Ma żylaki podrwózka nasiennego, co, jak wiadomo, jest bezpośrednią przyczyną problemów z płodnością... Kwalifikuje się na operację (laparoskopowo). Musi iść jeszcze na usg dopplerowisie (badające przepływy krwi).
W trybie natychmiastowym musi zrobić badania nasienia.
Ale to nie jest najgorsze. Urolog wykrył też u niego liczne zwapnienia w jądrach, co nie jest wesołe, bo one powodują zmiany nowotworowe nawet.
Ogólnie lekarz stwierdził, że nie pamięta u siebie takiego przypadku, że bardzo rzadko to się zdarza...
Guzek, który czasem bolał męża to san zapalny, który musi wyleczyć, dostał na to leki na 10 dni, potem ma iść na spermiogram. Potem kolejna wizyta u niego, to dokładniejsze usg i operacja.
Z tego co mówił mąż, to lekarz sugerował, że może być bezpłodny...
Nie mam więcej pytań...;(
Co to oznacza? Na pewno w ogromnej większości te przypadłości powodują problemy z płodnością i to bardzo poważne. W trybie natychmiastowym musimy zrobić badanie nasienia, później udać się na dokładniejsze usg dopplerowskie (badające przepływy), a później operacja (laparoskopowo), dalsze badania (hormony u męża). To tak w wielkim skrócie.
Dobrą wiadomością jest to, że po zabiegu parametry nasienia poprawiają się w niemal 90% (70-90%). Złą wiadomością jest to, że jeśli się poprawiają to najczęściej na tyle, by móc przeprowadzić inseminacje bądź in vitro, rzadziej zdarza się taka poprawa, by zajść w ciążę zupełnie naturalnie (choć jest wiele takich przypadków, nie wiem jak rozkłada się to procentowo w stosunku do inseminacji i in vitro)). Jednak u 20% mężczyzn po operacji parametry się nie poprawiają, bądź nawet pogarszają. Dlatego przez to przed operacją lekarze radzą mrozić nasienie, nawet o słabych parametrach, by później móc podejść do in vitro. Ale to w skrajnych przypadkach.
Z drugiej strony nie jest regułą, by żylaki u wszystkich mężczyzn powodowały złe wyniki nasienia. Nie wiemy jakie ma mąż i może się też okazać, że są zupełnie ok. Choć po wzięciu pod uwagę wszystkie te wieści, nie nastawiam się za bardzo na to...
Ja wczoraj się załamałam, niestety. Przepłakałam cały dzień, wyobrażając sobie, że nigdy nie będę w ciąży, że nigdy nie będziemy rodzicami. Nie potrafiłam odsunąć od siebie tcy myśli. Na szczęście mąż ma całkiem inne nastawienie. Nie załamał się, myśli pozytywnie, wydaje się, że w ogóle się tym wszystkim nie przejął. Powtarza, że czuje, że będzie dobrze. Jest pewny, że nie będziemy mieli takich problemów i obiecał, że będziemy mieli tyle dzieci ile będziemy chcieli
A ja po nieprzespanej nocy wstałam z nadzieją i nastawieniem podobnym do męża. Bo po chwilowym załamaniu przemyślałam wszystko 'na chłodno' i doszłam do wniosku, że nie może być aż tak źle, nie wierzę w to, że nie będziemy mogli mieć dzieci, po prostu nie wierzę! Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić.
Na razie nie mam się czym tak bardzo martwić. Same żylaki to nie powód do niepokoju. A czy mają wpływ na nasienie? Tego nie wiemy, sprawdzimy to jak tylko mąż weźmie całą serię antybiotyków na stan zapalny. Dziwię się trochę, że lekarz kazał zrobić badanie bezpośrednio po antybiotykach, ale ok. Wtedy dowiemy się czegoś więcej, ale mąż czuje, że będzie dobrze.
Ratuje nas to, że mąż stosunkowo szybko wziął się za ten problem i udał się do lekarza. Poza tym wiek - mąż ma 25 lat (skończył dopiero w grudniu) a czas ma tu duże znaczenie. Im dłużej żyje się z takimi żylakami, tym gorsze są wyniki nasienia (krew w żyłach nagrzewają jądra, co powoduje uszkodzenia ich dna itd).
