Jutro wychodzi za mąż moja przyjaciółka! A ja będę jej świadkową
Dziś już u niej nocuje, ostatnia panieńska noc.
Po weselu też tam nocujemy więc czekają mnie 3 dni poza domem
Jutro są też 27 urodziny mojego męża, a w przyszłym tygodniu nasza pierwsza rocznica ślubu! Jest tyle okazji do świętowania Czy maj przyniesie Nam jeszcze jedną?
Był piękny ślub i moje łzy (wiadomo ), było super wesele, była radość i wciąż jest wielkie szczęście.
A my wczoraj zrobiliśmy pierwsze ognisko na naszym ogrodzie.
A co do cyklu? Jakaś dziwna cisza... Zawsze o tej porze występował już u mnie typowy, płodny śluz. Teraz nie ma zupełnie nic. No nic, czekamy.
edit: Trochę popsioczyłam na śluz i od razu się pojawił
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 maja 2017, 15:34
Mam przeczucie, że już po owulacji, ale temperatura zupełnie na to nie wskazuje. Ale ja chyba i tak swoje wiem.
Piękne lato nam się zrobiło! A w niedzielę nasza pierwsza rocznica ślubu
No to chyba się doczekałam owulacji I teraz, jak co miesiąc, odliczanie do 12. Czy ten maj okaże się dla Nas wyjątkowy?
Wczoraj była Nasza pierwsza rocznica ślubu
Mąż znowu pytał, kiedy będzie wiadomo. Marzę o tym, by przekazać mu taką nowinę. Marzę, jak co miesiąc.
Dzisiaj rano powitał mnie ogromny skok temperatury, do wysokości jakiej nigdy wcześniej nie miałam. Ale ciężko mi uwierzyć żeby aż taka temperatura miała mi się utrzymać, pewnie jutro wróci do poprzedniego poziomu.
Jeszcze tydzień oczekiwania. Maju, maju, jaki dla Nas będziesz?
Momentami wierzę, że jestem w ciąży, bo jest jakoś inaczej niż zawsze przed @. Ale przez większość czasu nie wierzę w ogóle. Cieszę się, że już w środę będzie wszystko jasne.
Jak nie maj, to czerwiec!
Jutro dzień @.
Czekam za wynikiem bety, którą zrobiłam pierwszy raz w życiu. Odwagi by siknąć na test zabrakło. Nie chcę tej bieli. Czekam za wynikami już od rana, ale wciąż ich nie ma. Podobno mają być dziś. Z jednej strony się niecierpliwie, a z drugiej dopóki ich nie ma, wciąż mogę żyć nadzieją.
Beta z wczoraj negatywna. 14 dzień wyższej temperatury (nie miałam tak NIGDY), okresu brak-nawet się na niego nie czuję. Myśli w głowie milion.
Chcę już zacząć nowy cykl.
Weszłam w ten cykl z nową wiarą i nową dawką optymizmu. Póki co nie mierzę temperatury choć pewnie bliżej owulacji do tego wrócę. Weekend upłynął bardzo przyjemnie, a ja podjęłam decyzję, by starać się mniej o tym wszystkim myśleć. By może nawet czasem zapomnieć, w którym dniu cyklu się znajduje.
W środę mój mąż idzie na badanie nasienia, bardzo się z tego cieszę.
@ powoli się kończy.
Mąż był wczoraj na badaniu nasienia - to bardzo ważny dla Nas krok. W poniedziałek odbieram wyniki, pełna wiary, że będą dobre. Że podbudują mojego Męża i dodadzą nam sił i wiary.
To już 9 cykl, sama nawet nie wiem, kiedy to zleciało, przecież dopiero byliśmy na początku tej drogi, nieświadomi że będzie ona tak długa. Wiele rozczarowań za nami, wiele łez i gorszych dni. Ale wciąż też nieskończona wiara i nadzieja. I dużo uśmiechu i optymistycznego spojrzenia na to co nas czeka. No i cała masa miłości. To tylko kwestia czasu, kiedy uda nam się podzielić nią z kimś jeszcze.
Ale teraz najważniejszy jest dla mnie mój mąż i to byśmy razem przez to przeszli.
