Od zawsze chcieliśmy mieć dzieci, zdecydowaliśmy jednak poczekać do ślubu. Po ślubie, zdecydowaliśmy poczekać do podróży poślubnej do Azji. Dodatkowo byłam po agresywnej kuracji antytrądzikowej, więc rozsądnie było odłożyć starania. Lecz w końcu dotarliśmy - kwiecień 2024.
Pierwsza wizyta u ginekologa pod kątem przygotowań skończyła się u mnie przepłakanym wieczorem. USG oraz długie cykle wskazują na PCOS, dodatkowo mięśniak wykryty kilka miesięcy temu (który miał nie sprawiać żadnych kłopotów) może uciskać jajowód.
Kolejna wizyta - badania potwierdziły PCOS, podwyższone AMH oraz testosteron, progesteron praktycznie równy 0, a więc potwierdzony brak owulacji. Na tej wizycie dodatkowo znajdujemy polip. „Może utrudniać zapłodnienie” - usłyszałam. „Trzeba wykonać histeroskopię”. Kolejne łzy i załamanie, pomimo słów lekarki „Ciąża jest możliwa, tylko trzeba zrobić porządek”. Czy wtedy przesadzałam? Być może.
Jednocześnie zaczynamy stymulację letrozolem i monitorowanie cykli.
Stymulacja wydaje się działać, pojawia się pęcherzyk, endometrium w porządku, moja ekscytacja sięga zenitu. „To na pewno teraz, zostanę mamą! To w końcu się dzieje!” - myślę. Nie trwa to długo, negatywny test sprowadza mnie mocno na ziemię. Mąż wydaje się twardy, mówi, że dramatyzuję, że staramy się dosłownie chwilkę, że na pewno następnym razem się uda. Ufam mu. To maj 2024.
Czerwiec przynosi kolejne rozczarowanie, stymulacja działa, ale ciąży brak.
Po wykonaniu dodatkowych badań, w lipcu przechodzę zabieg histeroskopii operacyjnej, dlatego starania w tym miesiącu zostały zawieszone. Wycięty polip, dodatkowo sprawdzona drożność jajowodów. 3,5 tysiąca znika z mojego konta, co później mocno odczuwam, szczególnie, że w związku z kłótnią z mężem biorę wszystkie koszty na siebie - nie chce niczyjej litości. Z perspektywy czasu już wiem jak głupie to było zachowanie. Po zabiegu jestem pełna nadziei. „Zaraz zabronią mi wykonywać ten zabieg, bo ostatnio panie od razu zachodzą po nim w ciążę” żartuje lekarz wykonujący zabieg z kliniki leczenia niepłodności. Jak nie zatracić się w takich słowach?
Sierpień to rozczarowanie. Powrót do stymulacji i kolejny negatywny test. Wykonujemy badania nasienia, a wyniki wbijają nas w krzesło. Każdy parametr mocno zaniżony, w tym morfologia - jedynie 2%. Ginekolog prosi, aby powtórzyć badania za 2 tygodnie, jednocześnie informując, że one nie mają wartości prognostycznej, wciąż są szanse na naturalne poczęcie. Po dwóch tygodniach (w trakcie których mąż przyjmuje suplementy) robimy powtórkę. Wyniki takie same. „Spróbujmy się suplementować i powalczyć o lepsze wyniki nasienia, a także rozważcie inseminacje”. - słyszymy. „Przy okazji sprawdźcie też fragmentację DNA plemników”.
Ta końcówka wakacji to burzliwy okres w naszym małżeństwie - mąż uważa, że „świruje”, że te wszystkie badania są niepotrzebne, że tylko go stresują. Czuję się winna, ale też mam do niego żal.