Na pewno nie tak wyobrażałam sobie nasze starania. Problemy tego typu to coś, czego się bardzo bałam i naprawdę nie sądziłam, że nas to będzie kiedykolwiek dotyczyło. Cieszę się jednak, że chcemy coś z tym zrobić już teraz, a nie np. za kilka lat. Mąż zupełnie nie wzbrania się przed lekarzami i badaniami. Myślę, że to duży plus i szansa na powodzenie. A znając nas - i w tej kwestii (jak w wielu w naszym życiu) będziemy mieć dużo szczęścia.
Poza tym, nawet jeśli byłoby źle, to w dzisiejszym świecie jest tyle różnych opcji i możliwości. Dlatego właśnie nie wierzę, by z nami było aż tak źle. Naprawdę.
Ponoć po operacji nasienie poprawia się po 3 miesiącach, a najczęściej miedzy 6-12 miesiącem. W pierwszej chwili byłam w szoku, że być może będziemy musieli tyle czekać. Ale z drugiej strony, po przeanalizowaniu, jesteśmy teraz na samym początku, a nie, jak wiele par po roku czy dwóch. Jeśli nawet mąż będzie miał zabieg za miesiąc - dwa, to pierwszych popraw możemy się spodziewać w sierpniu/wrześniu, a to czas który dałam nam na początku. Jeśli nie to do zimy, czyli roku od rozpoczęcia starań, powinno być już o wiele lepiej, więc tak naprawdę te nasze starania mogą wcale się nie przeciągnąć.
Wiem za to jedno - musimy być razem silni, wspierać się. Przede wszystkim nie załamywać, bo jak wiemy, psychika to największy klucz do sukcesu. Po jednodniowym załamaniu nie zamierzam więcej płakać. Na razie nawet nie ma nad czym. Czarnowidztwa bardzo nie lubię, więc będę się trzymała w dalszym ciągu pozytywnym myślom. To wiele pomaga.
TSH - 2,680
Ft3 - 3,07 (2,00-4,40)
Ft4 - 1,09 (0,93-1,70)
Anty-TPO - 133 (<34)
AntyTG - 80,7 (<115)
TRAb - 0,39 (<1,75)
Progesteron - 14,2 (robiony w 6 dpo wg Ovf, wg mnie w 7 dpo)
Normy dla Progesteronu:
Faza pęcherzykowa - 0,2-1,5
Faza owulacji - 0,8-3,0
Faza lutealna - 1,7-27,0
Po przekwitaniu - 0,1-0,8
Jak widać, na pierwszy rzut oka wszystko ok. Ale wiadomo - TSH za wysokie jak na starania. O to się jednak nie martwię, bo wiem że szybko i łatwo można to zbić. Cieszę się, bo 2 lata temu miałam 3,3, więc jest znaczna poprawa.
Reszta w normie (chyba, bo wiem jakie są normy dla staraczek, o ile takie są). Troszkę martwi mnie wartość Anty-TPO, jest znacznie podwyższony. Może wskazywać na chorobę autoimmunologiczną utrudniającą zajście w ciążę, poronienia. Hashimoto - słyszałam o niej wiele, ale nigdy nie przypuszczałam, że może mnie dotyczyć. Oczywiście jeszcze się nie załamuję, bo podwyższone antygny mogą ale nie muszą świadczyć o chorobie. Muszę to skonsultować z endokrynologiem.
Cieszy mnie Progesteron, bo jego wartość oznacza, że owuloacja się odbyła (a ja mimo wyniku wiem, że była).
Cudem udało mi się umówić dosyć szybko do endo - już za niecałe 2 tygodnie
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 kwietnia 2014, 19:50
Teraz o mężu
W środę po świętach mąż ma wizytę u urologa - zakończenie leczenie anttybiotykiem i usg dopplerowiskie.
Chciałam umówić go zaraz po terapii antybiotykami na badanie nasienia, termin był szybki, więc ucieszyłam się. Ale pani embriolog, po zrobieniu wywiadu zaleciła, że jednak wskazana jest minimum 4-tygodniowa przerwa od leczenie antybiotykiem. Powiedziała, że jeśli możemy czekać dłużej, to najlepiej jak przyjdziemy po 8 tygodniach od zakończenia leczenia. Radziła, by teraz udać się raz jeszcze do urologa (który notabene pracuje w klinice, gdzie chodzę do gina i gdzie znajduje się to laboratorium) by wykluczyć dalszy stan zpalny, bo być może lekarz będzie musiał zapisać kolejne leki. A badanie nasienia jest bezcelowe w takiej sytuacji. Powiedziała, że jeśli tylko nie czekamy na in vitro i możemy czkeać, to zaprasza nas za 8 tygodni.
