczyłam... Dwie kreseczki. Szczęście mieszało się ze strachem. Do szpitala nie dotarłam. Następnego dnia wizyta u lekarza, skierowanie na betę. Wzrost prawidłowy i od razu lżej się na sercu zrobiło. Po tygodniu kolejna wizyta, żeby zobaczyć czy jest pęcherzyk. I znowu strach bo go nie było a w lewym jajniku pani doktor zauważyła jakąś masę. Podejrzenie kolejnej ciąży pozamacicznej. Jeszcze tego samego dnia kolejna beta. Wzrost cały czas prawidłowy i wynik powyżej 1000. Następnego dnia kolejne USG i widać 3mm pęcherzyk. Radość przeogromna. Po tygodniu zaczęłam plamić. Duphaston 2xdziennnie. Ostatnie USG 15 grudnia i widać w pęcherzyku nasze 2 mm maleństwo. Wszystko idzie w dobrym kierunku. 29 grudnia mieliśmy zobaczyć serduszko. Nie doczekaliśmy. 22 grudnia znów pojawiły się plamienia. Na IP diagnoza: puste jajo płodowe. Ciąża obumarła. 24 grudnia łyżeczkowanie. Po raz drugi zostałam Aniołkową mamą.
Zrobiłam badania w kierunku zespołu antyfosfolipidowego bo występuje w rodzinie i czekamy na wyniki. 28.01 zaklepana wizyta w poradni leczenia niepłodności.
Dziś mija 2 tygodnie od zabiegu. Pierwszy tydzień przeleżany w łóżku z ciągłym płaczem. Teraz już nie płaczę, zabrakło mi łez. Ale nie potrafię poradzić sobie psychicznie. Każdy mówi Tobie, że nie Ty jedyna przez to przechodzisz, że będzie lepiej ale czy nikt nie potrafi zrozumieć, że moje dzieciątko, moja malutka Anastazja umarła? Staram się patrzeć w przyszłość ale nie mogę przestać o tym myśleć.
Kilka dni temu potrzebowałam poprzytulać się z A. Wiem, że na współżycie jeszcze za wcześnie ale postanowiliśmy się trochę popieścić. I co? I nic nie czuje. Nie odczuwam przyjemności ze zbliżenia. Ani odrobiny. Próbowaliśmy kilka razy i kończy się tak samo. Wiem, że to pewnie jeszcze nie czas, że muszę poczekać. Moja psychika chyba nie jest na to gotowa. Tylko, że to dobija. Nie dość, że straciliśmy nasze Maleństwo to jeszcze ja przestałam czuć się kobietą.
W tym momencie brakuje mi sił, żeby to wszystko poskładać.
Poważnie zastanawiam się nad wizytą u psychiatry. Nie jestem gotowa, żeby wrócić do pracy. Do tego problem z jedzeniem (od zabiegu 3 kg mniej), snem i największy problem: brak przyjemności.
Do tego choróbsko paskudne mnie rozłożyło. Nic tylko płakać.
Wyników histo i przeciwciał jeszcze nie ma. Może w przyszłym tygodniu będą. Na razie tylko antykoagulant jest. Wynik: nieobecny. Tylko szkoda, że to jeszcze nic nie znaczy...
Na wszystko trzeba czekać, a to czekanie doprowadza mnie do szału...
A. pracuje cały tydzień więc tylko wieczorem jest w domku. A jak go nie ma to za dużo myślę o wszystkim. Zastanawiam się co takiego złego w życiu zrobiłam, że nie mogę być mamą?
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży codziennie błagałam Boga, żeby chronił moją Kruszynkę a i tak mi ją zabrał...
Mówiłam A. kilka dni temu o tym śnie na co on odpowiedział:
"To nie była Kruszynka, którą straciliśmy, to synuś, który wkrótce będzie z nami, który dopiero nam się urodzi"
Zawsze wie, co powiedzieć, żebym się uśmiechnęła.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 stycznia 2015, 16:26
Chyba zbliża się @. Zaczynam odczuwać objawy. Mija 17 dni od zabiegu. A ja dalej czuję jak by mi ktoś zabrał część serducha...
Kiepsko ogólnie.