A przed nami kolejny miesiąc i kolejny dół. Wrześniowa stymulacja nie poszła jak powinna - nie ma pęcherza dominującego. Usłyszałam, że na letrozol można się uodpornić, dlatego będziemy musieli zwiększyć dawkę. Decydujemy się na ratowanie cyklu poprzez zażycie szokowej dawki letrozolu. Dosyć długo nic nie rusza, jestem bardzo przybita. Jednak po tygodniu mamy efekt, rośnie pęcherzyk. Finalnie w 28 dc ma 24 mm, wtedy też po raz pierwszy wstrzykuje Ovitrelle (to pierwszy samodzielny zastrzyk w moim życiu, ręce trzęsą się jak oszalałe). „To musi być to, musi się udać, wszystko jest dograne” - myślę. Mąż też powtarza, że czuję, że to to. Wyjeżdżamy na krótkie wakacje, wciąż żartując że pewnie jestem już w ciąży. Wspaniałe kilka dni. Po powrocie jednak test - negatywny. Wspaniałe dni idą w zapomnienie, zostaje przygnębienie i brak sił by wstać z łóżka. Jak szalona oglądam zdjęcia psów na stronach schronisk, tak bardzo pragnę jakieś radości w naszym domu, kogoś, na kogo będę mogła przelać miłość.
Niedługo później otrzymujemy wyniki fragmentacji DNA i serce staje mi w gardle - fragmentacja na poziomie 40%. Pierwsze googlowanie i już wiadomo, że szanse na naturalną ciążę są znikome. Muszę przekazać te wieści mężowi. Najpierw złość, kłótnia… A potem płakaliśmy. Tym razem we dwoje, płakaliśmy z bezsilności, ze strachu, że nigdy nie będziemy mieć dzieci, że wielki dom, który niedawno kupiliśmy już zawsze będzie pusty. To był jeden z najtrudniejszych dni naszego wspólnego życia.
Konsultujemy wyniki z moją ginekolog - po raz pierwszy na wizytę idziemy razem, nie chce być już posłańcem złych wieści, sama ledwo wytrzymuję wszystkie wiadomości związane z moim stanem zdrowia. Od razu widzę zmianę na twarzy pani doktor, zmarszczone czoło, zakłopotanie. Jednak ustalamy plan - moje stymulacje wstrzymujemy („bo i tak raczej nic się tam nie zadzieje” - słyszę), natomiast walczymy o lepsze wyniki męża. Jeśli do końca roku fragmentacja się nie poprawi, będziemy kwalifikować się do invitro. Invitro, o którym do tej pory nie rozmawialiśmy, które tak naprawdę wyrzuciliśmy z naszych głów wierząc, że na pewno „zrobimy sobie dzieciaka bez problemu”.
Tego wieczoru prawie nie rozmawiamy ze sobą. Czuję tak wiele, martwię się o męża, nie chcę żeby się winił. Zaczynam myśleć, że ja prędzej poradzę sobie bez dziecka w naszym życiu niż on, ale zaraz ganie się za te myśli. Boję się, że przywołam nieszczęście myśląc o życiu bez dziecka czy adopcji. Zaczynają się też u mnie problemy ze snem.
Mąż robi jeszcze jedno badanie - badanie mikrobiomu nasienia. Modlimy się aby coś wykazało, by znaleźć przyczynę wysokiej fragmentacji, która można leczyć. Jest, wiele bakterii wykrytych. To musi być to! Lecę jak na skrzydłach do ginekolog, wierzę, że tydzień antybiotykoterapii i wracamy do gry. Rzeczywiście, wychodzę z receptą na dwa antybiotyki i zaleceniem powtórzenia badań za jakieś dwa miesiące.
Mąż jednak decyduje się na konsultację u urologa. Według lekarza badanie mikrobiomu to ściema, bo bakterie mogły się przedostać do próbki nawet z rąk. Zaleca nie brać na razie antybiotyków, które mogą pomóc ale mogą też zaszkodzić.
Przepisuje lek poprawiający krążenie i zaleca trzymania się suplementacji tak, jak zalecała moja ginekolog. Mąż wraca z tej wizyty szczęśliwy - dużo nadziei mu dała. Szybko wraca do narracji „te wszystkie badania są o dupe rozbić, staramy się za krótko, świrujesz”, co trochę mnie cieszy ale trochę też boli. Postanawiamy zapomnieć o staraniach na jakiś czas. Skupiamy się na diecie, odrzucam cukier, kupuje „płodne ebooki” dla inspiracji, codziennie staram się wymyślać zdrowe posiłki. Co drugi dzień jestem na siłowni, oboje bierzemy wiadro suplementów, odrzucamy całkowicie alkohol. I tak mijają nam już prawie 3 tygodnie.