Powiem, że trochę się podłamałam. Chodzi o czas oczekiwania, musimy czekać niemal 2 miesiące aż coś się okaże... Nie wytrzymam tyle żyjąc w niepewności...! Tak bardzo chciałabym już wiedzieć, co jest grane, czy wszystko w porządku... A jeśli nie to wdrożyć leczenie i czekać na efekty, a nie na diagnozę. Z tego co mówił urolog mąż musi iść na operację. Jeśli to się potweirdzi to dochodziłoby jeszcze oczekiwanie na zabieg, rekonwalescencja itd.. Czas, czas, czas...
Odkąd mąż wrócił od urologa, nie ma dnia bym o tym wszystkim nie myślała. Nie, nie płaczę, nie jestem załamana. Po prostu nie mogę odgonić niektórych myśli. I wiem teraz na pewno, że jestem zablokowana. Nie zdziwię się, jakby to była prawda.
Od niecałych 2 tygodni badamy się z mężem. Jak wiadomo, na pierwszej wizycie u urologa diagnoza była naprawdę neiciekawa - żylaki podwrózka, co może powodować gorsze albo złe wyniki nasienia. Do tego jakieś zwapnienia, wizja operacji. Oczami wyobraźmi widziałam jak staramy się latami, leczymy, próbujemy, inseminacje, in vitro. A teraz?
Mąż był na drugiej wizycie u urologa. Zrobił mu bardzo ważne usg badające przepływy, od których wszystko zależy. Okazało się, że wszystko w porządku, wszystko działa jak powinno. Zawpnienia to 'uroda' męża. Na stan zapalny ma nadal brać antybiotyk przez 10 dni, za 4 tygodnie (nie za 8 jak mówiła pani embriolog) badanie nasienia. A żylaki? Otórz okazało się, że zupełnie nie kwalifikują się do wycinania, jedynie do obserwacji, mają stopień I, czyli łagodny, który prawdopodobnie na nic nie wpływa. Ale to okaże się po badaniach nasienia.
Tak więc 'strach ma wielkie oczy' i jak zawsze w naszym przypadku wszystko co najpierw nas przeraża, niedłigo potem okazuje się, że nie jest tak źle. Z czego się oczywiście niezmiernie cieszę. Kamień spadł mi z serca, odetchnęłam z ulgą. Oczywiście jeszcze z niecierpliwością czekam na wyniki badań nasienia, ale nie boję się już o to jak jeszcze niedawno. Wierzę i wiem, że będzie dobrze. Poza tym mąż ma fantastyczne nastawienie, a ja czerpię z tego siłę.
Dziś dostałam okres, ale wczoraj już plamiłam, więc wiedziałam co mnie czeka. DO tego złożyło się jeszcze kilka innych, niefortunnych kwestii i po raz pierwszy rozpłakałam się z powodu małpy. Pierwszy raz tak bardzo żałowałam, że przyszła. Ale mąż zachował się świetnie, przytulił, pocieszył i szczerze ze mną porozmawiał. Powiedział, żebyśmy dali sobie czas jak mówił mój gin - do po wakacjach. I po raz któyś powtózył, bym się nie przejmowała tym wszystkim, bo czuje że jestem zablokowana. Tak, to prawda, czuję to.
Dlatego chcę ograniczyć Ovf i internet w ogóle. W święta nie dotknęłam nawet latopa i tak dobrze się czułam. Powinnam odpocząć, oduścić, tak naprawdę. Wiem, że przyniesie mi to same korzyści. Będąc tu siłą rzeczy cięgnie mnie do czytania niektóych smutnych historii. A to mi nie pomaga. Nakręcam się wtedy, zaczynam się zastanawiać, myśleć, czy aby napewno będzie z nami dobrze. Coż, myślałam że jestem silniejsza. Jednak chyba nie. Tak więc nie znikam, ale ograniczam, co pewnie nie będzie łatwe Ale robię to dla siebie, bo czuję że muszę. Robię to dla męża, bo on w swoim męskim punckie widzenia jest szczery i prawdziwy, a to unaocziło mi, że faktycznie sama siebie blokuję.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 kwietnia 2014, 23:01
Estradiol - 26,30 (faza pęcherzykowa: 12,5-166,o)
FSH - 4,84 (faza pęcherzykowa: 3,5-12,5)
LH - 3,9 (faza pęcherzykowa: 2,4-12,6)
Prolaktyna - 13,6 (4,79-23,3)
Testosteron - 0,29 (0,084-0,481)
Glukoza - 89
Na szczęście wszystko w normie. Nawet ten sławetny stosune LH do FSH jest bliski 1, czyli powinno być ok. Nie powinnam mieć powodów do zmartwień.