To chyba na razie koniec tutaj
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 czerwca 2017, 09:01
Za nami 9 miesięcy, które (jak już teraz wiem), były zwyczajnie po nic, były marnowaniem czasu. Ale nie chciałam zaczynać naszych starań od badań, chciałam luzu, cieszenia się sobą, miłości. Nie liczyłam na dwie kreski w pierwszym miesiącu, podchodziłam do tego z dużym spokojem, radością i taką fajną ekscytacją. Myślałam, że góra pół roku i będę w ciąży. W końcu miesiączki mam regularne, książkowy płodny śluz, owulacja co miesiąc - czego chcieć więcej.
Dziś już nie czekam z radosną ekscytacją na termin @, nie odliczam i nie zastanawiam się, jak powiem o ciąży K. Wiem, że te dwie kreski nigdy nas tak o, radośnie nie zaskoczą. Że minął już ten czas i tamte emocje oraz uczucia. Że ten etap już za nami, niezakończony tym wymarzonym happy endem.
Ale w to, że zostaniemy rodzicami (kiedyś, jakimś sposobem) wierzę mocno. Tylko to już nie będzie tak, jak nam się na początku marzyło. Tak, jak miało być. Tak jak przecież niejednej parze się udaje.
Teraz jesteśmy na etapie zebrania się by powiedzieć rodzicom o naszych problemach, a przecież czekają na zupełnie inne wieści.
To wszystko jest w gruncie rzeczy bezgranicznie smutne i pisząc to, też mam łzy w oczach. Mam chwilę płaczu i pozwalam sobie na niego. Ale staram się też ze wszystkim sił odnaleźć w sobie siłę. Siłę, której nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będziemy potrzebować.
Przecież miało być zupełnie inaczej.
Jeszcze miesiąc temu o tej porze, bym z ekscytacją odliczała 12 dni fazy lutealnej i jak zwykle z wielką wiarą i nadzieją wyczekiwała dwóch kresek. Dziś jest mi to wszystko tak bardzo obojętne. Nie interesuje mnie w jakim dniu cyklu się znajduje, bo i po co mi to wiedzieć.
Ostatnie dwa dni znów mierzyłam temperaturę, ale tylko z tego względu, że mąż zwrócił uwagę, że już nie mierzę. I chyba to odebrał jako moje poddanie się, a mi przecież tak bardzo zależy żeby to właśnie jego teraz na duchu podnosić.
To wszystko miało być zupełnie inaczej.
Jakoś mi chwilowo humor padł Do jutra się podniosę na pewno.
Wypytał o czas starań, o moje problemy lub ich brak, o wiek, o warunki pracy, o nałogi itd. W ogóle porozmawialiśmy trochę po prostu o naszym trybie życia. O tym, że K. dużo pracuje (w 3 miejscach), że dom itd.
O wynikach tak naprawdę zbyt wiele nie powiedział (no bo co tu mówić ). Stwierdził, że jest na pewno za mała ilość, no ale nad tym powinniśmy zapanować. Tłumaczył K., ze to na pewno nie jest tak że jest niepłodny. Tylko, ze po prostu będzie ciężej. Tlumaczył nam też dosadnie (mowil ze tłumaczy to każdej parze w takiej sytuacji, na samym wejściu), ze to ze te plemniki są âposkręcaneâ wcale nie równa się z tym ze w srodku ich informacja genetyczna jest uszkodzona. Oczywiście może tak być, no ale tego na tym etapie nie wiemy, to badanie tego na pewno nie mówi. Powiedzial ze mamy szanse na chore dziecko (na podstawie tych wynikow), takie same jak kazda inna para. Tlumaczyl to na przykładzie puszek z kawą w sklepie Ze tak jak u nas mogloby stać na polce 100 puszek i wszystkie poskręcane, pozmiażdane itd., ale nadal ta kawa w srodku może być taka sama jak w tej ladnej puszcze. Tylko wiadomo ze takiej pomiażdżonej i poskręcanej puszki to nikt nie chce kupic (moje komórki jajowe w sensie ). Ale ze dla niego i tak najważniejsze jest to, ze te plemniki w ogole mamy. Bo ze z nimi można probowac cos po prostu dzialac. No i ze to jest metoda prob i bledow, ze nie znamy przyczyny w tym momencie (brak chorob w rodzinie, brak nałogów itd.). I ze po prostu trzeba próbować, badać itd.