Dziś zrobiłam test, tak o, bo już z 10 dni po owulacji. Niby człowiek wiedział, ale jednak się łudził. Negatywny.
I oto jestem - siedzę i pisze.
Mam wrażenie, że gubię siebie w tym wszystkim. Moje myśli krążą wokół tego co jeść, czego nie jeść, gdzie wcisnąć aktywność fizyczną, jakie jeszcze suplementy mogę brać, by przywrócić owulację naturalnie. Studiuję cały internet w poszukiwaniu wskazówek na poprawę fragmentacji, opinie są tak skrajne, że boli mnie od tego głowa. Czuję się wobec tego wszystkiego taka mała. Czuję, jak moje życie wymyka mi się z rąk. Czasami wydaje mi się, że to wszystko na nic i te dni są najgorsze.
To chyba 3 faza cyklu tak na mnie wpłynęła, że postanowiłam się tu tak uzewnętrznić. Obiecuję, że kolejne wpisy nie będą już tak długie.
Marzę o czekoladzie. Całej, wielkiej, mlecznej, słodkiej jak cholera czekoladzie.
Dziękuję za komentarze, które były tak trafne!
Myślę, że duża część mojego problemu znajduje się głowie - zawsze miałam tendencję do „overthinking”, a temat starań daje tutaj spore pole do popisu
Ja wciąż w zawieszeniu, 31 dzień cyklu, czekam na okres, pewnie jeszcze z kilka dni, bo owulacje miałam potwierdzoną (więc powinien przyjść).
Wciąż trzymamy się suplementacji, o staraniach za bardzo nie rozmawiamy, raczej rozmawiamy o tym co zdrowego zjeść, jaki dzisiaj sposób na sport, trochę podeszliśmy do tego jak do odchudzania. Te zmiany nie są też w naszym wypadku tak drastyczne - do tego pory ogólnie stroniliśmy od alkoholu, jeżeli chodzi o dietę, to trzon raczej bez zmian, z tym że wyeliminowałam cukier, a mąż musi sobie radzić gdy jest w trasie tak, by nie skończyć znowu na Wieśmaku. Aktywność tez raczej w tym życiu była, więc staramy się to po prostu utrzymać z większą uważnością. Czy szlag mnie trafil, gdy usłyszałam o ciąży w rodzinie u pary ze sporą nadwagą i ewidentnie niezdrowym trybie życia? Być może… 🤣 Ale oczywiście cieszę się i życzę im wszystkiego najlepszego!
Mentalnie mąż wydaje się radzić sobie dobrze, jest zmotywowany, wierzy, robi też dodatkowe badania od urologa (posiew i ogólnie bardziej bakteriologiczne). Ja staram się suplementować i jeść tak, żeby jak najbardziej wesprzeć te moje nieszczęsne jajniki, jestem strasznie ciekawa, czy w tym cyklu, który będzie pierwszym bez stymulacji, w ogóle coś się wydarzy. Bardzo bym chciała, chociaż wątpię, ponieważ nie dalej jak 3 cykle wcześniej musiałam zwiększyć dawkę letrozolu, bo żaden pęcherzyk nie chciał być tym dominującym. Zobaczymy. Czasami dzień jest lepszy a czasami gorszy, trudno powiedzieć.
Oprócz tego wygadałam się dziś mamie, nie wiem czy mi to pomogło, czy nie. Na początku przeżyłam w sumie mały atak paniki, gdy uświadomiłam sobie, że jej naprawdę jej powiedziałam. Boję się, że wygada, że będzie się zamartwiać, że będą patrzeć na mnie i męża inaczej. Z drugiej strony sama rozmowa była taka, jak każda z moją mamą i myślę, że każdą mamą z tego pokolenia, tzn „staracie się za bardzo, za dużo badań, lekarze wymyślają, potrzebujecie wakacji”. Wiem, że nie chce źle, to jest po prostu ta różnica pokoleń, której nigdy się nie przeskoczy. To są te walki, które są inne dla każdego pokolenia, mimo że wydaje nam się, że każde następne ma lepiej i lżej. Niemniej jednak dochodzę do wniosku, że może to i lepiej, że wiedzą - unikniemy dzięki temu niewygodnych pytań, namawiania na alkohol, czy wypatrywania u mnie brzucha.