We wtorek wizyta u endorynologa. Zobaczymy co powie. Mam nadzieję na zajęcie się zbyt dużym ja na starania TSH i uspokojenie mnie w kwestii podwyższonego aTPO (nie biorę nawet pod uwagę Hashimoto!). Mam też nadzieję, że to, że stosunek LH do FSH nie jest idealnie równy 1 nie oznaczaa (jak czytałam) prolemów z fazą lutealną, niewydolnością ciałka żółtego, czyli trudności z zapłodnieniem/zagnieżdżeniem. A nawet jeśli, to wiem że są na to proste rady - duphaston. Tak więc połowę kamienia spadło mi z serca. druga połowa spadnie, kiedy okaże się że wyniki męża są ok. Chociaż nie, już przy jego ostatniej wizycie się uspokoiłam
OOO, chciałabym by się okazało, że do czasu badań męża będę już w ciąży Hm, biorąc pod uwagę wyniki i ostatnie badanie męża to całkiem możliwe
Będę brała również Manez, bo widzę różnicę pomiędzy tym kiedy go brałam, a teraz, kiedy przestałam na jeden cykl. Chodzi o moją migrenę. Jeśli miałam już atak, to był on o wiele słabszy podczas brania Magnezu. Wczoraj i przedwczoraj niestety ataki wróciły do stanu sprzed brania i nie było to fajne
Myślę jeszcze nad wiesiołkiem (Oeparolem), bo mimo że na śluz nie pomógł (bo nawet nie musiał) to widziałam różnicę w innych sferach, więc chyba do niego wrócę.
I mocno zastanawiam się nad Conceive Plus. W prawdzie na śluz nie musi mi pomagać, bo w czasie owulki nie narzekam. Ale może pomoże na przeżycie plemniczkom? Zastanawiam się gdzie najlepiej go kupić. I czy w tubce czy aplikatorach?
Pani doktor spojrzała na wyniki i od razu stwierdziła, że mam/mogę mieć Hashimoto. Tak podwyższone aTPO na to wskazują. No cóż, nie był to dla mnie szok, bo wiedziałam co to może oznaczać. Pytała jak się czuję, ile się staramy. Powiedziała, że to może być (ale nie musi) przyczyną niepowodzeń.
W dobrym świetle stawiają mnie wszelkie inne wyniki i wskaźniki, które są absolutnie w normie. Mogę mieć Hashimoto, ale teraz jest uśpione. Dobrze się czuję, nie mam żadnych objawów. Ale pani doktor powiedziała też, że tak często się zdarza i ta choroba ujawnia się późno, najczęściej gdy pacjent zaczyna leczyć się na coś innego.
Gdybyśmy się nie starali o dziecko, to według niej antygeny byłyby jedynie do obserwacji i to za rok. Ale jeśli chcemy mieć dziecko, to jednak należy moje TSH z 2,6 obniżyć do mniej więcej 1. W tym celu dostałam Letrox, małą dawkę, po pół tabletki dziennie. Za miesiąc muszę ponownie ją odwiedzić, wraz z wynikami badań TSH, FT4 i ATPO, przy czym zaznaczyła, że zbadamy a TPO jeśli ja tego chcę, dla niej nie jest to ważne.
Jednak do pełnej diagnostyki Hashimoto potrzebne jest usg tarczycy, na które umówiłam się już w najbliższy wtorek. Jeśli usg wykaże jakieś guzki, stan zapalny itd, to znaczy że mam Hashimoto. Jeśli wszystko będzie w normie to... no właśnie, jestem ciekawa co wtedy powie pani endokrynolog. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że jedynie samo aTPO ponad normę jest tym wskaźnikiem. Tym bardziej, że w internecie spotkałam się ze stwierdzeniami, żeby nie diagnozować H. na podstawie tylko aTPO.
