X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania W poszukiwaniu tęczy 🌈
Dodaj do ulubionych
1 2

13 czerwca 2022, 15:50

15t4d
W sobotę byliśmy na kolejnym usg. Stary mógł też wejść, potem słuchałam przez 2h jego zachwyconego elaboratu jak ona już się rusza, jak ładnie kopie, a jaki nosek ma śliczny! 😂 Młoda jest większa o kilka dni, waży juz 142 gramy i ma wyjątkowo długie nogi 😶 Licząc wiek ciąży w owulacji to Hela jest już tydzień do przodu. Póki co mam na to nie patrzeć, będziemy się ewentualnie martwić bliżej terminu i wywoływać poród wcześniej. Cukrzyca ciążowa wykluczona, więc się nie martwię, cieszę się, że ładnie rośnie.
Martwi mnie za to moja waga. Do 13tc przytyłam ładnie 3kg, które zrzuciłam teraz. Nie wiem jakim cudem, jem to samo, młoda rośnie, brzuch też już dość widoczny a waga jak przed ciążą. Mojej dr to nie ruszyło, więc staram się nic nie wyszukiwać i nie dopowiadać sobie problemów.
Na wizycie miałam pobraną cytologię i wymaz na ureaplasmę, tak dla pewności. Póki co szyjka ładna, plamień nie ma, brzuch nie boli. Utrzymujemy wizyty co 2,5 tygodnia i w razie czego będziemy szybko reagować.
Za równy miesiąc mam drugie prenatalne. Zleciało mi szybko, przecież dopiero miesiąc temu miałam pierwsze! A tu już znam płeć, od prawie 2 tygodni jestem w 2 trymestrze i co najważniejsze poczułam pierwsze nieśmiałe „puknięcia” ze strony Halszki 🥹 Czekam aż te ruchy staną się częstsze i bardziej odczuwalne, mam nadzieję, że nie będę musiała jakoś super długo czekać. Ginekolog uznała, że szybkie poczucie ruchów jest u mnie możliwe z uwagi na to, że ja jestem bardzo szczupła (obecnie 49kg przy wzroście 163cm) a łożysko jest na tylnej ścianie. Wiem, że za 2/3 miesiące będę narzekać na te ruchy, szczególnie jak młoda ogarnie, że pęcherz jest zajebistym workiem treningowym ale jednak chciałabym już je mocniej poczuć, nie wyciągałabym wtedy co chwilę detektora 😅
Dla potomnych zdjęcie brzucha 😁
ec3a46cf2a58.jpg

17 lipca 2022, 13:12

20t3d
Mieliśmy tydzień pełen wrażeń. W czwartek pojechaliśmy na połówkowe. W normalnych warunkach droga od nas do kliniki w Krakowie to około godzina, badanie było na 16, my wyjechaliśmy dla pewności o 14. Po drodze przystanek na stacji, pierwsze bramki na autostradzie przejechane bez problemów. Nawet Stary zaczął narzekać, że będziemy czekać godzinę i myślał czy nie zajechać gdzieś na obiad. Szybko te plany zostały zweryfikowane, bo na drugich bramkach czekaliśmy w korku ponad 40 minut… Ledwo wyjechaliśmy i trafiliśmy na kolejne korki na wjeździe do Krakowa. Do kliniki wlecieliśmy o 15.59 🫥 Na szczęście było lekkie opóźnienie i zdążyłam chociaż skorzystać z toalety przed badaniem 😂
