Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2015, 20:07
Dzień czwarty, dziś jest ten gorszy dzień, wczoraj było strawnie.
Znowu obudziłam się z myślą, że jest piękna pogoda, idealna na bycie w ciąży...
4.05.16 aura rano była tak samo ładna, jadąc na usg serduszkowe bardzo się stresowałam ale przez ładną pogodę i dobrą muzykę w słuchawkach dotarłam do kliniki bez niemiłych przygód. To był już 40 dpt, więc serce dzidziola powinno bić jak dzwon. Dwa tygodnie wcześniej usg pęcherzykowe "zdaliśmy" bardzo dobrze później nie plamiłam, samopoczucie ciążowe...to musi być dobrze, nie?!
Numerek wydrukowany, siedzę w poczekalni czekam też aż mąż dojedzie. W trakcie czekania stan przedzawałowy osiągnięty.
Samą wizytę pamiętam wybiórczo, pamiętam oczy i wyraz twarzy męża, pamiętam minę lekarki (nie musiała nic mówić wszystko z jej twarzy można było wyczytać). Pamiętam obraz na usg gdzie widać pęcherzyk ciążowy, zarodek i pęcherzyk żółtkowy. Pamiętam brak akcji serca i skierowanie na łyżeczkowanie. Wybiegłam z kliniki z płaczem, zrobiła się straszna burza i lało jak cholera. Dziecko zatrzymało się w 7 tygodniu ciąży a w 8 tygodniu ciąży ustalono mi zabieg.
Ostatnia noc we 3 była ciężka, kobieta jest tak dziwnie skonstruowanym organizmem, że mając świadomość iż ma w sobie martwy płód i że ma go w sobie już tydzień i że za chwilę może zagrażać to jej zdrowiu to za chiny ludowe nie chce żeby go jej zabierali. Przynajmniej nie teraz! Za mało czasu! Nie pożegnałam się jeszcze!
5.05.16 pogoda piękna...idealna na bycie w ciąży...
Jedziemy do Siemianowic Śląskich, bo tak doradziła lekarka. Staram się trzymać, bardzo się bałam samego zabiegu no i nie chcę żeby dzidziola nam zabrali.
Przed przyjęciem na oddział Pani z rejestracji dzwoni do kogoś z informacją, że jest pacjentka od dr M.P...zaczęłam mieć nadzieję na ludzkie traktowanie i tak też było. Myślę, że tam maja taki standard, po ludzku dla każdej pacjentki.
Dużo papierologii, dużo wywiadów z lekarzami, proste pytania, które przekraczają moje intelektualne możliwości np. drugi miesiąc poprzedzający październik to?! No ja się zawiesiłam i nie wiem, całe szczęście położna podpowiedziała.
Po wywiadach i moich podpisach usg i rozmowa z anestezjologiem i założenie wenflonu...no to chyba już za chwilę. Faktycznie nie męczyli mnie czekaniem od przyjęcia wszystko szło sprawnie, na sali byłam jedyną pacjentką, mogliśmy z mężem być sami i za to wielkie dzięki!
Zaproszono mnie na zabieg, pamiętam dużo ludzi, 2 lekarzy, położną, pielęgniarkę, anestezjologa. W tak małym pomieszczeniu zmieściło się tylu ludzi?! Na koniec jeszcze jedna rozmowa z lekarzem i znowu podpisy, ta rozmowa była najgorsza i najbardziej nieoczekiwana. Dostałam do podpisu kartę zgonu i pochówku?! Lekarz delikatnie tłumaczył jakie mamy prawo, co się dzieje z maluchem jak zostaje u nich w szpitalu i że do 6 tygodni możemy zmienić zdanie. Pamiętam 2 rubryki "podpis matki" i ja miałam się tam podpisać...ku*wa byłam matką! Nie myślałam o sobie w tych kategoriach, po tym dotarło do mojej głowy, że to już koniec.
Pamiętam jak pielęgniarka przygotowuje narzędzia do zabiegu...gdy zauważyła, że ja je widzę wszystko przykryła żebym nie patrzyła i dzięki za to! Pamiętam też jednego z lekarzy w foliowym fartuchu to był ostatni mój widok.
Wskakuję na fotel, ryczeć mi się chcę ale jeszcze się powstrzymuję. Pierwszy zastrzyk i znajome zawroty głowy, informuję anestezjolog o tym fakcie tekstem "już jest impreza" ona pogłaskała mnie po głowie i powiedziała "ale co to za impreza", zamknęłam oczy i łzy jakoś same poszły.
10 minut później wybudzona, pomagają mi przejść na łóżko i jadę do męża. Bardzo boli mnie brzuch. Dokładnie czuję, z którego miejsca wyjęto naszego malucha.
Pamiętam za dużo, chciałabym zapomnieć.
3 procedury, przeszło 2 lata w klinice, 8 tygodni szczęścia...10 minut i po wszystkim.
Nie powinno tak być, że nasze wyczekane, upragnione i od pierwszej bety ukochane maleństwo jest teraz tam gdzie jest. Powinno być z nami.
30% ciąż na tym etapie tak się kończy a ty człowieku weź się w tym odnajdź i nie zwariuj i znajdź siłę na dalszą walkę.
4 dzień po zabiegu a my nie wiemy co z sobą zrobić, ja w rozsypce, mąż bardzo cierpi ale dla mnie trzyma fason. Objawy ciążowe już się skończyły jeszcze lekko bolą piersi.
Najgorsze jest myślenie o przyszłości, 5 dni temu przyszłość była miła, wakacje z brzuszkiem, remont pokoju dziecka. Teraz przyszłość mnie przeraża! Łódź i profesor Malinowski, 4 procedura, skąd wziąć pieniądze? Co jak pisiory zmienią ustawę o in vitro??!! Jak wrócić do pracy??!! Jak przeżyć święta, które zawsze były dla mnie trudne, teraz ze świadomością, że w grudniu miałam rodzić chciałabym żeby grudzień zniknął z kalendarza. Dni matki, dni dziecka, dni dziadków...
Co jeśli nie będziemy mieć dzieci?! Co jeśli całe kolejne starania zakończone będą negatywna betą?
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 maja 2016, 08:47
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 maja 2016, 09:57
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 maja 2016, 16:10
Nie chce mi się żyć
Zamówiłam sobie książki, które mają mi pomóc zrozumieć siebie. Kocham mojego męża i mojego rudego bandziora - kota.
Poczekaj, nie panikuj... To jest super wcześnie jeszcze... Daj się tej ciąży "rozhuśtać". Wg kalkulatora ze strony Belly po wpisaniu Twoich wartości: HCG podwaja się co 2 dni 5 godzin (54 godzin). Średni dwudniowy przyrost to 39 mlU/ml (85.7%) (w normie). Przyrost hormonu HCG jest w normie. Uzyskany wynik z dużym prawdopodobieństwem świadczym o tym, że Twoja ciąża rozwija się prawidłowo Powtórz za kolejne 2 dni, a do tego czasu nie świruj, proszę... Trzymam kciuki mocno