Lekarka powiedziała, że ta choroba jest najczęściej występującą obecnie. I ponoć uważa się, że jeśli nie są za to odpowiedzialne geny, to istnieje możliwość...zarażenia się tym. Podobno obecne wirusy np. grypy są w stanie zasiać nam takie spustoszenie w organizmie, że mogą namieszać również w hormonach.
Nie jestem załamana, a wręcz odwrotnie. Oczywiście, nie cieszę się z choroby, ale jestem zadowolona, że wiem co mi może być, a tym bardziej co może stać na przeszkodzie zajścia w ciążę. I bardzo cieszę się z faktu, że zostało to wykryte tak wcześnie, kiedy nawet o problemach tego typu nie myślałam. "Jak dobrze" zrobić sobie badania, choćby takie podstawowe. Cieszę się, że nie czekaliśmy roku, że ta choroba (o ile się potwierdzi) nie została wykryta za późno, bo im później, tym gorsze spustoszenie sieje, co jest nieodwracalne.
I tak, rozmawiając o tym z Mamą, zaczęłyśmy się zastanawiać kto mógł na to chorować w naszej rodzinie. Przeanalizowałyśmy wszystkich, ale nikt nam nie przychodził do głowy. Bo kto, jeszcze kilkanaście lat temu badał sobie tarczycę? Więc nawet jeśli chorował, to o tym nie wiedział.
Ale jednak znalazłyśmy - Oma, czyli babcia mojej Mamy. Oczywiście nie miała tego zdiagnozowanego, ale starała się o moją Babcię 11 lat (Babcia jest jedynaczką). Ponoć Babcia była wymodlonym dzieckiem. Poza tym Oma chorowała na kilka przewlekłych, naprawdę ciężkich chorób, łącznie z jakąś dziwną, w której wykruszały się jej kości, które sama sobie wyciągała z dziur w rękach i nogach... Miała tyfus, zapalenie stawów i inne. I myślę, że całkiem możliwe, że miała więc Hashimoto.
No cóż, ja mam 27 lat i wiem już co może mnie czekać i co mi zagrażać. Na szczęście są leki, którymi można się wspomagać. Bo choroba jest nieuleczalna, niestety. Wierzę więc, że dzięki Letroxowi szybko zajdę w ciążę, tym bardziej, że wszystko inne jest w porządku. Czytałam, że wiele dziewczyn w pierwszych miesiącach brania leku na tarczycę zachodzi w ciążę. Mam nadzieję, że i mnie się uda.
Uff, kamień spadł mi z serca Babka od usg była fajna i gadatliwa, jest specjalistą radioterapii i onkologiem. Niestety, powiedziała, że jeśli mam antyciała, to jednak one wskazują na Hashimoto, ale teraz mogę je mieć w uśpieniu, alb wyciszone. Muszę kontrolować tsh i ogólnie tarczycę i będzie dobrze. Najważniejsze to to, że nie mam stanu zapalnego, nie mam ogromnej ilości przeciwciał i nie mam żadnych objawów. Czylo traktuję to, jakbym choroby nie miała, przynajmniej na razie. A czy ujawni się ona po porodzie (co jest częste), za rok czy za kilka lat, to trudno, będę martwić się wtedy. Teraz nie mam po co się załamywać. Muszę skupić się na tym, że jest dobrze i konstruować potomka Tsh mam kontrolowane, biorę malutką dawkę leku, więc na pewno będzie dobrze
No, to tyle dobrych informacji o mnie. Gorsze mam jeśli chodzi o męża. Niestety, po drugiej serii antybiotyku stan zapalny się nie zmniejszył i w takim razie musi raz jeszcze iść na wizytę do urologa, tym razem już trzecią. Nie ma po co robić teraz badania nasienia, skoro jest ten stan zapalny i gulka się nie zmniejszyła tak, jak powinna. Na szczęście termin jest w miarę bliski, bo w najbliższą sobotę. Pewnie lekarz da mu znów antybiotyk, tym razem silniejszy. Jeśli po nim stan zapalny zniknie, to musimy odczekać 4 tygodnie i po tym czasie możemy zrobić badanie nasienia. Trochę mnie to dołuję, bo przez to rozciąga się wszystko w czasie. Myślałam, że antybiotyk już teraz zadziała i pod koniec maja byśmy wiedzieli jaki jest stan żołnierzyków. A tak nie wiadomo ile jeszcze potrwa leczenie, a po nim trzeba jeszcze odczekać ten miesiąc i dopiero można zrobić badanie. No ale trudno. Najważniejsze, że wszystko powoli się klaruje i to w tą dobrą stronę
Odebrałąm dziś Conceive Plus. Zamówiłam w tubkach, bo uznałam, że jeśli już go używać, to porządnie, szczególnie jak jest taki drogi. Nałożony ręką może nie dotarłby tam gdzie trzeba, aż tak głęboko i w odpowiedniej ilości, a tak będę miała pewność że użytkowanie było prawidłowe. Strzykawki jakoś też do mnie nie przemawiały. No więc będziemy testować, a owulką już niedługo Muszę to jakoś dobrze rozplanować
Może też tak być, że to po prostu taka 'uroda' męża i już. Jeśli nie przeszkadza mu to w życiu to jest ok, a dodatkowym plusem jest to, że umiejscowiona jest na zewnątrz, co nie powinno wpływać na nasienie. O tyle dobrze.