Mam wielki problem żeby patrzeć na dzieci i kobiety w ciąży. Czuję wtedy straszny żal. Jedynym wyjątkiem jest moja ukochana bratanica Lenusia. Ma dwa latka i jest najsłodszym dzieciaczkiem na świecie. Część rodziny twierdzi, że jest strasznie podobna do mnie. Oprócz swojej słodkości jest też małym rozbójnikiem ale za to strasznie mądrym jak na swój wiek. Jest sprytna i rezolutna. Mowi bardzo ładnie i często już pełnymi zdaniami. Nie widziałam jej już 2 tygodnie ale może za tydzien zobaczę moją księżniczkę. Tylko Ona potrafi sprawić, że zapominam o wszystkich złych rzeczach.
Tęsknie za Moimi Aniołkami ;(
A poza tym dół jak stąd do głębi ziemi...
Zdołaliśmy załatwić kilka istotnych spraw. Po pierwsze zaliczona wizyta u psychiatry. Dostałam leki. Bardzo łagodne ale mają mi pomóc się "ogarnąć". Pani doktor zapewniała, że nawet jeśli zajdę w ciążę leki na 200% nie zaszkodzą maleństwu. Mówiła też, że czasami zwiększają one płodność... Nie wiem jak ale skoro tak mówi lekarz..
Po drugie zaczęłam pić Inofem i wydaje mi się, że w końcu czuję moje jajniki.
Po trzecie w końcu poznaliśmy naszych rodziców. Do tej pory jakoś nie było okazji. W sobotę zrobiliśmy obiad i spędziliśmy miłe popołudnie. Rodzice od razu się polubili.
No i po czwarte-najważniejsze ustaliliśmy datę ślubu. Kiedy byłam w ciąży chcieliśmy wziąć cywilny jeszcze przed urodzeniem Maleństwa. Ale wyszło inaczej... Postanowiliśmy jednak, że w Naszym życiu musi się w końcu wydarzyć coś wspaniałego dlatego plan pozostał. 25.04 będziemy mężem i żoną. Na razie tylko cywilny a po nim uroczysty obiad z rodzicami i rodzeństwem a co później zobaczymy. Od rodziców A. dostaliśmy obrączki, które czekały na od 13 lat na taką decyzję Niestety okazało się, że nie nadają się do zmniejszenia więc musimy je przetopić. Ale to nieważne. W końcu będę jego żoną... Nie mogę się doczekać...
No i jeszcze jedna istotna sprawa. Mam już wyniki przeciwciał antykardiolipinowych. Okazuje się, że te w klasie IgG są słabo dodatnie. Więc znam prawdopodobną przyczynę śmierci mojej Kruszynki. Nie ma co wyrokować ale najwyraźniej bez codziennego kłucia się nie obędzie. Zniosę wszystko aby tylko zostać mamą...
@ nie widać. Od kilku ładnych dni bóle krzyża, jajników i chyba jakaś infekcja mi się przypałętała. Jakaś podrażniona jestem. Trzeba łyknąć probiotyki. W poniedziałek wizyta u ginekologa. Zobaczymy co tam się w środku dzieje. Czasami mam wrażenie, że znów jestem w ciąży ale to pewnie marzenie mojej psychiki.
A. pracuje i jakoś tak mi ciężko bez niego. Kiedy jest w domu jakoś się zmuszam żeby się w sobie zebrać. Jest moją opoką. Bez Niego nie dałabym sobie rady.
Wczoraj miałam wizytę kontrolną. Dostałam skierowanie na d-dimery ale mogę zrobić dopiero po okresie a @ jak nie było tak nie ma. Dobija mnie to czekanie. Dlaczego to wszystko tyle trwa? Powiedziałam też pani doktor, że przyjmuję inofem. Powiedziała, że bardzo dobrze. Przynajmniej to mi się udało. Jutro wizyta w poradni i zobaczymy co lekarze zdecydują. Chcę porównać opinie u różnych lekarzy a moja doktorka jest za więc w sumie wszystko fajnie.
Ostatnio doszłam do wniosku, że dopóki nie zostanę mamą nie będę szczęśliwa tak w 100%. A. jest cudowny i mamy niezłe życie ale brakuje części mnie, brakuje naszego Maleństwa...
Tak więc reasumując czuję, że znalazłam swojego lekarza i dziś się niczym nie martwię. Już dawno tak nie było...
Dziś wszystko mnie drażni i jestem zła jak osa i chce mi się płakać.
Tęsknię za Tobą mój Aniołku ;(
Z dobrych informacji: 03.02 dostałam w końcu @. Od razu tel do szpitala kiedy mam przyjechać na diagnostykę. Kazali być 09.02 no to pytam czy nie za późno bo to chyba powinno być między 3 a 5 dc. Ale powiedzieli, że tak mam być to będę. Pierwsze dwa dni były lajtowe jak na okres ale wczoraj "zawory puściły" Leje się jak z kranu, brzuch boli i jestem spuchnięta jakbym piłkę połknęła. Ale jak by nie było jest @ i jest nadzieja na nowe...