Samo usg bez zarzutu, Helena od razu pokazała, że jest dziewczynką i nie zamierza się tego wstydzić. Śmialiśmy się, że u pani doktor udawała wstydliwą i krzyżowała nogi ale zobaczyła, że usg robi tym razem facet i już nie miała oporów 🤣 Bardzo ładnie się ruszała, lekarz mógł bez problemu ocenić wszystkie narządy. Waży teraz 326g, jest o jeden dzień młodsza niż wynika z OM. Także mam nadzieję, że taka tendencja utrzyma się do porodu, bo rodzenie ponad 4kg dziecka nie znajduje się na mojej liście życzeń 🫣 Wszystkie wymiary są proporcjonalne, z różnicą maksymalnie 4 dni, więc książkowo.
W sobotę postanowiliśmy odwiedzić rodziców. Najpierw pojechaliśmy do moich, standardowo kawka, obiadek. Poprosiłam tatę czy mógłby zerknąć nam do auta, bo zaczęła świecić się kontrolka kiedy jechaliśmy po autostradzie. Myślałam, że może znowu wycieka nam olej (ostatnio było to naprawiane), bo po dłuższym staniu pojawiła się plama na podjeździe. Okazało się, że to nie olej ale ropa, doszło do mikropęknięcia na osłonie filtra. Jak na złość wszystko w okolicy pozamykane a podróż prawie 300km tym autem odpadała. Samochód został więc u mojego taty, w poniedziałek kupi i wymieni zepsutą część a my musieliśmy pożyczyć auto od teściowej żeby jakoś wrócić do domu 🙈 Także za tydzień czeka nas kolejna podróż, tym razem po nasz samochód 🥲 Szczęście w nieszczęściu, że nasze autko miało na tyle wyczucia, że zepsuło się niedaleko domu mojego taty, bo dla niego wymiana tej części to 15 minut roboty. No i kolejna wizyta w domu wypadnie o miesiąc wcześniej niż zakładaliśmy 😂
W drodze powrotnej Hela chciała chyba odreagować stres i skopała mnie okropnie. Dzisiaj od rana też trwa impreza, bardzo cieszę się, że czuję jej ruchy ale godzina 4 nad ranem to może lekkie przegięcie 😅 Pojawiły się też pierwsze bóle pleców, staram się lekko ćwiczyć i rozciągać. Za 3 tygodnie mam umówioną wizytę do fizjo, tak w razie czego. Muszę też zapisać się na wrzesień do szkoły rodzenia i wybrać położną. Nadal do mnie nie dochodzi, że minęła już ponad połowa ciąży 😭