Najgorsze jest to, że znów musimy czekać. Najpierw tydzień, by organizm jako tako oczyścił się po tych antybiotykach, które były silne i niestety nie były obojętne na jelita męża, a przy jego chorobie jest to groźne. Później czopki, kolejny miesiąc i dopiero dowiemy się czegoś na temat jego plemników. No ale damy radę, musimy.
W tym cyklu jest jakiś tak dziwnie. Myślałam i miałam nadzieję, że owulacja będzie o czasie albo nawet ciut wcześniej,a tu jak do tej pory raczej nic, oprócz śluzu. Nie czuję jajników jak zawsze, nie mam innych objawów jajeczkowania. Tempka na stałym poziomie, jak po stole. No nie wiem, może w najbliższych dniach się coś ruszy.
Ale mogłam się tego spodziewać - mam w tym miesiącu tyle pracy, że szok. A wraz z nią stres oczywiście, w ostatnim tygodniu aż za dużo, a to właśnie czas owulki był... Mam nadzieję, że się jedynie przesunie, a nie zniknie całkiem.
Z serduszkowaniem też lipa w tym cyklu. Mąż też ma mnóstwo pracy, no i oboje ślęczymy do północy, do tego jakieś sprawy pilne do załatwienia i zmęczeni jesteśmy potwornie, na łóżko padamy jak kawki bez ochoty na czułości. Nie wiem, nie liczę już w ogóle na ten cykl. Zobaczymy jak będzie. Może jakimś CUDEM Conceive Plus zadziała, jeśli w ogóle go jeszcze użyjemy
Na koniec garść dość pozytywnych informacji odnośnie ostatnich badań kontrolnych.
Tsh spadło do 1,49 (a było 2,68), czyli to wręcz idealny poziom dla staraczek. Natomiast chyba najbardziej cieszy mnie wynik aTPO - 117 (a było 133). Spadło samo, a nawet na to nie liczyłam. Wiem, że z tymi przeciwciałami jest tak jak mówiłam mi moja endo - dziś mam 133, jutro 80, a pojutrze 500, bo jeśli je mam to już zawsze będę je miała. Ale mnie cieszy sam fakt, że ich wartość się zmniejszyła A to wszystko w zaledwie 4 tygodnie Jutro kontrolna wizyta u endo
No i już na sam koniec mała anegdota. Mam w pracy koleżankę, 12 lat starszą ode mnie. Jest uważana za 'czarownicę', bo jej sny się spełniają. Potwierdzają to inne koleżanki i ona sama. Wiele razy opowiadała, że coś jej się śniło i na drugi dzień sen się spełniał.