Najbliższe dwa miesiące wykorzystam też na „przegląd” - cytologia, USG piersi, być może uda mi się zdobyć skierowanie od lekarza z luxmedu tak, żeby sobie bezkosztowo sprawdzić też, czy wyniki, które ostatnio wyszły podwyższone już spadły (chodzi mi głowie o testosteron, amh i LH, ostatni raz badałam je w maju).
Boję się trochę tegorocznych świąt, tego jedzenia, no i całej atmosfery, tego że będę słyszała życzenia dotyczące macierzyństwa i powiększania rodziny, ale nie chce dramatyzować. Dzisiaj czuję się jakaś taka bardziej zwarta i gotowa. Po prostu nie myślę o tym, nie czuję aż tyle smutku.
Postanowienie na najbliższe miesiące to przestać się starać
Dni bez cukru: 3… 😭
Dni bez alkoholu: 2… 😭
Końcówka poprzedniego cyklu dowaliła mnie do gleby. Z żalu wypiłam jednego drinka na firmowym wyjściu. Zjadłam też dzień wcześniej 3bita, ze łzami w oczach. Potem nie mogłam zasnąć, takie miałam wyrzuty sumienia. Co za kosmos.
Mam jakąś dziwną relacje z jedzeniem, zawsze miałam wagę w normie, ale tez zawsze miałam biodra i biust, które sprawiały, że czułam się gruba przy koleżankach i tak naprawdę odkąd pamiętam myślę o tym, że muszę schudnąć. Obecnie przy wzroście 163 ważę 55 kg, to moja najwyższa dotychczasowa waga, aczkolwiek łudzę się, że może nabrałam odrobinkę mięśni 😂
Teraz, kiedy doszedł do tego fakt, że od diety może zależeć to, czy zostanę mamą, to jest jakaś masakra. Jak Wy sobie dziewczyny z tym radzicie, jak sobie wybaczacie albo skąd w Was taka dyscyplina? Jak to wypracować?
Pilnuje dziś rocznego Bąbla mojej przyjaciółki. Walczyła o niego 3 lata… Wyniki w normie, niepłodność idiopatyczna. Zaszła w ciążę naturalnie niedługo po podjęciu decyzji o in vitro. Ogromnie ją podziwiam, oczywiście byłam świadkiem tego ile razy cierpiała z powodu negatywnego testu, bezradności lekarzy, kolejnych badań, które nie przynosiły żadnej odpowiedzi. Wtedy wydawało mi się, że wiem co czuje, ale nie miałam pojęcia. Nie miałam pojęcia jak samotna to jest droga. Jednego dnia jesteś na szczycie, wierzysz, dbasz o siebie, a następnego nie masz siły wstać z łóżka, płaczesz i winisz siebie za to, że nie jesteś wystarczająco dobra.
Mam też wśród bliskich znajomych parę, która w końcu poddała się po wielu latach starań (także z in vitro). Skupili się na sobie, odzyskali swoje życie. Czy są szczęśliwi? Tego nie wiem, ale widać, że trochę odżyli.
To ogromnie trudne znaleźć równowagę.
Na marginesie: mama oczywiście wygadała się tacie (komu jeszcze nie wiem, bo nie miałam okazji z nikim więcej rozmawiać). Próbował zagadać, ale sam nie wiedział jak, widzę, że jest zmartwiony. Trochę żałuję, że wiedzą, bo nie chciałam dokładać im zmartwień. Chociaż, z drugiej strony miło było poczuć się małą córeczką, kiedy tak nieudolnie chcieli mnie wesprzeć. Są kochani.
Jakie to jest śmieszne, jeszcze z dwa lata temu mój tata potrafił zażartować, że ja to chyba nie będę miała dzieci, bo jestem już za stara. Albo że ludzie bez dzieci to żadnych zmartwień nie mają i nic im w dupę nie daje. Dopóki nie powiedziałam im, że fakt nieposiadania dziecka też potrafi dać mocno w dupę.
Ech przepraszam Was, takie te wpisy bez składu i ładu. Potrafię przez cały dzień czuć taki ciężar na klatce piersiowej, a gdy już zasiadam do nowego wpisu, żeby się go pozbyć, to wychodzi taka gadanina bez sensu.