13 grudnia 2022, 14:27

Minęło prawie dwa tygodnie od porodu zanim zebrałam się, żeby napisać tego posta 🙈 Ale młoda w końcu je jak człowiek co 2,5-3h, więc mam czas 😅
Od początku - w poniedziałek 28.11 miałam KTG u siebie w przychodni. Tam zarejestrowano nieprawidłowy zapis. Najpierw spory skok tętna, nawet do 190, następnie za wąski zapis. Wiedzieliśmy, że młoda najpewniej śpi, na usg wszystko wyszło prawidłowo ale mona ginekolog skierowała mnie do szpitala. I ona i ja bałyśmy się, że coś przeoczymy, więc zgodnie uznałyśmy, że lepiej pojechać raz za dużo niż raz za mało. Na IP ponowili zapis, nadal był za wąski, chociaż już lepszy niż w przychodni. Położyli mnie na patologii ciąży (swoją drogą mega miło wspominam ten pobyt, zawarłam kilka fajnych znajomości z dziewczynami z sali 😅). Z racji tego, że KTG wychodziło w miarę poprawnie ale nie idealnie postanowiono o indukcji porodu w dniu terminu, czyli 1.12. Najpierw balonik a na drugi dzień oksy.
Rano 1.12 zgodnie z planem zaczęła się indukcja. Założenie balonika do najprzyjemniejszych nie należało ale nie było też bolesne. Szyjka była już wcześniej zgładzona, rozwarcie na 2cm. Od razu właściwie zaczęły się nasilać skurcze, głównie krzyżowe. Nie zwracałam na nie uwagi, bo podobne męczyły mnie od ponad 2 tygodni. Podpięto mnie pod KTG, tym razem zapis miał być ponad godzinny. W tym czasie zapisały się naprawdę ładne skurcze, tyle że nieregularne. Ok. 15 poczułam, że na skurczu balonik mi się lekko wysuwa. Zaczęłam w toalecie ciągnąć za ten cewnik, był zdecydowanie luźniejszy niż wcześniej (miałam go przyklejonego do uda). Napisałam do mojej położnej, miała dyżur na położnictwie piętro niżej i kazała mi do siebie zejść to mnie zbada. W badaniu okazało się, że balonik jest już w pochwie i możemy go wyjąć. Następnie położna zbadała rozwarcie. I tu przeżyłam lekki szok jak usłyszałam, że rozwarcie powiększyło się do 6cm 🫣 Pomyślałam wtedy, że połowa za nami, teraz będzie z górki 🤡 Dostałam jakiś zastrzyk w tyłek, żeby jeszcze podkręcić rozwieranie się szyjki (nie pamiętam co to było, na pewno nie oksy). Położna kazała wrócić mi na oddział, chodzić, kręcić się na piłce i wziąć długi, ciepły prysznic. Po tych wszystkich zabiegach moje skurcze… wyhamowały. Napisałam o tym do położnej, ona zapytała czy chciałabym urodzić dzisiaj, bo może mi pomóc. Byłam tak zmęczona pobytem w szpitalu, że zgodziłam się w tej samej sekundzie. Tak więc za chwilę w drzwiach do sali zobaczyłam moją położną z woreczkiem. TYM woreczkiem do lewatywy 🫥 Obiecała, że to będzie lewatywa od serduszka, tak zajebista, że urodzę za kilka godzin. Teraz mogę to potwierdzić - naprawdę włożyła w nią całe serduszko 🙃
Po Hiroszimie mojego układu pokarmowego odnotowaliśmy sukces - skurcze były co 6/7 minut, dość odczuwalne. Do położnej poleciał kolejny SMS, na który dostałam krótką odpowiedź - „zbieraj się idziemy rodzić”. Pojechaliśmy na salę porodową, zapytałam czy mam dzwonić już po Starego, bo biedny siedzi pod drzwiami pewnie i czeka. Ona odpowiedziała, że zbadamy sie szybko i mogę dzwonić. Położyłam się na łóżku, położna ledwo mnie dotknęła jak chlusnęły na nas wody. Dużo wód 😜 Była wtedy dokładnie 19.40. Do tamtego momentu właściwie nic mnie nie bolało - skurcze to był taki ból miesiączkowy plus napinanie się brzucha. Ale odkąd wody postanowiły się ewakuować zaczęła się zabawa. O 20 skurcze były już co 2 minuty. Wtedy weszłam do wanny, bo bardzo zależało mi na porodzie do wody. Chwilkę później skurcze się nasiliły, były już co minutę. W międzyczasie dojechał Stary. Wszedł akurat wtedy, kiedy wiłam się w wannie na skurczu, podziwiam go, że nie wyszedł w tym samym momencie 😂 Po kilkunastu minutach doszłam do wniosku, że poród w wodzie to nie moja bajka - było mi w niej niedobrze, duszno i nie potrafiłam znaleźć dogodnej pozycji. Przeszłam więc na łóżko porodowe. Skurcze rozwierające spędziłam głównie w pozycji kolankowo-łokciowej, ewentualnie na boku. W pewnym momencie poczułam, że już nie dam rady i chcę znieczulenie. Na szczęście miałam przy sobie moją położną. Przed