A. znów ma tydzień pracujący więc się lenie w domu i nie mam co robić. Kolejny miesiąc na zwolnieniu i jeszcze chyba się na tym nie skończy. W sumie dobrze bo na spokojnie mogę myśleć o badaniach, wizytach i nie muszę się stresować o wolne.
A poza tym nic się nie dzieje. Totalny zastój w nastroju, uczuciach i chęciach. Zero energii...
Zaczynałabym już II trymestr... ;(
Dziś w końcu zwlekłam się z łóżka i kręcę się po mieszkaniu. Łazienka wysprzątana, gary pomyte, pranie zrobione. Jeszcze tylko kurze i podłogi i będzie czyściutko i pachnąco. I mam zamiar jeszcze trochę poprasować bo cały kosz zaległości.
Poza tym ścięłam włosy. Aż mi lżej na tej głowie i w niej też.
W środę odwiedził mnie tatuś i przywiózł ogóreczki kiszone mamusine-mniam no i piękną różę dla mnie. Kochany. Nawet mój przyszły mąż mnie tak nie rozpieszcza... A propos byliśmy po obrączki ale jeszcze nie gotowe. Mają być na wtorek ale odbierzemy w środę bo dopiero wtedy wyjdę ze szpitala. Juz się nie mogę doczekać.
Ostatnio mam dużo czasu na przemyślenia i czytanie innych pamiętników i historii. Mimo, że łączy nas wszystkie ta sama chęć posiadania dziecka, mamy bardzo różne przeżycia, problemy... Dochodzę w tym momencie do wniosku, że na prawdę mam w życiu mnóstwo szczęścia mimo wszystko. Mam kochającą i wspierającą we wszystkim rodzinę i to nie tylko tą najbliższą ale i tą dalsza. Wszyscy jesteśmy bardzo związani. Mam wspaniałego partnera mimo, że czasami mam ochotę rozszarpać go na strzępy nie mamy własnego mieszkania, corocznych wakacji czy super samochodu ale jakoś i z kasą sobie radzimy. Czasami starcza też na małe przyjemności. Jestem prawdziwą szczęściarą. I wiem, że niedługo nasze szczęście powiększy się o dzieciątko. Rozpoczynam myślenie życzeniowe
A poza tym tak sobie myślę, że może tak ma być, może ten cykl zaowocuje jakimś nasionkiem
Myślenie życzeniowe: ten cykl będzie owocny...
Tak więc tydzień pracowity ale mam nadzieję, że udany.
Myślenie życzeniowe: moje ciało i psychika jest gotowe na dzidziusia...
Ovu wyznaczyło owulację 3 dni temu na początku cyklu. Dziwne ale u mnie to wszystko możliwe a nawet prawdopodobne bo trochę krzyż pobolewa jakby był płyn po pęknięciu pęcherzyka.
Dziś w nocy moja kuzynka, rówieśniczka urodziła synusia. Cieszę się ich szczęściem ale trochę mi przykro, że mi nie jest dane mi się cieszyć moim Maleństwem.
Myślenie życzeniowe: była owulacja i jajeczko właśnie się zagnieżdża...
Ovu raczej nie było o jednodniowy skok tempki chyba przez alkohol. Więc czekamy... Coś mi się wydaje, że w tym miesiącu bez owulacji. Ale wierzę, że nie. Krzyż cały czas boli jak w ciąży. Oczywiście test zrobiony tak na wszelki wypadek ale negatywny. A może to moje jajniki w końcu wzięły się do pracy po inofemie i takie mam odczucia? Któż wie.
Nie mogę się doczekać naszego ślubu. Co chwilę zerkam na obrączki i nie mogę uwierzyć, że już niedługo zostanę żoną. Niby nic się nie zmieni ale dla mnie to spełnienie marzeń...
Myślenie życzeniowe: W dniu naszego ślubu będę już w ciąży i będziemy się cieszyć podwójnym szczęściem...
Podobno na wyjazdach łatwiej o dzidzie, ja też wyjeżdzam niedługo do Paryża ale niestety nie będą to te dni:/
Ale zazdroszczę wyjazdu :) Zmiana miejsca na pewno dobrze Ci zrobi! Trzymam kciuki :*