Zrobił K. badanie, zrobił usg jąder i wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie mamy żadnych żylaków.
Zlecił (póki co), badanie hormonalne: tsh, fsh, lh, prolaktyna, testosteron oraz posiew nasienia (tlenowy i beztlenowy). K. badanie hormonalne już dzisiaj wszystkie u nich z krwi zrobił. Na posiew umowil się na poniedziałek 8.00 (powinien być wtedy w pracy, ale zupełnie się tym nie przejal i wzial po prostu pierwszy wolny termin â kocham go ). Oczywiście od dziś suplementy, na ilość wpłyną na pewno, z morfologią jakby się udało podbić choć do 1% to już będziemy skakać z radości.
Jeżeli coś w hormonach i/lub posiewie wyjdzie nie tak, to mamy przyjść na wizytę. Jeśli wyjdą dobre to nie (mówił, że nie chcę nas naciągać na koszty, w ogóle naprawdę zrobił na mnie super wrażenie!).
We wrześniu powtarzamy rozszerzone badanie nasienia, tzn. No za 3 miesiące od dziś. Zobaczymy czy coś drgnie.
Dalej mamy zalecone badania genetyczne: AZF, CFTR, kariotyp. Ale to mówił, że naprawdę nie ma potrzeby póki co i żebyśmy ze spokojem te 3 miesiące sobie na razie dali na poprawę. Mówił że to koszt ok. 1000zł a może wcale nam te badanie nie będą potrzebne. Dlatego podał nam to pod rozwagę, ale w przyszłości.
No i badanie nasienia to mikroskopowe MSOME 6600, ale to też na razie by się wstrzymał.
Dlatego podsumowując: hormony, posiew, suplementy, dieta, badanie za 3 miesiące. Jak nic nie drgnie (choćby do 1%) to robimy badania genetyczne. Na razie dajemy sobie czas
No i wydaliśmy dziś w sumie 700zł (androlog, hormony, posiew, suplementy) z pieniędzy od mojego taty odłożonych na schody. Ale tym się w tym momencie martwić nie będziemy. Przecież nie będziemy czekać tylko dlatego, że kasy nie mamy.
Wizyta na plus! K. podbudowany (na tyle na ile może), pierwsze tabletki wzięte. Wierzymy i działamy.
Wymodlony, wyczekany, wystarany, pokochany dziś od 5.30 rano gdy zrobiłam te testy - NASZ NAJWIĘKSZY CUD NA ŚWIECIE!!!
Nie mam pojęcia jakim cudem to się stało w naszej sytuacji i jestem pełna obaw, ale skoro wierzyłam w cuda, to będę wierzyć w nie dalej. Będę wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 czerwca 2017, 12:40
Wczoraj pożegnaliśmy się z naszym cudem.
18 sierpnia mamy wizytę u androloga, 24 sierpnia ja mam kontrolę u nowego ginekologa. Będziemy walczyć dalej. Na razie mamy pauzę na 3 miesiące. Może 2018 będzie szczęśliwszy? Może cud jeszcze się wydarzy? Może ta morfologia się poprawi? Może przestaniemy wypowiadać słowo in vitro tak często...
Skończyło się krwawienie/plamienie, a wczoraj nawet wrócił śluz. Bardzo się z tego cieszę, daje mi to nadzieję, że cykl jakoś w miarę szybko wróci do normy. Były też pierwsze przytulanki po zabiegu i to też cieszy, za bliskością też bardzo tęskniłam. Póki co niestety z gumką, starania na jakiś czas zawieszone.
Pojutrze mamy wizytę u androloga. K. wczoraj skończył brać antybiotyk. Będziemy konsultować, czy nie powinien jednak brać go dłużej, a jeśli nie to w przyszłym tygodniu wykona kolejny posiew. Jestem bardzo ciekawa czy uda nam się pozbyć tych bakterii i jak to wszystko się dalej potoczy.
Pustka w sercu wciąż jest, nadal czasami płaczę, nadal doskonale pamiętamy. Ale wierzymy w przyszłość, mimo wszystko.
Mocno trzymam kciuki!!!! :) Niech będzie super pięknym i niezapomnianym miesiącem!!!