Z przydatnych rzeczy - tym, które zmagają się z bolesnymi miesiączkami, polecam spróbować olej Trio GLA od Oskara Kaczmarka (Dr. Microbiome na Insta). Ten cykl rozpoczął się dla mnie mega łaskawie, bez żadnych skurczów, bólu w krzyżu czy biegunek. Mam pewne podejrzenia, że może to być ten olej (ale pewności nie mam, także nic nie zagwarantuje). Skład to olej z ogórecznika, olej z wiesiołka, olej z czarnej porzeczki.
Trzymajcie sie, Staraczki!
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 listopada, 23:01
Musiałam trochę odpocząć od tej apki, bo za dużo czasu tu spędzałam i nie działało to dobrze na moje samopoczucie.
Z ciekawości postanowiłam sprawdzić, jak ma się mój organizm i cykl bez stymulacji. Nie ukrywam, miałam wielkie nadzieje, w końcu tyle się suplementuję, teraz doszła dieta i w ogóle taki zdrowy zrównoważony styl życia. Postanowiłam skorzystać z Luxmedu, ponieważ mam pakiet z pracy, więc umówiłam się do losowego lekarza.
Na dobry początek głowa zrobiła mi niezłego psikusa - miałam sen, tak realistyczny, że stoję w kuchni, a w ręku trzymam test, który jest pozytywny, potem robię drugi i także jest pozytywny, zaczynam płakać ze szczęścia, nie dowierzam, myślę, że wszystko to, co ostatnio robię pomogło. I nagle… orientuje się, że to sen. Że to nieprawda i tak strasznie nie chcę się obudzić. Co za okropne uczucie.
A na samej wizycie co? Kupa. 15 dzień cyklu i zero pęcherza dominującego, nie widać, żeby cokolwiek się działo. Dodatkowo na lewym jajniku ewidentnie się coś odcina, małe, ale jest, prawdopodobnie cysta. Do kontroli. Nie wiem też czy to kwestia lekarza, ale oglądanie tego lewego jajnika było dosyć bolesne. Tak samo zauważyłam, że ostatnio pojawia się także ból przy stosunku.
Czy coś jeszcze więcej? Jakieś kolejne super wieści?
Dobra, nie nakręcam się. Ja cykle mam raczej długie, może to za wcześnie, chociaż wydaje mi się, że już trochę za późno żeby cokolwiek urosło samo z siebie. No nic. Wiem już, że na razie na tym etapie nie ma jeszcze szans na naturalny cykl.
Na razie się poddaję, nie czytam, nie sprawdzam, mojej ginekolog i tak nie ma do 18 grudnia, a na razie tylko jej ufam. Trzymam się dalej diety i suplementów, wiem, że nie mogę tego odpuścić choćby dlatego, że po prostu lepiej się czuję fizycznie.
Czekamy też do stycznia, mąż na razie jest po kilku badaniach na bakterie (cewka ok, czekamy na wyniki posiewu), a w nowym roku ma powtórzyć seminogram i fragmentację - jeżeli u niego nic się nie poprawi, to zostaniemy skierowani do invitro.
Tylko, że ja wciąż nie wiem, czy jestem na to gotowa…
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 listopada, 11:30
Ale to jest dziwny cykl.
24 dzień, 3 dzień cyclogestu, poza tym nie wiem nic. Nie wiem kiedy była owulacja, czy w ogóle była, czy ta cysta to rzeczywiście cysta, ale wiem jedno - nie chce mi się o tym myśleć. I nie zrozumcie mnie źle, to nie takie negatywne “nie chce mi się” tylko takie “aaa tam dobrze jest, po co zawracać głowę”. Wiem, że powinnam powtarzać jakieś badania, działać, przynajmniej czuję taką presję. Ale stwierdziłam, że ten jeden miesiąc i tak mnie nie zbawi i że każdemu należy się chwilka przerwy Asekuracyjnie zarezerwowałam termin u ginekolog, ale nie wiem nawet czy z niego skorzystam (boję się jej trochę przyznać do tego cyclogestu hahaha)
Ogólnie można powiedzieć, że zluzowałam majty. Chyba tak. Grudniowy wątek staraczek bardzo mi pomaga, można tam się pośmiać, popłakać, dowiedzieć czegoś nowego, a nawet czasem komuś pomóc. Najwidoczniej tego było mi trzeba.