porodem ustaliłyśmy, że jeśli będzie widziała, że poród postępuje szybko i sprawnie to znieczulenia mi nie da. Rano tego samego dnia rodziła moja koleżanka z sali, po zzo postęp porodu się zatrzymał i wzięli ją na cesarkę. Dlatego ja chciałam go w miarę możliwości uniknąć. Jednak w tamtym momencie zdrowy rozsądek został przysłonięty zajebistym bólem i darłam się o to zzo na każdym skurczu 😂 Położna niby przyprowadziła anestezjologa, ale tak długo im zajęło czytanie mi skutków ubocznych, że nagle okazało się, że jest już za późno na znieczulenie 😅 Wtedy chciałam ją zamordować a zaraz po porodzie całować po rękach, że mi nie uległa i udało się bez znieczulenia. Dostałam za to gaz, po którym było mi bardzo niedobrze i koniec końców rzuciłam tym ustnikiem do Starego. Jemu za to gaz się podobał 🥲 Samo rozwarcie postępowało szybko, o 23 było już pełne 10cm i zaczęły się parte.
Byłam bardzo zdziwiona, że to idzie aż tak szybko. Przygotowałam się na dłuższy poród, spokojniejszy postęp i większą odległość między skurczami. Dostałam natomiast całkowitą odwrotność moich założeń - poród szybki, gwałtowny i skurcze właściwie bez przerwy. Same skurcze parte były już dla mnie lepsze do zniesienia ale tylko w jednej pozycji - na plecach. Jedynej pozycji, której nie dopuszczałam w swoich założeniach 🤡 Bardzo starałam się nie krzyczeć i całą siłę wpakować w parcie ale nie umiałam. Stary stał cały czas za moją głową, podawał wodę, głaskał mnie i coś do mnie mówił ale szczerze - nie mam pojęcia co 🫣 Zaraz przed północą zobaczyłam na KTG coś, czego się najbardziej bałam - tętno zaczęło spadać. Widziałam twarz położnej, w tamtym momencie bardzo poważną, lekarza który stał koło mnie i patrzył tylko w ekran KTG i to tętno, najpierw spadające do 90, 80, 60 i podnoszące się do 120/130 jak skurcz mijał. Położna powiedziała, że młoda nie daje rady wykonać ostaniej rotacji główką i musi jej trochę pomóc ale będzie też musiała mnie naciąć. Wiedziała, że bardzo nie chciałam nacięcia dlatego zapewniła, że zrobi je jak najmniejsze. Ale dla mnie to wtedy nie miało znaczenia, więc powiedziałam, żeby robiła co trzeba i jak trzeba - najważniejsza jest mała a nie moje krocze. Na kolejnym skurczu zostałam nacięta ale szczerze nawet tego nie poczułam. Poczułam za to wychodzącą główkę, później resztę jej ciała i nagle cały ból odszedł.
Przed porodem mówiłam do męża, żeby się nie przestraszył, jak mała nie będzie płakała, dzieci potrzebują chwili na rozruch. Taka byłam wtedy mądra. Zgadnijcie jakie były moje pierwsze słowa po porodzie? „Kaśka dlaczego ona nie płacze?” 🤡 Kiedy zobaczyłam ją, taką bezwładną i lekko siną, owiniętą w pępowinę zaczęłam płakać, myślałam, że nie żyje, że znowu się nie udało i straciłam kolejne dziecko, tym razem już na samym końcu. Położna i pediatra szybko ją wytarły i po kilkunastu sekundach (dla mnie chyba najdłuższych w życiu) i wyrzyganiu chyba litra wód płodowych Helena po raz pierwszy załączyła swoją syrenę. Kiedy usłyszałam jej płacz i dostałam ją na ręce już wszystko przestało się liczyć - mój ból, przez który myślałam, że zwariuję, wszystkie niedogodności ciąży, pobyty w szpitalu, wydane pieniądze na leczenie i całe to cierpienie, przez które przeszliśmy w ciągu 2,5 roku starań. 2.12.2022, 7 minut po północy na naszym niebie pojawiła się przepiękna, potrójna tęcza, a my zakochaliśmy się w niej i w sobie jeszcze mocniej.
Nie powiem, że początki naszego rodzicielstwa są książkowe. Mała miała problemy z przystawianiem do piersi, dopadła nas też żółtaczka a ja przez pierwszy tydzień prawie wcale nie spałam. Ale za każdym razem patrzyłam na nią, i cieszyłam się, że tu jest. Kiedy pierwszej nocy zasnęła koło nas mój mąż mnie przytulił a ja nie mogłam przestać płakać. Ze szczęścia, że się udało, że weszliśmy do domu z żywym i zdrowym dzieckiem. Z żalu, że zabrano ode mnie pozostałą trójkę, że nie mogłam ich zobaczyć i przytulić. Dlatego teraz tym bardziej chcę się cieszyć każdym dniem z tą moją małą larwą, z wdzięcznością, że chociaż ją mogę dotknąć, pocałować i patrzeć jak dorasta.