Niedawno śniło jej się, że jej koleżanka jest w ciąży. Spotykając tą koleżankę na ulicy powiedziała jej o swoim śnie, a ta zaczęła się żalić, że tak by chciała, by ten sen się spełnił, bo ma wielkie problemy z zajściem w ciążę. Po 2 miesiącach koleżanka zachodzi w ciążę
No i tej mojej koleżance z pracy śniło się, że i ja jestem w ciąży. Ostrzegła mnie, że za 2-3 miesiące pewnie będę już w ciąży Hm, zobaczymy. Nie wierzę w takie rzeczy, ale tym razem nie mam nic przeciwko, by się spełniło
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 czerwca 2014, 18:17
Tak na szybko:
- jestem na L4, choć nie mam go w ręce, ale zaraz idę do lekarza i pewnie dostanę. Przechodzę paskudną grypę żołądkową, tzn już się kończy i dlatego jakoś żyję. Gorączka, wymioty, biegunka, ból mięśni a do tego, o dziwo - miałam nerwobóle w okolicach klatki piersiowej. Myślałam, że wyskoczę przez okno. Przez 2 dni ledwo żyłam. Ale dziś lepiej. Idę do lekarza, choć pewni nic mi na to nie poradzi, bo to trzeba po prostu przejść. Cóż, taki 'urok' pracy w przedszkolu...
- Co do starań to trochę się pozmieniało u nas. Aktualnie mam bardzo płodny śluz i ogólnie owulka idzie, a ja nawet nie wiem jaki mam dzień cyklu. Byłam przekonana, że to 15 dc, a to 17 Nieważne. Przez chorobę nie staraliśmy się, więc pewnie znów nic z tego nie będzie. Ale to nic.
- Bo muszę się Wam pochwalić, że dostałam pracę! Tak się martwiłam, że po sierpniu zostanę z niczym, a tu myk i okazuje się, że nie będę ani jednego dnia bez umowy Niestety, z moją ukochaną placówką muszę się pożegnać, bo tam miejsca dla mnie nie będzie. Ale... przechodzę do podstawówki! Dostaję 1 klasę i będę ją miała na pewno przez 3 lata. Poza tym to całkiem nowy etat, nie na zastępstwo - w końcu. W jednym czasie ta szkoła potrzebuje aż 3 nauczycielek, a tym jedna odchodzi na emeryturę, więc jest ogromna szansa, że to będzie praca na stałe. Spośród 4 kandydatek uzyskałam największą liczbę punktów i wszystko wskazuje na to, że w końcu znalazłam miejsce, gdzie już zostanę. Po 3 latach ciągłej pracy tylko na zastępstwa to jest dla mnie dużo. Trochę się stresuję, bo to duża odpowiedzialność, 1 klasa, większe wymagania itd. Ale wiem że dam radę. Oczywiście pierwsza umowa nie będzie od razu na stałe, ale kolejna już może być.
- I dlatego, że tak się złożyło (nowa praca i choroba) to na jakiś czas odwlekliśmy starania. Początkowo mąż był przeciwny, ale ja nie chcę nowego pracodawcę postawić przez faktem, że jestem w ciąży i już po kilku miesiącach iść na L4 albo na macierzyński, zostawiając 1 klasę. Poza tym zależy mi na tej umowie na stałe. Roku nie będę czekać. Ale myślę, że max poczekamy do września, aż zacznę pracę. Jak uda się od razu to urodzę pod koniec roku szkolnego, czyli idealnie. A jak uda się później, to tym lepiej jeśli chodzi o kolejną umowę. To tylko 2-3 miesiące, wytrzymamy. Jakoś przez to, że stoję teraz trochę z boku, to jest mi lepiej, nabrałam dystansu do tego wszystkiego. Oczywiście, że chcę być w ciąży. Ale na stałą pracę też czekałam długo, kilka lat i nawet do tej pory nie było na nią widoków. Dlatego wcześniej nie zważałam na to i staraliśmy się. Teraz, kiedy mam wielkie szanse na pozostanie w nowej placówce, chcę trochę o to powalczyć. A te 2-3 miesiące szybko miną. Nie wiem jak to zrobimy, bo nie będziemy się przecież zabezpieczać. Nie wiem też czy to nam w ogóle wyjdzie Niemniej teraz mam takie przemyślenia.
Kochana jestem z Wami myślami, głowa do góry musi być dobrze. Do czasu wyniku badań nasienia nic nie wiadomo. Dbaj o Męża teraz i Siebie.
z tego co prześledziłam to Twój mąż ostatnio brał antybiotyk - ostrzegam, ze może to zanizać parametry. I nie łam się, wbrew temu co często można przeczytać, wiele da sie poprawić tylko to trwa. My jutro mamy badanie nasienia i już się boję -mój mąż miał problemy z chłopakami