Z nowości staraniowych:
1. Zdecydowałam się na samowolkę i stosuję od 22 dnia cyclogest. Jak na razie jest spoko, poza tym, że trochę „mokro”, jak to po globulkach 😂 Na razie jestem zadowolona, normalnie na tym etapie cyklu z duphastonem miałam mega załamkę, senność itd. Przy cyclogescie na razie nic takiego się nie dzieje, ale to może tylko w mojej głowie.
2. Na razie musimy niestety się zabezpieczać mechanicznie - M. ma już potwierdzonego paciorkowca z gr. B, więc przez 2 tygodnie antybiotyku lekarz zalecił prezerwatywy. W sumie nieźle to wychodzi, do czasu rozpoczęcia starań w nowym cyklu powinien się już uporać z tym paskudztwem.
3. Po antybiotyku M. ma odczekać 2 tygodnie i powtórzyć posiew. Trzymajcie kciuki, żeby wyszło czyściutko!
4. Będziemy chwilę potrzebować na odbudowanie armii, więc powtórkę badań nasienia i fragmentacji planujemy bliżej lutego. Do tego czasu mamy oczywiście zamiar starać się cały czas naturalnie. A co dalej, zależy od wyników
5. Kupiłam zestaw witamin FertilMe Complex na Health Labs na black friday, niby była dobra promocja, ale i tak jest to drogie, więc na dłuższą metę to się chyba nie uda 😂 Wrzucam poniżej skład, zestaw składa się z tabletki rano i saszetki wieczorem:
Tabletka rano:
kwas foliowy 600 µg
witamina B12 25 µg
witamina B6 5 mg
selen 50 µg
koenzym Q10 50 mg
ekstrakt z Shatavari 250 mg (w tym saponiny 50 mg)
ekstrakt z winogron 150 mg.
Saszetka na noc:
jod 50 µg
cholina 500 mg
mio-inozytol 1500 mg
D-chiro-inozytol 15 mg
cynk 15 mg
N-acetylo L-cysteina 200 mg
melatonina 0,5 mg
Według mnie wygląda to nieźle, ale ta cena powala Oprócz tego z tej samej firmy kupiłam też probiotyk IntiMe (jego cena też niezła), ale w promocji przy komplecie z FertilMe wyszedł mi za 1 zł. Mam nadzieję, że to trochę też pomoże.
Pogodzona z 2024, który przyniósł dużo radości, ale też smutku, czekam z ekscytacją na 2025
I trzymam kciuki, żeby dla kogoś ten grudzień okazał się tym szczęśliwym miesiącem
Wiadomość wyedytowana przez autora Dzisiaj, 18:30
Może Cię pociesze. Mój mąż ma fragmentację 37procent i mamy dwójkę zdrowych dzieci, naturalna metoda. Aby nasienie się poprawiło trzeba minimum 3 miesiące. Nie nakręcają się co miesiąc, że to TEN miesiąc, albo że np. musisz zajść w ciążę do końca roku, albo, że dasz mięsiwo pozytywny test na urodziny- nie stawiają sobie takich 'wyzwan',bo to źle działa na psychikę. Nie twierdzę, ze tak robisz, ale z tego co piszesz, widzę, że masz taką tendencje. Rozpiszcie sobie plan działania, plan A,plan B, plan C i powoli go realizujcie. Powodzenia.
Jesteśmy z tego samego rocznika i trochę Cię rozumiem co czujesz, staraliśmy się 7-8 miesięcy. Za 7 ciąża biochemiczna, aktualnie jestem we wczesnej ciąży i mam nadzieję, że będzie wszystko okey. Mój mąż w lipcu też miał morfologię 2%,podłamałam się. Bo brał przez 3 miesiące specjalne witaminy i zamiast się polepszyć to się pogorszyło. Nie ma też co naciskać na faceta, bo on wtedy jeszcze bardziej się wycofuje. Mimo wszystko trzymam kciuki, żeby jak najszybciej zafasolkowało 😊PS. Cuda się zdarzają 🌱