1 stycznia 2023, 20:04

To był dobry rok ❤️ Spełniło się moje największe marzenie - urodziłam zdrową, piękną córkę. Nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona i tak szczęśliwa jednocześnie. Halszka ma swoje lepsze i gorsze dni, ale kiedy patrzy na mnie swoimi cudownymi niebieskimi oczami, uśmiecha się przez sen i ściska mój palec zapominam o tych gorszych chwilach.
To nasz trzeci Nowy Rok jak małżeństwo. W pierwszym roku byłam świeżo po poronieniu. Wtedy wchodziłam w 2021 r. z nadzieją, że to właśnie ten rok przyniesie mi wymarzone maleństwo. Już 2 miesiące później ta nadzieja została mi brutalnie odebrana, razem ze stratą drugiej ciąży. Rok później przeważającym uczuciem był strach. Byłam już po 3 poronieniach, zrobiliśmy ostatnie możliwe badania i żyliśmy pomiędzy nadzieją a rezygnacją. Podjęliśmy się szczepień limfocytami, uważaliśmy je za ostatnią deskę ratunku. Przez cały czas od straty Ewy brałam antydepresanty i leki nasenne, żeby nie mieć koszmarów. Sylwestra spędzałam sama - mąż był na granicy, zadzwoniliśmy tylko do siebie o północy. Życzenie mieliśmy jedno - żeby 2022 był lepszy.
Na przełomie 2021/2022 podeszliśmy do szczepień. Dodatkowo ja znalazłam nową pracę, dzięki terapii przestałam podporządkowywać życie pod starania i ewentualną ciążę. Praca sprawiała mi wiele satysfakcji, łapałam się na tym, że musiałam pomyśleć chwilę dłużej zanim policzyłam, w którym dc aktualnie jestem, bo coś innego zaprzątało mi głowę.
21 marca zobaczyłam po raz czwarty pozytywny test ciążowy. Zaczął się dla nas okres strachu, ekscytacji, zwątpienia i radości. Odliczałam dni - najpierw do prenatalnych, później do połówkowych, do granicy przeżywalności płodu, do 34tc i tak dalej. Cieszyłam się z każdego grama więcej na usg, zdjęcia z wizyt oglądałam po 10 razy. Ciąża nie była dla mnie łaskawa ale najgorszy był strach. Ciągle zadawałam sobie pytanie czy to dziecko przeżyje? Urodzi się całe i zdrowe, damy radę? Im dalej ciąża postępowała tym bardziej byłam przerażona. W końcu 2.12 na świat przyszło moje największe szczęście. Święta spędziliśmy w łóżku - dostałam zapalenia piersi i gorączki 40,5 stopni. Ale pomimo tego to były najpiękniejsze święta jakie przeżyłam. W końcu po odparowaniu prezentów i kolacji wigilijnej położyłam się spać z jednej strony mając męża a z drugiej córkę.
Dzień przed Sylwestrem dostałam kolejną dobrą wiadomość - zadzwonili do mnie z pracy. Chcą przedłużyć ze mną umowę, na bardzo korzystnych warunkach. Bałam się, że umowa nie zostanie przedłużona z uwagi na L4 i ciążę, było mi szkoda, bo uwielbiałam tą pracę i ludzi. Dodatkowo po 2 miesiącach pracy przeniesiono mnie na wyższe stanowisko i sugerowano, że to nie koniec awansów. Zdążyłam się juz pogodzić ze stratą pracy, mieliśmy w planach, że zostanę z Halszką przez 2 lata w domu. A tu taka niespodzianka 😅 Cieszę się z tego ogromnie, kocham moją córkę ale chcę się nadal rozwijać i mieć życie poza domem i dzieckiem.
2022 był cudownym rokiem, 2023 bądź taki sam lub lepszy ❤️

23 września, 19:07

Guess who’s back 🙃
No więc tak, dorośliśmy do starań o kolejnego bąbla. Helena jest wymagającym dzieckiem ale tak uroczym, że aż chce się więcej 😂 Staje się bardziej samodzielna, więc powoli wkraczamy w dobry czas na następną ciążę.
Starań jednak nie zaczynamy od razu. Stary zaczyna w zimie roczne szkolenie, jeśli urodzę w czasie jego trwania zostanę sama z noworodkiem i Halszką zaraz po porodzie, bo M. nie może wziąć wolnego. Byłby w domu jedynie wieczorami i w nocy. Także na ten moment plan zakłada rozpoczęcie starań w kwietniu. Urodziłabym wtedy już po zakończeniu szkolenia, Helena na czas mojego pobytu w szpitalu miałaby tatę na wyłączność, nie byłoby potrzeby angażowania dziadków. Oni i tak mieszkają 3h drogi od nas, są chętni do pomocy ale nie chcemy im robić kłopotu.
Teraz skupiamy się na swoim zdrowiu. Podjęliśmy decyzję, że chyba spróbujemy póki co bez szczepień u Paśnika. Logistycznie ciężko byłoby mi jeździć samej do Łodzi z dwulatką na pokładzie. Stary z wyżej wymienionych przyczyn odpada przy tej operacji. Suple już zamówione, testy owulacyjne też idą. Przez te pół roku wrócę do obserwacji mojego cyklu i podreperujemy jakość naszych „żołnierzyków”. Modlę się tylko o to, żeby się udało bez większych problemów. Przecież limit nieszczęść już wyczerpaliśmy. Prawda? 🤞🏻
1 2