Cześć dziewczyny, czytam fora, wasze wszystkie wpisy i postanowiłam w końcu sama coś napisać i podzielić sie z wami moim "problemem" (...chociaż nie lubię tego określenia), moze tez poniekąd szukam bratniej duszy która jest w podobnej sytuacji (chociaż nikomu nie życzę) i w ten sposób wsparcia z waszej strony.
Żeby nie opisywać mojej całej życiowej historii przytoczę najważniejsze fakty. Problemy z miesiączka odkąd pamietam - zawsze bolesne i nieregularne. 3 lata temu kiedy przypadkiem trafiłam z polecenia koleżanki do jej lekarza (bo mój był na wakacjach, a ZNOWU nie dostałam @ przez 3 miesiące) nareszcie trafiłam do kogoś kto wykazał trochę więcej zainteresowania i uwagi, nawet byłam trochę zakłopotana bo nie byłam przygotowana na aż tak szczegółowy wywiad "środowiskowy". Po dokładnym wysłuchaniu przeszliśmy do badania no i tutaj sie zaczyna....... Lekarz widząc moje jajniki miał juz prawie ze pewna diagnozę, ale dostałam skierowanie na badanie hormonalne które okazaly sie 100% potwierdzeniem jego podejrzeń.
Nawet nie chce sie wypowiadać się na temat poprzedniego lekarza ktory przepisywał mi globulki dopochwowe na "stan zapalny jajników", cytologia zawsze była dobra wiec po co robić więcej dodatkowych badań i narażać Panią na kłocie i dodatkowe koszta słyszałam. Rozmawiam z lekarzem, wiec chyba wie co mówi myślałam i wierzyłam ze "taka moja uroda"..
Wracaj do diagnozy - stwierdzono u mnie PCOS i niedrożność jajników, hormonalnie totalny Meksyk..
Pierwszy krok to ustabilizowanie gospodarki hormonalnej, trwało to pół roku. W miedzy czasie stwierdziliśmy z mężem ze chyba nie ma na co czekać, oboje jesteśmy gotowi, nie wiadomo ile moze to potrwać wiec postanowiliśmy zacząć starać sie o dziecko. Po powtórzeniu badań hormonalnych przeszliśmy do stymulacji (clostilbegyt, estrofem i duphaston) niestety po 8 miesiącach nic, cykle bezowulacyjne.. można zrobić zabieg udrażniania jajowodów laparoskopowo, i spróbować ze stymulacji jeszcze raz, ale lekarz bardzo ostrożnie podchodził do tego tematu, gdyż zawsze istnieje jakieś ryzyko powikłań a nie mamy jeszcze dzieci. Temat zaczyna robić sie coraz bardziej drażliwy i gdzieś powoli gaśnie płomień. Po długich rozmowach z mężem i lekarzem zdecydowaliśmy się podejść do invitro. Nie chcemy dłużej czekać! Zrobiliśmy rozeznanie wśród klinik i w czerwcu tego roku zaczęliśmy cały proces. Po ponownych badaniach zaczęłam stymulacje hormonalna (aż sama byłam w szoku jak dobrze sobie radziłam z zastrzykami). Samopoczucie tez nie najgorsze, chociaż dwa ostatnie dni przed punkcją jajników były juz trochę cięższe, czułam ze jestem pełna (w końcu w prawym jajniku miałam 14 pęcherzyków a w lewym 13). Punkcja trwała trochę dłużej niż zwykle bo okazało sie ze było jeszcze więcej pęcherzyków niż było widoczne na zdjęciach. I stety/niestety nawet nie doszło do transferu bo juz 2 dni po punkcji miałam wszystkie książkowe objawy hiperstymulscji (chyba w najgorszym możliwym wydaniu: woda w otrzewnej - ból niewyobrażalny, brzuch jakbym była conajmniej w 7 miesiącu, woda w płucach, problemy z oddychaniem, problemy z sercem, jajniki jak grejpfruty itd..) spędziłam dwa tygodnie w szpitalu. W miedzy czasie będąc w stałym kontakcie ze swoim lekarzem z kliniki okazało sie że ze wszystkich pobranych komórek tylko 12 jest wystarczająco dojrzałych, jako iż mam 26 lat i jest to nasze pierwsze podejście do in vitro, zapłodnić mogłam tylko 6 komórek, no i z tych 6 otrzymaliśmy tylko albo aż 2 zarodki.
Najgorsze było juz zdecydowanie za nami, ale o transferze musiałam narazie zapomnieć dopóki nie doszłam całkiem do siebie, musieliśmy zamrozić nasze 2 maleństwa.
Po 3 miesiącach przyjmowania m.in. antykoncepcji zeby wyciszyć jajniki, powoli zbliża sie dzień transferu -NARESZCIE !!!
Miałam robiony scratching, ma to ułatwić zagnieżdżenie sie zarodka (zabieg nie należał do najprzyjemniejszych) obecnie przyjmuje 3x1 estrofem, 2x1 agapurin, 2x0,5 medrol i zaax + witaminy oczywiście i kwas foliowy, ale to juz od dawna. Transfer na ta chwile przewidziany jest na niedziele/poniedziałek, okaże sie po piątkowych badaniach. No a my stoimy przed podjęciem jednej z najważniejszych decyzji.. transfer jednego czy 2 zarodków !? Podobno 2 zwiększają prawdopodobieństwo zagnieżdżenia sie (chociaż tego jednego), ale z drugiej strony mamy tylko 2 zarodki (3 dniowe, 8komorkowe), wiem ze mamy jeszcze zamrożonych 6 komórek, ale wiadomo ze komórki nie koniecznie musza dobrze znieść proces rozmrażania no i pytanie ile sie z tych dobrze rozmrożonych zapłodni..
wiem ze nikt nie moze podjąć za nas tej decyzji, ale moze jest tutaj ktoś kto stoi albo był przed podjęciem podobnej decyzji i moze sie podzielić swoimi doświadczeniami